18. Walcz

...

Okazało się że Murphy gdy uciekał postrzelił Raven. Teraz Clarke próbuje zatamować krwawienie, ale i tak będzie trzeba nieść ją na noszach aby kula nie uszkodziła kręgosłupa.

Każdy zabrał co mógł i wyruszyliśmy.
Idę obok Jaspera, a trochę dalej przede mną idzie Bellamy. I jak tu zapomnieć skoro jestem skazana na jego ciągły widok.
Raptownie ustaliśmy, a jeden chłopak z przodu dostał czymś ostrym w głowę i upadł na ziemię martwy. Ktoś krzyknął z przerażenia, a wszyscy nerwowo z przerażeniem zaczęli rozglądać się wokół.

-Zwiadowcy już tu są, wracamy do obozu!!- krzyknęła Clarke, a tłum ruszył biegiem do miejsca, które mieliśmy opuścić.

Ale ja stoję w miejscu, mimo że inni pchają się uciekając. Dostrzegłam ruch między drzewami. Wyjęłam strzałę i nałożyłam ją na cięciwę, wycelowałam czekając aż ziemianin się wychyli. I w chwili, w której ponownie zobaczyłam ruch, i miałam zamiar wystrzelić strzałę ktoś pchnął mnie na ziemię upadając na mnie i przyciskając swoim ciężarem do chłodnej oraz wilgotnej ziemi. Już chciałam zacząć się drzeć na tą osobę gdy moje zielone oczy zetknęły się tęczówkami w kolorze gorzkiej czekolady. Jego oddech owiewa moją twarz, poczułam to samo gdy pierwszy raz byłam tak blisko niego, te motylki w brzuchu.

-Prawie oberwałaś.- szepnął jakby bał się że ktoś to usłyszy. Wskazał głową drzewo obok, w które jest wbite ostrze. Ma rację, gdyby nie on prawdopodobnie była bym martwa. Rozchyliłam usta aby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego sensownego słowa.

-Lepiej uciekajmy.- zszedł ze mnie, a następnie podciągnął do góry aby następnie złapać za nadgarstek i pociągnąć do obozu.

Dotarliśmy w idealnym momencie kiedy zamykali bramy.
Będąc już w środku spoglądamy na siebie w kompletnej ciszy, ale dziwnie wyjątkowej, tak jakbyśmy pierwszy raz się widzieli.

-Bellamy!- podbiegła do nas blondynka- Musimy obmyślić plan działania.- wtrąciła się Clarke, ale o dziwo brunet nie zwrócił na nią uwagi tylko przygląda mi się jakby zaraz miał mnie stracić i próbuje zapamiętać każdy mój szczegół. Dopiero gdy blondynka szarpnęła go mocno za ramię otrząsnął się, skinął nieznacznie w moją stronę głową i poszedł za Clarke do kapsuły.

Dzięki wcześniejszej wykonanym okopom możemy bez problemu wychodzić na zewnątrz obozu i tam czaić się na najeźdźców. Plan jest taki że mamy oszczędzać amunicję i nie dać się zabić. Ci co najlepiej strzelają są w pierwszej linii obrony, czyli w okopach, a reszta kryje się za murem i gdy ziemianie podejdą wystarczająco blisko będą rzucać bombami.

-Zdenerwowana?- zapytał kucający obok mnie Jasper.

-No cóż walczymy o życie więc tak i to cholernie.

I zaczęło się. Są strasznie szybcy i do tego bawią się z nami przez co straciliśmy sporo amunicji. Ale musimy dać radę, podobno Raven ma plan więc musimy dać im czas i jak długo się da odeprzeć atak przeciwnika. Wybuchy min, dźwięk strzałów i innych nieprzyjemnych wrzasków ze strony ziemian, sprawiają że czuję się jak w filmie wojennym, właściwie to trwa prawdziwa wojna. Nie wiem jak długo jeszcze pociągniemy.

-Hallo! Tu Clarke potrzebna jest pomoc!- usłyszeliśmy głos blondynki z krótkofalówki Jaspera. Szybko ją wyjęłam i przyłożyłam do ust.

-Tu Monel. O co chodzi?- zapytałam.

-Trzeba złączyć kable aby wystrzeliły rakiety, Raven nie da rady, a ja nie umiem.

-Dobra zaraz będę.

-Monel jest potrzebna na zachodnim skrzydle, najlepiej strzela.- usłyszałam drugi głos, należy do Bellamy'ego.

-Jest potrzebna bardziej tu.-rzekła twardo Clarke.

-Idę do kapsuły, Jasper mnie zastąpi.- rzekłam do urządzenia, następnie podałam je przyjacielowi. Weszłam do tunelu, a po chwili znalazłam się w obozie. Pobiegłam jak najszybciej do statku. W środku zobaczyłam siedząca pod ścianą Raven, wygląda okropnie, jest strasznie blada, a wzrok pozbawiony prawie życia, to okropne. Clarke klęczy przy niej, szatynka coś do niej szepnęła ledwo poruszając ustami, blondynka odwróciła się do mnie.

-Szybko, tam jest wejście.- wskazała śluzę na dolną część kapsuły, weszłam tam schodząc po drabince.

-Jestem, co teraz?!- zapytałam głośno aby mnie usłyszały.

-Widzisz pomarańczowe kable? To je trzeba połączyć.- odpowiedziała Clarke.

Podeszłam do ściany z mnóstwem kabli i po chwili znalazłam te właściwe.

-Mam je!

-Wiesz co robić?-zapytała blondynka.

-Oczywiście, prąd płynie do elektromagnesu, on otwiera zawór i odpala rakiety dzięki czemu będziemy mieć ziemianinów z rożna.

-Dobrze że wiesz co robić.- powiedziała z ulgą w głosie. Szybko przystąpiłam do pracy bo czas nas goni.

Trochę mi to ociężale idzie, a stres i presja nie pomaga. Nagle usłyszałam hałasy na górze, obozowicze pośpiesznie wchodzą, ziemianie przedarli się przez mur obronny. Otarłam dłonią pot z czoła, jest tu dziwnie ciepło.

-Monel szybciej!

-Staram się!- odkrzyknęłam, przez co poparzyłam się, syknęłam z bólu- Ah, kurwa.

-Coś się stało?!- zapytała zaniepokojona Clarke.

-Wszystko w porządku!- odkrzyknęłam jej.- Nic kurwa nie jest w porządku.- powiedziałam pod nosem.

Nareszcie! Udało mi się złączyć kable.
Weszłam na wyższe piętro.

-Trzeba zamknąć klapę.- powiedziałam do blondynki.

-Ale tam są jeszcze nasi.- spojrzała na otwarte wejście.

-Wszystkich nie uratujemy.- położyłam rękę na jej ramieniu, skinęła głową że rozumie i ruszyła do wajchy. Chwyciła ją, chwilę się zawahała po czym ją pociągnęła, wejście zostało zamknięte.

-Odpal rakiety.- zwróciła się do mnie, zauważyłam że jej oczy zaszkliły się.

Przysiadłam przy urządzeniu i nacisnęłam przycisk. Głośny wybuch, trochę zatrzęsło kapsułą.

Nie wiem ile dokładnie siedzimy w kapsule. Zdałam sobie sprawę że w środku nie ma Bellamy'ego, Octavii, Finna i paru innych osób.
Skuliłam się jeszcze bardziej pociągając nosem od zbierających się łez, tylu naszych ludzi poległo. Ile jeszcze nas zginie aby w końcu zaznać spokoju?

-Myślę że możemy otworzyć wejście.- usłyszałam nad sobą głos Clarke. Podniosłam głowę do góry i ujrzałam, że dziewczyna też najwyraźniej płakała bo ma czerwone od płaczu oczy i zaschnięte, wyryte przez łzy ścieżki na policzkach. Wyciągnęła do mnie rękę, za którą od razu złapałam. Podeszłam do wajchy i tym razem ja ją otworzyłam.
W tej chwili żałuje że wyszłam na zewnątrz. Okropny widok, wszystko jest doszczętnie spalone, a wszędzie leżą zwęglone kości ziemaninów i naszych poległych. Zrobiło mi się niedobrze, że aż przeniosłam wzrok na niebo aby nie musieć na to patrzeć.

Niespodziewanie przy mojej nodze upadła metalowa puszka, z której zaczął wydobywać się czerwono różowy dym. Zauważyłam że jest ich więcej. Zaczęłam kaszleć, tak samo jak reszta ocalałych. W głowie mi się kręci, a dymu jest coraz więcej. Upadłam na kolana, wzrok zaczął mi się rozmazywać, zrobiłam się strasznie senna. Przewróciłam się na plecy, a zanim całkowicie powieki mi się zamknęły zobaczyłam kogoś dziwnie przebranego oraz zielony laser. Straciłam przytomność.

...

Mam nadzieję że wam się podoba. 😆😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top