Rozdział 13
Minął tydzień, podczas którego nic się nie działo u naszych bohaterów. Owo "nic" nie tyczy się oczywiście jednak całej galaktyki - w Nowej Republice wręcz wrzało od przyniesionych przez generał Syndullę wieści i wszyscy byli w stanie najwyższej gotowości. Nikt się nie obijał, taktycy i analitycy pracowali ze zdwojoną uwagą, zebrano także wszystkich najważniejszych bohaterów Rebelii - oficjalnie nie było żadnych dowodów na potwierdzenie słów zaginionego prze laty Jedi, więc nie było również podstaw do wszczęcia oficjalnego alarmu. Zebrano jednak zaufanych doradców i wszyscy stawili się na tajnej naradzie w budynku Senatu.
- To niedorzeczne, nie mamy żadnych dowodów, że on żyje! - wykrzyknął wzburzony admirał Ackbar.
- Z całym szacunkiem, admirale - zabrała głos Leia Organa Solo. - Ufam generał Herze. Wiem, że przekazane przez nią informacje są prawdziwe. - powtórzyła z uporem.
- Nie możemy bezpodstawnie stawiać na nogi wojska. Jeśli nie podamy do opinii publicznej powodów zmobilizowania armii, staniemy się w ich oczach jak Imperium. - zaprotestował Kalamarianin.
- Więc podajmy im powód - stwierdziła rezolutnie księżniczka Alderaanu.
- Nie możemy - powtórzył z naciskiem admirał. - Nie mamy dostatecznie wiarygodnych dowodów. Jeśli zmobilizujemy wojska na podstawie niepewnych pogłosek, ludzie zaraz zaczną szeptać, a buntownicy i zwolennicy starego porządku ochoczo to wykorzystają.
- Nie będę czekać i patrzeć, jak Imperium znowu rośnie w siłę! - zaoponowała głośno małżonka kapitana Solo.
- Dosyć - rozkazała władczym tonem Mon Mothma, a pod naciskiem jej stalowego spojrzenia oboje umilkli. - Mistrzu Jedi, co ty o tym wszystkim myślisz? - zwróciła się do postaci w brązowym kapturze opadającym luźno na plecy. Mężczyzna chrząknął, jakby właśnie otrząsnął się z głębokiej zadumy, po czym jego wzrok prześliznął się szybko po wszystkich osobach w sali, zatrzymując się na koniec na pani Kanclerz, która zwróciła się do niego z pytaniem.
- Wyczuwam zawirowania Mocy. Są tak silne, jak nigdy dotąd. Szykuje się wielka bitwa...
Mistrz Jedi urwał i zaczął tępo wpatrywać się w przestrzeń przed sobą. Tkwił w takim odrętwieniu przez dość długi czas, a wyraz jego twarzy kilkukrotnie się zmieniał; w większości było to zdziwienie, trwoga i zamyślenie.
- Luke...? - spytała Leia, bardzo zaniepokojona stanem swojego brata. - Luke, co się dzieje?
- To... to Moc. Próbuje mi coś przekazać... - mruknął niejasno Skywalker, po czym nie zważając na wszystko dookoła, zamknął oczy i wsłuchał się w tłoczącą się wokół niego energię. - Na pokładzie statku, którym przemieszcza się admirał Thrawn znajduje się silny artefakt Mocy. Wyczuwam w nim potężną ciemność, ale także i światło. Siła tego kamienia może dać siłę Imperium, które zdmuchnie nas niczym świeczki.
Wielki Mistrz Jedi otworzył oczy.
- Musimy go powstrzymać za wszelką cenę. - zakomenderował.
Admirał Gial Ackbar skłonił głowę, wyrażając tym samym przyznanie racji synowi Vadera i uznanie swojej porażki na tym polu.
- Ale musimy zachować przy tym pełną ostrożność, gdyż cywile nie mogą się dowiedzieć o tej operacji. Dlatego proponuję, by miała ona ściśle tajny charakter i by angażować do niej tylko naprawdę zaufanych ludzi. To może być pułapka - ostrzegł Kalamarianin na ostatku.
Mistrz Skywalker skłonił głowę.
- Oczywiście zastosujemy się do twoich wskazówek. Leio... - zwrócił się do siostry. - strasznie rozbolała mnie głowa. Mogłabyś zaprowadzić mnie do jakiegoś apartamentu? Maro, zostań na reszcie narady. Czuję, że to jeszcze nie koniec wizji.
Jade bezgłośnie przytaknęła, rzucając ukradkowo zatroskane spojrzenie w stronę mistrza Jedi, gdy z trudem opuszczał pomieszczenie podtrzymywany przez bliźniaczkę.
- Ustalmy więc szczegóły - zaproponował siedzący do tej pory cicho generał Dodonna. Wszyscy bezsprzecznie przystali na jego słowa i narada rozpoczęła się na nowo.
~~~
Jak już zostało wcześniej powiedziane, zarówno u Thrawna, jak i drużyny Ahsoki wiele się nie zmieniło, a przyczyna tego była prosta: od Coruscant do miejsca, gdzie uziemione zostały statki rozbitków droga prowadziła przez równo siedem dni prosto jak strzelił. Tak więc gdy Thrawn leciał w stronę planet Jądra, Duch z nich wylatywał, by zanurzyć się w otchłań Nieznanych Regionów. Dopiero po owych siedmiu dniach, które dłużyły się wszystkim niesłychanie, jasny punkt wyłonił się z nieprzeniknionej kosmicznej czerni, rozpalając na nowo nadzieje w sercach byłych Rebeliantów.
- To Hera! Hera tu jest! - wykrzyknął uradowany Ezra. Właśnie przysypiał, z nudów nie mogąc już do końca wypełnić swej warty, gdy poczuł skok, który uprzedził go o przybyciu pojazdu kosmicznego.
W chwilę później przez mikrofon doszedł do ich uszu komunikat nadany przez pilota Ducha:
- Widmo 5 i Widmo 6, szykujcie się. Czas wracać do domu.
Duch podleciał bliżej i przeprowadził dokładny skan Feniksa. Usterek nie było wiele, jednak pojazd nie powinien sam wskakiwać w hiperprzestrzeń, gdyż mogło się to skończyć awarią silnika i ważniejszych podzespołów. Łowcy nie dało się już odratować.
Dlatego też wszyscy członkowie załogi Ahsoki w przeciągu kilku minut znaleźli się na pokładzie Ducha, gdzie wspomnienia natychmiast odżyły i Ezra z trudem powstrzymywał łzy cisnące mu się do oczu.
- Kanan... - wyszeptał, patrząc czule na jeden ze starych malunków Sabine, który przedstawiał całą ich załogę. - Och, gdybyś tylko tutaj był...
Niestety Kanan Jarrus nie żył, ale za to przetrwało jego dziedzictwo. Bridger wyczuł, że ktoś cicho wkrada się do kajuty, w której przebywał.
- Opowiesz mi o tacie? - zapytał nieśmiało chłopczyk.
Ezra uśmiechnął się do Jacena i gestem dłoni zachęcił go, by usiadł na pryczy obok niego.
__________
Tym samym moi mili ogłaszam koniec maratonu. Jutro (a raczej już dziś xd) wstawiam pierwszy rozdział z maratonu "Wojowników" - oby spodobał Wam się tak samo, jak i to! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top