Rozdział 15: Lepsze życie

Witam moje małe kluchy! Miłego czytania ostatniego spokojnego rozdziału w tej książce!

Twitter:#agneswattpad
Ig.:only_maleficent_

Wygrana smakowała o wiele gorzej ze świadomością, że świętowali ją ludzie, których nienawidziła. Podczas odbierania nagrody wysiliła się jedynie na nieznaczny, łagodny uśmiech, który w niczym nie przypominał jej szczerej radości. Obserwując dekorację Mess Meanson był pewny, że coś poszło nie tak. Nerwowo rozglądał się dookoła siebie, ale nie potrafił znaleźć absolutnie niczego, co mogłoby dawać mu podstawy do zmartwień.

Nie zdążył z nią porozmawiać, kiedy energicznie wjechała na rozprężalnie zaraz po swoim sukcesywnym przejeździe. Zdziwiony przejął od niej konia. Zaś ona bez słowa po prostu gdzieś odeszła. Wróciła na kilka minut przed uroczystą dekoracją i choć z całej siły pragnął wiedzieć, co się zmieniło w jej samopoczuciu, to ona ewidentnie nie chciała zdradzić mu nawet krzty prawdy. Kłamstwo ociekało po jej malinowych ustach , kiedy twierdziła, że wszystko jest dobrze.

Odpuścił. Wiedział, że wypytywanie Agnes Grant o cokolwiek nie miało najmniejszego sensu. Był człowiekiem honoru i choć jego serce mówiło, że wydarzyło się coś, o czym powinien wiedzieć, nie miał czelności wracać do rozmowy, którą odbyli w jego domu przysłonięci blaskiem księżyca i kołdrą utkaną z bezpiecznej gwieździstej nocy. Obiecał, że nie będzie wracał do tematu bez jej ingerencji i miał zamiar się tego trzymać.

Zmartwiony przygaśniętym wzrokiem kobiety, którą zwykło nazywać się chodzącym wulkanem obserwował ludzi w garniturach, którzy krzątali się po wysypanym złocistym piaskiem placu. Z gracją przechadzał się między zawodnikami, którzy uplasowali się na najwyższych pozycjach i błyskając śnieżnobiałymi uśmiechami niczym z reklam past do zębów wręczali statuetki, kwiaty i niewielkie flo.

Niebieska wstążka ze złocistą jedynką zawisła na piersi Agnes, która otoczona zewsząd brawami zachwyconej jej debitum publiki cicho zaśmiała się i po raz kolejny poklepała z dumą karego ogiera. On jednak wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany kwiatami, które z chęcią by oskubał niż tym, że zajął pierwsze miejsce. Mess parsknął pod nosem, kiedy koń wystawiał nieudolnie zęby w kierunku dziewczyny z obsługi zawodów, która nieświadoma niczego trzymała na dłoniach olbrzymi bukiet. Ktoś zrobił zdjęcie.

Kilka minut później wszystkie nagrody wylądowały na dłoniach Mess'a, który pod ich ciężarem krzywił się we wszystkie możliwe strony. Agnes kroczyła przy nim, prowadząc konia do tymczasowego boksu. Pędziła do niego niczym burza przez lasy, co jedynie upewniło Mess'a w przekonaniu, że coś było naprawdę nie tak.

- Co cię ugryzło? - jęknął, kiedy przepchnęła go nieświadomie w drzwiach olbrzymiej, nowoczesnej stajni urządzonej w angielskim stylu.

Kilka kwiatów odpadło z bukietu. Złożył nagrody pod drewnianym boksem i ujął się pod boki. Posłał jej pełne niezrozumienia spojrzenie, które zignorowała. Z zaciętą miną zaczęła rozsiodływać konia. Robiła to nadzwyczaj niedelikatnie. Skrzywił się. Każdy miał swoją irytującą stronę, ale ta Agnes Grant była wprost szaleńczo niezrozumiała. Zmieniała nastroje, co sekundę a to sprawiało, że bardzo łatwo można było się zgubić w jej samopoczuciu.

- Halo? - spytał zdezorientowany. - Ziemia do Agnes! - jęknął, spoglądając na jej szybkie ruchy. Szastała sprzętem na prawo i lewo.

Ciche, poirytowane westchnienie wymsknęło się z jej ust. Wywróciła oczami i niechętnie wyszła z boksu. Zarzuciła brudne ogłowie na nadgarstek Mess'a, który pokręcił z niedowierzaniem głową. Przyzwyczaił się do chwilowego pomiatania nim, ale w tamtej chwili doprowadzała go do szewskiej pasji. Czekał jedynie na wybuch i zastanawiał się, dla którego z nich skończy się on gorzej. Walki żywiołów nigdy nie miały pozytywnych skutków.

- Jesteś niereformowalna - burknął rozczarowany.

- Zamknij się w końcu, Mess - wychrypiała, patrząc mu prosto w oczy. - Nie możemy tutaj rozmawiać - szepnęła niemal bezgłośnie.

Zmarszczka zdziwienia wykwitnęła między jego gęstymi brwiami. Zerknął jej w oczy. Oczy, które były zwierciadłem duszy od zawsze najwięcej mówiły o intencjach drugiego człowieka. Szukał w jej spojrzeniu choćby krzty wyjaśnienia. Rozchylił delikatnie wargi. W czerni jej źrenic odnalazł niepokój. Kiwnął spokojnie głową i odetchnął, rozumiejąc co spowodowało gwałtowną zmianę jej zachowania. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się irytacji na jej osobę. Musieli współpracować.

- Są tutaj - wychrypiała.

Poklepała go po ramieniu i uśmiechnęła się szeroko od ucha do ucha. Była pieprzenie dobrą aktorką. Piękno jej melodyjnego śmiechu rozniosło się echem po korytarzu eleganckiego budynku, w którym stali. Rozumiał doskonale, co próbowała osiągnąć. Odgrywała przedstawienie, które w razie jakichkolwiek komplikacji miało ich uratować. Parsknął śmiechem na całe gardło, udając, że jej odpowiedział i zaczepnie strzepał jej dłoń ze swojej koszulki. Mrugnęła do niego, unosząc zadziornie lewy kącik ust. Nie mogli dać nikomu choćby cienia podejrzeń.

- Pomóż mi ze sprzętem - poprosiła, podrzucając dość ciężkie siodło na swoich przedramionach.

Ruszyła w kierunku przyczepy, którą przyjechali. Stukot obcasów oficerek, które miała na swoich stopach niósł się za nią. Lecz zanim całkowicie oddaliła się od boksu zatrzymała się jeszcze w pół kroku przy ramieniu Mess'a.

- A potem stąd spadamy - wychrypiała.

Nie miał zamiaru się z nią wykłócać. Bankiet organizowany po zawodach nie był obowiązkowy. Zrezygnowanie z niego było racjonalnym wyjściem w zaistniałej sytuacji. Zerknął na konia, który radośnie kręcił się po boksie i westchnął. Kilka sekund później już zabierał się do pracy.

W ekspresowym tempie załadowali sprzęt do przyczepy. Nawet nie upewnili się czy zabrali wszystko. Pewne sprawy miały wymiar o wiele ważniejszy niż rzeczy materialne. W pośpiechu i pocie załadowali naczepę, zebrali swoje rzeczy, które porozrzucane po całym budynku i w ostatniej chwili wpadli do stajni.

- Chodź Shogun - jęknęła Agnes, ciągnąc za sobą konia, który niechętnie pozostawiał cały stos siana umieszczony w tymczasowym boskie.

- No dalej mały - powiedział donośnie Mess.

Doskonale znał zwierzęta, którymi na co dzień się opiekował. Machnął ręką w powietrzu, uprzedzając o swoich zamiarach ówcześnie Agnes. Przytrzymała mocniej wodze i syknęła cicho pod nosem, kiedy koń energiczniej ruszył do przodu pociągając za jej ramię. Coś strzeliło w jej barku.

- Nie sądziłam, że aż tak ochoczo ruszy z miejsca - mruknęła obolała.

Lejce trzymała między palcami prawej ręki. Lewą rozmasowywała bark, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Wiedziała, że nic poważnego jej się nie stało, ale mrowienie w okolicach górnych partii klatki piersiowej było zwyczajnie irytujące i chciała jak najszybciej się go pozbyć.

- Zazwyczaj nie rzuca się przed siebie kłusem - bąknął Mess. - Widocznie nadal udziela mu się atmosfera zawodów - parsknął pod nosem.

- Tobie się zaraz udzieli moje wkurzenie - bąknęła pod nosem. - Po prostu, stąd spadajmy.

Wywrócił oczami. Musiał naprawdę walczyć ze sobą, żeby nie odpowiedzieć jej w nieprzyjemny sposób. Rozumiał stres i oddech ludzi Nefex'u, który czuła na własnym karku, ale momentami miał wrażenie, że była dla niego oschła całkowicie celowo. Westchnął.

Przyczepa trzasnęła za zadem konia, który spokojnie żuł słomę. Chwilę później zamknęły się również drzwi po stronie pasażera i kierowcy.

- Wyślij do Tom'a sms-a - polecił, odpalając silnik.

Coś zawrzało w maszynie, coś huknęło i warknęło, by ostatecznie mogli wyruszyć z parkingu. Agnes wyjęła telefon komórkowy i wystukała na klawiaturze krótką wiadomość do szefa ośrodka Cherry. W kilku słowach poinformowała, go, że razem z Mess'em zdecydowali się na wcześniejszy powrót ze względu na jej złe samopoczucie. Nie czekając na odpowiedź, schowała telefon do kieszeni fraku, którego z nieznanych sobie przyczyn nie ściągnęła.

Nerwowo zerknęła w lusterko. Betonowa droga, rozpościerająca się za nimi była całkowicie pusta. Ciche tchnienie pełne ulgi wydobyło się spomiędzy jej warg. Nabrała więcej powietrza w płuca i przetarła zmęczone oczy czubkami palców.

- Chore pojeby - warknęła pod nosem, uderzając pięścią we własne udo.

- Co tak w zasadzie się stało? - zapytał ostrożnie.

Kierunkowskaz cicho tykał mieszając się z ledwie słyszalną melodią, która wydobywała się z radia, odkąd wyjechali z olbrzymiego parkingu. Michael Jackson odśpiewywał piosenkę ziemi. Chrypliwy głos króla pop-u pytał ,, co stało się z ludźmi?'', co zatraciło człowieczeństwo i to sprawiało, że Agnes sama zastanawiała się, dlaczego stanęła kiedykolwiek na obłudnej ścieżce życia.

- Obserwowali cały mój przejazd - wychrypiała. - Zaraz po nim wysłali mi sms-a - przełknęła ślinę. - Kennedy i Clark byli na trybunach, widziałam ich - warknęła wściekle. - Miałam ochotę zedrzeć z ich gęb te triumfujące uśmiechy, ale machnęli mi i zniknęli pośród tłumu.

- Kennedy i Clark to zarządcy Nefex'u, tak? - zapytał.

Nigdy nie opowiadała mu o strukturze pseudo - klubu bokserskiego, do którego należała. Starał się wyłapywać wszystko, co mówiła na ten temat i tworzyć we własnej głowie sensowny obraz tego, jak wyglądała hierarchia Nefex'u, co praktykowali i w jaki sposób organizowali swoje walki. Co do tego, że musieli mieć szereg punktów zaczepienia nie miał wątpliwości.

- Tak - skinęła głową. - Dwie cholerne mendy, żerujące na ludzkiej biedzie - warknęła przez zaciśnięte zęby.

Doskonale pamiętała moment, w którym podeszli do niej po jednych z zawodów karate, w których brało udział jako nastolatka. Zaoferowali jej ''cudowną ofertę'', doskonały plan promocji, dzięki któremu miała odnosić sukcesy na światową skalę. Przede wszystkim obiecywali irracjonalnie duży zarobek. Sumę, której potrzebowała, by móc wydostać się spod łatki biednej dziewczynki ze sierocińca i zacząć od nowa.

Lecz zamiast pięknej przyszłości zapewniła sobie czarnym niczym smoła podpisem jedynie wieczną ucieczkę i otwarte bramy do piekła.

- Zasadniczo... - westchnął. - Jak oni to robią? W jaki sposób pozyskują zawodników? - zapytał wprost. - Przecież to wręcz absurdalnie niemożliwe, że taki proceder nadal nie wypłynął na światło dzienne - dodał poważnie.

Przymknęła powieki. Ciąg powietrza wpłynął do jej płuc, kiedy próbowała wymazać z głowy paskudne wspomnienia.

- Nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz - skinął głową. Jego opanowane spojrzenie odbiło się w wewnętrznym lusterku.

- Chcę - odparła stanowczo. - Obiecałam ci szczerość - skinęła głową. - Po prostu mówienie o tym jest dla mnie, jak celowe nabijanie się kilkukrotnie na pal i to jeszcze w taki sposób, żebym nie miała szans się wykrwawić - parsknęła gorzko.

- Wobec tego lepiej o tym nie mów - zaśmiał się perliście. Skręcił w kolejną ulicę, która na linii prostej prowadziła już do West Hollywood a nawet do samego ośrodka Cherry.

- Czasami najlepiej byłoby udawać, że nigdy nie brałam w tym udziału - odpowiedziała mu rozżalonym śmiechem. - Procedura rekrutacji jest prosta - zaczęła, kusząc się o głębokie westchnięcie. - Zarządcy jeżdżą po mistrzostwach dla młodzików we wszystkich kategoriach walk. Wyszukują perełki, sprawdzają ich historię i dobierają się do tych, którzy potrzebują pieniędzy - wyjaśniła. - Oferują im cudowne, efektywne treningi, promocję działań i inne tego typu bzdury, by ostatecznie w umowie drobnym druczkiem zapisać obowiązek milczenia - chrząknęła.

- Chryste - jęknął zdegustowany. - To brzmi jak jakaś mafia - stęknął.

- Bo w gruncie rzeczy własnie taką ma strukturę - wychrypiała, spuszczając wzrok na własne palce. - Wchodzisz do sekty, z której nie możesz się wydostać na okres określony w umowie. Podpisujesz śluby milczenia, w prezencie dostajesz tatuaż z nordyckim symbolem walki i kompleksowe treningi, na których robią z ciebie potwora. Gdzieś w momencie pierwszej walki dowiadujesz się, że wygrać można tylko przez nokaut - westchnęła.

- Walka aż do ostatniej kropli krwi - mruknął z niezadowoleniem. - Zastanawia mnie jedynie, skąd ten sam tatuaż na moim przedramieniu - dodał zaniepokojony. Zmarszczył brwi.

- Sama chciałabym wiedzieć, Zgredek - sapnęła wykończona.- Obawiam się, że twój ojciec zabrał rozwiązanie tej zagadki do grobu.

Przez chwilę jechali w całkowitej ciszy. Mucha, która wleciała do ich auta bzyczała, desperacko próbując wydostać się z samochodu. Agnes z irytacją przyglądała się owadowi, ale pogrążona w rozmyślaniach nie miała siły wystawić ręki, by zabić paskudne stworzenie. Nie znosiła insektów.

- Mogę o coś spytać?

- Już pytasz - mruknęła.

Nie znosiła, gdy ktoś pytał ją o to, czy może o coś zapytać. Taka konstrukcja była niczym bezsensowna tautologia. Masło maślane wprst oblepiało pytanie o możliwość pytania, bo sam zabieg był bezcelowy. Każdy wiedział, że prędzej czy później w powietrzu zawiśnie właściwa zagadka, na którą trzeba będzie udzielić odpowiedzi.

- Obiecałem się nie wtrącać w twoje prywatne sprawy - przypomniał jej. Westchnęła. - Wolałem się upewnić, że nie masz nic przeciwko - wyjaśnił.

- Zapewniam, że nie zabiorę ci skarpety, jeśli zapytasz, Zgredek - parsknęła. - Co najwyżej nie odpowiem - dodała poważnie.

Zaśmiał się cicho. Nie mógł powstrzymać tego odruchu. Żarty o Zgredku, które wymawiała z powagą wymalowaną na twarzy były dla niego niczym najlepsza komedia nowoczesnego kina. Odetchnął po chwili rozbawienia.

- Chciałem zachować powagę, ale skoro ty nie potrafisz tego zrobić, to nie będę się hamował - powiedział wesoło. - Chciałem jedynie spytać, dlaczego zgodziłaś się na ich umowę?

Ciężka atmosfera zawisła nad nimi w ułamku sekundy. Zapytał delikatnie. Jego głos był naturalny, delikatnie zachrypnięty i jak zazwyczaj zamalowany harmonijnym, perlistym śmiechem. Nie chciał jej spłoszyć czy przekraczać granic, które ona sama próbowała jasno stawiać, ale wykorzystał okazję, że pozwoliła mu pytać. Była kolejną zagadką, którą miał zamiar rozwiązać a układanki kochał całym sercem i nie bał się ich składać w całość.

Zerkał na nią ukradkiem, mimo wszystko skupiając więcej uwagi na drodze niż na jej osobie i czekał na odpowiedź. Dopuszczał do siebie, że mogła nie chcieć mu jej udzielić, ale zwyczajnie ciekawiła go jej skomplikowana osoba. Chciał wiedzieć, co kryło się za przepiękną, prowokującą i pełną tajemnic panią prawnik, która niczym tornado wtargnęła do jego życia ze swoimi ironicznymi uśmieszkami i agresywnym spojrzeniem dwóch ciemnych tęczówek.

W końcu westchnęła ciężko. Jej gest miał być symbolem tego, że zbierała w sobie wszelkie siły. Przełknął ślinę, kiedy zrozumiał, że jej życie było nieustanną walką. Walką, którą prowadziła sama ze sobą, nie chcąc dać sobie pomóc.

- Moja matka była alkoholiczką - westchnęła. - Czternaście lat spędziłam z nią sam na sam. Ojca nie znałam - zaznaczyła, wyprzedzając jego pytanie. - Była wariatką - wzruszyła ramionami. - Karmiła się kpieniem z innych, dręczeniem ludzi i alkholem - ciche tchnienie wydostało się z jej ust. Drgnęły. - Zmarła na raka wątroby, zajechała ją hektolitrami wódy wymieszanej z winem - parsknęła gorzko. - Trafiłam do sierocińca, gdzie zaczęłam zatapiać się w sztukach walki. To był mój sposób na odreagowanie - przyznała.

- Chciałaś lepszego życia - stwierdził pod nosem.

Nie miał zamiaru jej dręczyć. Dziwaczne poczucie winy spadło na jego serce, kiedy pomyślał, że nigdy nie powinien był o to pytać. Przymykała oczy, chcąc zatrzymać w sobie fale złych emocji uderzające z całą swoją siłą w bariery, które dawały jej poczucie siły i bezpieczeństwa.

- Chciałam lepszego życia - skinęła głową, posyłając mu blady uśmiech.

Zaparkowali pod ośrodkiem. Zgasił silnik i wrzucił kluczyki do kieszeni spranych jeansów. Zatrzymał swój wzrok na jej twarzy. Zaostrzone rysy, opalona skóra, ciemne włosy i długie rzęsy stawiały przed nim obraz kobiety idealnej. Była perfekcją złożoną z miliardów niedoskonałości. Oblizał wargi nie wiedząc, co powinien powiedzieć.

- I nadal go chcę, Mess - wychrypiała cicho. W jej oczach błysnęła nadzieja, której nie rozumiał. Jakaś myśl wpadła do jej głowy i właśnie to go przerażało. Wiedział, że dla przebaczenia i wolności była w stanie zrobić wszystko. - Nie podjęłam jeszcze decyzji, ale wiedz, że dopuszczam do siebie opcję przystania na ich umowę - mruknęła cicho.

Palcem nacisnęła na pas. Odpiął się, wracając na swoje miejsce za fotelem pasażera. Mess patrzył na nią w osłupieniu. Nie chciał negować jej decyzji, ale świadomość tego, jak bardzo mogła żałować takiego ruchu wręcz go przygniatała.

- Przy okazji może udałoby mi się zakończyć ten syf - mruknęła pod nosem.

- To szaleństwo, Agnes - jęknął zdesperowany.

Jego serce biło tak szybko, jak jeszcze nigdy. Nie miał pojęcia, czym było spowodowane uczucie wszechogarniającego strachu, które niemal go pożerało. Spoglądał na nią błagalnym wzorkiem pełnym ostrzeżeń i rozchylał usta w geście szoku.

- Wiem - skinęła głową. Drzwi otworzyły się. Zeskoczyła na żwir parkingu. - Sęk w tym, że ja jestem szalona - skwitowała.

Zacisnęła dłonie w kieszenie fraku. Zostawiła za sobą roztrzęsionego Mess'a, którego zawód sprawiał jej coraz większy ból i konia, bo wiedziała, że będzie miał, kto się nim zająć. Pewnym krokiem ruszyła prosto do stajni, wiedząc dokąd zmierza. Z każdym kolejnym krokiem, który stawiała na jej twarzy pojawiała się jeszcze większa determinacja.

Agnes Grant była zdeterminowana, żeby przebaczyć sobie.

Z powagą wymalowaną na twarzy i ironicznym uśmieszkiem stanęła naprzeciw grupki młodych chłopaków, którzy jak zwykle podpierali plecami ściany stajni.

- Cześć, John - sarknęła kpiąco. - Możemy porozmawiać?

I choć nie padła żadna odpowiedź, wszyscy wiedzieli, że powinni odejść. Została z nim sama.

---

He he he, kochajmy polsaty❤ do zobaczenia w pierdolniku od 16 rozdziału aż do końca!
Kocham,
Mal x
*dajcie czadu, bo zdychają
zasięgi*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top