Rozdział 43
Skakałam po walizce w desperacji chcąc ją zapiąć. Przyjechałam do dziadka z niczym, wyjeżdżałam z przerażającą ilością rzeczy. Miałam już dwie walizki ciuchów, butów i innych przedmiotów. Jedną z nich zapięłam czystym cudem, została mi ta jedna, ostatnia. I na co mi to wszystko?
Jednak ta największa, na której właśnie siedziałam była wyjątkowo oporna.
— No dalej — syknęłam, zapinając zamek tylko o kilka ząbków.
Czy ja nawet walizki nie mogę porządnie zapiąć?
— Jesteś beznadziejna — powiedział Heniek, odwrócony do mnie tyłkiem, śpiąc na poduszce.
Parszywy drań.
Postawiłam na inną metodę, dlatego położyłam się na nią w dziwnej pozycji i zaczęłam ciągnąć za zamek. Właśnie w takiej pozycji zastał mnie dziadek.
Wszedł bez pukania i natychmiast posłał mi zażenowane spojrzenie, widząc co jego wnuczka wyrabia na tej walizce.
Usiadłam prosto, jakby nic się nie stało.
— Puka się — zaatakowałam go, by odwrócić uwagę od tej dziwnej sytuacji.
— Ile zajmie ci załatwianie swoich spraw? — Ku mojej uldze postanowił nie komentować, że leżałam na walizce jak martwa żaba.
— Nie wiem. Trochę czasu. — Wzruszyłam ramionami.
— Nie podoba mi się to. — Wszedł głębiej do pokoju i przysiadł na moim łóżku. Było duże, w stylu księżniczki. Nie cierpiałam go dla zasady, mimo że było wygodne.
— Spoko, to moja sprawa. Sprawa, którą musza załatwić sama.
— Twój ojciec wraca za dwa tygodni.
Spojrzałam na niego czujnie. Nie lubił się z moim ojcem, a to że dobrowolnie o nim wspomina jest podejrzane.
— Z nim nie ma to już w ogóle nic wspólnego.
— Być może — odpowiedział nonszalancko, zaplatając ręce na piersi — ale wolałbym żebyś była pod opieką jakiegoś mężczyzny
Nic nie mogłam poradzić na to, że pomyślałam o Zaanie. Ale jestem głupią zakochaną gęsią.
Zirytowałam się. Miałam zamiar przenieść się do Instytutu na czas tej całej szalonej akcji. Dziadkowi powiedziałam, że będę u zaufanego przyjaciela. Co nie było do końca kłamstwem. Instytut to jak Jan, a Jan, choć szalony, jest moim znajomym—krewnym.
Rany, pomyślałam, ale ja mam porąbane życie.
— Nie mam pięciu lat — odpowiedziałam mu dobitnie. — Poza tym, halo dziadku, feminizm. Jestem niezależną, samo wystarczalną kobietą.
Nie zareagował na mój złośliwy ton. A to tylko dowodziło, że jest poważny.
— Przenieść się do ojca Adama, to prawie jak twój ojciec.
O rany, pomyślałam, robi się poważnie jak wspomina do tego wszystkiego Julka. Gardził nim, twierdząc że potrzebuje matki, a nie dwóch facetów do opieki. Uważał, że to nie daje mi stabilizacji i odpowiedniej miłości w najmłodszych latach życia.
I mówi to wszystko facet, który ożenił się z niekochaną kobietą tylko po to by urodziła mu dzieci.
Właśnie, ciekawe gdzie jest babcia. Pewnie gdzieś w Mediolanie ze swoim nowym młodym kochankiem. Szkoda, mogłabym ją napuścić na dziadka i miałabym go z głowy. Ta kobieta jest bardzo absorbująca, ładnie ujmując.
— Tak, ale po co go dodatkowo martwić — upierałam się przy swoim.
— Dzwonił do mnie.
Przestraszyłam się nie na żarty. Czy już wszystko wie? A może ktoś mu powiedział?
— No i? — Niecierpliwiłam się, gdy długo nic mi nie mówił. Przetrzymuje mnie w niepewności, czy jak?
— Martwi się. Podobno bardzo długo do niego nie dzwoniłaś.
O kurde, pomyślałam plując sobie w brodę za własną głupotę. Ale co poradzę, że moja komórka została zniszczona z resztą rzeczy w mieszkaniu? Kompletnie zapomniałam, by do niego dzwonić i zapewnić, że żyje i jestem szczęśliwa.
— Mam nadzieję, że go uspokoiłeś.
— Jestem politykiem, nie należę do najszczerszych osób.
Uśmiechnęłam się. Z dziadkiem jednak można robić interesy.
— Dzięki.
— Jednak nadal upieram się przy tym byś postanowiła zamieszkać z nim, w swoim starym domu. Macie najwyższej jakości alarmy bezpieczeństwa.
Chciałam przewrócić oczami. Oczywiście, że mamy. Pozwałeś mojego ojca, kiedy nie chciał ich założyć po śmierci mamy.
Ale nagle sobie coś uświadomiłam. Przecież mój dziadek nie jest normalną osobą. On nie prosi.
Natychmiast się najeżyłam.
— Czy jeśli będę upierać się przy swoim postanowieniu, wyślesz za mną swoich ochroniarzy by mnie śledzili?
Odpowiedziała mi cisza z jego strony, co było jednoznacznym „TAK".
Byłam wściekła, dlaczego ja mam zawsze pod górkę?
— W takim razie jadę do Julka — wysyczałam wściekła.
— Cudownie — powiedział i wstał. — Samochód z kierowcą jest już gotowy.
Wyszedł zadowolony z siebie, zostawiając mnie wściekłą i sfrustrowaną.
Dlaczego nic nie może iść po mojej myśli?
Moje walizki zostały spakowane niemal tak samo brutalnie jak ja do samochodu. Kierowca, który został mi przydzielony, był tym najbardziej trudnym do obycia. Czyli tym, który nigdy nie da się przekonać do zamiany planów. Miał mnie zawieść do domu? Zrobi to nawet jeśli nastąpi trzęsienie ziemi i asteroidy spadną na ziemię.
Zerknęłam na zegarek. Jeśli będziemy jechać dość szybko i nie natrafimy na korki, to zdążę na czas. Ale tu musi dopisać mi durne szczęście.
Przez całą kilkugodzinną jazdę z Warszawy do mojego miasta, siedziałam sztywno cała podenerwowana.
Siedziałam cicho, co niepokoiło mojego kierowcę. Widziałam jak kilkakrotnie zerka w moją stronę kontrolnie, czy przypadkiem nie postanowiłam wyskoczyć z jadącego auta.
Odetchnęłam z ulgi dopiero, kiedy wjechaliśmy do miasta, a ja miałam jeszcze godzinę czasu w zapasie.
Naprawdę nie sądziłam, że będę miała tyle szczęścia. Na spokojnie zdążę na obradę z Gołębiami, gdzie pokaże im swój wypis.
Zaparkowaliśmy pod moim domem, który niczym się nie wyróżniał na tle innych domków na ulicy. Poczuła dziwny sentyment. Ostatnio byłam tutaj tak rzadko, a przecież to mój dom.
Brama główna była otwarta, co dało mi znać, że Julek na mnie czeka. I nie pomyliłam się. jak tylko czarny samochód wjechał na posesję, mężczyzna wyskoczył na zewnątrz.
Sama, czując rosnący szloch w piesi, wysiadłam z samochodu, zostawiając w im nadal śpiącego kota i natychmiast przytuliłam się do blondyna.
Dopiero teraz poczułam jak mi go brakowało, jak brakowało mi znajomych ramion, które mnie obejmą.
Znów poczułam się dobrze i bezpiecznie. Jak mała dziewczynka w ramionach ojca. Co nie odbiegało tak bardzo od rzeczywistości.
— Moje kochane dziecko — szepnął mi we włosy. — Wszystko w porządku?
W pierwszej chwili chciałam mu o wszystkim opowiedzieć, naprawdę. Ale zaraz się powstrzymałam. Nie mogłam.
— Tak. — Odsunęłam się na parę centymetrów, by na niego spojrzeć. Nadal mnie obejmował, nie chcąc mnie puścić. — Wszystko jest dobrze — zapewniłam.
Przyjrzałam się jego twarzy. Miał jasny zarost, który niegdyś zawsze skrupulatnie golił, ale to szara cera i przerażająco głębokie wory pod oczami mnie najbardziej wzruszyły. Wyglądał jak uosobienie zmartwienia.
Ciekawe ile tak naprawdę śpi na dobę.
Poczułam wyrzuty sumienia, że przez to wszystko tak o nim zapomniałam. Powinnam z nim zamieszkać od razu po tej całej akcji. Na pewno czuje się nieszczęśliwy i samotny w tym domu. Zwłaszcza, że tata jest na misji od dłuższego czasu.
Złapał mnie za twarz i mi się przyjrzał.
— Słyszałem, że już nie mieszkasz w swoim mieszkaniu.
Cholera, pomyślałam. Ale chyba nie zna okoliczności, skoro nie wpadł w histerię i nie zabunkrował się ze mną w domu.
— To wszystko przez zawieszenie mnie w pracy — skłamałam na poczekaniu. Czułam, że za okłamywanie tak wspaniałej osoby, jakim był Julek, spotka mnie piekło. — Potrzebowałam zmiany.
Wyglądał na zranionego.
— To dlaczego nie wróciłaś do domu? — szepnął.
Cholera. Jak on się rozpłacze, to i ja wybuchnę płaczem i już się nie podniosę. A musiałam być silna.
— Potrzebowałam... Potrzebowałam — bardzo ciężko mi było się wziąć w garść — chwili — wykrztusiłam w końcu.
Chyba to kupił, bo pokiwał głową i znów mnie przytulił.
— W porządku, kochanie. Rozumiem. — Pocałował mnie w czubek głowy.
Czułam się okropnie, że tak go okłamuję. No, ale nie mogłam inaczej.
— Walizki wniosłem do holu — przerwał nam kierowca monotonnym głosem. — Dobrego dnia — pożegnał się i wsiadł do samochodu.
Przynajmniej jest konkretny.
Julek odgarnął mi włosy z twarzy i przyjrzał mi się jeszcze raz, wzrokiem jakby chciał coś konkretnego wyszukać.
— Jesteś głodna? — zapytał. — Zrobię ci coś dobrego, co?
Powinnam odmówić. Miałam czterdzieści minut do spotkania z Gołębiami. Musiałam się jeszcze przygotować i iść do Abrahama. Ale ja nie miałam serca mu odmówić. Miał taki wzrok, taki ton głosu... Zresztą tak długo nic nie jadłam, co on ugotował.
Złamałam się.
— Z przyjemnością, ale zaraz będę chciała iść spać.
— Jasne kochanie. Musisz odpocząć po ciężkiej podróż.
Ale to nie jest koniec mojej podróży, pomyślałam ponuro, wchodząc z nim do mojego domu rodzinnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top