Rozdział 24: Zawsze przy tobie
Dwa do końca hihi. Niby wydaje Wam się króciutko, ale kiedy przebijecie to na książkę w formacie zeszytu, to wychodzi już ponad 350 stron... . Życzę Wam miłego czytania moje skarby!
Twitter:#agneswattpad
Instagram:only_maleficent_
Metaliczny posmak krwi w ustach był pierwszym, co Agnes poczuła po otworzeniu oczu. W pokoju wciąż było ciemno. Nie mając zamiaru ruszać się z lodowatej podłogi, przekręciła głowę w kierunku niewielkiego okna. Gwieździste niebo pogrążyło West Hollywood w nocnym koszmarze. Wlepiła wzrok w sufit. Był o wiele bardziej interesujący, kiedy nie wiedziała, ile czasu była nieprzytomna.
Potrząsnęła ścierpniętą ręką, którą podtrzymywała swój bok, kiedy upadła na posadzkę. Przymknęła powieki. Wciągnęła powietrze nosem. Natychmiast pożałowała swojej decyzji. Syknęła boleśnie pod nosem, kiedy paskudne ukłucie w okolicy żeber przygwoździło jej plecy do ziemi. Znów odruchowo zacisnęła palce na obolałej skórze.
- Kurwa mać - jęknęła.
Ból był na tyle nieznośny, że wywoływał w niej nudności. Powoli próbowała łapać powietrze. Znów zamknęła oczy. Usiłowała sprawdzić czy wszystko pamięta. Jedynym plusem całej sytuacji było naprawdę to, że nie zapomniała niczego. Była w stanie krok po kroku odtworzyć to, co się wydarzyło i doprowadziło ją do tak beznadziejnego położenia. Suchość w gardle przypominała jej o tym, jak dała się pobić. Mruknęła coś niezadowolona pod nosem. Dała się podejść jak dziecko i była tego w pełni świadoma. Pewność tego, że nie miała co liczyć na zmianę przeciwnika była jeszcze bardziej przytłaczająca niż ból, który rozsadzał jej ciało.
- Jesteś idiotką, Agnes - skomentowała pod nosem.
Zegar cicho tykał, wypełniając mijającym czasem całe pomieszczenie. Zirytowana wsłuchiwała się w jego monotonny dźwięk. Powietrze za żadne skarby świata, nie chciało wypełnić całości jej płuc. Niechętnie uniosła swoją koszulkę ku górze, non stop cicho sycząc pod nosem. Przejechała palcami po opuchniętej, zasinionej skórze i zacisnęła zęby z całej siły. Bolało ją jak cholera, ale przynajmniej była pewna, że miała całe żebra.
- Zaliczamy to do plusów sytuacji - mruknęła.
Niewątpliwie znalazła się w tak żałosnej sytuacji, że niemal na siłę musiała szukać pozytywów wszystkiego, co się stało. Brak połamanych żeber z pewnością należał do plusów zważywszy na to, że za kilka tygodni miała stanąć na ringu z człowiekiem, który bez skrupułów i całkowicie opanowany rzucił nią o ziemię, jak szmacianą lalką a potem zwyczajnie odszedł.
- Nie mogę tu spędzić wieczności - wychrypiała od sama do siebie.
Nie była nawet pewna czy wyjście wciąż pozostawało otwarte. Błyskające na kalifornijskim niebie gwiazdy jasno dawały znać, że świat pogrążył się we śnie. Z trudem podźwignęła się do pozycji siedzącej. Chłyst powietrza utknął w jej gardle, kiedy próbowała wytrzymać promieniujący przez całe jej ciało. Ułożyła przedramię w miejscu uderzenia i jęknęła omamiona cierpieniem. Długie paznokcie wbiła w ziemię niczym ostrza noży we własnego wroga i odliczała w myślach do momentu, w którym ból złagodniał.
Szybko wypuszczała ustami powietrze, układając je w niewielki dziubek. Potrzbewała jak największych ilośi tlenu, które z olbrzymim trudem wtłaczały się do jej organizmu. Rozejrzała się po pokoju. Wiedziała, że nie było nawet najmniejszych szans na to, by mogła po prostu wstać i wyjść. Potrzebowała pomocy. Po jej lewej znajdowało się jedynie biurko, na którym zatrzymała wzrok. Po przeciwnej stronie leżała jej torebka. Światło księżyca wpadające odsłoniętym oknem odbijało się od metalowej sprzączki, która ją zapinała.
- Na trzy - mruknęła. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała motywować samą siebie. - Raz... - chrypnęła. - Dwa... - zacisnęła z całej siły zęby, jednocześnie wbijając paznokcie w swój skopany bok i wmawiając sobie w głowie, że jest niezłomna. - Trzy! - warknęła.
Poderwała się na równe nogi, czując, że zwymiotuje. Ostatkiem sił zacisnęła knykcie palców prawej dłoni na blacie biurka. Zachwiała się. Czuła jak wczorajsza kolacja podchodzi jej do gardła. Zamknęła oczy i powoli oddychała. Z całych sił próbowała wmówić samej sobie, że zwyczajnie się zatruła i musi opanować nieznośny odruch wymiotny. Stała przy blacie dłuższą chwilę. Świat zawirował wokół niej, gdy tylko otworzyła oczy. Syknęła cicho pod nosem. Zamglone spojrzenie wbiła w ścianę. Musiała skupić się na jednym punkcie, by nie znaleźć się ponownie na podłodze. Miała szczerą ochotę parsknąć pod nosem, kiedy pomyślała, że zaczyna rozumieć wszystkich, którzy potrzebują przynajmniej godziny na wstanie z łóżka.
Obraz wyostrzył się w jej oczach po kilku minutach. Przygryzając spierzchniętą wargę, skierowała wzrok na własną torbę. Modliła się, by nikt z ludzi Nefex'u nie wpadł na zabranie jej rzeczy i niemal tiptopami ruszyła w kierunku torby oznaczonej marką Channel. Utykając niczym zbite zwierzę rzuciła się do pożądanego obiektu. Rozsunęła zamek. Z trudem chwyciła w dłoń telefon i runęła na podłogę z ulgą.
Wybrała kontakt, który celowo zapisała na samej górze rejestru. Numer do jedynej osoby, której mogła bezgranicznie ufać chciała mieć zawsze pod ręką. Kliknęła na zieloną słuchawkę drżącym palcem. Uniosła nieznacznie głowę. Wsunęła palcem Iphone'a pod swoje ucho. Monotonny sygnał połączenia dźwięczał w jej uszach, kiedy zamykała oczy, błagając by akurat nie był zajęty.
- Stęskniłaś się? - parsknął rozbawiony.
Jego głos wpadł do jej głowy po kilku sekudnach, od momenty wykonanoa połączenia. Pomimo złego samopoczucia nie mogła powstrzymać się przed niewielkim uśmiechem, który mimowolnie wykwitł na jej kredowo białej twarzy.
- Można tak powiedzieć... - wychrypiała niemrawo.
Zmarszczył zaniepokojony brwi. Brzmiała na wykończoną. Książka, którą z uwagą czytał przez cały wieczór wylądowała na kanapie tuż obok jego uda. Wstał z wygodnej sofy. Coś podpowiadało mu, że niebawem będzie musiał opuścić dom.
- Coś się stało, Agnes? - spytał zatroskany. Wzrokiem rozglądał się za kluczykami do samochodu, który dostał od firmy ubezpieczeniowej. Poprzedni zalegał w warsztacie mechanika od kilku tygodni.
- Jak zwykle byłam głupia - wychrypiała lekko rozbawiona. - Nic nowego - parsknęła.
Ciche syknięcie wypadło z jej ust. Nacisnęła dłonią na obolałe żebra na tyle mocno, na ile potrafiła.
- Coś ty najlepszego wymyśliła Agnes... - jęknął zestresowany.
Kilka słów w zupełności wystarczyło, by poczuła jak bardzo się zmartwił. Była pewna, że jego ósmy zmysł podpowiedział mu, że zrobiła coś naprawdę nieodpowiedzialnego, bo chciała popisać się swoją brawurą i załatwić sprawę sama. Brzdęk kluczy, który dotarł do niej zza drugiej strony słuchawki upewnił ją w przekonaniu, że jak zwykle mogła na niego liczyć. Niesamowitym było w jak krótkim czasie można było odnaleźć osobę, której przybycia oczekiwało się przez całe życie.
- Chciałam tylko poprosić o zmianę przeciwnika - wycharczała. Odkaszlnęła zmęczona. - Ale on tutaj był - jęknęła.
- Harrison?
Wybiegł w pośpiechu z mieszkania. Nawet nie pamiętał czy zakluczył drzwi. Wpadł najpierw do garażu a potem prosto do swojego samochodu. Zatrzasnął zamki. Silnik zaryczał. Docisnął nogę do pedału gazu i ruszył w drogę. Nie miał pojęcia, gdzie jechać, ale był pewien, że niebawem się dowie. Z jego mieszkania wszędzie miał naprawdę blisko.
- Tak - chrząknęła. - Powiedział, że jestem potworem - sarknęła gorzko. - Patrzył na mnie jak na wygłodniałe zwierzę a ja... - zacięła się na kilka sekund. Potrzebowała oddechu. Zrobiła się naprawdę senna, co było spowodowane brakiem pożywienia, picia i ogólnymi obrażeniami. - A ja nie umiałam się bronić, wiesz? - spytała skruszona. - Naprawdę nie umiałam, bo wiedziałam, że on ma rację. Jestem potworem i przepraszam, że sobie znów nie poradziłam.
Serce boleśnie go ścisnęło, kiedy mówiła mu o tym wszystkim przez zaciśnięte gardło. Był niemal stuprocentowo pewien, że gdyby tylko odbywali rozmowę w normalnych warunkach nigdy by tego wszystkiego nie usłyszał. Ciche tchnienie wydobyło się z jego ust. Przymknął powieki, spokojnie prowadząc samochód na przód. Jego serce równomiernie biło, kiedy nieznośne poczucie tego, że zatracił się w niej uderzało do jego podświadomości. Nocą, kiedy niemal płakała mu do słuchawki z bólu zrozumiał, że upadł z miłości do niej i nic nie mógł na to poradzić. Starą miłość, której obiecał nie zdradzić musiał odstawić na bok.
- Nie jesteś potworem - wychrypiał spokojnie. - Bałbym się trwać przy tobie, gdybyś nim była - dodał spokojnie, słysząc ciche westchnienie, które najpewniej miało zwiastować jej dezaprobatę. - Wierz mi, Agnes, nie chcę niczego innego niż być przy tobie - wyznał niespokojnie.
Miała wrażenie, że wszystko, co mówił było jej majaczeniem. Choć wyraźnie czuła ucisk na własnym sercu drżała ze strachu o to, że to wszystko było jedynie snem. Jej wargi zadrgały. Przetarła je językiem. Słowa utkwiły w jej gardle. Po raz pierwszy znalazła się w sytuacji, w której nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Ludzie, których nigdy nie kochano nie czuli się swobodnie z nadchodzącą miłością.
- Więc przyjedź - mruknęła jedynie. -12th Flower Street, drugie piętro, pokój osiemdziesiąt dwa - wydusiła z siebie. - I proszę, uważaj.
Połączenie urwało się. Bateria w jej telefonie najwyraźniej odmówiła posłuszeństwa. Mess zaklął pod nosem. Z całej siły uderzył w klakson, którego donośny dźwięk wystraszył przypadkowego przechodnia. Ludzie kolejno oglądali się za pędzącym ponad sto kilometrów na godzinę niewielkim samochodem i nabierali więcej powietrza w płuca modląc się, by szaleniec siedzący za kierownicą nie doprowadził do tragedii. Nikt nie wiedział jednak, że on jedynie starał się jej zapobiec. Nikt nie wiedział, że oszalał z miłości.
Zdyszany zahamował ostro pod ciągiem budynków. Ze schowka wyjął niewielki pistolet. Sprawdził czy jest naładowany i nawet nie myśląc o tym, co robił ruszył prosto do wysokiego wieżowca. Schował broń w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki, która opinała jego umięśnioną klatkę piersiową. Rozejrzał się po korytarzu. Stara żarówka lampy wydawała z siebie irytujący dźwięk. Zdawało się, że wszędzie było pusto. Na palcach ruszył schodami. Niemal przyciskał swoje ciało do ściany, by w razie czego móc uciec przed czyimś spojrzeniem. Wszystko wskazywało na to, że miał szczęście. Sen spowił to miejsce.
- Osiemdziesiąt dwa, osiemdziesiąt dwa... - mruczał pod nosem, chodząc między kolejnymi drzwiami.
- Co tu robisz?! - warknął ktoś za jego plecami.
Mess zaklął siarczyście pod nosem. Potrafił rozpoznać ten głos niemal wszędzie. Nawiedzał go w koszmarach, które pokazywały co stałoby się, gdyby umarł kilka tygodni wcześniej. Meanson założył ręce za głowę i odwrócił się przodem do przeciwnika.
- Chryste - jęknął Nathaniel, przecierając dłońmi twarz. - To ty...
- Jak widać - sarknął Mess.
- Życie ci niemiłe, że po tym wszystkim jeszcze się tu szwędasz? - mruknął, zaplatając przedramiona na klatce piersiowej.
Wbrew temu, jak wychowano go w szeregach Nefex'u Nathaniel Denver czuł wstyd przed tym, co zrobił. Nie potrafił spać po nocach, kiedy wracał do niego obraz płaczącej Agnes, która uporczywie próbowała ratować swojego przyjaciela. Wiedział, że przesadził, dlatego robił wszystko, by nie dopuścić do kolejnej tragedii. Jednej zemsty już dokonał, druga nie była mu potrzebna.
- Przyszedłem po Agnes - wychrypiał Mess. Zerknął na drzwi, które znajdowały się po jego lewej stronie. - Podobno jest w tym pokoju - wyjaśnił.
Nathaniel zmarszczył brwi. Dzień zdziwienia przeszedł po jego twarzy. Dziwaczny grymas wsykiwtnął n jego olbiczu, kiedy wpatrywał się w chłopaka stojącego przed nim.
- Kto ci to powiedział?
- Dzwoniła do mnie - odparł Mess. Opuścił dłonie, orientując się, że Nathaniel nie miał zamiaru go atakować. - Leży tam pobita, chcę ją tylko zabrać...
- Mówili, że wyszła stąd dawno temu - wydusił z siebie zszokowany Denver.
Przepchnął Mess'a własnym ciałem i wpadł do pomieszczenia jak kamfora. Drobna sylwetka leżała wycieńczona na podłodze. Przyłożył dłonie do nasady nosa i pokręcił głową z niedowierzaniem. Ciche słowa modlitwy wpadły z jego ust. Za jego plecami pojawił się Mess, który przełknął ślinę.
- Mówili, że wyszła po południu... - wtrącił znów Denver.
- Jak widać kłamali - bąknął Mess. - Dlaczego tak bardzo cię to obchodzi? - sarknął, kierując kroki do śpiącej Agnes. - Nie znosisz jej.
- Nie znoszę zdrajczyni, którą się stała - wyszeptał niczym szaleniec. - Kobietę, którą była dawniej kochałem do szaleństwa - wyrzucił z siebie.
Widać było, że zrobił się naprawdę nerwowy. Mess nie miał zamiaru tracić na niego czasu. Czym prędzej znalazł się przy ciele Agnes, która rozchyliła powieki na kilka sekund, by zaraz potem znów je zamknąć. Z największą ostrożnością chłopak ułożył dłonie pod jej plecami i zaciskając zęby z całej siły podniósł jej ciało ku górze. Syknęła cicho z bólu, ale nie zaprotestowała.
- Zaraz będzie po wszystkim - wyszeptał obiecująco. - Chcesz coś dla niej zrobić? - zwrócił się do Nathaniela, który wydawał się być roztrzęsiony. Postawny brunet natychmiast skinął głową. - To weź jej torebkę - mruknął Mess.
W ułamku sekundy niezłomny Nathaniel Denver stał się posłusznym pieskiem. Chwycił w biegu niewielką torebkę zapełnioną rzeczami Anes i ruszył za Mess'em, który z wielkim wysiłkiem znosił jej drobne ciało po schodach. Ledwo czuł własne mięśnie, ale nie zatrzymywał się. Odetchnął dopiero kiedy ułożył ją na miękkim fotelu w swoim samochodzie i zapiął pas na jej biodrach.
- Dzięki - wysapał, kiedy Nathaniel podał mu torebkę kobiety. - Nie jesteś taki zły, kiedy masz ludzkie odruchy - mruknął, obchodząc samochód dookoła.
- Ty też nie jesteś zły - odparł Denver. - Nigdy nie uważałem cię za złego, ale nasz świat ma swoje zasady - wyznał. - Cieszę się, że masz się dobrze - zapewnił niespodziewanie. - Być może właśnie dlatego że nasz świat jest zupełnie odmienny Agnes nie mogła się w nim odnaleźć - ciche tchnienie wypadło z jego ust, kiedy zerkał na śpiącą kobietę. - Jest dobrą osobą - skinął głową. - Zadbaj o nią - dodał błagalnie.
Mess zmarszczył brwi. Dotarło do niego, jak bardzo zniszczeni byli zawodnicy Nefex'u. Zarządcy zmieniali całą ich moralność. Ich świat był przewartościowany i tworzył z nich nieludzkie kratury. Szaleństwo, które wylało się z oczu Denvera, który w ułamku sekundy zmieniał swoje nastawienie potwierdzało tę tezę.
- Będę o nią dbał - zapewnił Mess.
Zajął miejsce za kierownicą, zamknął drzwi i ruszył. Cicha melodia wypadła z radia, kiedy je włączył. Zachrypnięty głos wokalisty Trading Yesterday wypełnił samochód, który powoli toczył się na przód. Mess wsłuchiwał się w melodię, co jakiś czas spoglądając na Agnes. Niespokojnie ruszała się na rozłożonym fotelu, najpewniej próbując pozbyć się z siebie przygważdżającego bólu.
- And I've lost who I am, and I can't understand - zanucił cicho.
Westchnęła. Uśmiechnął się pod nosem. Wciąż zamykała oczy, ale z pewnością już nie spała. Początkowo nerwowo kręciła się, by zaraz potem zamilknąć i odetchnąć z ulgą. Doskonale wiedziała, że siedział przy niej. Mogła spokojnie odpocząć nie martwiąc się o to, co będzie dalej.
- And I've lost who I am, and I can't understand - dodał cicho, kiedy rozpoczynał się kolejny refren.
Zdziwiony zauważył, że Agnes drgnęła. Więcej powietrza znalazło się w jej płucach, o czym świadczyło nagłe podniesienie się jej pleców. Zerknął na nią, próbując sprawdzić, co się działo.
- Why my heart is so broken, rejecting your love... - zanuciła cicho.
Tych kilka słów kosztowało ją naprawdę potężny ból. Syknęła pod nosem, zwijając się w kłębek. Zaśmiał się cicho pod nosem. Pokręcił głową z rozbawieniem i skręcił w ulicę, która prowadziła prosto do jego mieszkania. Nie mógł uwierzyć, że starała się być na tyle silna, by nucić mu swoje ukochane piosenki.
- Nie wysilaj się Agnes - powiedział uspokajająco. - Pośpiewamy razem, jak tylko wydobrzejesz - zapewnił.
- A napijesz się ze mną wina? - wychrypiała cicho, zmuszając się do niewielkiego uśmiechu.
Kochała wino bardziej niż cokolwiek innego i zdawał sobie z tego sprawę. Zerknął na nią z pobłażaniem i odetchnął. Wydawała się być bezbronną, kruchą istotą. Przede wszystkim poczuł jednak, że była kobietą, którą chciał chronić za wszelką cenę.
- Tylko jeśli powiesz mi, kiedy dokładnie walczysz - odpowiedział poważnie.
Zacisnęła powieki z całej siły. Zdała sobie sprawę z tego, że nie podała mu daty i godziny. Zimny pot oblał jej ciało, kiedy przypomniała sobie całą krzywdę, jaką wyrządzili im ludzie Nefex'u. Serce podpowiadało jej, że powinna była mówić prawdę, ale rozum krzyczał, że najlepszym wyjściem jest kłamstwo. Nie chciała go narażać. Ciche tchnienie wypadło z jej ust. Nie mogła dopuścić, by znalazł się w miejscu pełnym uzbrojonych ludzi, którzy czekali jedynie na to, by skręcić karki intruzów.
- Trzydziestego października o dwudziestej trzeciej trzydzieści - wyszeptała.
- W takim razie będę - wychrypiał. - Zawsze już będę obok - dodał o wiele ciszej.
Zaparkował pod domem. Westchnął cicho. Agnes zasnęła. Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo w górę i dół a ona przez sen brała o wiele bardziej swobodne oddechy. Była niczym piękny anioł, który potrzebował odnaleźć drogę powrotną do nieba. PRzyjrzał się jej, opierając się o otwarte drzwi pasażera. Pokręcił głową z rozczarowaniem.
- Wiem, że chcesz mnie chronić - wyszeptał. - Ale umiem radzić sobie sam - skwitował, wkładając ręce pod jej plecy i nogi.
Nie musiał pytać jej o termin walki. Poznał go zanim jeszcze zdążyła skłamać. Poznał go i miał zamiar trwać przy niej aż do końca pojedynku, nawet jeśli sobie tego nie życzyła.
---
Jezus, ten rozdział jest taki słodki i spokojniutki.... . A ostatnie dwa, to aż szkoda gadać XDDD Kocham Was moje pysie najdroższe! Koniecznie dajcie znać, jak Wam się podobało! Zapraszam już do ,,Wywiadu'', który nieubłaganie się do Was zbliża.
Mal x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top