Rozdział 8: Upadek
Witam wszystkich bardzo serdecznie! Mam nadzieję, że Wam się spodoba pyśki x Dawajcie czadu, jak zwykle!
Miłego czytania!
Twitter: #agnesswattpad
Ig.: only_maleficent_
Agnes obudziła się w swoim łóżku, co należało uznać za sukces zważywszy na fakt, że przez niemal tydzień budziła się na kanapie, podłodze lub tu i ówdzie w łóżku jakiegoś miłego dżentelmena, którego poznała podczas jednej ze swoich klubowych, nocnych wypraw, których przebiegu nie pamiętała. Albo nie chciała pamiętać. Nie można było mieć pewności ze względu na wszystkie głupie ekscesy, których się dopuściła.
Poprzednie dwie noce spędziła z niejakim... Jamesem? John'em? Być może Richardem. Dick byłby najlepszym trafem, spoglądając na to, co wyprawiała późnymi nocami w jego mieszkaniu. Czwartkową noc spędziła jednak we własnym łóżku i można to było niewątpliwie zakwalifikować do jej największych życiowych sukcesów. Gdyby to nie było aż tak uwłaczające, najpewniej wpisałaby to do własnego CV.
Sęk w tym, że dzikie poniedziałkowe karaoke, na którym zdarła sobie gardło aż do krwi nie wpływało korzystnie na jej zawodowy wizerunek, podobnie jak zakrapiana hektolitrami gorzkiej, słowiańskiej wódki partyjka pokera z mężczyznami, którzy nie wyglądali na najprzykładniejszych obywateli. Do całego spisu swoich dokonań mogła jeszcze dopisać ognisty seks, który pozostawił na jej szyi fioletowo - bordowe ślady, nocną wycieczkę do Los Angeles i bieganie po sklepie w stroju kąpielowym.
Jęknęła żałośnie na wszystkie wspomnienia, które kotłowały się w jej głowie pod znacznie zamazaną postacią. Nie była nawet pewna, które wydarzenia miały miejsce w świecie realnym a które były jedynie wymysłem jej skacowanej, zmordowanej wyobraźni.
Promienie słońca, które nieznośnie wdzierały się do jej sypialni przez niezasłonięte rolety drażniły jej wysuszone oczy a tym samym zmusiły ją do uchylenia powiek. Zwlekła się z łóżka z olbrzymim trudem i nim zdążyła wstać, już chwiała się na własnych nogach. Smak wódki wymieszanej z cytryną i owocami morza wciąż gościł w jej ustach, wywołując na jej twarzy niemałe obrzydzenie.
Przysiadła na brzegu bordowej pościeli.
- Kiedy ja ostatnim razem zmieniałem ten syf? - spytała samą siebie zachrypniętym głosem, dzierżąc między palcami kawałek poszewki.
Przyjrzała się własnej dłoni. Gdzieś w połowie dostrzegła złamany paznokieć u lewej ręki, który zwisał resztkami sił. Warknęła wściekle pod nosem. Nie znosiła mieć krótkich paznokci i nie wyobrażała sobie spiłować pozostałych. Pomyślała, że będzie musiała wyjść z domu do kosmetyczki a to naprawdę nie napawało ją zadowoleniem.
Po wszystkim, co zrobiła miała ochotę zaszyć się w domu pod czterema kocami i już nigdy więcej nie wychodzić do ludzi. Przytknęła dłonie do obolałych skroni i delikatnie je rozmasowała. Z trudem usiłowała sobie przypomnieć wydarzenia ostatniej nocy. Jak dotarła do własnego mieszkania? Wspomnienia powoli układały się w jej myślach w chronologiczną całość, co było dobrym znakiem - koniec końców zawsze mogło być gorzej i mogła nie pamiętać zupełnie niczego.
Do jej podświadomości docierało jednak, że wieczorem (po wypiciu kolejnej butelki wina, która leżała sponiewierana przy kanapie) pojechała taksówką do klubu Diva. Po drodze zahaczyła o monopolowy, w którym kupiła niewielką buteleczkę wódki. Wsunęła ją pod żakiet i znalazła się wewnątrz renomowanego klubu pełnego ludzi. Tam tańczyła aż do bólu stóp i popijała drinki przy barze. Barman był niezwykle sympatyczny i z uśmiechem wymalowanym na twarzy słuchał jej filozoficznych opowieści o tym, jak beznadziejnym miejscem jest świat.
- Musiał mnie odwieźć - chrypnęła. - Albo wezwać taksówkę, cokolwiek.
Wywróciła oczami. Meble zawirowały wokół niej. Skrzywiła się. Nadal nie była trzeźwa.
- Gratulację Agnes, skończyłaś jak matka - mruknęła podenerwowana.
Ociężałą ręką chwyciła butelkę wody mineralnej, która od miesiąca stała przy jej łóżku. Nie była przekonana czy w plastiku nie żyły już nowe stworzenia, ale jedyne czego potrzebowała to łyk zwykłej czystej wody. Wsadziła dziubek między usta i upiła łyk. Oblizała wargi, były spękane i potwornie piekły. Jęknęła.
Niechętnie wstała. Przeciągnęła się ostrożnie, uważając by znów nie zatoczyć się w tył i ruszyła do łazienki. Unikała własnego odbicia, jak ognia. Nigdy nie sądziła, że będzie w stanie upaść aż tak nisko a jednak list od zarządcy Nefex'u wplątał ją w lawinę wysokoprocentowych trunków, której nie była w stanie zatrzymać. Piła na umór i tym razem musiała przyznać, że naprawdę rozumiała sens zapijania się do stanu nieświadomości. To pomagało jej zapomnieć a ona tylko to chciała zrobić - wymazać wszystko, co stało się przed laty i ruszyć do przodu.
Obmyła twarz a potem poszła po środek przeciwbólowy do kuchni. Znalazła go na czarno - białym, marmurowym blacie szafki kuchennej. Z daleka dojrzała żółte opakowanie z olbrzymim czerwonym napisem. ,,Self Care painkillers'' były najtańszymi tabletkami o wysokiej skuteczności, jakie znalazła. Miały w sobie więcej ibuprofenu niż sam Ibuprom przyjmowany na całym świecie, dlatego chętnie po nie sięgnęła, gdy zrozumiała, że boli ją absolutnie każda część ciała. Resztką wina zapiła białą kapsułkę.
Kątem oka dostrzegła telefon na kuchennym blacie. Leżał zakopany pośród papierów i porozdzieranych kopert. Wskoczyła na skórzany taboret i chwyciła urządzenie w siną dłoń. Pozostałości po jej niesympatycznym spotkaniu z ,,Dominatorem'' wciąż były widoczne, choć starała się wyleczyć tak szybko, jak tylko było to fizycznie możliwe.
W telefonie odkryła same niespodzianki. SMS-y, których nie pamiętała, połączenia, których wykonywania sobie nie przypominała.
- Kurwa - zaklęła, kiedy zauważyła, że około trzeciej w nocy zrobiła sobie zdjęcie.
Skasowała je szybko, nie chcąc wierzyć, że ona i sponiewierana kobieta z fotografii były jedną osobą. Dolała sobie wina. Pociągnęła kolejny łyk. Mówiono, że najlepszym lekarstwem na kaca był alkohol i nie wiedzieć czemu chciała w to wierzyć.
Nagle podniszczony Iphone zawibrował w jej ręce. Z głośnika umieszczone z boku telefonu wydobył się donośny bas gitar jednego z jej ulubionych rockowych zespołów. Agnes poczuła, jak impuls bólu przemknął za jej oczami i osadził się na skroniach. Syknęła pod nosem, przymykając powieki i potrząsając głową w taki sposób, by pozbyć się nieprzyjemnego pulsowania. Spojrzała na wyświetlacz, westchnęła a potem przesunęła palcem po ekranie.
- Przysięgam, że zmienię numer, jeśli nie przestaniesz do mnie dzwonić - odparowała, doskonale znając rozmówcę.- Ile razy mam powtarzać, że nie uprawniłam cię do wydzwaniania do mnie a już szczególnie o tak nieludzkich porach - wybełkotała.
Oparła czoło o własną dłoń i zamknęła powieki w oczekiwaniu na odpowiedź rozmówcy.
- Jest czternasta, Agnes - usłyszała jedynie.
Odsunęła telefon od ucha i zdziwiona zerknęła na wyświetlacz telefonu. Faktycznie. Elektoniczny zegarek wskazywał na to, że było chwilę po drugiej po południu. Wzruszyła ramionami. Jej matka w najgorszych chwilach wstawała nawet po dwudziestej i od razu szła do sklepiku pod domem. Czternasta była bardzo ludzką godziną na wstawanie. Przynajmniej właśnie tak wmawiała sobie Agnes.
- No i co z tego, do kurwy nędzy? - warknęła. - Jeszcze śpię a ty nachodzisz mnie we śnie i dręczysz.
- Nie odbierasz od tygodnia, Agnes - westchnął podenerwowany Mess, który naprawdę robił wszystko, żeby nie stracić cierpliwości.
Nie chodziło o sam fakt nieodbierania od niego połączeń. Spodziewał się, że tak wykwintna kobieta, jaką niewątpliwie była Agnes nie będzie zwracała uwagi na szarego stajennego, ale problem zrobił się, kiedy nie pojawiła się w ośrodku przez siedem dni z rzędu a koń, którym miała się zajmować porastał kurzem.
- Jesteś moim kuratorem? - parsknęła.
- Nie, ale...
- Więc się nie wtrącaj - ukróciła jego wypowiedź. - Jestem już dorosła Mess, wiem, co mam robić ze swoim życiem - wybełkotała.
- Ta - jęknął poirytowany. - Szef się niecierpliwi - mruknął jedynie. Nic więcej nie przychodziło mu do głowy, ona ewidentnie nie miała zamiaru z nim rozmawiać. - Daj znać, jak będziesz już trzeźwa i bardziej skora do rozmowy.
Pisk przerwanego połączenia zatrząsł obolałym ciałem Agnes. Krzyknęła rozwścieczona na całe gardło i uderzyła pięścią w stół. Przeraźliwy ból promieniował przez całe jej przedramię aż do łokcia.
- Kurwa mać - zaklęła.
Zeskoczyła z taboretu i podreptała do lodówki. Kostki lodu na posiniaczone ręce i butelka whisky wydały się jej być najbardziej przyjazne.
Dwa dni później otworzyła oczy całkowicie zaskoczona. Właściwie nie miała powodów do zdziwienia, ale każdego poranka jej szok ponawiał się, choć nie rozumiała dlaczego. Być może zwyczajnie dziwiła się, że każdego dnia coraz mniej odczuwała skutki upojenia alkoholowego.
Niedzielnego poranka zdziwiło ją jednak zupełnie co innego. Donośny dźwięk dzwonka roznosił się echem po całym jej mieszkaniu. Przetarła zmęczone oczy. Wino przemieszane z butelką tequili i piwem o smaku malin i cytryny krążyło radośnie po jej żyłach, sprawiając, że droga do drzwi okazała się naprawdę wielkim wyzwaniem. Potykała się o każdą rzecz, którą pozostawiła na podłodze. Ostatecznie dotarła jednak do wejścia i zerknęła za judaszowe szkiełko.
- Co ty tu robisz, do cholery? - mruknęła. - Pomyliłeś mieszkania, Zgredek?
Podpierała się dłońmi o ścianę, by nie upaść. Nie miał więc problemów z przekroczeniem progu. Nie utrudniała mu tego. Z resztą był pewien, że nawet gdyby próbowała mógłby bez większych przeszkód przerzucić ją sobie przez ramię i zanieść ją do kąta jak niegrzeczne dziecko.
- Nie - zaprzeczył. - Po prostu uznałem, że ktoś musi sprawdzić czy nadal żyjesz - mruknął. - Nie poczułem smrodu rozkładających się zwłok na korytarzu, więc uznałem, że żyjesz i jesteś w domu - wzruszył ramionami, siląc się na kpiący uśmieszek.
- Twój czarny humor jest prawie tak zły, jak twoje poczucie stylu - mruknęła. - Koszula w paski? Serio, Zgredek? - mruknęła krytycznie.
- Stoisz przede mną w dresie poplamionym musztardą - odbił piłeczkę.
- I co z tego? - wybełkotała. - Ja zawsze wyglądam bajecznie.
- Chryste - jęknął pod nosem, orientując się, że Agnes była absolutnie napruta alkholem i bredziła od rzeczy. - Mogę wejść? - zapytał formalnie, choć wiedział, że to było pytanie stricte retoryczne.
- Nie - bąknęła, posyłając mu surowe spojrzenie pełne niechęci.
Zaplotła przedramiona na klatce piersiowej i ruszyła chwijenym krokiem w kierunku salonu. Słyszała, jak zamykał za sobą drzwi. Ściągnął buty, choć dla jego stóp z pewnością było bezpieczniejszym pozostać w trampkach i ruszył za nią.
- Matko przenajświętsza - jęknął.
Rozglądał się skonsternowany po mieszkaniu Agnes Grant i nie mógł uwierzyć, że to, co widział było prawdziwe. Porozrzucane wszędzie ubrania - bluzki, sukienki, a nawet brudna bielizna mieszały się ze stosami papierów i zielonkawych butelek, które fruwały po całym salonie.
- Wystarczy Agnes - zapewniła, próbując ironizować. Założyła ręce na własne biodra. - Zaproponowałabym ci herbaty, ale paskudna ze mnie gospodyni i nie mam nawet torebki - parsknęła, wyrzucając ręce przed siebie. - Ale mam... - wychrypiała.
Schyliła się po coś, co stało na ziemi za fotelem. Uniosła elegancko ozdobną butelkę, w którą nieudolnie wepchnięto korek i zerknęła na jej etykietę badawczym wzrokiem. Jej pijacka mina wskazywała na to, że nie miała zielonego pojęcia, co w zasadzie robi.
- Półsłodkie wino czerwone z osiemdziesiątego dziewiątego - odczytała z trudem. - Chcesz?- spytała unosząc szkło ku górze i wyciągając z niego drewniany korek.
- Podziękuję - mruknął, krzywiąc się z obrzydzeniem.
- Cudownie - wzruszyła ramionami. - Więcej dla mnie - skwitowała.
Nim Mess zdążył cokolwiek powiedzieć, wsadziła szkło między swoje usta i upiła irracjonalnie olbrzymi łyk. Skrzywiła się, przełykając napój i zerknęła na butelkę, komentując ją z niezadowoleniem. Zaraz potem znów trzymała ją w ustach.
- Zostaw to kobieto - jęknął, podchodząc do niej i zabierając z jej rąk zielone szkło.
Zawistnym wzrokiem spojrzała na jego twarz. Kim był, żeby sądzić, że może jej rozkazywać? Zacisnęła wściekle zęby i wetknęła palec w jego klatkę piersiową.
- To mój dom, moje wino i moja sprawa - wycedziła.
- Jesteś zalana w trupa, Agnes - skomentował niezadowolony. - I nie mam zamiaru słuchać twojego biadolenia o tym, że mam się nie wtrącać, bo kolejnym razem znajdę cię martwą zaraz po tym, jak utopisz się we własnych wymiotach - dodał poważnie.
Zawędrował do kuchni, która odnalazł z niemałym trudem. Metalowy śmietnik był zapełniony po brzegi podobnie jak dwa worki śmieci, które stały pod ścianą i wydawały z siebie absurdalnie niesmaczny odór. Otworzył okno.
- Nie dramatyzuj - machnęła ręką. Chwyciła kieliszek wina, który stał na blacie i przyłożyła go do ust.
- Powiedziałem zostaw to - warknął wściekle, wyrywając z jej dłoni szkło.
Wylał całą zawartość do zlewu, w którym jak zwykle piętrzyły się naczynia. Mieszkanie Agnes Grant wyglądało jak pobojowisko albo schron bezdomnego, który zwoził meble z pobliskich śmietników.
- Posłuchaj, gnojku - wycedziła stając naprzeciwko niego.
Uniosła dumnie głowę, absolutnie nie przejmując się tym, że wyglądała jak siedem nieszczęść po burzy i zmrużyła oczy, chcąc dać mu ostrzeżenie. Irytowanie jej osoby nigdy nie kończyło się dobrze a Mess Meanson zdążył doprowadzić ją do gorączki ciągłymi telefonami, które skutecznie ignorowała i niezapowiedzianą wizytą.
- Nie zapraszałam cię tutaj, nie masz prawa łazić po moim mieszkaniu i mówić mi, co mam robić - sarknęła.
- Ja cię do Cherry też nie zapraszałem a jednak panoszysz się tam i mówisz mi, co mam robić - odparował. - Zastanawiam się tylko, gdzie do cholery jest ta pewna siebie, elegancka kobieta z głową na karku, bo z pewnością nie tutaj - powiedział rozżalony, patrząc jej prosto w oczy.
- Stoję przed tobą, durniu - skomentowała.
- Nie sądzę - bąknął pod nosem. - Agnes Grant nie wygląda jak niespełna rozumu alkoholiczka - skomentował.
Przebiegł wzrokiem po jej sylwetce. W niczym nie przypominała irracjonalnie pięknej i pewnej siebie pani prawnik, która przechadzała się w dopasowanym stroju sportowym po ośrodku Cherry, uśmiechając się od ucha do ucha i prezentując swoją siłę samym wyrazistym krokiem. Nie przypominała również seksownej, tajemniczej muzyki, z którą był na kolacji półtora tygodnia wcześniej.
Stała przed nim brudna, blada alkoholiczka, która bredzi coś pod nosem od rzeczy i śmierdziała tak bardzo, jak miejsce, w którym mieszkała. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się przez tych kilka dni, ale był pewien, że jej stan miał swój powód. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógł nie zauważyć u niej alkoholizmu.
- Nigdy nie prosiłam o twoją aprobatę w kwestii mojego wyglądu - wyszeptała zmęczona.
Wszystko, co mówił niesamowicie ją raniło, ale nie miała zamiaru pokazywać tego na zewnątrz. Nie był mężczyzną, któremu chciała się zwierzać ze swoich problemów. Z resztą nawet, gdyby było inaczej nie mogła mu o niczym powiedzieć. Naraziłaby go na śmiertelne niebezpieczeństwo.
I być może miał rację, że upadła na samo dno. Być może faktycznie wyglądała się i zachowywała jak jej matka alkoholiczka, która zmarła na raka wątroby, kiedy Agnes miała zaledwie piętnaście lat. Być może to, co robiła było złe i głupie, ale czy tak nie było łatwiej?
- Nie o to chodzi Agnes! - wyrzucił z siebie.
- Więc o co? - krzyknęła zdenerwowana. Pod wpływem alkoholu hamowanie emocji przychodziło jej jeszcze gorzej. - I skąd do licha masz mój adres?!
- Ze spisu zawodników - bąknął pod nosem. - Zostawiłaś konia i zaniedbałaś treningi - westchnął, próbując załagodzić ich rozmowę. - Jeśli tak dalej pójdzie zostaniesz wyrzucona - wzruszył ramionami. - Wiem, że cały ten klub i sportowa rywalizacja są dla ciebie ważne, więc pomyślałem, że przyjdę sprawdzić, co u ciebie.
Zacisnęła boleśnie powieki. Powoli dochodziło do niej, że miał rację. Zachowywała się skrajnie nieodpowiedzialnie, ale krążący w jej żyłach alkohol wymieszany ze strachem spowodowanym przez propozycję zarządu Nefex'a sprawił, że nie potrafiła się poddać i przyznać mu racji. Agnes Grant była nieomylna i nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło być inaczej.
- Powiedz, że jestem chora i wrócę za jakiś czas - bąknęła jedynie.
Odwróciła się do niego plecami. Ułożyła ręce na parapecie i zerknęła na obraz, panujący za oknem. Słońce przepięknie świeciło, czyniąc świat kolorowym i energicznym. Tylko ona gniła od środka.
- Jesteś nachlana a nie chora - skomentował gorzko. - Co się z tobą dzieje Agnes? - wyrzucił z siebie pretensjonalnym głosem.
Coś ścisnęło ją mocniej za serce, kiedy zrozumiała, że naprawdę nie jest sobą. Siła, którą w sobie kryła ulotniła się wraz ze wszystkim koszmarami, które dręczyły nocami jej duszę. Ścisnęła palcami krawędź parapetu. Zasznurowała usta. Milczenie było złotem, gdy chodziło o ochronę dobrego człowieka.
Pokręcił zrezygnowany głową, gdy nie usłyszał odpowiedzi. Bez słowa podszedł do kuchennego blatu i zaczął zbierać z niego naczynia. Nawet nie wiedział, dlaczego to robił. Nie byli dla siebie nikim bliskim. Przez myśl przeszło mu, że wysoki, barczysty blondyn, z którym widział ją, przejeżdżając ulicami West Hollywood kilka nocy wcześniej powinien zajmować się tym bałaganem. W ostatniej chwili zwrócił uwagę na świstek papieru, który wystawał nieśmiało spod talerza. Zmarszczył brwi, czytając kilka zdań.
- Co to jest? - zapytał.
- Co, co jest? - mruknęła nieświadoma.
Odwróciła się na pięcie i zerknęła na jego dłoń. Zaraz potem na jego wyraz twarzy a jeszcze chwilę później na czarno - biały blat, z którego zniknął powód jej upadku. Serce kołatało jej w klatce piersiowej. Obraz dookoła zamajaczył. Przełknęła ślinę. Pożar powoli budził się w niej do życia.
- Zostaw to - wychrypiała.
- Co to jest? Kto ci to dał? - ponowił pytania.
- Mess, to naprawdę nie twoja sprawa... - powiedziała, starając się łagodzić drżenie dłoni i pieczne, ktore zwiastowalo nadchodzącą ffurię.
- Kurwa mać! - wrzasnął, tracąc swoje pokłady cierpliwości. - To wygląda jak groźby! - zauważył trafnie, choć nie do końca miał rację. - Czy to wszystko przez to?! Mogę ci jakoś pomóc...? No odezwij się, do cholery!
Zacisnęła powieki. Nie znosiła, kiedy ktoś na nią krzyczał a młody architekt ewidentnie stracił do niej cierpliwość. Wiedziała podświadomie, że nie chciał źle. Nie znali się zbyt dobrze, ale mieli naprawdę wiele wspólnego ze sobą i dobrze czuli się w swoim towarzystwie, co pozwalało jej wnioskować, że zwyczajnie się o nią martwił.
- Agnes! - jego zniecierpliwiony głos wyrwał ją z zamyśleń. - Odpowiedz mi! - jęknął błagalnie.
Od urodzenia był naprawdę empatycznym człowiekiem i choć bardzo chciał to nie potrafił poradzić nic na to, że martwił się o każdego, z kim miał choćby minimalny kontakt i o każdego, kogo lubił choć w najmniejszym stopniu. Jego serce łomotało, jak oszalałe, kiedy z czarnego tuszu wyczytał groźby, zagrażające jej życiu.
- To nie twoja sprawa - warknęła, wyrywając z jego dłoni kawałek papieru. Rozdarła go w drobny mak i wrzuciła do śmietnika. - Umiem radzić sobie sama i nie potrzebuję twojej pomocy - dodała gorzko.
- Właśnie widzę, jak sobie z tym radzisz - mruknął, rozglądając się dookoła siebie.
Wiedziała, że nie widział całego listu. Połowa została napisana białym tuszem, który można było odczytać jedynie pod ultrafioletem. Zarząd dbał o tuszowanie istnienia Nefex'a. Najważniejsze informacje w wiadomościach tego typu ukrywał pod niewidzialnym tuszem.
- Robisz z siebie stukniętą alkoholiczkę - sarknął.
Zacisnęła dłonie w pięści. Wzięła kilka głębszych wdechów. Złość doprowadzała ją do szaleństwa. Wściekłość kreowała w ludziach kreatury, które wydostawały się na zewnątrz w najmniej odpowiednich momentach. Ludzie krzywdzili się od wieków, choć zostali stworzeni, jako bracia i siostry, by wspólnie władać pięknem świata. Tymczasem jedyne, co po sobie pozostawili to zgliszcza tego, co mieli chronić i krzywdę, rozdzierającą serca ich bliskich.
Nie chciała go skrzywdzić. Wiedziała, jednak, że nie będzie miała wyboru. Musiała jedynie zdecydować się na mniejsze zło.
- Więc wyjdź z mojego mieszkania - chrząknęła cicho.
Zerknął na nią absolutnie zszokowany. Nie był to pozytywny szok. Wręcz przeciwnie poczuł się tak, jakby właśnie wymierzyła mu soczysty policzek. Zacisnął wargi i odwrócił od niej wzrok. Zbyt wiele razy się przed nią uniżał, by poraz kolejny po prostu jej odpuścić.
- Nie musisz mnie odprowadzać - wychrypiał jedynie i nim zdążyła go powstrzymać zniknął.
Trzask drzwi poinformował ją o tym, że Mess Meanson wyszedł. Została sama - jako bezduszna kobieta, która wyprosiły jedynego człowieka, który pomyślał o niej, kiedy samotnie topiła się we własnej rozpaczy.
---
ALE SIĘ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ KOLEJNYCH ROZDZIAŁÓW AAAA. FANI MESS'A BĘDĄ ZACHWYCENI, OBIECUJĘ!!!
Dajcie znać, jak Wam się podobało moi drodzy i dajcie koniecznie czadu na Twitterze i Instagramie!
Buziole,
Mal x .
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top