Rozdział 25: Dzień przed

Witam moje najdroższe pyśki! To przedostatni rozdział Agnes! Jutro skończymy historię ostatnim rozdziałem i już oficjalnie będę mogła zaprosić Was do ,,Wywiadu''! Jeśli jeszcze nie czytaliście prologu, to koniecznie wpadajcie do niego! Miłego czytania Wam życzę!

Twitter:#agneswattpad

Instagram:only_maleficent_


Agnes Grant nie dochodziła do siebie długo. Zbliżający się termin walki upewniał ją jedynie w tym, że nie może spędzić całych wieków w łóżku. Wylegiwanie się na kilka tygodni przed ostatecznym starciem byłoby wprost absurdalną głupotą. Po dwóch dniach ciągłych narzekań Mess'a, który na wszelkie sposoby starał się zatrzymać ją pod kołdrą wstała o własnych siłach i wzięła się do roboty.

Dziękując mu za całe wsparcie, jakim ją obdarzył wróciła do hotelowego pokoju, usiadła na brzegu kanapy i zaczęła planować swoje codzienne treningi. Czas był nieubłagany. Biegł stanowczo zbyt szybko i nic nie mogło go powstrzymać. Od A do Z rozpisała poszczególne etapy swoich przygotowań. Musiała wrócić do formy w naprawdę krótkim czasie i wiedziała, że mogła to zrobić jedynie poprzez solidne zaciśnięcie zębów i zwyczajną systematyczność.

Od tamtego dnia odwiedzała ring w klubie sportowym przynajmniej dwa razy dziennie. Liczbę treningów jeździeckich zmniejszyła z trzech do jednego a cały swój wolny czas poświęcała na ćwiczenia. Nawet robiąc sobie herbatę każdego poranka, podnosiła w dłoni butelkę wody mineralnej, udając, że to profesjonalny hantel, na którym może wykonywać szereg skomplikowanych ćwiczeń. Biały, szorstki bandaż uciskał jej obolały bok i pozwalał jej bez oporu wyciskać z siebie siódme poty.

Październikowa pogoda naprawdę pozytywnie zaskoczyła mieszkańców West Hollywood. Nie była szczególnie wybredna a temperaturami bardziej przypominała lato niż surową jesień. O jesiennej porze informowały jedynie kolorowe liście, które wirowały w powietrzu, tworząc swój własny, piękny taniec, by zaraz potem upaść na bruk i zostać zdeptanymi przez człowieka. Mało na świecie było ludzi, którzy doceniali piękno przyrody.

Agnes zerknęła za okno trzydziestego października. Wiatr delikatnie sunął po mieście, potrząsając kruchymi gałęziami drzew i krzewów. Ludzie śpieszący się do pracy zaciskali palce na cienkich płaszczach. Nie padało. Wręcz przeciwnie - słońce znajdowało się na samym środku bezchmurnego nieba i wesoło promieniało oświetlając kolorowy, jesienny świat. Agnes westchnęła. Przerzuciła przez szyję grubą, polarową bluzę i zerknęła na telefon. Kilka nieodebranych połączeń od Mess'a wprawiło ją w stan osłupienia. Przyłożyła urządzenie do ucha i ruszyła w podróż po pokoju, której celem było odnalezienie zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach pęku kluczy.

Irytujący dźwięk oczekującego połączenia zawisł przy jej uchu. Ciche pikanie trwało dłuższą chwilę, ale ostatecznie zostało przerwane.

- Chryste, aż tak bardzo jesteś niewyżyty, że dzwonisz do mnie cztery raz pod rząd? - jęknęła.

Dopadła do komody, na której znalazła pęk. Kilka razy podskoczyła w miejscu i już biegiem ruszyła do drzwi. Zamknęła je i wybiegła na korytarz hotelu.

- Chciałem tylko sprawdzić, jak się czujesz przed walką - zaśmiał się cicho. - Sądziłem, że coś ci się stało - westchnął.

Łganie nie było jego ukochanym zajęciem, ale nie mógł wydać, że wie o jej kłamstwie. Do ostatniej chwili miał zamiar udawać, że uwierzył w jej słowa. Przymknęła powieki. Skóra na jej twarzy momentalnie zaczerwieniła się, kiedy zetknęła się z lodowatym powietrzem. Wciągnęła powietrze nosem, czując wszechogarniające ją poczucie winy. Zerknęła najpierw na prawo, potem na lewo i finalnie skręciła w pierwszą uliczkę po swojej prawej. Klucze zaszeleściły na jej szyi.

- Wszystko ze mną dobrze - wysapała.

Podłączyła białe słuchawki do telefonu i wsadziła je w uszy. W ten sposób mogła swobodnie biegać i prowadzić telefoniczną rozmowę.

- Naprawdę nie musisz się o mnie bać, Mess - jęknęła, przebiegając przez przejście dla pieszych.

- Być może nie muszę - ciche tchnienie wypadło z jego ust. - Ale chcę i tego się trzymajmy.

- Niech ci będzie - burknęła. - Chcesz się spotkać jeszcze przed faktem? - spytała po chwili milczenia.

Nie wiedzieć czemu przez myśl przeszło jej, że chciałaby zobaczyć go jeszcze choćby raz. Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, chciała mieć pewność, że zdąży się z nim pożegnać. Przełknęła nadmiar śliny.

- Może krótki trening na sali o dziewiętnastej? - zasugerował.

- Zgoda - skinęła głową, choć nie mógł tego zobaczyć. - Teraz biegam, więc jeśli pozwolisz...

- Do zobaczenia, Agnes - przerwał jej w pół zdania.

- Do zobaczenia - wysapała, uśmeichnięta od ucha do ucha.

Doskonale rozumiał, co miała na myśli. W kilka miesięcy nauczył się doskonale odczytywać jej zamiaru a tym samym dokonał czegoś, czego jeszcze nigdy nie dokonali ludzie w jej życiu. Jako pierwszy zdobył jej zaufanie, potrafił wedrzeć się do jej głowy i małymi krokami wchodził również prosto do jej serca. Odetchnęła.

Przyśpieszyła kroku. Miała zamiar się porządnie spocić a prosto ze swojej przebieżki trafić na prowizoryczny ring w klubie sportowym ,,Rumors''. Przystanęła dopiero na przejściu dla pieszych, które prowadziło do parku, po którym kochała biegać. Zdyszana wyciągnęła telefon z kieszeni bluzy i odpaliła playlistę. Mocne brzmienia zespołu The Score wpadły do jej ucha, wywołując u niej nagły przypływ chęci. Jej kark strzelił kilkakrotnie, kiedy obracała głowę na wszystkie strony. Zielone światło mrugnęło w jej stronę niczym znak do startu. Wyrzuciła nogi do przodu i ruszyła na żwirowe ścieżki parku.

Chrypliwy głos wokalisty znanego jej bendu oraz piękne mieszające się z nim basy krążyły w jej uszach, kiedy biegła przed siebie z na wpół przymkniętymi powiekami. Słone krople potu spływały po jej czole, dając jej wręcz chorą satysfakcję z tego, że robiła wszystko, co mogła, by pokonać swoje słabości. Z przerażających koszmarów przeszła do etapu, w którym sama wracała myślami do dnia, kiedy jej dłonie bezpowrotnie pokryła czyjaś krew. Zaciskała zęby z całej siły i biegła dalej, coraz szybciej, próbując zamienić paniczny strach w niepowstrzymaną determinację.

Jogging pozwalał jej jednocześnie na ucieczkę i motywację, której potrzebowała. Zwolniła dopiero w okolicach niewielkiego stawu sztucznie utworzonego na środku olbrzymiego parku. Obiegła zbiornik dookoła i powoli skierowała kroki do wyjścia z zielonego terenu. Jedna ze słuchawek wypadła z jej ucha. To pozwoliło jej usłyszeć czyjeś kroki. Żwir tuż obok niej rozsypywał się dokładnie tak, jak ten, który rozpryskiwał spod jej trampek. Zwinęła słuchawki. Nie musiała odwracać się w bok, by wiedzieć, kto dołączył do jej wycieczki.

- Udo cię nie boli od takiego biegania? - mruknęła pod nosem prześmiewczo.

- A ciebie nie boli twoje wybujałe ego od tego, że kondycja ci spadła? - odbił piłeczkę.

Nathaniel Denver biegł z nią krok w krok. Czarne, wysłużone tenisówki ledwo trzymały się na jego stopach, kiedy nieustannie dorównywał jej zabójczemu tempu.

- Masz jakieś ciekawe informacje? - mruknęła pod nosem. - Czy może znów chcesz kogoś pobić? - spytała przekornie.

Nie miała zielonego pojęcia, czego mógł od niej chcieć, ale wiedziała, że dopóki miała podpisany interes z Nefex'em nie mógł jej niczego zrobić. Ze zblazowaną miną biegła przed siebie, co jakiś czas dodając do swojego truchtu pojedyncze, niewymagające ćwiczenia, które doskonale rozluźniły jej pospinane mięśnie.

- Chciałem tylko sprawdzić, jak masz się na dzień przed walką - parsknął, kręcąc litościwie głową. - Zapewniam, że nie mam złych zamiarów. Przynajmniej nie dziś.

- To w istocie zabawne - parsknęłam. - Już ktoś mówił mi dziś to samo - zaśmiała się gorzko.

- Doprawdy? - spytał zaciekawiony.

Dotarli do przejścia dla pieszych, które niedawno przebiegała. Kolejnym jej celem był klub sportowy. Trasa do niego nie była skomplikowana, ale z pewnością o wiele dłuższa niż ta, którą miała do pokonania z hotelu do parku. Westchnęła. Musiała uzbroić się w cierpliwość, jeśli chciała nie wybuchnąć przy prowokacyjnej osobie Nathaniela.

- Mess ma podobne myślenie do mnie? - parsknął.

- Teraz mówicie sobie na ty i chodzicie wspólnie na piwo? - mruknęła rozjuszona. - Brzmisz jakbyś pałał do niego sympatią a całkiem niedawno prawie go zabiłeś.

Przyspieszyła tempa. Nie miała zamiaru wtrącać się z równowagi. Zacisnęła drobne dłonie w pięści. Z każdym kolejnym krokiem oddychała coraz szybciej. Nieustanne męczenie się dzień w dzień niemal do paraliżujących zakwasów bywało wykańczające i to właśnie poczucie zmęczenia malowało się na jej twarzy, kiedy żwawym tempem mijała kolejnych zaskoczonych przechodniów. Podczas gdy dzień w West Hollywood płynął powoli, ona szalała po nim niczym błyskawica.

- Nie pałam do niego sympatią - wychrypiał.

- Więc, o co chodzi? - spytała przekornie, skręcając w kolejną niewielką uliczkę.

Jakiś staruszek krzyknął za nią, żeby zwolniła, kiedy całkowitym przypadkiem zahaczyła ramieniem o jego idealnie skrojoną, aczkolwiek niebotycznie starą marynarkę. Nie przejęła się nim. Miała jasno wyznaczony cel podróży i miała zamiar dotrzeć do niego jak najszybciej.

- Odpowiedź jest dość prosta - parsknął. - Nadal pałam sympatią do ciebie - odparł poważnie, zerkając na nią ukradkiem.

Bruzda zdziwienia pojawiła się między jej brwiami. Prychnęła rozjuszona pod nosem i pokręciła litościwie głową. Wprost nie chciała wierzyć w to, co usłyszała. Ludzie byli hipokrytami i jeśli miała wskazać na tego największego, to bez problemu byłaby w stanie wystawić palec w swoje lewo. Nathaniel Denver sam gubił się w tym, co mówił.

- I próbowałeś mi to udowodnić bójką w parku, pobiciem mojego przyjaciela i licznymi szantażami? - prychnęła ironicznie.

- To były rozkazy - ciche tchnienie wydobyło się z jego ust.

Zatrzymali się pod odpowiednim budynkiem. Klub sportowy rumors zapraszał gości olbrzymim banerem zawieszonym nad przeszklonymi drzwiami. Agnes przetarła dłonią spocone, związane w wysoki kucyk włosy i ułożyła dłonie na biodrach. Zadarła hardo głowę i spojrzała prosto w oczy, które płonęły w chaosie.

- Ja też dostawałam rozkazy, Nate - odpowiedziała rozżalona. - I potrafiłam wybrać to, co słuszne - ciche tchnienie wypadło z jej drgających warg.

Coś w ich rozmowie było naprawdę emocjonujące. Być może nutkę intymności nadawał jej fakt tego, że rozmówców łączyła wspólna przeszłość i ta sama krew, którą nosili na rękach. Mówiono, że potwory mogły kochać tylko potwory a Agnes nie była pewna czy tak nie było również w przypadku zrozumienia. Kto mógł lepiej zrozumieć kreaturę niż inne mroczne stworzenie, od którego stronią ludzie?

- Sęk w tym, że ty miałaś do czego uciekać, Agnes - odezwał się po chwili. - Masz stałą pracę, jesteś piękną kobietą o niezliczonej ilości talentów - dodał cicho.

Jego słowa sprawiły, że coś w niej drgnęło. Spuściła wzrok na własne stopy. Przełknęła ślinę. Jego głos był tak delikatny i łagodny jak kiedyś. Mieszała się we własnych odczuciach a to jak zwykle było najgorsze uczucie, jakiego mogła doświadczyć. Nie znosiła tracić kontroli. Brak pewności był jej największą słabością.

- Ja po prostu nie mam, do czego uciekać - mruknął. - Byłaś moją jedyną furtką... - parsknął cicho. - Być może właśnie dlatego ostatnio pomogłem Mess'owi i być może dlatego żałuję tego, co mu zrobiłem - wzruszył ramionami.

- Pomogłeś mu? - spytała zszokowana. Nie pamiętała niczego przed tym, jak obudziła się na kilka minut w samochodzie.

- Tak, na to wygląda - uśmiechnął się nieśmiało niczym niewinne dziecko. - Nie mogę dręczyć człowieka, który chce cię chronić - wciągnął powietrze nosem. - Kiedyś to ja stałem na jego miejscu i...

- Nie jesteśmy w związku - ucięła.

- To bez znaczenia - zaśmiał się. - Widać jak na siebie patrzycie. Masz w oczach nutkę radości, której od dawna tam brakowało - wzruszył ramionami. - Chciałem tylko przeprosić, Agnes - skinął głową. - I życzyć powodzenia na walce - dodał.

Stała oniemiała w miejscu, kiedy odbiegał. Zniknął za rogiem, pozostawiając ją w całkowitym osłupieniu. Nie była nawet pewna czy słyszała wszystko to, co sądziła, że dotarło do jej uszu. Jęknęła pod nosem. Paznokcie wciskała we własne boki.

- Czego ci nagadał tym razem? - usłyszała za swoimi plecami.

Zerknęła za siebie. Dłonie położyła na własnej głowie i pokręciła nią z niedowierzaniem. Ciepłe słowa wsparcia wypowiedziane głosem Nathaniela Denvera odbijały się echem w jej głowie niczym swego rodzaju wyrok. Prośba o przebaczenie zawisła na jej sercu a ona naprawdę nie wiedziała czy powinna jej udzielić. Mess spoglądał na nią zaskoczony. Przekręcił pytająco głowę.

- Zapewne nie uwierzysz - wydusiła w końcu z siebie. - Ale on po prostu przeprosił i życzył mi powodzenia - mruknęła.

- To osobliwe - przyznał Mess.

Zerknął za jej plecy. Zza ściany kamienicy, która przylegała do klubu sportowego wychylił się ciemnowłosy chłopak. Mess uśmiechnął się do niego i łagodnie skinął głową. Nate odwzajemnił ten gest. Byli sobie kwita. Mess musiał jedynie zadbać o to, co obiecał Nathanielowi w nocy, kiedy zabierał pobitą Agnes do własnego domu. Musiał za wszelką cenę ochronić ją przed złem świata. Ostrożnie objął ją ramieniem. Wzdrygnęła się nerwowo, ale nie zaprotestowała. Ruszyli w kierunku wejścia.

- To osobliwe - powtórzył. - Ale coś mi mówi, że jestem w stanie w to uwierzyć - dodał, pocieszając ją śnieżnobiałym uśmiechem.

Miał zamiar zrobić wszystko, by przed walką czuła się po prostu dobrze i trzeba było przyznać, że zwyczajnie mu to wychodziło. Już kilkanaście minut później nawet nie wracała myślami do osobliwej rozmowy, którą odbyła z pierwszą miłością swojego życia. Agnes Grant strąciła na jakiś czas swoją poważną, kamienną maskę i znów pogrążała się w słodkiej, wręcz dziecięcej beztrosce dzięki Messowi, który gonił ją po całym ringu.

- Masz naprawdę koszmarny prawy sierpowy - parsknęła, kiedy zatrzymali się przed workiem treningowym i ćwiczyli w formie zabawy pojedyncze ciosy.

- Wypraszam sobie - mruknął ironicznie, by zaraz potem wybuchnąć szczerym śmiechem. - Lepiej pokaż mi swojego prawego sierpowego - zaśmiał się.

- Użyczysz mi swojego nosa? - spytała rozbawiona, wymachując w powietrzu rękami.

Uniósł ręce w teatralnym geście obrony i pokręcił głową z pobłażaniem. Miał ochotę śmiać się do rozpuku, kiedy świstała rękawicami w powietrzu i uśmiechała się od ucha do ucha jak mała dziewczynka, której pierwszy raz zawiązano na nadgarstkach rękawice bokserskie.

- Sądziłem, że będziesz trenowała na worku - parsknął. - Jak sama jego nazwa wskazuje, jest to worek treningowy - dodał rozbawiony.

- Brawo, Zgredek - wywróciła oczami. Nutka kpiny ściekła po jej języku, kiedy oblizała spierzchnięte wargi. - Ale chyba nadal wolę twój nos - stwierdziła.

Roześmiana ruszyła biegiem prosto na niego. Ganiali się po ringu jak małe dzieci, których zmartwienia dopiero miały się rozpocząć. Nutka dziecinności w dojrzałych sercach zawsze była pięknym zjawiskiem. Oni byli pięknymi ludźmi, kiedy połączeni ze sobą nutą zrozumienia unosili się razem do gwiazd.

Złapała go gdzieś za drugim okrążeniem. Spoceni sapali cicho, łapiąc oddech. Uniosła wyzywająco dłoń w rękawicy, chcąc na znak chęci treningu na jego twarzy delikatnie dotknąć jego nosa. Lecz on miał zupełnie inne zamiary. Spojrzał w ułamku sekundy na to, co zrobiła a zaraz potem zatrzymał się na jej oczach. Nawet nie zdążyła się odsunąć, kiedy złapał jej dłoń, która zawisła przy jego twarzy i gwałtownie pociągnął ją w dół. Wciągnęła więcej powietrza nozdrzami. Niefortunnie przechyliła się na bok. Zderzyli się głowami. Oparł swoje czoło o jej i zadziornie zadarł kącik ust.

- I po co ci to było? - spytał przekornie, ciężko dysząc prosto w jej malinowe wargi.

- Co jeśli, taki miałam plan? - wychrypiała przewrotnie. - Może właśnie po to mi to było - oblizała usta.

Ten delikatny aczkolwiek bardzo zmysłowy gest w zupełności wystarczył, by rozpalić pożądanie w jego oczach. Posiadł perfekcję, której pragnął całe życie. Ona była jego perfekcją. Niedoskonałości, które w sobie nosiła mieszały się z ulotnym wrażeniem idealności a to tworzyło z niej kobietę, jakiej pragnął każdy. Była harmonią. Rozpoczynała i kończyła chaos pstryknięciem palców.

W tamtej chwili jej pstryknięciem okazało się prowokacyjne oblizanie ust. Przez chwilę wydawało się im, że czas się zatrzymał. Że jedno ani drugie nie oddycha, choć ciche świsty odbijały się echem między ścianami wynajętej sali bokserskiej.

- Będziemy tak stać? - wychrypiała, pryglądając się błyskowi w jego oczach. Był godny gwiazd.

Jak na zawołanie przylgnął do niej mocniej, widząc jak przymyka powieki. Znów pragnęła się po prostu zatracić i nie myśleć o najgorszym. A najgorsze zbliżało się do niej jak niepowstrzymany huragan. Kilka sekund zapomnienia było tym, czego potrzebowała. Chciała się zatracić. Uniósł jej ręce, układając je na własnej klatce piersiowej. Ujął jej twarz i wpił się zachłannie w jej usta.

- Mogłam cię zabić swoją przeszłyością a ty mnie całujesz - wychrypiała pomiędzy ognistymi pocałunkami.

- Zabijasz mnie, odkąd wparowałaś do Cherry jak kamfora - mruknął. - Twoja idealność powala mnie na kolana i odbiera mi oddech - dodał.

Przywarła do niego z całej siły. Wtopili się w siebie, jak dwie osoby, które tonęły i próbowały ratować się przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Ich oddechy połączyły się. Błądzili ustami po swoich ciałach. Przeniósł dłonie na jej pośladki i podniósł ją k górze. Zaplotła nogi na jego biodrach. Urywane oddechy wypełniły pomieszczenie aż po brzegi.

- Powinniśmy przestać zanim zmęczę się przed walką - zaśmiała mu się w usta.

- Myślę, że powinniśmy też przestać udawać - mruknął, odstawiając ją na ziemię. Zetknęła się palcami z chłodną matą. - Oszalałem, Agnes i nie chcę być tylko chwilową rozrywką - wydusił z siebie, przejeżdżając wierzchem dłoni po jej rozgrzanym policzku.

Przymknęła powieki. Wciągnęła powietrze nosem. Nie spodziewała się takiego wyzwania właśnie w tamtej chwili. Jego słowa naprawde nie były jej na ręke. Nie chciała upaść pod ciężarem emocji. Nie mogła pozwolić sobie na to przed występem na oczach wiwatującego tłumu. Ciche, bolesne tchnienie wyrwało się z jej ust. Bała się kochać. Ludzie, których nigdy nie kochano stronili od miłości w obawie o to, że piękny sen pęknie niczym bańka mydlana.

Wspięła się na plac, pokonując dzielącą ich różnicę wzrostu. Rękawice zaplotła za jego karkiem i uśmiechnęła się nieśmiało. W jej uśmiechu kryło się podziękowanie za obdarzenie jej uczuciem. Smak miętowej gumy do żucia po raz kolejny przedarł się do jej ust, kiedy musnęła swoimi wargami te należące do niego. Zaraz potem uniosła pewnie głowę i spojrzała mu w pełne nadziei oczy.

- Też nie chcę, żebyś był chwilową rozrywką - wychrypiała. - Ani nie chcę być nią dla ciebie - przyznała. - Ale porozmawiajmy o tym po walce, dobrze?

Skinął głową. Znów podniósł jej ciało ku górze.

- W porządku - odpowiedział wyrozumiale. - Obiecuję nie myśleć o tym, jak bardzo się w tobie zakochuję aż do walki.

Było za późno. Ich serca zdążyły przyśpieszyć zanim się opamiętali. 

---

Hihihihi, kocham Was bardzo mocno, wiecie o tym x Do jutra w ostatnim rozdziale i dziękuję, że wytrwaliście przy tej historii! Mam nadzieję, że kiedyś będzie nas tutaj więcej! Lećcie na Twittera i Instagrama dać znać, co myślicie o tym rozdziale, no i oczywiście tutaj też dajcie mi znać!

Buziole,

Mal. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top