Rozdział 8

Przydaj się na coś, mruczałam w myślach, skseruj te raporty. Tylko nie wpakuj się w kłopoty.

Co za sknera, no naprawdę.

To już tydzień kiedy tu jestem, a śledztwo nie posnęło się do przodu ani trochę. Do diabła, czułam jakby była w martwym punkcie. Dokładnie tak samo było zanim się tu pojawiłam. Do tego wszystkiego dochodziło to, że nikt mnie tu nie tolerował. Na każdym kroku słyszałam kąśliwą uwagę na temat tego, że jestem człowiekiem. Chyba tylko dzięki opiece inspektora Doriana Zaana nikt mnie jeszcze nie przeklął. Nie czułam się urażona, byłam bardziej zmęczona.

To psycholożka do której raz w tygodniu chodzę mnie najbardziej irytowała. Na okrągło wałkowała moją stratę i namolnie namawiała mnie bym rozpoczęła prowadzić dziennik. Miałem ochotę powiedzieć jej gdzie może sobie wsadzić taki dziennik. Zależało mi tylko na pozytywnym papierku i powrocie do pracy. Ale widocznie chciała wybulić od policji jak najwięcej forsy. Bo w końcu nie ja to finansowałam.

No i skończyłam w ponurej próżni. Przynajmniej Vanessa mnie jakoś rozweselała. Codziennie przynosiła mi słodycze. Na początku myślałam, że chce mnie otruć, ale szybko się okazało, że prędzej jej celem jest bym przytyła i stała się mała uroczą kulką. Bo dowiedziałam się, że w jej oczach jestem uroczym dzieciątkiem, które chce się głaskać i tuczyć słodyczami.

Nie miałam nic przeciwko. Kupowała mi dobrej jakości, drogie słodycze.

Nie byłam w stanie odmówić.

Więc tak skończyłam na błądzeniu po korytarzu bez świadomości dokąd zmierzam. No bo nikt mi nie wytłumaczył gdzie jest ksero. A ja sobie to uświadomiłam dopiero po drugim skręcie.

No cóż, jak go nie znajdę swoim głupim trafem to cofnę się i poproszę Doriana o zaprowadzenie za rączkę. Może by podkreślić moje dziecięce położenie tupnę sobie nogą?

Schodziłam właśnie po schodach na niższe piętro, gdy z naprzeciwka wchodził elf z naręczem teczek. W pierwszej chwili pomyślałam, że to kobieta, przez różową koszulę i długie blond włosy. Ale im bliżej mnie był, tym dokładnie widziała ostre rysy twarzy i męską sylwetkę.

Miał błękitne oczy, które przeszywały mnie takim chłodem, że od razu poczułam nienawiści z jego strony.

Miałam ochotę przewrócić oczami. Zachowuję się jakbym zabiła mu matkę i okradła ze wszystkich oszczędności. A jedyne co zrobiłam to tu jestem. Oddycham tym samym tlenem co on.

Myślałam, że miniemy się posyłając sobie niemiłe spojrzenia, ale wystarczyły moje trzy schody w dół i jego dwa w górę by się odwrócił w moją stronę i przemówił, bardzo niemiłym tonem.

— Twoja egzystencja tutaj jest bezczelna.

— Bo? — Spojrzałam na niego z dołu. — Tylko tu pomagam. A zachowujecie się jakbym co najmniej każdego z was dźgnęła ołówkiem.

— Twój gatunek od wieków robi nam krzywdę. To nie twoje miejsce.

Chciałem przewrócić oczami, ale się powstrzymałam. Kto wie co ten elf może mi zrobić. Została mi dyplomacja.

— Mój gatunek, ale nie ja. Chce tylko rozwiązać sprawę i nic ci do tego.

— Jak śmiesz ludzki gówniarzu!

Och, czyli dla wszystkich wyglądam jak dziecko.

Nie spodziewałam się tego co się stało następnie. Nie podejrzewałam, że w tym miejscu może dojść do rękoczynów. Prędzej spodziewałam się otrucia lub przeklęcia. Ale nie tego, że uderzy mnie teczką w przypływie złości, a ja przez swoją słabą wewnętrzną równowagę polecę do tyłu.

Chyba oboje byliśmy tak samo zaskoczeni tym co się stało. On za pewne nie spodziewał się, że coś tak lekkiego pozbawi mnie równowagi, a ja że mnie uderzy.

W desperackim geście złapałam się poręczy i przejechałam dłonią po jej całej długości z nieprzyjemnym odgłosem. Kolanami ślizgnęłam się po kilku schodach aż zatrzymałam się prawie leżąc na dwóch ostatnich stopniach.

Usłyszałam odchrząkniecie ze strony długowłosego. Chyba czuł się nie tyle winny co zmieszany tym co mi uczynił. I dobrze. Przez dupka prawie złamałam nogę.

— To nie tak miało być, ale widzisz jesteś najsłabszą istotą tutaj. Powinnaś...

Rozległ się ryk przerywając mu własne tłumaczenie. Sytuacja w której się znalazłam dotarła do mojego otumanionego mózgu błyskawicznie.  Spojrzałam na swoją poranioną dłoń, z której płynęła krew.

Boże, przecież to na pewno Vanessa ją wyczuła. Po tym zwierzęcym ryku szybko domyśliłam się, że świeża krew na nią podziała. Jej samokontrola poszła się pieprzyć.

— Cholera — powiedzieliśmy równocześnie.

Oboje myśleliśmy o tym samym.

Przecież ona mnie pożre w mgnieniu oka.

Ten cały elf z niepokojem wyjrzał na korytarz. Widziałam jak znów wszyscy powychodzili z swoich biur.

Musiałam działać. Wstałam błyskawicznie i zaczęłam zbiegać w dół schodów. Nie mogłam tutaj zostać w tym stanie.

Życie mi było jeszcze miłe.

Potrącałam wszystkich jak się dało. Miałam gdzieś co sobie o mnie pomyślą. Moje życie zawisło na włosku.

Znów rozległ się ryk i uderzenie. Byłam pewna, że ktoś z biura musiał ją przytrzymać, lub opóźnić jakoś jej rzucenie się na mnie, bo już dawno by mnie dopadła i wyssała całą moją krew.

W końcu dostrzegłam najbliższe drzwi, ale jednocześnie w tym samym momencie za moimi plecami na końcu korytarza pojawiła się Vanessa.

Wyglądała jak prawdziwy potwór. Zęby miała długie i ostre jak u dzikiego zwierza. Oczy był czarnymi dziurami, a ciemne żyły były doskonale widoczne na jej twarzy.

Po raz pierwszy poczułam czym jest prawdziwy strach. Nogi się pode mną ugięły. Wiedziałam, że nie dobiegnę do tych drzwi.

Umrę przez tak idiotyczną sytuację.

I wtedy to dostrzegłam jakaś przestraszoną kobietę. Stała pod ścianą. Trzymała sporych rozmiarów fiolkę. Za pewne była czarownicą.

Nie myślałam za wiele. Wytrąciłam jej fiolkę z rąk, wylałam wszystko przed siebie i rzucając się na kolana z rozpędu prześlizgnęłam się przez całą długość korytarza w zastraszającym tempie. Drzwi same się otworzyła na oścież, jakby doskonale wiedziały w jak niebezpiecznej sytuacji jestem.

Tuż przy celu poczułam poruszenie za plecami. Poczułam chłód. To Vanessa. Mój rozpęd zaczął hamować przy wejściu i już byłam gotowa na to, że mnie rozszarpie, kiedy zostałam mocno uderzona w plecy.  Popchnięto mnie od tyłu i padłam na twarz na jakiś zimny marmur.

To drzwi same się zamknęły wpychając mnie do środka i ratując mi życie.

— Ja pieprze — jęknęłam obolała podnosząc się powoli.

Wszystko mnie bolało, a tyłek w który uderzyły drzwi najbardziej.

Usiadłam i pierwsze co zauważyłam to zaszokowane brązowe oczy wpatrzone wprost we mnie.

— Więc to prawda — szepnął jakby do siebie. — Instytut naprawdę wpuścił człowieka.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top