Rozdział 7
Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zarejestrowałam kiedy zostałam wyniesiona na powierzchnie i wypchnięta przez magiczne drzwi do Instytutu.
— Do domu — warknął na mnie i zatrzasnął mi drzwi pod nosem.
— Nie jestem psem! — odkrzyknęłam mu, a raczej zamkniętym już drzwiom.
Sam Instytut chyba poparł olbrzyma, bo gdy chciałam wrócić do tego kościoła, wskoczyłam do własnego mieszkania.
Zirytowałam się. Na co ja im jestem tam potrzebna, że gdy coś się dzieje to się mnie pozbywają jak niewygodnego rekwizytu?
A moja wściekłość jeszcze bardzie się nasiliła kiedy okazało się, że Heniek uciekł. Robił to bardzo rzadko. Bo w końcu nawet nie chciało mu się chodzić do kuwety, a co dopiero iść na jakąś wyprawę. No najbardziej leniwy kot jaki istnieje, ale jednak mu się zdarzało uciekać.
Świetnie. Nawet mój własnych kot mnie nie chce.
Mimo załamania, jakie przeszłam. Rano wstałam pełna gotowości do walki, a przede wszystkim- nakrzyczenie na tego całego smoczego inspektora.
Znów ubrana w golf, krzyżyk i wygodne buty weszłam do znajomego już biura. Po raz kolejny byłam pierwsza. Natychmiast podeszłam do złotego biurka i przyjrzałam się tablicy korkowej. Brakowało miejsca, ale inspektor zdołał dodać kolejną ofiarę naszego podejrzanego. Skupiłem się na jego nazwie. Płaszcz. Napis był na czerwono.
Czy jego widziałam dwa dni temu pod wiaduktem? To on przyjechał tym nieoznakowanym samochodem?
Byłam tak blisko niego.
Nasza ostatnia ofiara miał zupełnie inny sposób porzucenia jej zwłok. To bardzo interesujące, a zarazem niepokojące.
Znów usiadłam na biurku inspektora. Tym razem po turecku i wgapiałam się w mapę myśli, którą stworzył. Szybko zauważyłam, że inspektor jest profesjonalistą i zna się na swojej robocie.
No dobra. Jeśli ta ostatnia ofiara w sukience też jest jego to znaczy, że ewoluuje. Uczy się na własnych dokonaniach. Staje się coraz bardziej niebezpieczny. Trzeba go jak najszybciej znaleźć i zamknąć.
Tak się zamyśliłam, że podskoczyłam na dźwięk otwieranych drzwi. Jak mogłam się spodziewać to inspektor gbur.
— Liczyłem, że się ciebie pozbyłem — przywitał się od razu bardzo miło.
— Twoje niedoczekanie, panie inspektorze. — Założyłam ręce na piersiach. — Jestem jak mucha. Szybka, zwinna, namolna, a moje włosy mają ładny kolor pod słońce.
Podniósł oczy ku niebu i zaczął coś mruczeć pod nosem w tym dziwnym języku. Jestem pewna że zaczął się modlić.
Usłyszałam jednocześnie rechot za jego plecami. To Maks wychylił się zza nim i na mnie spojrzał.
— Jak można jej nie lubić?
— Dzięki — uśmiechnęłam się szeroko.
Przynajmniej ktoś mnie lubi w tym miejscu. Powinni przypisać mnie do jego biurka, a nie do inspektora .Było by weselej.
— Zejdź z mojego biurka.
Zeszłam posłusznie, kiedy ruszył w moją stronę.
— Naszego biurka — poprawiłam go z anielską cierpliwością. — Wytłumaczysz mi co to miało wczoraj być? Wrzuciłeś mnie do Instytutu jakby się paliło. Chciałam być przy wszystkim obecna. W ogóle to pewne, że to jego ostatnia ofiara. Robicie jakieś sekcje zwłok czy coś? Bo porzucenie zwłok....
— Wiem — uciął mi niemiło.
Chyba moje gadulstwo go przerosło. Oparł się o swój fotel i pomasował sobie skroń. Wyglądał na zmęczonego. Ale miałam to gdzieś. Bojowo stałam przed nim z zaplątanymi rękami pod piersiami. Oczekiwałam wyjaśnień.
— Trzeba było powiadomić Gołębie. Nie mogłaś przy tym być.
Zamrugałam ogłupiała. W pierwszej chwili pomyślałam, że się przesłyszała, następnie byłam pewna, że żartuje. Ale jego grobowa mina na to nie wskazywała.
— O Boże. To mogłam przynieść ziarno, czy coś. Nie boje się gołębi.
— Co?
— Co? — wykrztusił zaraz po nim Maks krztusząc się jakimś energetykiem.
Zaległa napięta cisza, w której oboje na mnie patrzyli oniemieli, a ja czułam się jakbym powiedziała coś głupiego.
No i w końcu Maks wybuchł szaleńczym śmiechem, a inspektor westchnął rozbawiony i potarł sobie policzek.
Poczułam jak się rumienie.
— No co? Co znów palnęłam?
— Gołębie, kurduplu — zaczął spokojnie olbrzym. — To nadal działająca inkwizycja. To specjalnie wyszkoleni ludzie przez Watykan znający nasz świat, ale...
— Nas nie lubią — wtrącił się Maks.
— Ale — zignorował go. — Nie współpracują z nami tak jakbyśmy wszyscy chcieli. Są odpowiedzialny za sprawy które wymykają się naszej jednostce. Można powiedzieć, że przyjmują to co potrzebuje natychmiastowej eksterminacji.
— Czyli są od brudnej roboty.
— Od bardzo brudnej.
Jak zwykle w majestatyczny sposób wiedźma weszła do biura. Tym razem miała na sobie małą czarną i piękny haftowany szal. Jak zwykle nawet na mnie nie spojrzała.
— Przyjmują sprawy, dla których nie ma nadziei i likwidują podejrzanych.
— Znaczy — zaczęłam zmieszana. — Zabijają ich?
Tym razem na mnie spojrzała. Posłała mi ponury wzrok, a ja od razu zrozumiałam.
— Przejęli sprawę?
Sama nie wiedziałam jak się zachować. Do diabła dopiero się tu znalazłam, a już mam stracić jakąkolwiek pomoc w rozwiązaniu tego? Co ja mam zrobić sama? Łazić za gołębiami na dworcu szukają inkwizycji?
— Nie.
Natychmiast odetchnęłam z ulgą.
— Jeszcze nie — dopowiedział inspektor przyglądając mi się niegrzecznie. — Ale jesteśmy na cienkiej granicy od tego. Jedyne co nas trzyma na wygranej pozycji to to, że rodzina życzyła sobie śledztwa ze strony Instytutu. A jeśli chodzi o ciebie. — Wyprostowałam się natychmiast gotowa przyjąć wyjaśnienie. — Chodzi o to, że nie ma regulacji prawnych na temat człowieka w Instytucie. Jakby się o tobie dowiedzieli, mogło by to wiele skomplikować.
— Wykopali by mnie? Mają do tego prawo?
— Właściwie — zaczął Maks wzruszając ramionami. — Nie wiem. Ich szefem jest papież, co z tym idzie są praktycznie bezkarni. Nikt nad nimi nie stoi. Ale za to są bardzo hm... Profesjonalni? Więc podejrzewamy, że nie spodobałby im się twoja obecność w Instytucie.
— Bo?
— Bo jesteś człowiekiem. Oni chyba najbardziej chcą utrzymać rozłam między naszymi światami — odpowiedziała wiedźma.
— Dobra! — krzyknęłam wnosząc teatralnie ręce ku niebu. — Zmieńmy temat z paskudnego rasizmu na temat zbrodni! Co wiecie, żeby mi powiedzieć? Ofiara pasuje do Modus Operandi, ale zostawienie zwłok już nie. Macie jakiś pomysł?
— Ciekawe jest to, że zmieniło się to zaraz po twoim pojawieniu się tutaj.
Poczułam narastającą wściekłość. Aż czułam jak się najeżam, a włosy mi się puszą. Jak w ogóle śmiał. Myśli, że jestem jakimś podwójnym agentem?
— O co mnie oskarżasz? — wysyczałam wściekła nie ruszając się nawet o milimetr.
Przyjrzał mi się z zaciekawieniem zanim odpowiedział.
W pierwszej chwili wyglądało jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował.
— O nic, Kurduplu — odpowiedział z słabo ukrywanym rozbawieniem. — Emanuel cię prześwietlił. Nie ma co cię podejrzewać.
Potrzebowałam chwili by połączyć fakty i zrozumieć, że mówi o tym małym chłopcu, który czyta w myślach.
— Wyglądałaś tak, jakbyś chciała się na niego rzucić — zwrócił się do mnie rozbawiony Maks.
— Oczywiście, że nie. Umiem nad sobą panować.
— Oczywiście — prychnął olbrzym.
Byłam gotowa mu nagadać, ale powstrzymał mnie komentarz wiedźmy.
— To by bardzo wyrównana walka...
Zmarszczyłam nos oburzona na jej sarkazm. Nie musiała głośno oznajmiać wszystkim, jak słaba jestem w porównaniu z nimi. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Kiedy ja intensywnie myślałam nad jakąś celną ripostą, drzwi do biura delikatnie się uchyliły. Przez nie wychyliła się najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałam. Była chyba młodsza ode mnie. Albo w moim wieku. Miała grube falowane blond włosy, migdałowe oczy i różowe usta. Przypominała porcelanową lalkę. A sukienka w kwiatki mnie w tym fakcie tym bardziej utwierdziła.
Nagle poczułam się jak brzydki pajacyk. Czy tak działają wampiry na ludzi?
Od razu popatrzyła na mnie. Jej niebieskie oczy przewiercały mnie na wskroś. A co najciekawsze. To ona wyglądała na przestraszoną. Wyglądało na to, że boi się bardziej mnie niż ja jej.
— No bez kitu — zaczęłam przenosząc cały ciężar na prawe biodro i zaplątałam dłonie pod piersią. Znowu. — Boisz się mnie? W przeciwieństwie do ciebie nie gryzę.
Jeśli to możliwe zmieszała się jeszcze bardziej.
— Taktowne — podsumował inspektor włączając komputer.
— Już sobie uzgodniliśmy, że nie jestem taktowna.
— Ani dobrze wychowana.
— Hej! Wcale nie!
Kiedy ja skupiłam się na kąśliwym inspektorze, blondynka weszła powoli do środka. Bez przerwy mnie obserwowała. Śledziła najmniejszy mój ruchu i skanowała każdy skrawek mojego ciała. Pozwoliłam jej na to. Może w jakiś sposób się do mnie przyzwyczajała?
— Jesteś pewna, że jesteś człowiekiem?
Padło nagle. Na co od razu się zamknęłam. Spojrzała na nią. Wyglądała jakby żałowała tych słów.
— Nie wiem, jeszcze wczoraj byłam.
Kto tam wie. Już mnie chyba nic nie zaskoczy.
— Kto tam wie skąd się przypałętała.
— Hej! To było bardzo nie miłe.
— Właściwie to pachniesz nijako — zaczęła się bawić w nerwowym geście włosami.
Zazdrościłam jej takich włosów.
— Świetnie. Nawet mój zapach jest nijaki. Niedługo będę przezroczysta!
To było za dużo. W ramach pokazania swojej frustracji usiadłam na krześle i prychnęłam parę razy. Maks roześmiał się na moje zachowanie.
— Ale w sumie, Człeczyna dla mnie też nijako pachnie. W każdym razie jak żywa istota, ale nie wyczuwam jej charakterystycznego zapachu.
— Instytut jednak wiedział kogo wybiera — parsknęła niemiło wiedźma.
— Wiecie co — powiedziałam zmieszana — gadanie o moim zapachu jest trochę żenujące. Przestańcie.
Wampirzyca zamrugała jakby się na coś zapatrzyła, albo odpłynęła myślami i nadal trzymając dystans paru metrów podeszła do mnie.
— Jestem Vanessa — powiedziała cichutkim głosikiem.
— A do mnie możesz mówić jak chcesz — uśmiechnęłam się do niej szeroko w ramach zachęty.
Naprawdę oczekiwałam kogoś innego. Kogoś bardziej pokroju wiedźmy. Więc w rzeczywistości miło się zaskoczyłam widząc taką uroczą osobę.
Blondynka była zaskoczona moją odpowiedzią. Spojrzała na mnie smutno, tak jakby uznała, że nie chce jej wyjawić swojego imienia. Ale to inspektor jej wyjaśnił sytuację. Popukał w tabliczkę z imionami, na swoim biurku. Ja nie miałam imienia. W ich świecie byłam nikim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top