20. Ciasto

...

Jest teraz pora obiadowa i wszyscy razem z tutejszymi siedzimy w dużej jadalni. Znajduje się tu pełno obrazów i innych pięknych zabytków, wszystkiego jest aż nadmiar co powoduje artystyczny nieład.

-Mmm, jakie to pyszne.- powiedział zajadając się ciastem Jasper.- Normalnie rozpływa się w ustach.

-Moje jest lepsze.- powiedział Monty biorąc kolejnego kęsa swojej porcji. Jasper przymrużył oczy i oblizał dolną wargę patrząc na deser siedzącego na przeciw niego azjaty. Wstał raptownie aby wbić łyżkę w ciasto Monty'ego ale ten szybko zabrał swój talerzyk i uśmiechnął się złośliwie.

-Osz ty.-powiedział szatyn, prychnęłam rozbawiona ich dziecinnym zachowaniem.-A ty co się śmiejesz? Daj lepiej spróbować swojego.- usiadł z powrotem i z przebiegłym uśmieszkiem pochylił się w moją stronę.

-Sorry, ale już zjadłam.- wskazałam pusty talerz i wypięłam mu język, całą trójką zaśmialiśmy się.

-Tu jest jak w raju.- powiedział zachwycony Monty.

-Lepiej nie przesadzaj z pochwałami, nigdy nie wiadomo co mogą kryć te mury.- powiedziałam po czym napiłam się jagodowego soku. Nikt bez przyczyny nie jest aż tak miły i gościnny jak oni, a przynajmniej nie jestem do takiego zachowania przyzwyczajona. Do tej pory musieliśmy walczyć o przetrwanie, pożywienie. Może dlatego czuję się tak dziwnie bo jestem przyzwyczajona do brutalnego życia, a nie takiego bezpiecznego i przyjemnego.

-Hej.- do naszego stolika przysiadła się Clarke, przywitaliśmy się z nią.- Cieszcie się że mnie widzicie.- powiedziała patrząc w stronę gdzie siedzi prezydent tego miejsca, Dante Woles. To szczupły i starszy mężczyzna, wygląda na całkiem miłego i rozsądnego człowieka, mam nadzieję że rzeczywiście taki jest. Zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc słowa blondwłosej. Spojrzałam na chwilę w kierunku tego mężczyzny, a on przyjaźnie się uśmiechnął co odwzajemniłam.

-Przecież nie musimy nawet tego udawać.- powiedział radośnie Jasper.

-Dobrze że już jesteś, musisz tego spróbować.- wskazałam czekoladową roladę.

-Może innym razem.- powiedziała niezbyt zadowolona.

-Co z tobą? Znajdujemy się w istnym raju.- powiedział do niej zdumiony Jasper.

-Wątpię. Spójrzcie- pokazała nam plan tego budynku znajdujący się w segregatorze, który przyniosła tu ze sobą.- Dali nam mapę, na której nie ma żadnego wyjścia.

-A po co stąd wychodzić?- zapytał szatyn.

-Może dlatego że na zewnątrz są nasi przyjaciele. I nie wydaje się wam że jest tu zbyt dobrze?- zapytała z pretensją że chłopcom się tu podoba.

-Szukają ich. A w przeciwieństwie do nas są lepiej wyposażeni.- rzekł Monty niezadowolony że Clarke szuka nachalnie jakiejś dziury w całym. Zauważyłam że na przeciw mnie przy innym stole siedzi Daniel. Zobaczył mnie i uśmiechnął się do mnie, ja również przez co zamarzyłam się na chwilę.

-Monel, mogłabyś się odezwać.- zapatrzyłam się w oczy blondyna nie zwracając uwagi co mówi reszta. Dopiero jak ktoś machnął mi ręką przed twarzą ocknęłam się.

-Co?- zapytałam parząc na zirytowaną już Clarke.

-Coś tu nie pasuje. Jest podejrzanie dobrze, nie widzicie tego?- zwróciła się do naszej trójki z pretensją.

-No trochę to naciągane. Tyle tu wszystkiego i to dosłownie.- powiedziałam, a blondynka potaknęła głową zrozumiale. Zauważyłam że odetchnęła z ulgą, że nie tylko ona ma jakieś złe przypuszczenia dotyczące zamiarów naszych gospodarzy.

-Wiecie co? Siedźcie tu sobie i szukajcie nie wiadomo czego. Ja mam zamiar cieszyć się tym wszystkim i pójdę po kolejny kawałek niebiańskiego ciasta.- Jasper fuknął zły i wstał od stołu ruszając do stoiska z deserami. Clarke po chwili poszła w jego ślady.
Moje spojrzenie skrzyżowało się ponownie z spojrzeniem Daniel'a. Skinął głową wskazując bym tak jak on wstała i poszła za nim.

-Przejdę się na chwilę.- powiedziałam do Montego, który jedynie został przy stole i ruszyłam tam gdzie poszedł blondyn.

Wyszłam na korytarz. Spojrzałam najpierw w prawo aby znaleźć Daniel'a, a następnie chciałam spojrzeć w lewo ale w tym samym czasie ktoś zasłonił mi rękoma oczy.

-Zga...- instynktownie chwyciłam jedną rękę napastnika. Odwróciłam się mocno wykręcając jego rękę i przycisnęłam go do ściany tak że jego twarz styka się z zimną, w szarej barwie, murowaną ścianą.

-Ah- jeknął-Monel to ja.- powiedział ... chwila to Daniel. Jak poparzona odskoczyłam od niego puszczając jego kończynę.

-Oh, tak bardzo cię przepraszam.- powiedziałam zakłopotana, tak cholernie głupio mi się zrobiło. Blondyn odsunął się od ściany i zaczął rozmasowywać obolałą rękę.- To było tak nagle ... zaskoczyłeś mnie i ... wiesz tam na zewnątrz trzeba mieć oczy do okoła głowy i ... znaczy się bo ziemianie mogą zaatakować ... i jeszcze raz Cię przepraszam.- zaczęłam się tłumaczyć ale zaczęłam się gubić w swoich własnych słowach, a gdy usłyszałam delikatny śmiech blondyna jeszcze bardziej skołowana spojrzałam na niego i dała bym sobie rękę uciąć, że wyglądam w tej chwili jak dojrzały, czerwony burak.

-Czemu się śmiejesz? Przecież mogłam zrobić ci krzywdę.- wzruszył jedynie ramionami, a po chwili syknął łapiąc się za obolałe jeszcze miejsce. Podeszłam bliżej niego lekko dotykając to miejsce.

-Mogłem to przewidzieć, musiałaś żyć tak w ciągłej obawie o własne życie.- powiedział pochylając się lekko nade mną przez co cofnęłam się o krok.

-Aż tak źle nie było.- mówiąc to sama siebie oszukuje bo po minie, którą zrobił to na pewno mi nie wierzy.

-Muszę przyznać że jesteś bardzo silna i do tego masz koci refleks.- powiedział z podziwem głęboko patrząc mi w oczy.

-Bez przesady- nerwowo przygryzłam dolną wargę, czemu się tak na mnie patrzy, czy mam coś na twarzy, może pobrudziłam się ciastem?- Chyba że z ciebie jest taki mięczak, że nawet mniejszej od siebie dziewczynie nie dasz rady.-zażartowałam i zaśmiałam się lekko.

-Ha, ha, ha bardzo śmieszne. Choć przejdziemy się.

Daniel ruszył w głąb korytarza, dogoniłam go równając z nim krok.

-Gdzie idziemy?

-Nigdzie konkretnie. Chciałem po prostu z tobą porozmawiać.- ciągle na jego twarzy widnieje delikatny uśmiech, a gdy nasze spojrzenia się stykają w jego oczach mogę dostrzec jakiś błysk, nie wiem jak powinnam to zinterpretować.

-Czyli spacer po bunkrze?

-Można tak powiedzieć. Na zewnątrz to wyglądało by inaczej. Mogłabyś mi opisać jak tam jest?- spojrzał na mnie z nadzieją.

-Jasne. Od czego by tu zacząć ... jest zielono- blondyn zaśmiał się, ja również, następnie spoważniałam przypominając sobie pierwszy dzień, który przeżyłam na ziemi, pierwszy krok po trawie i pierwszy oddech- Gdy wyszłam z kapsuły nie mogłam uwierzyć że na prawdę jestem na ziemi. Powietrze było takie słodkie, promienie słońca padające na moją skórę i te intensywne odcienie zieleni. Wszystko razem to prawdziwy cud natury, który mogłam zobaczyć.- rozmarzyłam się.

-Wiele bym dał żeby móc to zobaczyć, ale nie dał bym wszystkiego.- rzekł smętnie zatrzymując się, ja również to zrobiłam.

-Co masz na myśli?- zapytałam, przez jego twarz przemknął cień zawahania, nawet lekkiej obawy.

-Nic konkretnego.- lekko się uśmiechnął, ale w jego oczach zauważyłam że coś ukrywa.

-Może kiedyś zobaczysz ziemię.

-Na pewno nie.- powiedział dobitnie i pewnie jakby wiedział jaka będzie jego przyszłość.

-Ale pomarzyć zawsze można.

-Owszem można, ale ja stawiam na realistyczne podejście, świat wcale nie jest taki kolorowy jak go postrzegamy, a zwłaszcza ludzie.- mówiąc to jego wzrok powędrował wzdłuż korytarza. Westchnął i spojrzał na mnie. Rozchylił lekko usta aby coś powiedzieć ale przerwał mu alarm.

-Alarm, kod 43!- z głośnika wiszącego na ścianie usłyszeliśmy czyjś głęboki głos.

...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top