Rozdział 5
~ *osiem lat wcześniej* ~
W tym tkwi lekcja.
— Pomyślał Ezra, nim zamknął oczy i poczuł lekkie drżenie na czubkach palców, gdy „Chimera” wskoczyła w nadprzestrzeń.
Po chwili dryfował już z prędkością światła, otoczony mackami i przyjaznym spojrzeniem purggili, a także pełnym wściekłości Wielkim Admirałem Thrawnem. Był sam. Nie było koło niego przyjaciół. Nigdzie nie było gderającego zrzędliwie Choppera, wesołego i rubasznego Zeba, poważnej lecz zawsze zaradnej Hery, odważnej i pięknej Sabine…
I Kanana. Nade wszystko, brakowało mu w tej chwili Kanana. Jarrus zawsze go wspierał, był dla niego jak ojciec. Zawsze potrafił go pocieszyć i wskazać właściwą drogę, gdy młody Jedi choć na chwilę zwątpił. Zawsze wiedział, jak ma postąpić, gdy tylko pomyślał o swoim mistrzu. Ezra zawsze go podziwiał. Jasne, był tylko człowiekiem. Też miał swoje lepsze i gorsze chwile, ale zawsze ostatecznie się podnosił. Ezra też chciał taki być. Chciał być mentorem dla ludzi, który wskazuje im światło i odwraca od nich mrok.
Długo nad tym myślał: jaka była ostatnia lekcja Kanana? Co miała mu pokazać jego śmierć? Jakie niosła przesłanie? Czemu to zrobił, chociaż na pewno istniało inne wyjście? Co sprawiło, że do tego doszło? Jaki był sens tej sytuacji…?
Aż w końcu do tego doszedł. Prawda ukazała mu się przed oczami. Kanan poświęcił się, by oni mogli żyć.
Lekcją nie było działanie pod wpływem impulsu. Lekcją była zdolność do poświęceń, do wykazania odwagi, gdy świat i przyjaciele potrzebują tego najbardziej. Umiejętność porzucenia wszystkiego co się ma dla dobra innych. Tak, to jest to. W tym tkwi lekcja.
– Aaargh! – wrzasnął wściekły Chiss, wyrywając się z purrgilowych macek.
Nie zwracał uwagi na to, że dryfują w kosmosie. Nie myślał o tym, gdzie są. W tej chwili Wielki Admirał Thrawn w niczym nie przypominał samego siebie. Nie był to już ten sam zimny, opanowany oficer Imperium, a wściekły, przepełniony nienawiścią i rozpaczą samotny człowiek. Nie liczyły się dalekosiężne strategiczne plany czy układy. Obecnie jedynym celem Mitth'raw'nuruoda było dorwać młodego Jedi… i skręcić mu kark.
Na szczęście, Moc była z Ezrą. Bridger mimo oszołomienia w porę wyczuł zagrożenie. Uchylił się przed pierwszym ciosem, odchylając swe gibkie ciało w bok. W sekundę później pięść Chissa uderzyła powietrze w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdował się brzuch chłopaka. Mężczyzna cofnął rękę i wyprowadził atak drugą. Tym razem Jedi przechylił się w tył, unikając ciosu skierowanego w swoje gardło. Chociaż za pomocą Mocy minimalnie przewidywał ruchy przeciwnika, walka była ciężka. I wyrównana. Ezra nie próbował atakować, jednak w pewnym momencie był zmuszony przejść do ofensywy — Chiss dopchnął go do ściany, po czym próbował podciąć, wystawiając nogę z półobrotu. Bridger wybił się w górę skokiem wspomaganym Mocą, przekoziołkował w locie, po czym wylądował parę metrów dalej. Żałował, że nie ma przy sobie swojego miecza, a jednak wciąż miał broń — miał Moc. Jednym ruchem ręki (tej nieprzestrzelonej) unieruchomił Admirała w powietrzu, gdy ten chciał na niego naskoczyć. Trzymał go tak w bezruchu przez parę dobrych chwil, dopóki Chiss nie zaczął się dusić. Wtedy Jedi puścił niewidzialny uścisk, sprawiając, że Thrawn upadł na podłogę. Zaczął kaszleć i charczeć, ale mimo to nie chciał się poddać. Drżącą z wysiłku ręką próbował sięgnąć porzuconego wcześniej blastera… nadaremno. Ezra w porę to zauważył i kopnął broń daleko w bok.
– A teraz – powiedział chłopak, patrząc groźnie na przeciwnika. Wziął ręce pod boki i patrzył z góry na wciąż leżącego na posadzce Chissa. – Słuchaj, Thrawn. Utknęliśmy tu oboje, i jeśli chcemy przeżyć, nie możemy skakać sobie do gardeł.
– Nigdy nie połączę z tobą sił, rebeliancie. Służę Imperatorowi, nie Jedi.
Z tymi słowami nagle poderwał się z ziemi, skacząc na zaskoczonego Bridgera. Wywiązała się kolejna walka…
~~~
~ *obecnie* ~
– Podaj mi trochę tej konserwy, Thrawn.
Chiss zmierzył go wzrokiem, jednak nic nie powiedział. Bez słowa powrócił do konsumpcji pakietu żywnościowego szturmowców.
– Nie bądź taki, no! Siedzimy w tym razem, ileż można ci o tym przypominać?! Beze mnie się stąd nie wydostaniesz – Bridger postanowił użyć najsilniejszego z argumentów.
Mitth'raw'nuruodo ponownie przerwał posiłek, patrząc wymownie na porcję Jedi. Nie miał on konserwy, zamiast tego trochę ususzonego mięsa podejrzanego pochodzenia, które wytrzymało do tej pory tylko dzięki chemikaliom dodawanym do imperialnych racji. Sam Wielki Admirał osobiście zdecydowanie wolał suszone mięso aniżeli okropną w smaku konserwę, jednak jego własna duma nie pozwala mu się do tego przyznać.
– Thrawn, no!
Chiss westchnął głęboko z niesmakiem, po czym podał puszkę rebeliantowi. Tamten, z wyraźnym zadowoleniem zaczął pałaszować jej zawartość, co napawało Thrawna jeszcze większym obrzydzeniem.
– Mam dość tej suszyzny. Chcesz? Proszę bardzo.
Thrawn postanowił początkowo sprawiać wrażenie zdegustowania, jednak prędko doszedł do wniosku, że po ośmiu latach nie ma to większego sensu. Jedi i tak w dowolnej chwili mógłby prześwietlić jego umysł, więc po co udawać? Ostrożnie wziął się za jedzenie ostatnich dwóch kawałków, jak to określił Bridger, "suszyzny".
Ezra nie przejmował się zbytnio zdystansowaniem Chissa i prędko pochłonął swoją porcję. Chociaż wciąż byli wrogami, od ostatniej rozmowy z Ahsoką młody mężczyzna zdecydowanie podniósł się na duchu i tolerował z uśmiechem nawet obecność Mitth'raw'nuruoda. Wstąpiły w niego nowe siły i nadzieja. Czyli coś, czego Wielki Admirał zupełnie nie pojmował. Thrawn postanowił uznać, że Jedi kompletnie odbiło i zbytnio nie zawracać sobie tym głowy. Jadł powoli, z uwagą przyglądając się poczynaniom chłopaka.
Tymczasem Widmo 6 po skończeniu jedzenia i wyrzucenia pustej puszki do jednego z magazynów (z którego zrobili składownię odpadków, bo zgniatarka śmieci była po pierwsze uszkodzona przez purrgile, a po drugie pełna) zniknął na chwilę z pola widzenia Chissa, by po mniej więcej minucie pojawić się z powrotem, z durastalowym pudłem i plątaniną kabli w dłoniach. Położył, jak się okazało stary holocom na stole i zaczął łączyć ze sobą kabelki.
– Naprawdę uważasz, że to coś da, Bridger? – zapytał wyniosłym tonem Mitth'raw'nuruodo.
– Cicho, Thrawn, nie teraz. Muszę się skupić.
Chiss ponownie westchnął głęboko.
– Twoje poczynania są dla mnie z gruntu nielogiczne. Skoro nie działało przez osiem lat, czemu miałoby zadziałać teraz?
– Dziś Moc jest ze mną. Czuję to. A teraz, możesz się na chwilę uciszyć? – poprosił Jedi.
Thrawn raz jeszcze zmierzył wroga spojrzeniem, po czym poszedł odnieść jednorazowy talerz do składzika.
~~~
– Myślę, że coś znalazłam – rzekła Alishia, wchodząc do głównego pomieszczenia na statku Ahsoki. Tano, Kath, Lux i Sabine już tam byli, siedząc przed ogromną holomapą i zawzięcie o czymś dyskutując. Słysząc orzeczenie Alishii wszyscy się jednak odwrócili, wpatrując się w Togrutankę z wyczekiwaniem.
– Przestarzała baza Gildii Górniczej, o jeden skok stąd. Ochrona słaba, Gildia chyba już jej nie używa. Paru ludzi trzymają tam tylko na pokaz, by konkurencja nie próbowała im tego przejąć. Prawdopodobnie będziemy mogli znaleźć tam pliki o starych, opuszczonych obiektach, a przy odrobinie szczęścia i koordynaty. – powiedziała Bonteri.
– Świetnie – odparła Ahsoka. – Kath, Alishio, pójdziecie na Czarnego Łowcę Kathleen. Lux, popilotujesz swojego Feniksa. Ja z Sabine wyruszymy moim statkiem. Widzimy się na miejscu, strategię ataku ustalimy przez komlinki. Wszyscy gotowi?
Załoga jednomyślnie skinęła głowami.
Chwilę potem w kabinie pilota Cienia, gdzie siedziały Ahsoka Tano i Sabine Wren, dało się słyszeć różne meldunki:
– Wilk Jeden? Tu Wilk Cztery – odezwała się Kathleen. – Czarny Łowca gotowy do skoku.
– Tu Wilk Pięć – zameldował Lux. – Feniks gotowy do skoku.
– Przyjęłam, tu Wilk Jeden – odpowiedziała Ahsoka. – Cień gotowy do skoku. Widzimy się na miejscu.
Po chwili trzy statki zniknęły, zanurzając się w kosmiczną czerń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top