Rozdział 5
Obróciłam się wokół własnej osi na krześle. Patrzyłam się w wysoki sufit.
Nudziłam się niemiłosiernie. Odprawie godziny inspektor próbował dopasować guzik do odpowiedniego munduru. Jak mi od niechcenie wyjaśnił, takie guziki nosili tylko wysoko postawieni szlachcie. A takie sentymenty mają tylko wampiry by je jeszcze nosić.
Dzięki dopasowaniu, można by pomniejszyć krąg podejrzanych. Ale to była bardzo monotonna robota. Bo dużo wampirzych mundurów było do siebie podobnych, ale zarazem wszystkie były podobne.
Patrzyłam z znudzeniem na ekran komputera inspektora. Trzymał guzik w jednej ręce a drugą przesuwał jakieś zdjęcia. Szybko zauważyłam, że mają jakąś specjalną magiczną wyszukiwarkę. Jasne, że nie mogą używać normalnego Google albo choćby Yahoo.
Wszyscy jakoś zajęli się sobą, a ja poczułam się kompletnie niepotrzebna. Do diabła, na co im tu jestem potrzebna. Powiedziałam wszystko co wiedziałam, oni mi co oni wiedzą. I na tym się skończyło.
Jeszcze ta wiedźma co chwile posyłała mi pogardliwe spojrzenie. Wiedziałam, że jest czarownicą, bo z nudów czytałam tabliczki identyfikacyjne na biurkach.
I tak też dowiedziałam się, że pan przezroczysty nazywa się Rudolf Schmitt i rzeczywiście jest duchem, drwal to Maks Skalski i jest wilkołakiem. A wiedźma to Małgorzata Mróz.
Miała bardzo mroźne spojrzenie.
Ale mimo że dawno minęła godzina rozpoczęcia pracy. Vanessy Bodygard nadal nie było. To był ten straszny wampir przez którego ubrałam dwa golfy i medalik z krzyżem.
Szczerze powiedziawszy oczekiwałam kogoś pokroju wiedźmy. Seks bomby patrzącej na wszystkich pogardliwie.
Ale to nie to było wszystko najgorsze.
Biurko tego wielkoluda znajdowało się tuż przy grzejniku. Gorące jakie z niego buchało było nie do opisania. A najgorsze było, że nie mogłam z siebie zdjąć tych kilku golfów, bo nie wiadomo kiedy przyjdzie wampir.
Gotowałam się jak sardynka w puszce.
Znów odwróciłam się wokół własnej osi na krześle.
Może zostanę super bohaterem i mnie tu zatrudnią. Wtedy miałabym większe pole do popisu. A jakby miała własne biuro, to nie było by zdecydowanie tak nudno, jak tutaj. Pozjadali swoich dziadków, że są tacy sztywni?
— Nie, oni po prostu są starzy.
Zaskoczona spojrzałam w stronę drzwi. W wejściu stał najbardziej uroczy chłopczyk jakiego widziałam. Miał koszulkę z supermenem, a jego blond włoski kręciły się jaku cherubinka. Patrzył prosto na mnie swoimi jasnymi oczami.
— O rany! Czytasz w myślach!
— A było tak cicho...
— To trochę straszne, ale super. Słyszysz wszystkie moje głupie myśli?
— Tak — przytaknął rozbawiony patrząc na mnie.
— Mob cię wysłał, żeby ją prześwietlić?
Spojrzałam na olbrzyma, ale zaraz skupiłam się na chłopczyku. To logiczne, że chcą sprawdzić czy mogą mi zaufać.
Patrzył na mnie, bez przerwy. Przetrzymałam jego spojrzenie i szybko zauważyłam, że nie mruga.
— Skończyłeś? Mam nadzieje, że nie doszedłeś do moich żenujących sytuacji z życia w wieku nastoletnim.
— Bo to było tak dawno — mruknął zgryźliwie złotooki.
Definitywnie mnie nie lubił. Wredny zgred. Przecież nic takiego mu nie zrobiłam. Tylko trochę nadszarpnęłam jego męską dumę.
— Przepraszam bardzo jestem pełnoletnia.
— Jesteś zabawna. Lubię cię — odezwał się chłopczyk z słodkim uśmiechem. Miał nawet dołeczki w policzkach. — Pójdę zdać raport. A on — wskazał na olbrzyma obok mnie — to nie facet kot tylko smok. Do zobaczenia.
I zniknął. Zostawiając napiętą atmosferę.
— No co ty!? Buchasz ogniem?
Spojrzał na mnie z takim zażenowaniem i załamaniem, że nawet ja chciałam na siebie tak spojrzeć.
Natomiast Maks wybuchł tak donośnym śmiechem, że wszystko się trzęsło, a on sam spadł z krzesła.
— Facet kot! — wydyszał.
— Okej, wyjaśnijmy sobie coś. Byłam na tyle taktowna, żeby nie mówić tego wszystkiego na głos, okej?
Przewrócił oczami i wrócił do pracy. Chyba próbował udawać, że mnie wcale tam nie ma. Miałam nadzieje, że nie jestem czerwona jak burak, przez tą wpadkę.
— Łatwo to wytrzymałaś. Ja nie lubię jak mi grzebie w myślach — wyrechotał Maks, jak już trochę się uspokoił.
— I tak często mówię coś zanim to przeanalizuję i się powstrzymam. Więc nawet jakby chciała coś ukryć i tak bym wypaplała.
— Widać.
Miałam ochotę mu przyłożyć, ale nie byłam pewna czy mnie nie spali w sekundę. Teraz już rozumiem ten delikatny zapach dymu wokół niego.
Zmarszczyłam z irytacją nos i znów obróciłam się wokół własnej osi. Ciekawe ile taki zgred ma lat. Sto? Dwieście?
Dobrze, że przynajmniej on nie czyta mi w myślach. Co to by było.
Jeszcze zanim opadły emocje z mojej żenującej wpadki, która tak naprawdę nie była moją winą. W końcu ten cały świat był dla mnie nowy. Coś zapiszczało.
Nie chciałam wyjść nie histeryczkę lub tchórza, ale rozejrzałam się wokół trochę spłoszona. Okazało się to co uznałam za zwykłą przezroczystą rurę wystającą ze ściany, jest w rzeczywistości swego rodzaju tubą na pocztę, bo z głośnym rumorem wypluła rulon dokumentów na biurko inspektora.
On natomiast, swoją ogromną rękach wyciął najzwyczajniej w świecie kartki i zaczął czytać.
— Znów zombi w kościele, Maks — powiedział znudzonym tonem. — Zajmiesz się tym?
No jasne. Zombi w kościele. Przecież to takie normalne.
Ciekawe czy czekają grzecznie do końca mszy zanim zeżrą komuś mózg, a może robią to przy eucharystii? Wiecie żeby wczuć się w klimat.
— Mam iść sam? Rok temu było ich więcej niż w poprzednim.
— Dasz sobie radę. Nikt inny nie może iść.
— Dlaczego?
No nie mogłam się powstrzymać od nie zadania tego pytania. Spojrzeli na mnie tak jakby zapomnieli, że tu jestem.
— Wilkołaki są najbliższe ludziom — odezwała się wiedźma. A raczej wytłumaczyła mi pogardliwie jakbym miała inteligencje ameby. — Więc oni mogą wejść do kościoła.
— Aha, okej. To weź mnie ze sobą.
Pan-wielki-smok westchnął cierpiętniczo i złapał się za nos, jakby miał do czynienia z naprawdę irytującą istotą. Albo bardzo głupią.
— To miłe człeczyno, ale lepiej jak nie będziesz wpakować się w żadne akcję. To może być dla ciebie niebezpieczne.
Czy oni zdają sobie sprawę jak bardzo to kusi co oni mówią. Poza tym, była ciekawa. Nigdy nie widziałam zombi, ani wilkołaka w akcji. To prawie jak w filmie.
— Nie zrozum mnie źle. Nudzę się tutaj. Poza tym, jestem ciekawa jak wygląda praca w terenie. No i zombi.
Usłyszałam pogardliwe prychnięcie ze strony wiedźmy. Rany. Ciekawe czy mnie przeklnie, czy już to zrobiła.
— Nie.
Inspektor wyglądał na wściekłego. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie. W ogóle zesztywniał cały. Naprawdę musiałam na niego działać jak płachta na byka.
— Nie dokładaj mi jeszcze roboty. Wystarczy, że mam nałożoną odpowiedzialność za ciebie.
Zmarszczyłam nos zdegustowana. Nie byłam bachorem którego trzeba pilnować.
Nie odezwałam się jednak. Co jak co, nie wiedziałam jak zachowa się wyprowadzony z równowagi prawdziwy smok.
Z naburmuszoną miną tylko obserwowałam Maksa, który przygotowywał się do wyjścia w teren. Wziął ze sobą czatową pałkę. Oczami wyobraźni widziałam jak jednym machnięciem pozbawia zombiaków głowy.
— Wyjdę południowym wyjście, wrócę zachodnim.
Inspektor pokiwał głową. A ja rozejrzałam się po wszystkich zdezorientowana.
— A nie możesz wyjść po prostu tymi tu drzwiami?
— Co?
Znów poczułam się jak idiotka, jak wszyscy tak właśnie na mnie spojrzeli. Czyli to nie jest normalne?
— No, krzykniesz do tego całego instytutu, że ma cię gdzieś wysadzić, jak autobus. To nie tak działa?
— O czym ty, do diabła, mówisz? — powiedziała zdezorientowana wiedźma.
— Wrzeszczysz do drzwi? — zapytał mnie rozbawiony Maks.
— To dziwne? Instytut nie ma osobowości?
— Nie?
Teraz to dopiero było mi głupio. Ale byłam pewna, że mnie rozumie. A nawet, że się ze mną droczy. Poczułam rosnącą frustrację. Wszyscy traktowali mnie tutaj jakbym to ja była tu największym dziwolągiem.
Miarka się przebrała, kiedy wiedźma prychnęła, że jestem głupia.
Wstałam błyskawicznie, ale Dorian, chyba wyczuł, że coś kombinuje bo również wstał i chciał mnie złapać. Ale zdążyłam odskoczyć od niego. Ominęłam go wskoczyłam na jego złote biurko, a następnie zeskoczyłam na ziemie obok zdezorientowanego Maksa. Chwyciłam go mocno za koszulkę. Ciągnąc w stronę drzwi.
— Instytut chcę zobaczy zombiaki! — wrzasnęłam w stronę drzwi i je otworzyłam.
I rzeczywiście. Po drugiej stronie byłam deszczowa ulica jakiegoś miasta. A naprzeciwko wejście do kościoła. Wypchnęłam wilkołaka na deszcz i sama wyskoczyłam na zewnątrz.
Usłyszałam tylko wściekły ryk i huk w momencie kiedy zamknęłam z trzaskiem drzwi.
Aż pisnęłam, przepełniona dumą, że wykiwałam tego gbura.
— To co robimy? — zapytałam z uśmiechem. — Idziemy bić się w kościele?
— Nie wierzę, że wykiwałaś Doriana!
Polubiłam go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top