Rozdział 18: Pakt z władcami piekła
Witam Was moje kochane pyśki w 18. rozdziale! Zostało 8. do końca a to oznacza rollercoster i wszyscy jesteśmy tego świadomi XD. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! Dajcie koniecznie znać, jak się podobało!
Twitter: #agneswattpad
Instagram: only_maleficent_
Nathaniel Feliks Denver nie lubił brudzić sobie rąk.
Natomiast Nathaniela Feliksa Denvera w sposób skuteczny i agresywny nauczono brudzić sobie ręce. W niespełna kilka miesięcy trenerzy Nefex'u zmienili uczuciowego, młodego, pełnego marzeń chłopaka w maszynę o bezwzględnej posłuszności wobec pana. Był jak ich mały piesek, którego mogli przywołać do własnej nogi, ilekroć czegoś potrzebowali. Stanowił ich pewność, co do tego, że żadne emocje nie przeszkodzą mu w realizacji zleconego zadania.
Nawet jeśli czuł wewnątrz siebie, że to, co robi jest niewłaściwe wiedział, że musi po prostu wykonać swoją misję. Niezależnie od tego czy chodziło o odnalezienie Agnes, czy o podrzucanie jej wiadomości, czy też może o porwanie nieświadomego Mess'a Meanson'a każdy był pewien, że Nathaniel nie zawiedzie.
Nie mógł zresztą powiedzieć, że nie był zachwycony, kiedy szef poprosił go o zaproszenie Mess'a na ''małą pogawędkę''. Zadanie, które otrzymał podświadomie potraktował jako szansę na rewanż. Jego nos, wciąż wyglądał jak spuchnięty balon i jasnym było, że nie był szczególnie zachwycony tym faktem. Stąd też nie miał granic w goszczeniu Mess'a, który ledwo brał kolejne oddechy. Żal mogło mu być jedynie kobiety, którą kochał.
Przepiękna Agnes Grant była uosobieniem doskonałości w oczach Nathaniela Denvera. Jej ironiczne uśmiechy, precyzyjne uderzenia i determinacja wymalowana na twarzy o ostrych rysach zauroczyły go pierwszego dnia, kiedy pojawiła się z nim na jednym treningu. Kiedy podczas szybkiej rozgrzewki poradziła sobie z jego najlepszymi technikami, trzasnęła jego ciałem o matę siadając okrakiem na jego biodrach, wiedział, że była kobietą z jego marzeń. Kochał jej czekoladowe, łagodnie kręcące się włosy i kpiące spojrzenie dwóch karmelowych tęczówek. Kochał ją do pieprzonego szaleństwa, w którym pogrążał się z każdą kolejną minutą, którą spędzali razem. Chłonął siły do walki ze słodkiego zapachu jej różanych perfum i z dotyku jej wypielęgnowanych dłoni. Nie dziwne więc było, że wściekłość przejęła nad nim kontrolę, gdy któregoś dnia znalazł wymięty kawałek papieru na własnym łóżku.
Agnes Grant zniknęła.
Po latach pogodził się z jej stratą. Dziwna satysfakcja przepływała przez jego żyły, kiedy odnalazł ją w West Hollywood i mógł krok po kroku psuć jej spokój, rozszarpując jej najgłębsze rany i ciesząc się jak małe dziecko z tego, że na własnej skórze czuła cierpienie, jakie jego samego zalewało od lat.
Znudzonym wzrokiem przesunął po obskurnych ścianach piwnicy jednego z opuszczonych hangarów w okolicach West Hollywood. Zerknął na wyświetlacz własnego telefonu. Agnes Grant była w drodze.
Ciche westchnienie opuściło jego usta. Naciągnął na dłonie czarne lateksowe rękawiczki. Potarł dłonią o dłoń i z niezadowolonym mruknięciem usiadł na przeciwko pobitego Mess'a. Westchnął ponownie. Splótł palce dłoni. Przekręcał głowę to na prawo, to na lewo, jakby chciał zastanowić się nad tym, co powinien zrobić. Czy warto robić cokolwiek jeszcze?
- Twoja księżniczka na białym koniu już tu jedzie - wychrypiał złowrogo.
Mess, którego głowa wisiała bezwładnie w dole, poruszył się niespokojnie. Sznury pocierały jego nadgarstki i kostki obolałych stóp. Powietrze wpadało do jego płuc ze świstem, informując o przeszkodach, jakie napotykało na swojej drodze.
- Wiesz... - westchnął kpiąco. - To naprawdę niesamowite, że z własnej woli uczepiłeś się jej tyłka... - parsknął.
Wstał z miejsca, które zajmował. Obszedł ciało chłopaka dookoła stanowczym krokiem. Jego chód odbijał się echem po zasadniczo pustej, obskurnej piwnicy. Dwóch mężczyzn, którzy asystowali Nathanielowi spojrzało na siebie zdezorientowanym wzrokiem.
- Byłoby znacznie prościej, gdybyś nie zgrywał bohatera - wycedził mu przed twarzą.
Znów zatoczył koło dookoła skrępowanego młodego mężczyzny. Zatrzymał się za jego plecami, tuż za oparciem drewnianego krzesła i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać szarpnął Mess'a za przydługie włosy. Przeraźliwy, bolesny jęk wypełnił pomieszczenie. Ściany hangaru były świadkami uchodzącego życia.
- Nikogo... - wychrypiał. - Nie zgrywam - szepnął słabo.
Z każdym kolejnym słowem gasła w oczach jego chęć walki.
- Mój nos mówi, co innego - wycedził Nathaniel.
Zarzucił głową Meansona w przód. Ten zakaszlał kilka razy. Zaschnięta krew, która krzepła na jego ustach dostała się do wnętrza jamy ustnej, pozostawiając w niej paskudny, metaliczny posmak.
- Twoje ego mówi, że jesteś dobry - zaskamlał Mess.
Nathaniel stał plecami do niego. Zacierał złowieszczo ręce, które opadły, kiedy tylko jego ofiara zaczęła mówić. Wciąż miał siły, by szczekać głośniej od miejscowych piesków. Nathaniel zacisnął zęby.
- Ale to nieprawda - parsknął Mess. Wysilił się na niewielki zadziorny uśmiech, który zwiastował jego waleczność. Nawet w najgorszym momencie nie miał zamiaru dać satysfakcji komukolwiek. Szczególnie jeśli ktokolwiek był aroganckim dupkiem. - Jesteś najsłabszą istotą, jaką znam - charknął.
Nie żałował ani jednego słowa, choć zapłacił za wszystko, co powiedział niemal w ułamku sekundy. Nathaniel ze wściekłym warknięciem, zakrawającym wręcz o rozpaczliwy krzyk rzucił się w kierunku chłopaka i precyzyjnie wymierzył mu cios prosto w podbródek. Krew znów rozlała się ze zranionej skóry Mess'a, który gwałtownie zaczął chwytać powietrze i krztusić się bordowa cieszą, która wylewała się z jego przegryzionego języka. Pluł osoczem z każdym kolejnym kaszlnięciem, brudząc koszulę Nathaniela, który odsunął się od niego ciężko dysząc. Zerknął z obrzydzeniem na zalane krwią ubranie. Wrzucił rękawiczki do kosza i przetarł dłońmi twarz. Wszystko wskazywało na to, że kontrola opuszczała jego ciało.
Zawodników Nefex'u uczono pozbywania się zahamowań. Każdy, kto kiedykolwiek walczył w ich barwach nie potrafił określać granic.
- Szefie, chyba już mu wystarczy - wtrącił nieśmiało jeden z osiłków, stojących pod betonową ścianą. - Nie mieliśmy go zabijać - zauważył trafnie.
Nathaniel oparł dłonie o niewielki okrągły stolik, na którym leżały ich rzeczy. Zacisnął knykcie na jego brzegu i łapczywie chwytał powietrze.
- Pomóżcie mu - wychrypiał jedynie. - I zróbcie to dobrze - mruknął nieprzyjemnie. - Inaczej stracimy kartę przetargową.
Skinęli głowami i rzucili się na pomoc do Mess'a, który krztusił się wszystkim, czym tylko mógł. Nieszczęśliwym trafem właśnie wtedy do metalowych drzwi piwnicy ktoś zapukał. Nathaniel zaklął pod nosem. Jak zazwyczaj Agnes Grant pojawiała się w najmniej odpowiednim momencie. Wciągnął nosem stęchłe powietrze zagrzybionego pomieszczenia, tym samym chcąc nabrać cierpliwości i poczłapał po niewielkich schodach do wejścia.
Jeśli był czegoś pewien, to z pewnością tego, że w ułamku sekundy mogła ich po prostu zrównać z ziemią. Odwrócił się przez ramię. Skrzywił się widząc do jakiego stanu doprowadził młodego mężczyznę. W ostatniej sekundzie pomyślał, że Agnes Grant będzie wściekła.
- Coś ty do kurwy sobie myślał?! - warknęła wściekle, wparowując do pomieszczenia niczym kamfora.
Wytknęła w jego stronę palec. Ciche tchnienie opuściło jego usta. Ubrana w dżinsowe rybaczki, wysokie buty i biały T-shirt wyglądała jak zawodowy żołnierz, który przyszedł odebrać swojego sojusznika z niewoli.
W gruncie rzeczy właśnie to miała zrobić. Kiedy tylko na jej komórce ukazał się adres wstukała go w GPS i roztrzęsiona ruszyła w drogę. Szalejące w niej emocje wytworzyły zadrapania na skórzanym obiciu kierownicy. Wbijała w nią paznokcie z całej siły, starając się jechać z maksymalną ostrożnością. Nie miała zamiaru zginąć pod kołami innego samochodu, tudzież poprzez uderzenie w słup wysokiego napięcia czy też drzewo.
Mniej więcej w połowie drogi łzy i ogólne rozstrojenie ustąpił determinacji. Ona z kolei zmieniła się w piekielną wściekłość, gdy tylko wysiadła z SUV-a. Trzasnęła drzwiami z całej siły i gotowa na wszystko ruszyła do wnętrza opuszczonego hangaru. Nie raz bywała w takich miejscach i nie była nimi absolutnie przerażona. Jedyne, co chodziło jej po głowie, to to, żeby zdążyć.
Żeby ocalić człowieka, który podarował jej więcej empatii niż ktokolwiek inny.
Do jedynego człowieka na ziemi, do którego czuła autentyczną sympatię.
Być może nawet coś więcej niż zwyczajną sympatię, ale do tego nie miała zamiaru się przyznawać. W myślach widziała jego przepiękne, pełne mądrości i równowagi oczy, które zachodziły mgłą. Jej serce ścisnęło się boleśnie, kiedy zrozumiała, że z jej powodu mógł stracić wszystko, co najcenniejsze. I wtedy właśnie zrozumiała. Tuż przed tym, jak Nathaniel otworzył jej drzwi dotarło do niej, że na tym polega miłość. Niezależnie od tego czy chodziło o miłość przyjacielską, rodzinną czy partnerską chodziło w niej o to, że w chwilach zagrożenia bardziej obawiano się o tą drugą osobę niż o samego siebie.
- Widzę, że nie marnowałaś czasu - burknął.
- Nikogo nie zostawiłabym pod twoim okiem - sarknęła, przepychając go w drzwiach. - Jesteś chorym pojebem - chrząknęła, zbiegając kolejnymi stopniami.
- Nie podchodź do niego - polecił. - Najpierw musisz spełnić warunek.
- Warunek?! - wrzasnęła na całe gardło.
Kątem oka zerknęła na pobitego Mess'a. Dwóch goryli zatrudnionych na usługach Nefex'u próbowało go cucić. Przełknęła ślinę. Wszędzie znajdowała się krew. Rzeka brunatnej cieczy noszącej na sobie ślady winy rozlewała się na czarnym kawałku folii, który rozłożono pod krzesłem.
Ciało Mess'a niemal bez życia spoczywało ułożone na drewnie i chwiało się na boki, kiedy dwóch barczystych mężczyzn próbowało wrócić mu świadomość na wszystkie możliwe sposoby. Przymknęła powieki. Zupełnie niespodziewanie wróciły do niej wszystkie wspomnienia, które wspólnie dzielili.
W ułamku sekundy wróciły do niej wszystkie żarliwe przytyki, które do siebie kierowali. Oczami wyobraźni znów widziała go przy stole eleganckiej restauracji ubranego w elegancki garnitur, który podkreślał wszystkie jego atuty. Po jej głowie chodziły wszystkie dobre rzeczy, które do niej zrobił - każdy moment, w której miał dla niej więcej cierpliwości i zrozumienia niż ona sama dla siebie. Beztroska, której doświadczyła w jego domu za miastem lawirowała w jej myślach, przywołując do niej melodyjne wspomnienie letniej nocy podczas której podarował jej choć część przebaczenia, którego szukała. A potem otworzyła oczy, konfrontując się z okrutną rzeczywistością.
Został zraniony przez nią. Dał się zranić dla niej.
To wywołało w niej wprost irracjonalną złość. Wrogim spojrzeniem zmierzyła z Nathanielem, który z wręcz grobową miną obserwował jej ruchy.
- Jesteś potworem - chrząknęła.
- Nie większym niż ty - skomentował obojętnym tonem głosu.
Przez chwilę mierzyli się pełnymi nienawiści spojrzeniami. Byli istnym uosobieniem tego, jak łatwo miłość przeradza się w niepohamowaną nienawiść. Agnes zaciskała wściekle pięści. Całe jej ciało wprost krzyczało, by rzuciła się na niego z pięściami i zrobiła mu rzeczy o wiele gorsze niż to, co sam zmalował Mess'owi. Ba, postawiła już nawet pierwszy krok w jego kierunku.
Zamarła. Coś w niej przedarło się przez cienką warstwę wewnętrznego chłodu i nakazału spojrzeć jeszcze raz na pobitego chłopaka. Nie była pewna czy był świadomy tego, co się działo. W pożółkłym świetle wiszącej pod sufitem brudnej żarówki wyglądał, jak szmaciana lalka bez życia. Jedynie ciche świsty wydobywające się spomiędzy jego zranionych warg potwierdzały, że wciąż oddychał. I choć to był jedynie łagodny oddech, to wiedziała, że dawał jej nadzieję.
Cofnęła się. Zamek jej skórzanej torebki brzęknął. Echo tego irytującego, z lekka piszczącego dźwięku odbiło się głuchym echem po zaniedbanej piwnicy. Zerknęła na Mess'a.
- Przepraszam - wychrypiała cicho.
Nie mogła nic zrobić. Choć jej serce rwało się do morderczej walki, ona stała skruszona w miejscu i wpatrywała w niego swój wzrok. Miał zaledwie dwadzieścia osiem lat i całe życie przed sobą. Śmierć nigdy nie powinna zaglądać mu w oczy a zdawało się, że właśnie to robiła. Stała gdzieś w kącie niczym paskudna kreatura, czekając na jego ostatni dech i krótkie życzenie, do którego miał prawo. Śmierć była bezwzględna. Agnes wiedziała jednak, że to nie on na nią zasłużył. Jedyną osobą, która powinna zapłacić za wszystko, co się działo była ona sama.
- Jaką mam pewność, że mnie nie oszukasz? - rzuciła oskarżycielsko w przestrzeń. Nathaniel drgnął rozumiejąc, że kierowała słowa właśnie do niego.
- Byłaś częścią tego świata, Agnes - odparł z wyrzutem. - Dobrze wiesz, że lojalność mamy wymalowaną w umowie.
Ciche tchnienie irytacji wypadło z jej ust. Doskonale wiedziała, do czego nawiązywał. Jej zerwany kontrakt wisiał nad nią niczym fatum w powietrzu. Odetchnęła. Zawędrowała dłonią do wnętrza torebki. Wydobyła z niej śnieżnobiałą kopertę, która niechybnie zagięła się na końcach.
- Lojalność wobec takich zachowań - zaczęła spokojnie, spoglądając z niemałym poczuciem winy na Mess'a. - Nie jest zaletą - skwitowała.
- Brak lojalności wobec rodziny również nią nie jest - zarzucił jej. - Kennedy i Clark podarowali ci wszystko - przypomniał. - Dali szansę na normalne życie na wysokim poziomie.
Dwóch meżczyzn przysłuchiwało się ich rozmowie z niemałym zainteresowaniem. Żaden z nich nie odważył się odezwać. Poglądy, które trzymali w sercu musieli zachować dla siebie, jeśli chcieli być całkowicie bezpieczni.
- I co z niej mam, Nate? - jęknęła. - Stałam się maszyną pełną agresji a moje nazwisko już na zawsze będzie zdobił przydomek ,,morderczyni'' - wyzionęła gorzko. - A teraz spójrz, co mu zrobiłeś... - wychrypiała przez zaciśnięte gardło. - To również moja wina - spojrzała mu prosto w oczy.
- To ja to zrobiłem - mruknął.
- I obydwoje wiemy, że to tobie zostanie przebaczone - bąknęła. - Bo nie miałeś innego wyboru - kwinęła głową z żalem. - A ja? Ja mogłam trzymać go od tego z daleka.
- To jest nasz świat, Agnes - mruknął. - Nic by się nie stało, gdybyś po prostu została - jęknął, żywo gestykulując.
Zrobiła kilka kroków w jego stronę. Obcasy przytwierdzone do jej butów stuknęły kilkukrotnie o chłodny beton wylany na podłodze. Dźwięk ustał. Zatrzymała się tuż przed klatką piersiową Nathaniela i zadarła hardo głowę. Zaszklonymi tęczówkami spojrzała mu prosto w oczy, które zaszły ciemną mgłą. Wetknęła w jego dłoń kopertę.
- Czy ktoś zginął podczas walki z tobą? - wychrypiała.
Spuścił wzrok na jej malinowe usta, które drgały rozżalone. Zerknął aż do krańców jej duszy, odnajdując tam jedynie błękit rozpaczy.
- Nie - pokręcił przecząco głową.
- Więc nie wiesz, że twoja rodzina stanowi miasto demonów - mruknęła. - I nie wiesz, ile z nich kryje się w twoim sercu - dodała. - Ale wiedz, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym nie będziesz mógł spojrzeć na siebie w lustro i będziesz płacił za wszystkie swoje grzechy katuszami o wiele gorszymi niż te fizyczne - przestrzegła go.
Wprost przytłaczająca cisza obrosła ich ciała dookoła, stwarzając między nimi naprawdę intymną atmosferę. Lecz nie było w niej nic z miłosnego żaru, który tlił się między nimi lata temu. Po tamtym uczuciu pozostały jedynie zgliszcza.
Odsunęła się od niego.
- W kopercie jest moje oświadczenie, że zgadzam się na warunki zawarte w ich propozycji - skinęła głową. - Możesz to sprawdzić, jeśli mi nie wierzysz.
- Jeśli kłamiesz zapłacisz za to wysoką cenę - odparł, wkładając kopertę do kieszeni swoich spodni. - Nie muszę więc niczego sprawdzać - zapewnił. - Zbieramy się panowie - zarządził.
Skinęli głowami, potwierdzając tym samym, że zrozumieli przekaz. Agnes odprowadzała ich wzrokiem. Ciężar spadł na jej serce. Przypieczętowała swój los. Jej koszmar powrócił, przypominając tym samym, że od koszmarów nie można się było zwyczajnie odciąć.
Trzask drzwi sprawił, że wszelkie emocje, które w sobie trzymała eksplodowały. Przez jej ciało przebiegł niebezpieczny prąd, którego nie potrafiła powstrzymać. Przyłożyła dłonie do nasady nosa. Jej oczy zacisnęły się z całej siły. Cichy jęk wydobył się z jej gardła. Kwiliła jak małe zagubione dziecko, które zgubiło w tłumie rodzica. Kucnęła przy podłodze, czując jak przytłaczają ją mieszanka żalu i winy. Krew buzowała w jej skroniach, gdy płakała wykończona sama sobą. W głowie krzyczała, że była potworem, który doprowadził do tragedii.
- Agnes... - cichy głos dotarł do jej uszu.
Poderwała się zapłakana na równe nogi i chwyciła jego twarz w dłonie. Znów zabrudziły się krwią. Jej łzy mieszały się z brudem i ranami, które nosił na swojej twarzy. Zakwiliła przerażona, patrząc na jego opadające powieki.
- Tak, Mess - wyszeptała. - Jestem tutaj - dodała cicho.
- Płaczesz? - wydusił z siebie.
- Wydaje ci się, Zgredek - parsknęła przez cichy jęk szlochu, który tkwił w jej gardle. - Za mocno oberwałeś - zaśmiała się łagodnie.
- To dobrze - wychrypiał. Kącik jego spuchniętych ust drgnął ledwie widocznie. - Nie chciałbym umierać ze świadomością, że płaczesz nade mną...
Jej serce zatrzymało się na kilka sekund. Poczuła się jak ocean rozpaczy, który zatruwano tysiącami toksyn.
- Nie umrzesz - wyszeptała nerwowo. - Nie dzisiaj - dodała spokojnie.
Lecz on nie odpowiedział. Uśmiechnął się do niej na tyle, na ile pozwalała mu na to opuchlizna i zamknął oczy.
Ciemność pochłonęła dwa wtulone w siebie ciała.
---
TADAM !!! ALE JA KOCHAM TAKIE PLOT TWISTY BAHAHAH.
No, to do jutra, śpijcie dobrze moje skarby.
Menel x
Korzystając z okazji chciałabym Wam też podziękować za całe wsparcie, które dostałam od Was w związku z pomówieniem mnie o plagiat poraz ęty. Chciałabym tylko, żebyście wiedzieli, że nawet jeśli nie odpiszę na każdy komentarz w tej sprawie (sporo głosów się pojawia), to i tak jestem wdzięczna za każdy komentarz pełen miłych słów wystosowanych w moją stronę. Kocham Was mocniutko moje kochane perełki i dziękuję za wszystko x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top