Rozdział 17: Uprowadzony
Witam Was serdecznie moje perełki! Wbrew dzisiejszemu świętu rozdział nie będzie nawet odrobinę zabawny. Wręcz przeciwnie zakrawa o furię i brutalność. Życzę Wam miłego czytania!
Twitter: #agneswattpad
Insatgram: only_maleficent_
Agnes Grant musiała przyznać, że należało zaczekać z wszelkimi wyjaśnieniami, których żądała od Mess'a. Niewątpliwie znacznie bardziej rozsądnym rozwiązaniem w tamtej sytuacji była zwyczajna ucieczka. Ucieczka, która w żyłach Grant znajdowała się już stanowczo zbyt długo.
Serce waliło jej tak mocno, jak młot o ścianę. Z trudem biegła przed siebie, przeklinając w głowie swoją pochopną decyzję o założeniu wysokich obcasów. W głowie klęła na własną głupotę, którą zaczęła dostrzegać dopiero z czasem. Niemal obsesyjnie myślała o tym, jak wielki błąd popełniła, sądząc, że przemnknie niezauważona w budynku pełnym ludzi, przed którymi uciekała.
Sama niejako rzuciła się lwom na pożarcie. Była wściekła a najbardziej bolał ją fakt, że tym razem wszystkie błędy wynikały z jej pychy i chęci szybkiego zdobycia informacji. Zaciskała ręce w pięści, rzucając się panicznie do biegu po wolność i ulgę. Jej urywane oddechy mieszały się z westchnieniami zdyszanego Mess'a. Biegł za nią krok w krok i dusił się powietrzem, które od jakiegoś już czasu rozpierało jego płuca. Dwóch postawnych mężczyzn nie poddawało się. Siedzieli Agnes i Mess'owi na ogonie. Wyglądali, jak bezbronne gazele, które nieudolnie próbowały stadem uciekać przed rozwścieczoną lwicą.
- Dasz radę jeszcze kawałek? - wysapała wykończona.
Surowe światła przydrożnych latarni wskazywały im drogę, w którą powinni biec, by zdołać uratować się przed tragedią. Stukot szpilek odbijał się głośnym echem po całej opustoszałej ulicy. Miasto spało, podczas gdy potwory dopiero budziły się ze swoich koszmarów.
- Skoro ty dajesz radę biec na tym - zerknął na jej stopy odziane w czarne, wysokie obcasy. - To ja też sobie poradzę - wychrypiał, ledwo nadążając za jej krokami.
Musiał przyznać, że miała nienaganną kondycję. Była o wiele mniej zmęczona od niego a biegli już którąś z kolei przecznicę. Goryle Nefex'u goniły ich. W tle słychać było ich zaciekłe sapnięcia, co dawało do złudzenia obraz zwierząt wypuszcoznych z dżungli. Drapieżniki pokonywały kolejne metry betonowej puszczy, polując na swoje ofiary.
– Czy oni nigdy się nie poddadzą?– jęknął zrezygnowany Mes.
Skręcili w kolejną niewielką uliczkę, do której docierały ledwie strzępki światła z głównej ulicy. Mess Meanson po raz pierwszy w swoim życiu poczuł się jak aktor filmu akcji. Musiał jednak przyznać, że niezależnie od tego jak bardzo lubił spędzać czas z Agnes, nie był zadowolony takim rozwojem fabuły swojej historii.
– To ludzie Nefex'u – jęknęła zirytowana jego ciągłymi pytaniami.– Czego się spodziewałeś? – wrzasnęła pretensjonalnie. – Oni nigdy nie odpuszczają.
- To jakiś syndrom tego cholernego zgromadzenia?! - warknął. - Nigdy się nie poddają? To motto?!
- Zamknij się! - krzyknęła w szaleńczym pędzie. - Nie trać sił na pierdolenie, Zgredek - poleciła sucho.
- Straciłem już wszystkie - mruknął zdyszany. - Nic już mi nie zaszkodzi - zapewnił. - A jeśli nas dopadną, to sądzę że i tak będzie mi wszystko jedno.
Zirytowana przewróciła oczami. Mess Meanson posiadał stanowczo zbyt wiele twarzy, jak na jej cierpliwość. Znacznie bardziej wolała, kiedy był milczący i stanowczy a nawet śmiała sama przed sobą przyznać, że wolała, kiedy z opanowaniem pchał ją na zaostrzone krawędzie mebli, niż kiedy trajkotał jak najęty, nie dając jej się skupić. Nie dość, że męczyła się wyczerpującym biegiem, to jeszcze czuła się przytłoczona jego gadaniną.
- Za następnym zakrętem w prawo jest parking - wysapała. - Tam stoi mój SUV.
Skinął głową, dając jej znać, że wszystko zrozumiał. Wiedział, że chciała jedynie dopaść do auta i po prostu odjechać. Byli już naprawdę blisko, co dawało mu nadzieję na to, że mieli szansę sukcesywnie uciec przed napastnikami. W dłoni ściskała pęk kluczy, który wygrzebała nawet nie wiadomo kiedy. Mess zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, jak to zrobiła, ale odpuścił swoje rozważanie, kiedy znacznie przyspieszyła. Nabrał więcej powietrza w płuca, kiedy dostrzegł olbrzymi, ogrodzony parking i zmusił się do szaleńczego biegu pomimo tego, że nie czuł już własnych stóp.
Spojrzał przez ramię. Dwóch barczystych mężczyzn, których ciała pokrywały liczne tatuaże słabło z każdym metrem.
- Nie oglądaj się, do cholery! - wrzasnęła stanowczo Agnes. Ciche piknięcie poinformowało o tym, że drzwi samochodu się odbezpieczyły. - Nikt cię nie nauczył uciekać?! - mruknęła kpiąco, w pośpiechu wsiadając za kierownicę.
Z ulgą wtoczył się do samochodu. Z zapartym tchem obserwował, jak ochroniarze z walk znajdowali się coraz bliżej pojazdu. Agnes zmarszczyła brwi.
- Kurwa - zaklęła pod nosem. - Kilka sekund i nie musiałbym tego robić - bąknęła niezadowolona.
Nie zrozumiał, o co jej chodziło, ale nie miał siły spytać. Zapiął pas i odchylił spoconą głowę do tyłu. Mielił w ustach przesuszonym językiem w poszukiwaniu choćby kropli śliny, która mogłaby zaspokoić jego pragnienie i nie spoglądał nawet na jej ruchy.
Tymczasem ona o wiele spokojniejsza zabezpieczyła wszystkie drzwi zamkami. Elektroniczne zapory trzasnęły. Wsadziła kluczyki do stacyjki, podgłośniła radio tak, jakby wcale wciąż nie uczestniczyła w szaleńczym pościgu i uniosła zadziornie kącik ust. Silnik zawarczał, wybudzając Mess'a z letargu. Podskoczył w miejscu, kiedy donośne brzmienia ,,Fear of the Dark'' autorstwa Iron Maiden wypełniły cały samochód.
- Możesz włączyć muzykę, kiedy będziemy już bezpieczni? - jęknął zdezorientowany.
- Są przy bagażniku - mruknęła, spokojnie zerkając w wewnętrzne lusterko.
- I czekamy na...?
Parsknęła cicho pod nosem. Były momenty, w których ją uwielbiał, były momenty, w których czuł wobec niej olbrzymie współczucie, były też chwile, w których miał ochotę rozszarpać jej gardło, ale najgorsze były te momenty, w których zupełnie nie rozumiał niczego. Nabrała więcej powietrza w płuca, jakby chciała się do czegoś przygotować i wrzuciła wsteczny.
- Lepiej nie patrz za siebie - mruknęła.
Czarny kombinezon idealnie odzwierciedlał jej poczucie humoru w tamtej chwili. Z przerażonej ofiary stała się żerującym na czyimś cierpieniu drapieżnikiem, który szczerzył kły. Mess naprawdę nie rozumiał, jakim cudem, tak szybko potrafiła zmieniać swoje samopoczucie. Spojrzał na nią zdezorientowany. O więcej nie musiał pytać. Pisk pedału gazu rozsadził jego uszy w ułamku sekundy. Wcisnęła go do oporu, cofając pewnie samochód. Samochód, za którym znajdowali się ludzie.
- Czyś ty zwariowała ?! - warknął wściekły. - Trzeba im pomóc! - wyrzucił ręce przed siebie. Pas bezpieczeństwa wbił się w bok jego szyi.
Spojrzała na niego, jak na wariata, który uciekł z domu dla obłąkanych i plótł bzdury pod nosem. Całkowicie zignorowała jego słowa i z delikatnie zadziornym uśmiechem wyjechała na drogę. Muzyka skutecznie zagłuszała krzyki, które dochodziły z parkingu a tym samym pozwalała jej zostawić za plecami wszystko, do czego nie chciała się przyznać sama przed sobą.
- Nic im nie będzie - wychrypiała. - A ty lepiej przygotuj się na piątek - mruknęła. - Masz mi sporo do wytłumaczenia.
- Myślę, że nie muszę ci się spowiadać ze wszystkiego - sarknął.
Był zły. Rozumiał samoobronę. Był w stanie przyjąć do siebie wszystkie złe rzeczy, które zrobiła umotywowana chęcią posiadania normalnego, stabilnego życia. Natomiast serce podpowiadało mu, że tego jednego nie musiała już robić. Mogła po prostu odjechać z parkingu z piskiem opon i darować sobie miażdżenie stóp swoich wrogów. A jednak nie zrobiła tego i co gorsza wydawała się być z tego czynu naprawdę zadowolona. Skrzywił się pod nosem i przetarł opuszkami palców zmęczone powieki.
- Więc od razu możesz wysiąść - chrząknęła obojętnie, gwałtownie hamując.
Tym razem to on zerknął na nią jak na wariatkę. Jego rozum podpowiadał, że gdyby nie jego wprost anielska cierpliwość odziedziczona po zmarłej przed wieloma laty matce, to mogłoby dojść do tragedii.
- Nie jesteś zabawna, Agnes - mruknął rozczarowany, odwracając głowę w kierunku okna. Ruszyła powoli z miejsca. - I nie musiałaś tego robić - westchnął z nutką goryczy wymalowaną w charakterystycznym dla niego niskim tembrze głosu. - Ale masz rację - wtrącił, kiedy już otwierała jego usta, by mu odpowiedzieć. Zaskoczona zacisnęła je w wąską linię. - To nie moja sprawa - wzruszył ramionami. - Mam tylko nadzieję, że nie poniosę konsekwencji za to, że chciałem pomóc ci odnaleźć przebaczenie.
Zamilkła. Z całego serca chciała coś powiedzieć, ale jego filozoficzne słowa odebrały jej wszelkie wyrazy, jakie znała. Zerknęła na niego ukradkiem, kiedy przystanęła na czerwonym świetle, które nieśmiało padało na hollywoodzki bruk. Przymykał powieki i oddychał spokojnie. Przełknęła ślinę obserwując anioła, który przysypiał na fotelu jej samochodu a którego narażała na piekielne płomienie, o które dbał Mefisto. Odwróciła od niego wzrok. Zupełnie niespodziewanie przygniotła ją świadomość, że zaczęła go potrzebować. Potrzebowała go, by pomógł jej odkryć najpiękniejsze elementy, jakich wciąż brakowało w jej osobistej układance.
Nie odważyła się więcej odezwać. Nie zrobiła tego nawet, gdy wysiadł zmęczony z jej SUV - a i niechętnie podreptał do hotelu. Ciche przepraszam wybiegło z ust Agnes Grant, która nigdy nie miała w zwyczaju używać tego słowa. Zerknęła w lusterko. Pierwszy raz w życiu zobaczyła skruchę w swoich martwych oczach.
Na piątkowy trening jechała niezmierne zestresowana. Naprawdę dawno nie czuła tego nieznośnego poczucia, że nerwy biorą nad nią kontrolę. Nieznośne mrowienie w okolicach brzucha i ucisk żołądka towarzyszyły jej całą drogę do stajni, choć nie do końca wiedziała dlaczego. Czy fakt, że na dniach musiała udzielić zarządowi Nefex'u odpowiedzi, tak na nią wpływał? Przymknęła oczy przekraczając bramę ośrodka Cherry. Rozum chciał wmówić jej, że stresowała się właśnie tym, ale jej serce stukało spokojnie, mówiąc zupełnie co innego. Wprost kpiło z niej, zwracając uwagę na to, że wciąż rozglądała się za tą jedną konkretną osobą.
Mess Meanson nie odezwał się do niej ani słowem od ich szalonej ucieczki.
Zmęczona doczołgała się do stajni. Konie cicho zarżały, kiedy pchnęła olbrzymie drzwi i wpuściła odrobinę powietrza do środka. Niektóre boksy były puste a te, które były zajmowane przywitały ją widokiem zaciekawionych końskich łbów, które wystawały z niewielkich okienek.
Uśmiechnęła się na widok Shoguna, który wyszedł jej na spotkanie, przeżuwając spokojnie kępkę siana.
- Nawet na czas powitania nie możesz się powstrzymać od jedzenia? - zachichotała głaszcząc konia po miękkich, ciepłych chrapach. - Będziesz grubasem - pstryknęła go w nos.
Ruszyła przed siebie. Kroki skierowała do przymierzalni. Cisza, która panowała w zazwyczaj zapełnionym gwarem budynku sprawiała, że poczucie niepokoju w jej brzuchu jedynie wzmagało na sile. Ściągnęła z półki swój worek. W kilku miejscach poprzecierał się nieestetycznie.
- Czas to wymienić - mruknęła pod nosem.
Nie znosiła wymian sprzętu. Szczególnie tego jeździeckiego, który nierzadko był wprost irracjonalnie drogi. Westchnęła cicho i przeszła do siodlarni. Dziwny ucisk przypomniał jej o tym, że sama musiała zanieść wszystko pod boks. Nie było go obok. Przełknęła ślinę.
- Dlaczego o tym myślę, do cholery?! - warknęła sama na siebie.
Zrzuciła na siebie całą tonę sprzętu i obwieszona niczym choinka bożonarodzeniowa zawędrowała do boksu. Z ulgą rzuciała wszystko na chłodną posadzkę i odsapnęła. Oparła się plecami o drewniany boks. Wzrok mimowolnie wlepiła w półki zapełnione paszą. Paszę, którą zawsze roznosił a która wciąż trwała nietknięta na swoim miejscu. Pokręciła głową, odganiając natrętne myśli.
- Czas cię doprowadzić do porządku - skierowała swoje słowa do konia.
W odpowiedzi odwrócił się do niej zadem. Wywróciła oczami i uśmiechnęła się łagodnie pod nosem. Brak makijażu i zwyczajny dresowy ubiór sprawiały, że wyglądała jak mała niewinna dziewczynka. W ślad za innymi małymi dziewczynkami, wyjęła z plastikowej skrzynki dwie szczotki i uzbrojona w nie niczym Kapitan Ameryka we własną tarczę a Stanisław Wokulski w rękawiczki Izabeli wślizgnęła się do boksu konia. Pomaszerowała za nim, kiedy niespokojnie kręcił się po wnętrzu. Powoli wyczesywała piasek z jego sierści pogrążona we własnych myślach.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej umysł, tak często powracał do postaci Mess'a. Nie byli sobie szczególnie bliscy. Zasadniczo nawet nie znali się zbyt dobrze i może to właśnie ta nutka niepokoju, że chciał ją oszukać przygniatała ją do ziemi pod postacią niepokoju. Był piękny, słoneczny piątek a ona miała z nim porozmawiać. Ba... była nawet pewna, że to zrobi, kiedy z korytarza usłyszała koła taczki, która wesoło brzdękała.
Dziwnie podekscytowana wyszła z boksu i spojrzała w bok. A potem zamarła.
- O! - krzyknął wesoło Tom, pchając taczkę wypełnioną po brzegi paszą. - Cześć, Agnes - westchnął, zatrzymując się przy niej.
- Cześć, Tom - powiedziała przyjaźnie. Otrzepała kurz ze szczotek na jego oczach i wrzuciła je z powrotem do skrzynki.
- Jak poranek? - spytał wesoło, opierając dłoń o metalowy uchwyt taczki. - Szykuje się kolejny wymagający trening? - zaśmiał się.
- Taką mam nadzieję - parsknęła cicho. - Właśnie się przygotowujemy - zerknęła na konia.
- Wobec tego nie będę wam przeszkadzać - westchnął. - Z resztą sam mam dużo pracy... - dodał odrobinę ciszej. - Mess nie pojawił się znów w pracy i muszę sam to ogarnąć.
Przez pierwszych kilka sekund miała wrażenie, że się przesłyszała. Zaraz potem rozchyliła zszokowana usta. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, która zaczęła się unosić szybciej i szybciej. Uniosła wzrok na zaniepokojoną twarz Tom'a, który coś do niej mówił. Nic do niej nie dochodziło. Tlen nie chciał docierać do jej płuc, pomimo usilnych prób łapania przez nią powietrza. Obraz, który zawsze widziała wyraźnie jak w formacie HD zamazał się w znaczącym stopniu. Przełknęła ślinę. Doznała uczucia, którego jeszcze nigdy nie było jej dane poznać. Poczucia strachu o bliską osobę i świadomości tego, że była w stanie się martwić o kogoś poza samą sobą.
- Od kiedy go nie ma? - wychrypiała jedynie.
- Mniej więcej od czterech dni - przyznał, kiwając z uznaniem głową.- Jeśli tak dalej pójdzie będę musiał zatrudnić kogoś nowego - pożalił się.
- Nie - wtrąciła mu się desperacko w słowo. - Proszę tego nie robić -wyspała błagalnie.- I koniecznie powiedzieć mi, gdzie jest John - dodała nerwowo.
- John jest w małej stajni, ale - chciał powiedzieć, coś jeszcze, ale nie miała zamiaru czekać.
Niczym pędzący huragan wpadła do niewielkiej stajni mieszczącej się przy lonżowniku i rozpętała tam prawdziwy chaos. Nie zważając na kolegów Johna, którzy jak zwykle stali przy nim nonszalancko opierając się o boksy swoich koni, wpadła prosto na jego tors, wymierzyła mu soczysty policzek i pociągnęła za jego koszulkę.
- Hejże, zostaw go! - krzyknął któryś z chłopaków.
- Milcz, jeśli chcesz mieć cały nos - sarknęła w jego stronę. - A ty gnoju przestań się śmiać - wycedziła przed twarzą John'a.
- Jesteś, kurwa, wariatką - mruknął w siarczystej odpowiedzi.
- A ty nie potrafisz słuchać - wrzasnęła. Uderzyła go w twarz jeszcze dwa razy. Krew znów wytoczyła się powolnie z jego nosa, który dopiero zaczynał się zrastać. Nie miała wyrzutów sumienia, kiedy zmusiła kość do rozpoczynania tego procesu od nowa. - Czego, do cholery nie zrozumiałeś, kiedy mówiłam zostaw mnie w spokoju, bo inaczej cię znajdę i zrównam z ziemią?! - krzyknęła niczym wariatka.
- Tobie niczego nie zrobiłem - mruknął, zataczając się w tył.
- Więc, gdzie do kurwy jest Mess?! - wycedziła wściekła, odpychając go od siebie.
Nie mogła puścić swojej agresji z wodzy. To nie było dobre miejsce, ani czas, żeby mogła po prostu wybuchnąć i rozkwasić mu twarz na oczach zarozumiałych kolegów. Stada mężczyzn, którzy drżeli jak małe dzieci przed jedną kobietą i usuwali się na boki, kiedy tylko na nich spojrzała.
- Spytaj Nathaniela - chrząknął, trzymając dłonią swój nos. - On z pewnością doskonale będzie znał odpowiedź na twoje pytanie.
Kilkanaście tysięcy słów na raz cisnęło się na jej usta. Nie wypowiedziała ani jednego. Otrzepała napięte ręce i po prostu zostawiła ich za swoimi plecami. Nic więcej nie miało sensu. Musiała, czym prędzej zadzwonić. Wypadła na świeże powietrze w towarzystwie obelg wykrzywkiwanych pod jej adresem. Stanęła w zacienieniu, które dawała płacząca wierzba sadzona tuż przy płocie, odgradzającym okrągły lonżownik. I spoglądając na wyświetlacz własnego telefonu, poprzysięgła sobie, że to nigdy więcej się nie powtórzy. Nie będzie szukać przebaczenia tam, gdzie nie powinna i nigdy już nie narazi go na niebezpieczeństwo. Przymknęła powieki. Jedyne, o czym marzyła to by ten koszmar się skończył.
Przycisnęła zieloną słuchawkę przy nazwisku Nathaniela i przyłożyła telefon do ucha. Tak, jak się spodziewała odebrał po kilku sygnałach i parsknął jej prosto do ucha.
- Tknij go, gnoju a więcej nie staniesz o własnych siłach - wycedziła prosto do głośnika.
Spotkała się jedynie z pustym, gardłowym śmiechem, którego piekielne tony upewniły ją w tym, że ludzie Nefex'u byli jedynie bezdusznymi maszynami. Robili sobie satysfakcję z krzywdzenia drugiego człowieka. Wiatr smagał jej włosy, kiedy patrzyła przed siebie z nadzieją na to, że uda się jej to naprawić.
- Jeśli nie odpowiesz za kilka dni jedynym człowiekiem, który więcej nie stanie o własnych siłach będzie ten pachołek - warknął ostrzegawczo.
Przeraźliwy jęk rozniósł się echem za słuchawką i wpadł do jej ucha. Od ucha przeszedł prosto do serca, które rozpadło się niczym diament rzucony o ścianę. Zacisnęła zęby i pokręciła przecząco głową, chcąc zaprzeczyć wszystkiemu, co się stało. Zadrżała w miejscu, przyciskając dłoń do ust, kiedy krzyknął na całe gardło, wprost zdzierając je do krwi. Widziała ją. Znów widziała rzekę, krwi, którą krztusiła się, topiąc się w otchłani pełnej złych decyzji.
- Zostaw go - wychrypiała. - Powiedz tylko gdzie mam przyjechać - wydusiła z siebie. - Obiecuję odpowiedzieć - przysięgła.
- Lepiej, żeby twoja odpowiedź zadowoliła szefa - parsknął.
Stał z miną kata nad roztrzaskaną twarzą Mess'a. Kręcone włosy Meansona sklejały się od jego krwi na końcach. Olbrzymia fioletowa opuchlizna pojawiła się na jego skórze, zasłaniając prawdziwe rysy jego twarzy. Chrypiał niewyraźnie, jakby każdy najmniejszy oddech sprawiał mu niewyobrażalny ból.
- Oni dobrze wiedzą, że nie przegrywam.
Z tymi słowami przylepionymi do ust zakończyła połączenie. Miała ochotę rzucić się na kolana i błagać, by ktoś ją w końcu zabił. Łzy ciurkiem ściekały po jej policzkach. Otarła je wierzchem dłoni i zerknęła na stajnię. Wróciła do jej wnętrza. Tłum gapiów, którzy rzucili się na pomoc Johnowi rozstąpił się w ułamku sekundy. Szybkim krokiem podeszła do niego i przyłożyła dłoń do jego szyi.
- Podałeś mu adres jego zamieszkania - wycedziła przez zęby. - Wierzę, że nie byłeś świadomy, jak brutalnym człowiekiem jest Nathaniel, albo że sam się go boisz i tylko dlatego daruję ci ten wyskok - warknęła, zacieśniając uścisk.
Nikt nie odważył się zareagować. Nikt ze zdrowym rozsądkiem nie wchodził do wrzącego wulkanu. Ona płonęła.
- Ale uwierz mi, że ja jestem koszmarem o wiele straszniejszym niż on - wychrypiała. - I jeśli nie posłuchasz mnie tym razem, to kolejnego nie będzie - dodała stanowczo. Schyliła się do jego ucha i szarpnęła za zabrudzoną koszulkę. - Na twoich oczach uduszę ci dziecko a potem zabiję ciebie i będę tym cholernie usatysfakcjonowana, jasne?
Kiwnął przerażony głową. Brzydziła się każdym słowem, które wypowiedziała w tamtej minucie, ale wiedziała, że nic innego nie mogła zrobić, by ukrócić jego język.
- Zajmijcie się tym idiotą, panowie - zarządziła, kierując kroki do wyjścia. - I niech ktoś rozbierze mojego konia, muszę uratować świat - parsknęła niczym wariatka.
Po jej osobie pozostał wtedy jedynie stukot obcasów. Natomiast w jej głowie nie znajdowało się już nic poza rozdzierającym, pełnym bólu krzykiem Mess'a Meanson'a.
Jedynego człowieka, który podarował jej zrozumienie. Człowieka, który w tamtej chwili modlił się, aby móc zobaczyć piękny świat jeszcze, choć raz przed swoim sądem ostatecznym.
---
Hihihi, jaki piękny bolesny polsacik. No jak ja uwielbiam takie sympatyczne polsaty. Nie macie pojęcia, ile radości mi to sprawia XD Z tym miłym rozwojem akcji pozostawiam Was dzisiejszego wieczoru i czekam na Wasze opinie w komentarzach i pod #agnesswattpad.
Kocham mocniutko,
Mal x.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top