Rozdział 4

– To twój koniec – postać w szarym, wypłowiałym stroju upiornie się uśmiechnęła.

– Ezra, nie rób tego… – Togrutanka z trudem wypowiadała kolejne słowa. Powoli podnosiła się z ziemi. Choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa, jakimś cudem udało jej się wstać i odwrócić przodem do Bridgera. Prawą ręką kurczowo trzymała się za zraniony bok. – Ezra, posłuchaj mnie, nie jesteś taki…

– Nie mów do mnie Ezra! Nienawidzę tego imienia! – wrzasnął mężczyzna. Następnie wysunął pokrytą bliznami rękę i popchnął Ahsokę na ścianę. Po całym pomieszczeniu rozległo się echo gruchotanych kości.

– E-ezra… – wykrztusiła ciężko Tano. Spróbowała się poruszyć, jednak nie była w stanie zrobić nic.

Bridger pogardliwie się uśmiechnął. Sięgnął dłonią do pasa, po czym chwycił mocno rękojeść miecza. Zapalił ją. Czerwona poświata oświetliła nieco otoczenie. Parę kroków za mężczyzną leżały przecięte w pół miecze Togrutanki, a jeszcze kawałek dalej leżał dymiący hełm Sabine Wren. I jeszcze srebrny blaster Alishii, który oprócz standardowych czerwonych ornamentów miał też plamy oczywistego pochodzenia. Tylko to znajdowało się w obrębie poświaty świetlnej broni — a oprócz tego dookoła była ciemność. Tylko ściana, przy której leżała nieruchoma Ahsoka była dziwnie oświetlona.

– Nie… – charknęła ostatkiem sił Togrutanka. Po chwili zaczęła pluć krwią, a coś okropnie mocnego ściskało ją za gardło. Jak przez mgłę zobaczyła, jak były Jedi robi zamach, by zadać ostateczny cios. – Proszę…

Szepnęła, nim oczy zamknęły jej się na zawsze.

~~~

– Niee! – Ahsoka z krzykiem się zerwała. Oczy miała szeroko otwarte, a źrenice wąskie, utkwione w jakimś niewidocznym punkcie przed sobą. Po chwili emocje zaczęły opadać. Rozejrzała się spokojnie. Znajdowała się w swojej kajucie, a raczej kajucie dzielonej z Alishią. W tym tygodniu przypadało ich wspólne patrolowanie, więc znajdowały się na statku starszej Togrutanki, nazwanym Skyrunner. Ahsoka powoli lustrowała wzrokiem pomieszczenie, starając się uspokoić oddech.

– Ahsoka, wszystko w porządku…? – spytała niepewnie Alishia. Patrzyła na wojowniczkę rozespanym wzrokiem – prawdopodobnie krzyk młodszej Togrutanki wybudził ją ze snu.

Ahsoka popatrzyła na siostrę ze zrezygnowaniem.

– Nie, nie jest. Nic nie jest w porządku! Błądzimy po systemach od prawie dwóch miesięcy, a nie mamy nawet najmniejszej poszlaki. Ezra jest gdzieś tam… sam… albo z Thrawnem… to niebezpieczny człowiek, Alishio. Widziałam go osobiście tylko raz, ale już wtedy poczułam, że jest niebezpieczeństwem dla Zakonu Jedi. A teraz…

– Czytałam o nim. Robił straszne rzeczy. Trzeba przyznać, doskonały strateg. Ale też śmiertelnie niebezpieczny wróg. Ale, Ahsoko… wiesz… ludzie się zmieniają. Sama najlepiej o tym wiesz. Powiedz mi, ile zostało z tej roześmianej czterolatki, którą znałam? A ile z młodej, ale i odważnej Jedi? Zmieniłaś się, Ahsoko. Wiesz o tym. Nyx też się zmienił. Pomógł nam, pomógł tobie, gdy tego najbardziej potrzebowałaś. Dam głowę, że parę lat temu palcem by nie kiwnął, by cię uratować. Może on też się zmienił? Może lata spędzone na jednym statku z Jedi go odmieniły? Może zrozumiał swój błąd?

Mistrzyni Je'daii nie była do końca przekonana.

– Nie wiem… Alishio, nic już nie wiem. A co, jeśli Ezra jakiego znałam już nie istnieje?

– Jestem pewna, że i on przeszedł jakąś wewnętrzną przemianę. Ale nie możesz się tym zadręczać. Może wyjdzie mu to na dobre?

– Ja go widziałam, Alishio. Przyśnił mi się. Wyglądał… inaczej. Był inny. Był wściekły, kipiała od niego nienawiść. Był jak Sith – Ahsoka ściągnęła z siebie pościel i zsunęła nogi na ziemię.

– Co robisz? – spytała zdziwiona Alishia.

– Muszę się przekonać, czy to co widziałam jest na pewno tylko snem.

– Jak zamierzasz to zrobić? Nie wiesz nawet, gdzie on jest. Jak jest silny. Jaki jest.

– Od naszego ostatniego spotkania moje moce się podwoiły. Widzisz… kiedy byłam zamrożona w karbonicie, nie byłam do końca nieprzytomna.

– Że co?!

– Ja… niezbyt wiem, jak ci to wytłumaczyć. Dookoła była ciemność, ale w tej ciemności mogłam się normalnie poruszać. Nie odczuwałam bólu ani głodu, mogłam po prostu iść. Więc szłam. Najpierw bez celu. Przemierzałam bezkresną czerń, bo nie mogłam zrobić nic innego. W końcu jednak, zrezygnowałam. Usiadłam, i zaczęłam medytować. Wtedy ją zobaczyłam.

– Kogo?

– Córkę. Jedną z Niebiańskich, Władczynię Mocy. Swego czasu oddała za mnie życie. Choć mnie nie znała, jej ostatnią wolą było uratowanie mnie. Żyję tu i stoję dzięki niej. Spotkałyśmy się przedtem kilkukrotnie. Za każdym razem widziałam ją przed ważnym wydarzeniem z mojego życia.

– Mówiłaś, że jest martwa?

– Cóż… nie do końca. Jest na tyle potężna Mocą, że żyje pod postacią convora. Nie ma wystarczająco dużo energii, by przybrać swą ludzkopodobną formę. Wtedy jednak, gdy byłam zamrożona… widziałam naprawdę nią. Stała przede mną, jako człowiek z krwi i kości, tak jak ja stoję teraz przed tobą. Uczyła mnie. Nie mogłam uczyć się walki fizycznej, bo moje prawdziwe ciało było unieruchomione. Jednak dzięki Mocy mój umysł znalazł się… gdzieś indziej. W tamtym czasie wiele się dowiedziałam. Morai nauczyła mnie, jak na nowo rozumieć Moc. Pokazała mi zupełnie inne metody wykorzystywania jej. Ukazała inne sposoby, jakimi mogę się nią posługiwać. Na przykład jak rozmawiać z kimś poprzez Moc by widzieć tę osobę — takie połączenie zwykle pojawia się tylko w szczególnych przypadkach, gdy więź między obiema osobami jest naprawdę silna, ale ja nauczyłam się, jak wywołać to z każdą istotą wrażliwą na Moc. I wreszcie, opowiedziała mi o moim przeznaczeniu.

– To znaczy? – Alishia była bardzo zainteresowana, choć i zdumiona i lekko skołowana. Nie rozumiała Mocy. Wiedziała jedynie tyle, że niektórzy, w tym jej siostra potrafią nią manipulować i dzięki temu mieć niezwykłe umiejętności. Sama czasem również je miała — nie udało jej się jednak ustalić, czy "aktywacja" nadludzkich zdolności była zależna od emocji, pogody, humoru czy przypływu adrenaliny. Dziwnym trafem po prostu "włączała się", gdy była najbardziej potrzebna.

– Gdy Córka ocaliła mi życie, spadło na mnie jej brzemię. Równowaga Mocy została zachwiana po śmierci Córki. Teraz nad Galaktyką leży cień zagłady, cień groźniejszy nawet od samego Palpatine'a. Dopóki Syn — brat Morai i uosobienie Ciemnej Strony Mocy — żyje, nad wszechświatem grozi nam katastrofa. To ja muszę go obalić. Morai nauczyła mnie, jak mam tego dokonać. Jednak na razie nie ma po nim śladu i muszę czekać, aż w końcu się ujawni. Do tego czasu, mam drugą misję. Musimy znaleźć Ezrę. – uśmiechnęła się Tano.

Ahsoka wstała z pryczy, po czym znalazła sobie miejsce na środku kajuty. Dookoła leżały porozrzucane części zamienne i zapasowe ogniwa do blasterów. Uprzątnęła je nieco, odgarniając stertę na bok, po czym usiadła skrzyżnie na podłodze. Alishia chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale Je'daii uciszyła ją gestem ręki. Zamknęła oczy, przedtem telepatycznie prosząc siostrę, by jej nie przerywała. Wkrótce wszystko wokół zaczęło cichnąć, aż w końcu ucichło zupełnie.

Togrutanka otworzyła oczy.

– Ezra…? – spytała.

Znajdowała się na starym, nieodnawianym od dawna okręcie. Bez trudu rozpoznała korytarze i charakterystyczne elementy imperialnego niszczyciela typu Imperial-I. A więc Ezra ciągle był na Chimerze. Postać, wcześniej idąca tyłem zatrzymała się gwałtownie. Ahsoka słyszała, jak głęboko wciąga oddech, po czym z lekkim niedowierzaniem odpowiada:

– Ahsoka? To naprawdę ty?

– Tak. Jestem tu, Ezra. Wraz z Sabine ciągle cię szukamy.

– Czemu tak długo? – spytał zmęczonym głosem mężczyzna, odwracając się. Ku swojej uldze Tano nie ujrzała palącego gniewu w jego oczach ani żadnej innej oznaki pożarcia przez Ciemną Stronę Mocy. Bridger był nieco wyższy, niż gdy spotkała go w świecie między światami, a na brodzie widać było kilkudniowy zarost. Włosy miał dość krótkie, ale zdecydowanie krzywo przycięte. Był wychudzony, a jego ubranie podniszczone i wypłowiałe, lekko umorusane smarem. Mimo tego, mimo zmęczenia i lekkiego żalu w oczach, zamiast zwykłych iskierek, ciągle emanowała od niego energia i radość. Jedi natomiast bardzo się zdziwił, widząc Ahsokę w pełnej postaci.

– Ty… ty tu jesteś? Ale jak to możliwe?

– Moc. – stwierdziła jedynie kobieta.

– Kanan nigdy mnie tego nie nauczył. Myślałem, że to tylko twój głos… Cieszę się, że cię widzę – mężczyzna podszedł do Togrutanki i mocno ją przytulił. Tano odwzajemniła lekko uścisk, radując się, że Ezra jest cały i zdrowy.

– Nie mamy wiele czasu – upomniała go kobieta. – Moje moce też mają ograniczenia. Ezra, powiedz mi, gdzie jesteś?

– Ja…

– Cóż takiego wyprawiasz, jeśli można spytać? – spytał czyiś zimny, lecz i załamany głos. – Czy tobie już kompletnie odbiło?

– O co ci znowu chodzi, Thrawn? – warknął młody Jedi. Widać było, że w tej chwili najchętniej wyrzuciłby Chissa w przestrzeń kosmiczną. Po tych wszystkich latach chyba mocno świerzbiły go palce. Wziął jednak głęboki oddech i postarał się odsunąć na bok emocje. Gdy już się opanował, spojrzał z niechęcią na towarzysza niedoli. – Czego znowu chcesz?

– Rozmawiasz z powietrzem. Krzyczysz wniebogłosy i zdaje się halucynujesz.

– To nie powietrze, Thrawn! – odparł zirytowany Ezra. – To Ahsoka! Skontaktowała się ze mną poprzez Moc!

Chiss uniósł lewą brew, przypatrując się z uwagą Bridgerowi. Mierzył go tak chwilę wzrokiem, po czym pokręcił przecząco głową i skierował się z powrotem do wyjścia.

– Thrawn, czekaj!

Mitth'raw'nuruodo zatrzymał się w pół kroku, jednak nie zaszczycił Jedi spojrzeniem.

– Przez osiem lat całe dnie gapiłeś się w te gwiazdy i studiowałeś mapy. Na pewno nie wiesz, gdzie jesteśmy?

Wielki Admirał nawet się nie obrócił.

– Nie mam pojęcia – wyartykułował przez zęby Thrawn. Widocznie to pytanie musiał słyszeć dość często, bo byle co nie wyprowadzało admirała z równowagi. A może wzburzała go jego własna bezradność? Ahsoka nie wiedziała.

– I nie wiesz niczego, co mogłoby pomóc w znalezieniu nas? – drążył dalej Bridger.

– Sam nas tu wysłałeś, czyżbyś zapomniał? Interesujące. Teraz nagle chcesz się stąd wydostać?

– Musiałem coś zrobić, by ratować przyjaciół. Teraz, gdy Imperium nie ma spokojnie mogę wrócić. Pójdziesz do więzienia, gdzie już od początku powinieneś być.

– Jeszcze się o tym przekonamy… – rzekł cicho Thrawn, chcąc chyba, żeby młody Jedi tego nie usłyszał. Do wyczulonych uszu Ezry doszło jednak to zdanie, więc przyjrzał się badawczo tajemniczemu Chissowi. Tymczasem ten rzucił, już głośniej, odwracając się przez ramię:

– Jakieś pięćdziesiąt dni temu mijaliśmy opuszczoną kopalnię surowców w asteroidzie. Miała charakterystyczną blaszaną obręcz z rdzoodpornego metalu, najchętniej używaną przez Gildię Górniczą i Kompanię Górniczą Zewnętrznych Rubieży. Była to pojedyncza, ogromna asteroida, co nie jest często spotykanym zjawiskiem w tych rejonach. Niedaleko niej znajdował się jakiś gazowy gigant.

– Sprawdzę, co uda mi się znaleźć. Spróbuję niedługo skontaktować się ponownie. Żegnaj, Ezra.

– Dzięki, Ahsoka.

Zanim połączenie zupełnie się zerwało, Ahsoce udało się usłyszeć pogardliwe prychnięcie Thrawna.

~~~

– Ahsoka? Ziemia do Ahsoki! Żyjesz?

Togrutanka otworzyła oczy, lekko opadając na ziemię. Oprócz niej, opuszczać stan lewitacji zaczęły również różne podzespoły, ogniwa energetyczne i zapasowe śrubki. Z każdym centymetrem w dół zmniejszała się także otaczająca je żółta aura, aż w końcu całkowicie zanikła.

Gdy Alishia ochłonęła po pierwszym szoku, spowodowanym opadnięciem samoistnie unoszących się wcześniej przedmiotów, zapytała:

– I jak?

– Ezra jest cały i zdrowy. Thrawn żyje i chyba mam poszlakę, która ułatwi nam poszukiwania.

– Świetnie. Musimy poinformować resztę załogi z samego rana.

Ahsoka kiwnęła głową.

__________

Wesołych Świąt kochani!
Wracam z martwych. Chciałam na Święta wstawić po jednym rozdziale z wszystkiego, ale nie wyrobiłam się czasowo. PannaRose123, oczekuj Swojego rozdziału za jakieś półtora godziny. Reszty wyczekujcie w Sylwestra/Nowy Rok. Tym razem się nie spóźnię. Wszystkiego najlepszego i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top