Rozdział 4
Od piątej byłam na nogach. Trochę się stresowałam, bo w końcu nie codziennie daję się wkręcić jako pracownik-ochotni w instytucie dla istot paranormalnych. Dyrektor-centaur z istną cierpliwością godną boga, wytłumaczył mi wszystko, bym nie wlazła w żadne bagno. Dlatego wiedziałam, że będę pracować z wampirem. Zostałam przypisana do jednostki od spraw specjalnych, w której jest jedyny w instytucie wampir-wegetarian. Lecz bardzo długo nie miał kontaktu z ludźmi więc zapobiegawczo doradził mi kilka bezpiecznych trików. Jak nieporuszanie się gwałtownie przy nim, ubieranie golfu i takie tam.
Poza tym, miałam być pod stałą ochroną tego całego inspektora. Dyrektor uśmiechał się tylko tajemniczo jak o niego pytałam. To było wkurzające wiedząc, że wie więcej niż mówi. Miałam nieodzowne uczucie, że traktuje mnie jak dziecko.
Zresztą nic mi nie powiedział na jego temat.
— Będzie dobrze, Heniek — mruknęłam do mojego grubego kota, który przysiadł obok mnie.
Pocałowałam go w główkę i wstałam. Za długo siedziałam na korytarzu przed drzwiami użalając się nad sobą.
— No dobra magiczne drzwi Instytutu jakiegoś tam — powiedziałam dziarsko na drzwi wyjściowe. Czułam jak mój kot patrzy na mnie ja na skończoną idiotkę. — Chciałabym wejść jeszcze raz!
Zastygłam w oczekiwaniu. Ale drzwi nie zmieniły się na te ogromne wrota.
Może jednak mnie nie chcą w tym Instytucie?
— Nie patrz tak na mnie — zwróciłam się do kota grożąc mu palcem.
Zmierzył mnie pogardliwy spojrzeniem i zaczął lizać sobie łapę.
Wróciłam spojrzeniem na drzwi. Może powinnam zrobić tak jak wczoraj? Kopnąć i wyzwać?
Wypuściłam powietrze nosem sfrustrowana i oparłam cały ciężar na lewym biodrze. Zależało mi na wejściu. Zależało mi bardzo, bo czułam, że to jedyna szansa by schwytać mordercę Adama. A ja byłam uparta i mściwa.
— Ej. — Kopnęłam drzwi. — Podobno mnie lubisz.
Zmierzyłam drzwi i wtedy coś zauważyłam. W szczelinie między między podłogą, a drzwiami dostrzegłam promienie słońca. To na pewno nie dochodziło z mojej ponurej klatki schodowej. Czując narastającą nadzieje w piersi chwyciłam za klamkę. Roześmiałam się kiedy zobaczyłam identyczne biuro co wczoraj. Jednostka od zadań specjalnych.
— Będę wieczorem. — Mrugnęłam wesoło do mojego grubasa i wskoczyłam do środka.
Zamknęłam za sobą drzwi i z ciekawości się rozejrzałam. Wiedziałam, że byłam trochę wcześniej i nie byłam zaskoczona, że zastałam pomieszczenie puste.
Postanowiłam się trochę bardziej rozejrzeć. Pięć biurek każde inne. Nic nie zmieniło się od wczorajszego dnia. Minęłam ogromną i szafę na dokumenty i stanęłam przed znajomym mi już biurkiem. Zaskoczona aż przekręciłam głowę w bok. Na tabliczce oznajmiającej do kogo stanowisko należy byłam ja. A raczej napis Agentka A zaraz pod inspektorem Dorian Zaan.
I rzeczywiście dodatkowe krzesło stało zaraz obok tego biurka.
Chciało mi się śmiać na to całe określenie Agentka A.
Ten cały kadrowy Mob, obsesyjnie wręcz zakazał mi się przedstawiać i spoufalać zresztą. Stwierdził, że od teraz będę anonimową agentką do pomocy inspektora. Co śmieszniejsze dyrektor- centaur zamiast jako mojego szefa określił go moim opiekunem.
Skrajność nad skrajnościami.
Pochyliłam się nad wahadełkiem na biurku inspektora i nie mogąc się powstrzymać poruszyłam nim.
Uśmiechnęłam się i wyprostowałam. Całą swoją uwagę skupiłam na tablicy, a bardziej mapy myśli. Wyciągnęłam z plecaka teczkę z paroma zeznaniami i dowodami, które może coś wniosą w tą sprawę nowego.
Poprzyczepiałam niektóre rzeczy do tablicy i połączyła wątki czerwonym sznureczkiem. Po całej tej robocie odsunęłam się o parę kroków i oceniłam wszystko z daleka.
Coś to na pewno było. Jakaś wskazówka.
Zwróciłam uwagę, że było więcej ofiar. Wszystkie młode i niskie. Ale najbardziej fascynujące było, że miały dodaną karteczkę pod zdjęciem.
Pół elf.
Pół wiedźma.
Pół skrzat.
Zaintrygowana tym usiadłam na złotym biurku.
Czyli to były morderstwa na mieszańcach rasowych. Nie chodziło wcale o jakąś specyfikę ofiar. Ale głównie o to, że byli pół ludźmi. Ale dlaczego? Dlaczego właśnie ich wybierał? Dlaczego niskich? By łatwiej było ich schwytać? Może byli jakoś słabsi. A może tu chodzi zupełnie o coś innego.
Z rozmyśleń wyrwało mnie szuranie na korytarze i przekręcanie kluczyka w zamku.
— ...dzieje, że Instytut, jeśli w ogóle, szybko jej nie....
W drzwiach zobaczyłam olbrzyma. Zatrzymał się widząc mnie. Chyba go zaskoczyłam. Cóż też byłam zaskoczona. Nie wiedziałam, że siedzę w zamkniętym pomieszczeniu.
— Cześć!
Westchnął tak głośno i potężnie, że aż ja poczułam jego oddech. A siedziałam kilka metrów dalej. Pachniał miętą i dymem. Pali jakieś dziwne fajki?
Poprawiłam włosy i patrzałam jak robi zbolałą minę.
— Dlaczego już wyglądasz na zmęczonego moim istnieniem? Jeszcze się nawet nie przedstawiłam!
— O ile pamiętam nie możesz tego zrobić.
Zmierzyłam go spojrzeniem, a następnie z uśmiechem wskazałam na tabliczkę. Po przeczytaniu tego zasłonił sobie oczy w akcie załapania.
Ja nie wiem. Przecież oprócz kopnięcia go w jaja nic mu innego nie zrobiłam. No naprawdę. Żeby kogoś tak nie lubić od pierwszego spojrzenia?
A ja przecież jestem takim świetnym współpracownikiem.
— Cześć, Człeczyno! — Zza pleców olbrzyma obaczyłam nieogoloną twarz włochatego faceta z wczoraj. — Jestem Maks. Jak na takiego kurdupla szybko biegasz.
Uśmiechnęłam się szeroko i mu pomachałam obiema rękami. Byłam nim zachwycona. Pierwsza miła osoba tutaj. No oprócz dyrektora, ale on jest po prostu dziwny.
Włochaty był widocznie niższy niż olbrzym, ale i tak pewnie był wysoki jak na standardy społeczne. Miał śmiesznego koka i brodę. Wyglądał mi na drwala.
— Jak tu weszłaś? Drzwi były zamknięte.
— Też drzwiami. Wyskoczyłam od razu tutaj.
Oboje posłali mi długie spojrzenia, ale to Maks ostatecznie parsknął i usiadł przy najbardziej zagraconym biurku.
— Złaź z mojego biurka.
— Naszego — sprostowałam. — Naszego.
Mimo wszystko posłusznie zeskoczyłam z wysokiego mebla i stanęłam obok.
Cóż taki olbrzym musiał mieć ogromne biurko. Nic dziwnego, że dodano mnie ekstra właśnie do niego. Na pewno zajmuje mniej miejsca niż on.
Już brałam wdech by zacząć tyradę na temat który najbardziej mnie interesował, ale przerwało mi pojawienie się kolejnych osób.
Kobietę którą ujrzałam miała w sobie tyle gracji, że poczułam się jak kompletna fajtłapa. Miała wysokie szpilki i przepiękną sukienkę z dekoltem.
Też bym chciała mieć tak duże i okrągłe cycki, pomyślałam.
Zmierzyła mnie pogardliwym spojrzeniem, następnie prychnęła i z dumnie uniesioną głową przeszła już więcej nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Zagryzłam wargę z rozbawieniem. Nie poczułam się urażona, bardziej śmieszyło mnie jej wygięcie pleców do tyłu.
Przecież wiadomo, że nie wszyscy muszą mnie lubić. Jestem tutaj ekstra, do tego mam zadanie do wykonania.
Dopiero kiedy kobieta usiadła przy zarośniętym biurku przeniosłam spojrzenie na kujonka z wczoraj. Miał ogromne okulary przez co jego oczy wyglądały jak u muchy. Tym bardziej to komicznie wyglądało jak ze zmieszaniem nie wiedział gdzie podziać wzrok.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jest lekko przezroczysty.
— Hej, jesteś duchem? — zwróciłam się do niego wesoło.
Jestem przekonana, że gdyby był żywy zarumieniłby się jak dojrzały pomidor.
— Taktowne.
— Wiem. — Kiwnęłam głową niewzruszona na uwagę olbrzym. — Często to słyszę. A w każdym razie... — Tutaj wzięłam ogromny wdech i zaczęłam swoją tyradę, na temat morderstwa.
Wypaplałam wszystko co wiedziałam, nie dając nikomu dojść do słowa. Powiedziałam co wie policja, co powiedzieli świadkowie, co sama ustaliłam i co myślę. Podparłam się dowodami, wskazałam na dodane elementy. Zapytałam o modus operandi, którym byli pół ludzie. Ale było to pytanie retoryczne, bo zanim pan inspektor Dorian choćby otworzył usta, ja trajkotałam dalej.
— ... policjanci badający tą sprawę, dostali cynk od anonimowego światka. Pojechali dowiedzieć się wszystkiego, ale z tego co wiadomo, była to pułapka. Anonimowym świadkiem był sam morderca. Być może oboje byli bliżej prawdy niż się można było spodziewać. Dlatego ich sprzątnął. — Z całych sił próbowałam nie dać po sobie poznać, że wypowiedziane słowa mnie ranią.
Kiedy w końcu powiedziałam co miałam zaległa cisza, w której inspektor coś skrobał w notesie. Miał identyczny notes, jaki miał Adam.
— Ktoś zauważył kiedy bierze oddech?
Z rozbawieniem spojrzałam na drwala, którego niesamowicie bawiłam.
Pan inspektor zignorował swojego kolegę i skupił swoją całą uwagę na mnie.
— Skąd masz te wszystkie informację?
— Nie muszę odpowiadać na to pytanie.
Mierzyliśmy się chwile spojrzeniami. Nie zamierzałam się poddać, ani speszyć przez jego ciężki wzrok. Całe życie spędziłam z samcami alfa. Od mojego ojca po wszystkich facetów na komendzie. Myśli, że mnie zdominuje?
— Nasz podejrzany porywa rotacyjnie. — Zaczął w końcu i wskazał długopisem na mapę Polski. — Nigdy nie wraca do tych samych miast. Ustaliśmy, że wybiera tylko duże miast. Nigdy nie porwał nikogo z małych miast i wiosek. Wszystkie dzieciaki chodziły do liceum. Jak zauważyłaś wszystkie były do siebie podobne, niezależnie od płci. Podejrzewamy, że ma to konkretny cel.
— Powiedziałeś: były — zwróciłam mu uwagę. — Wiadomo co z nimi?
Posłał mi długie spojrzenie. Nie odpowiedział od razu. Podejrzewałam najgorsze.
— Ich ciała są regularnie odsyłane na czarodziejski cmentarz.
Zmarszczyłam brwi. Było coś jeszcze.
— Ale? To nie wszystko, prawda?
— Podejrzany zabiera im dusze.
Byłam zaskoczona. No cóż. To niecodzienny powód. Zwłaszcza dla ludzi. Choć oni też wyglądali na zdegustowanych.
— Podejrzewacie dlaczego?
— Ich dusze są najsilniejsze. – W końcu odezwała się piękna pani. Pogardliwie, w każdym razie. Ale przynajmniej usłyszałam jej głos. — Mają dusze ludzkie i magiczne. Jakby z dwóch światów.
— Do czego mogą mu być potrzebne dusze dzieciaków?
— Do odprawiania czarno magicznych zaklęć, oczywiście.
No dla mnie to nie było oczywiste. Spojrzałam na tablice.
— Czyli to czarodziej? — zapytałam ostrożnie.
Kobieta prychnęła, a ja usiadłam. Poczułam się niekomfortowo jako jedyna stojąc i skupiając na sobie wzrok.
— Podejrzewamy wampira, chcącego posiadać magiczne moce.
Przyciągnęłam prawe kolano do piersi. Intensywnie myśląc.
— Myślicie że chodzi w czarnym płaszczu i kapeluszu?
Prawie natychmiast poczułam jak wszyscy skupiają na mnie swój zaskoczony wzrok.
Inspektor z jaśniejącymi złotymi oczami pochylił się w moim kierunku.
— Tak?
— Widziałam go. Tak mi się wydaję, facet w kapeluszu i czarnym płaszczu.
— Co?
— Chwila! — zaczęłam grzebać w kieszeni ciasnych jeansów. — Jestem pewna, że szukał to co ja chwilę przed nim znalazła.
Pokazałam mu złoty guzik. Otworzył szeroko oczy po czym błyskawicznie chwycił mnie za rękę i przyciągnął bliżej siebie.
Pisnęłam kiedy krzesło przejechało z ogromnym zgrzytem. Nasze kolana się zderzyły.
— Bo mi ją urwiesz! Nie wiem jak ty, ale ta ręka jest mi potrzebna!
— Właściwie jak się tu znalazłaś? — zapytał patrząc na mnie ostro.
— Polazłam za tobą. — Tu wskazałam na włochatego. — I za tobą — wskazałam na przezroczystego. — Mieliście takie piszczące urządzenie. Aż dziwie się, że gołębi nie zwabiliście.
Wilkołak spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Jakbym była nowym gatunkiem człowieka. Natomiast Dorian spojrzał na dwójkę z taką złością, jakby całe zło, które go spotkało było ich winą. Cóż... coś w tym było.
— Nie wyczułem jej! — obronił się Maks.
— Byłam za śmietnikiem.
— To wiele wyjaśnia.
— Dlaczego jesteś z siebie dumna?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top