17. Odejdź
...
I strzeliłam. Nabój przebił czerwoną linę, a Bellamy upadł na ziemię. Podbiegłam do niego i zdjęłam z szyi linę. Gdy to zrobiłam odetchnął głęboko nabierając powietrza do płuc. Pogłaskałam jego policzek, roniąc kilka łez. W tym samym czasie klapa statku opadła, a przez nią wszedł Jasper, Octavia i kilka jeszcze innych osób. Murphy wykorzystał chwilę zamieszania i wspiął się na wyższe piętko. Bellamy gdy ustabilizował oddech nagle zerwał się na nogi i zaczął walić w klapę, na wyższe piętro, którą Murphy prawdopodobnie czymś zablokował bo nie można jej otworzyć.
-Otwieraj! Ty jebany dupku!- wrzasnął wściekły Bellamy i zaczął chaotycznie walić w klapę.
Podszedł do mnie Jasper i pomógł mi wstać. Następnie zamknął mnie w szczelnym uścisku. Przez te emocje moje nogi są jak z waty i gdyby nie to że mój przyjaciel mnie mocno trzyma to upadła bym.
-Bałem się że ciebie też stracę.- szepnął mi do ucha zasmucony ale również i szczęśliwy, Jasper.
-Wiesz że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.- szatyn zaśmiał się krótko i wypuścił mnie z objęć. Stojąca nieopodal Octavia posłała mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam.
Usłyszeliśmy głośny wybuch na górze, w tym samym momencie Bellamy'emu udało się wejść tam. Po chwili usłyszeliśmy jego wiązkę przekleństw i to że Murphy uciekł robiąc w ścianie dziurę z reszty prochu, który tam się znajdował.
Wyszłam na zewnątrz aby odetchnąć i uspokoić skołatane nerwy. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam na moment oczy. Jeden z strażników przy obronnym murze krzyknął, że ktoś się szybko zbliża. Nagle brama się otworzyła, a przez nią wbiegła Clarke i Finn, zdyszani. Podeszłam do nich.
-Całe szczęście że nic wam nie jest.-powiedziałam z ulgą- Monty też z wami jest?- zapytałam z nadzieją że azjata też zaraz tu dotrze. Finn posłał mi smutne spojrzenie.
-Nie było go z nami, przykro mi.
-Nie mamy czasu- powiedziała zdenerwowana blondynka -Armia ziemian nadchodzi, musimy stąd uciekać. Gdzie Bellamy?- oczy powiększyły mi się gdy wspomniała o ziemianach. Zszokowana wskazałam im statek, z którego właśnie wyszedł Bellamy. Tyle się ostatnio wydarzyło, a do tego jeszcze to, zaczyna mnie to przerastać.
Tłum zaczął gromadzić się wokół przybyłych. Wycofałam się do tyłu gdy Blake podszedł do nas i żeby nie być w centrum całego tego zamieszania. Bellamy i Clarke zaczęli dyskusję o tym czy zostać i walczyć czy odejść w stronę morza, podobno tam jest bezpieczne miejsce. Wszyscy wokół im się uważnie przysłuchują.
-To jest nasz dom, zbudowaliśmy go własnymi rękoma. W tej ziemi leżą nasi zmarli. Skoro przylecieliśmy z kosmosu to myślę, że tu nie pasujemy, ale teraz jesteśmy na ziemi, a to oznacza że jesteśmy ziemianami. Tyle razem przetrwaliśmy, to przetrwamy i to!- brunet wypowiedział wszystko z pewnym i zdeterminowanym głosem, na koniec wykrzyknął, a tłum ożywił się entuzjastycznie jednolitym głosem przyznając ciemnowłosemu to że są gotowi walczyć. Jest niesamowity, wystarczy że coś powie, a ludzie wskoczyli by za nim w ogień. Cały ten czas mu się przyglądam, taki odważny i waleczny, gotowy do walki w obronie własnych wartości. Tyle rzeczy mi się w nim podoba, ten wyjątkowy i pewny siebie uśmiech czy spojrzenie przeszywające mnie, że aż mam dreszcze. Chyba naprawdę go kocham, ale czy on czuje to samo? Ten incydent z Raven, gdyby nie to uwierzyłabym, że jest jednak między nami jakaś więź. Ale teraz czuję ból, złamał mi serce, stworzył nadzieję, która prysnęła jak bańka mydlana.
-Racja. Może nie znajdziemy tak bezpiecznego miejsca jak tutaj, ale jutro może spotkać nas coś strasznego. Fakty są takie, że jeśli zostaniemy to wszyscy zginiemy dziś wieczorem. Więc bierzcie tyle ile dacie rady unieść i ruszajmy.- tak jak tłum wcześniej był przychylny Bellamy'emu, to teraz po przemowie Clarke można z pewnością stwierdzić, że stoją za jej opcją. Nie dziwie się, jesteśmy młodzi, a niektórzy z nas są jeszcze dzieciakami, nikt nigdy nie uczył nas walki z takimi wojownikami jak ziemianie, którzy są szkoleni od najmłodszych lat, są bezwzględnymi mordercami. A my, dzieci, które dostały pierwszy raz do ręki broń, to z góry jest przesądzone kto wygra. Clarke ma rację trzeba odejść choć to mi się bardzo nie podoba.
Tłum zaczął się rozchodzić aby przygotować się do wyprawy. Bellamy został na środku nie dowierzając, że tak to ma się potoczyć. Przyglądam się mu z bólem w sercu. Mam ochotę do niego podejść, coś powiedzieć, ale nie potrafię, nie mam odwagi, znowu. To przecież nie ja zawiniłam, nie ja zdradziłam, tym razem. Gdy jego smutne spojrzenie przeniosło się na mnie błyskawicznie odwróciłam się na pięcie aby się nie rozpłakać i jak najszybciej idę do swojego namiotu. Czuję jego palące spojrzenie na plecach zanim weszłam do namiotu.
Przetarłam twarz dłonią i westchnęłam. Przeleciałam wzrokiem po moim prowizorycznym mieszkanku i muszę przyznać, że choć zbyt wygodne ono nie jest to będę tęsknić. Wzięłam torbę chowając do niej niezbędne rzeczy oraz mój łuk. Następnie wyszłam na zewnątrz.
Panuje zament, każdy stara się jak najszybciej się spakować i uciec stąd.
...
Jak wam się podoba? 😇💙
Wybaczcie że długo mnie nie było, ale miałam sporo spraw na głowie.😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top