39. Trikru
Powoli otworzyłam oczy. Czuję się bardzo osłabiona, a do tego czuję tępy ból w bocznej części brzucha. Leżę na czymś co chyba służy jako łóżko. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Znajduje się w niedużym pomieszczeniu, przypomina od środka drewnianą chatkę. Jest tu półka z fiolkami, na ścianach wiszą suszone rośliny, jest też stolik pod ścianą, krzesełko, jeszcze jedne łóżko oraz kilka różnych gratów.
Podciągnęłam się trochę na łokciach, czego po chwili pożałowałam bo poczułam ostry ból brzucha oraz zakręciło mi się w głowie, spowrotem położyłam się na łóżku.
Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna z niewielkim naczyniem w ręku. Przestraszyłam się na jego widok. To ziemianin, jest postawnej budowy, ma na połowie twarzy niebieski tatuaż, dość długą brodę oraz brązowe włosy zaczesane w kucyk.
Usiadł na krzesełku obok mnie i odłożył naczynie na stolik. Wyciągnął dłonie w moją stronę. Wystraszona bo nie wiem czego on chce ode mnie cofnęłam się nieznacznie na łóżku.
-Chcę ci pomóc. Lepiej się tak nie kręć bo naruszysz ranę.- powiedział spokojnym i niskim tonem.
Z ciągłą niepewnością pozwoliłam mu aby odsłonił kawałek mojej bluzki i obejrzał moją ranę. Obmył ją wodą z naczynia, a następnie nałożył opatrunek. Cały czas przyglądam się jego poczynaniom. Nigdy nie wiadomo kiedy wyciągnie nóż i poderżnie mi gardło. Choć w tej sytuacji brzmi to absurdalnie bo gdyby chciał mnie zabić to zrobił by to dawno, a nie jeszcze opatrune moje rany.
-Gdzie jestem?- zapytałam z lekką chrypką. Mężczyzna po skończeniu wstał i podszedł do półki z fiolkami.
-W wiosce Trikru.- powiedział po chwili.
-Czemu tu jestem?- zadałam kolejne pytanie, nie rozumiejąc z jakiego powodu się tu znalazłam.
-Jestem Nyko, a ty?- spojrzał na mnie ukradkiem ignorując moje pytanie i zaczął w miseczce mieszać jakieś zioła.
-Monel. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.-powiedziałam nagląco, zirytował mnie. Czy nie może po prostu odpowiedzieć na moje pytanie?
-Po co te nerwy.- powiedział spokojnie dalej robiąc swoje dziwne coś tam.- Rzeka wyrzuciła cię na brzeg ranną, Kaylo znalazł cię i tu przyniósł. Ja cię opatrzyłem. Szczerze to miałaś bardzo dużo szczęścia, zimna woda spowolniła twój puls dzięki czemu nie wykrwawiłaś się na śmierć.
-Jak długo tu jestem?
-Byłaś nieprzytomna przez trzy dni.
To przecież długo. Na pewno się o mnie martwią. Muszę wracać.
-I nie radzę ci wstawać.- powiedział jakby wyczuwając co właśnie miałam zrobić.
-Muszę wracać do obozu, do moich.
-Nie w takim stanie. Rzeka wyrzuciła cię daleko na zachód od twojego obozu, droga zajełaby dzień. W tym czasie wykrwawiłabyś się nawet gdybyś jechała konno.- odwrócił się i podszedł do mnie z kubkem.-Pij.- wyciągnął naczynie w moją stronę. Spojrzałam na niego niepewnie.-Pomoże ci, do rany wdało się zakażenie. Do dna.
Wzięłam od niego kubek i wypiłam całą zawartość. Skrzywiłam się czują nieprzyjemny smak lekarstwa. Nyko widząc moją minę z lekko uniesionymi koncikami ust powiedział :
-To lekarstwo, ma leczyć a nie smakować.
-Dziękuję.- oddałam mu pusty kubek.
-To w końcu moje powołanie, jestem uzdrowicielem.
-Kim jest ten Kaylo?- zapytałam czując się dziwnie sennie.- I czemu chce mi się spać?
-Poznasz go jutro. A teraz odpoczywaj. Ten lek ma też włściwości nasenne.
Oczy zaczęły mi się kleić. Przez moment z tym walczyłam, ale w końcu poddałam się i zasnęłam.
~
Leżąc na łóżku spojrzałam przez okno, przez które dostaje się światło, jest poranna pora.
Teraz trochę lepiej się czuję, ale ból nadal jest. Do środka wszedł Nyko z kijem i kubkem.
-Na co ten kij? Idziesz owce pasać czy co?- zapytałam żartobliwe.
Mężczyzna przewrócił oczami i podał mi kubek z wodą.
-Widzę, że dziś ci chumor dopisuje. A jeśli chodzi o ten kij to jest dla ciebie.
-Żartujesz chyba? Po co mi on?
-Zgaduje że nie będziesz chciała leżeć cały czas w łóżku dlatego kij pomoże ci w chodzeniu, przełożysz część ciężaru by rana ponownie się nie otworzyła.
-Będę miała własną laskę, będę teraz mendrcem.- zaśmiałam się, Nyko pokręcił głową.
-Zawsze tak sobie żartujesz?
-Zwykle by zapomnieć o bólu, ale w resztę czasu również.
-Tu masz ubrania, przebierz się i wyjdź jak będziesz gotowa.- mężczyzna wskazał leżące na krześle materiały i zanim wyszedł zostawił kij obok mojego łóżka.
Usiadłam kładąc stopy na ziemi. Spróbowałam wstać. Wtedy poczułam rwący ból w brzuchu i z obawą, że pewnie uszkodziłam ranę usiadłam spowrotem i sprawdziłam, ale na szczęście nic się nie stało. Choć muszę przyznać, że nie wygląda ciekawie, pewnie zostanie spora blizna. Sięgnęłam ręką po kij i tym razem z jego pomocą wstałam i to bez większego trudu, jednak Nyko miał rację.
Kuśtykając podeszłam do krzesełka i zaczęłam się przebierać. Dostałam nawet skórzaną kurtkę z metalowymi dodatkami i kawałkem futra na ramionach.
Ubrans wyszłam na zewnątrz. A słonce na moment mnie oślepiło, musiałam kilka razy zamrygać by przyzwyczaić wzrok. Wtedy dopiero mogłam przyjżeć się miejscu, w którym jestem. Kilka drewnianych domków, duże palenisko, zagroda z zwierzętami, pale wbite w ziemię z sznurkami na których wiszą ubrania oraz fragment gruntu z roślinnością uprawną. Ta wioska jest dość mała i niezbyt urozmaicona. A jej mieszkańcy zauważyłam, że w większości to starsi ludzie albo dzieci, oprucz Nyko nie ma tu chyba innych dość młodych mężczyzn, a kobiet w podobnym wieku naliczyłam tylko trzy. Gdzie są wszyscy między dwudziestym a czterdziestym rokiem życia?
-Byli w armie Komandor, wszyscy zginęli z rąk twoich ludzi, spaliliście ich żywcem.- usłyszałam za sobą Nyko, odwróciłam się do niego nie wiedząc co właściwie powinnam powiedzieć. Ci ludzie stracili swoich bliskich.
-Przykro mi.
-Im też jest przykro.
Teraz dopiero poczułam jak wszyscy mi się przyglądają, niektórzy szepczą coś między sobą.
-Nie powinno mnie tu być.- czuję się tu jak intruz. Ci ludzie pewnie mają do mnie pretęsje, nie dziwię im się, ja też bym miała.
-Kaylo ma inne zdanie.
-Mogę go w końcu poznać?
-Tak, właśnie tu idzie.- Nyko wskazał głową kierunek za mną. Odwróciłam w tą stronę głowę i zobaczyłam idącego w naszą stronę chłopca. Wygląda na nie więcej niż jedynaście lat, ma burzę czarnych rozczochranych włosów na głowie, ciemną karnację oraz czarny tatuaż na prawym policzku i piegi, które dodają mu uroku.
-Jego ojciec był naszym wodzem. Zmarł gdy Kaylo miał ledwo 5 lat, zachorował, a jego matka go wtedy porzuciła. Kaylo to dobry dzieciak, ale potrafi zajść za skórę, to prawdziwy buntownik.- powiedział Nyko, a mi na myśl przyszedł ktoś do kogo ten chłopiec jest podobny, nawet bardzo. Chyba że tylko mi się wydaje i zaczynam wariować, tak miłość to szaleństwo.
Czarnowłosy podszedł do nas z szerokim uśmiechem.
-Ai laik Kaylo. Wasn plany wert mi in ravne?- jedynie z wypowiedzi chłopca zrozumiałam, że nazywa się Kaylo, mój ziemiański nie jest zbyt dobry. Spojrzałam zakłopotana na Nyko, ten zrozumiał o co mi chodzi i powiedział:
-Pyta się czy chcesz iść pobawić się z nim nad rzeką.
-Chętnie, jeśli w tym stanie mogę.
-Tak, ale nie może się przemęczać. Mów do niej w jej języku bo się niedogadacie.- Nyko zwrócił się do chłopca, który energicznie potrząsnął głową że rozumie.
Kaylo wyciągnął w moją stronę swoją mniejszą niż moja dłoń.
-Choć.- chwyciłam jego dłoń, a ten zaczął prowadzić mnie w jakimś kierunku.
Kaylo idzie powoli bym mogła dorównać mu kroku. Wyszliśmy poza wioskę i przeszliśmy przez drzewa za którymi od razu pojawiła się piaszczysta plaża i rzeka. Zatrzymaliśmy się przy leżącym na plaż starym obwalonym drzewie. Usiadłam na nim odkładając na bok mój kij.
-Tam cię znalazłem.- ciemnowłosy wskazał palcem trochę odległą część rzeki.
-Dziękuję za to, uratowałeś mnie.- uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie.
-Zrobiłem to co należało zrobić.
...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top