Rozdział 37


Denerwowałam się. Jezu, jak ja się stresowałam przed wizytą i rozmową z dziadkiem. Zwłaszcza po tym co usłyszałam od Abrahama. Nie cierpiałam jego wykładów i uszczypliwych komentarzy. I do tego wszystkiego muszę go prosić o przysługę. 

Staruszek był pracoholikiem. Uwielbiał swoją pracę, oddawał się jej zupełnie. Nic dziwnego, zawsze uwielbiał rządzić i rozkazywać. I właśnie przez te cechy miałam z nim wiecznie na pieńku. Nienawidziłam, gdy ktoś jawnie mi rozkazuję. Moja mama zawsze się śmiała, że problem tkwi w tym, że mamy identyczne charaktery. Ja tam tego nie widziałam.

Właśnie dzięki swojemu zaangażowaniu w pracę, wiedziałam, że nadal jest w swoim biurze. Umówiłam się z Abrahamem, że sama pójdę i wrócę do niego z informacjami.

Postanowiłam wykorzystać transport, jaki mi daje Instytut. Wychodząc od Abrahama wyszłam na piętro, na którym aktualnie mieszkałam. Chciałam się najpierw odpowiednio przygotować.

Idąc korytarzem w stronę swojego mieszkania, już trenowałam pewny krok i prostowałam się dumnie. Wiedziałam, że pierwsze wrażenie jest bardzo ważne.

Będąc już przy swoich drzwiach, usłyszałam zgrzyt za swoimi plecami. Trochę się zdenerwowałam. Nie chciałam nikogo widzieć, zwłaszcza inspektora. Odwróciłam się gwałtownie. Okazało się, że to nasz niemiecki, wampirzy gość. Byłam zaskoczona, że mieszka dosłownie naprzeciwko mnie.

Spojrzał na mnie, a ja na niego. Natychmiast zrobiło się niezręcznie.

— Cześć

— Guten Tag

Powiedział coś jeszcze po niemiecku, czego kompletnie nie zrozumiałam.

— Tak, miłego dnia. — Uśmiechnęłam się zmieszana i weszłam pospiesznie do środka.

Weszłam i odetchnęłam, czułam się jakoś dziwnie skrępowana przy tym gościu. Dziwnie na mnie patrzył, a i dogadać się z nim nie potrafiłam.

Zamknęłam drzwi na klucz i zaczęłam się przygotowywać. Czułam, jakbym szła na wojnę. W sumie nie wiele się to różniło.

Umyłam się, ułożyłam włosy, zrobiłam makijaż i ładnie się ubrałam. Założyłam spodnie, koszulę, marynarkę i wysokie obcasy. Spojrzałam na swoje odbicie i się skrzywiłam. Wyglądałam, jak pieprzona księgowa.

Zakładałam właśnie biżuterię, kiedy usłyszałam pukanie. Nastroszyła się, nie chciałam nikogo widzieć i słuchać wykładów. Jestem pewna, że po moim wyjściu rozpoczęła się burza.

Podeszłam cicho do drzwi. Nie miałam wizjera, dlatego nie mogłam sprawdzić kogo niesie. Postanowiłam nie ryzykować i nie otwierać. Poczekałam chwilę. W końcu usłyszałam oddalające się kroki. Odetchnęłam i, jak zwykle naiwnie, otworzył drzwi i wystawiłam głowę, sprawdzając korytarz.

Nikogo nie było, ale jak zwykle się pomyliłam. W mgnieniu oka przede mną pojawiła się Nessa. Pisnęłam zaskoczona i spojrzałam jej w oczy. Nie wydawała się zła. Przyjrzała mi się, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.

— Cześć? — Bardziej zapytałam.

Wgapiała się we mnie, co doprowadziło do napiętej atmosfery. Nerwowo odgarnęłam kosmyk włosów zza ucho. Zaczęłam się dziwnie stresować pod jej spojrzeniem.

— Jesteś piękna — szepnęła niespodziewanie, wręcz boleśnie.

Zaszokowała mnie. Patrzyłam na nią ogromnymi oczami. Nie często słyszałam takie słowa, a co to dopiero od kobiety, która była przepiękna.

Blondynka zrobiła krok w moją stronę i położyła mi dłoń na policzku. Byłam zaskoczona jej chłodnym dotykiem. Raczej unikała bliskiego kontaktu, bo pozwalało to jej utrzymać swoją samokontrole przy mnie.

— Dziękuję. — Trochę bardziej pisnęłam niż powiedziałam.

Westchnęła, pewnie czuła moje szybkie bicie serca i gorące policzki. Przez jej zimne dłonie, musiało to być palące uczucie.

— Gdzie idziesz? — zapytała w końcu, odsuwając się o krok.

Dzięki temu, że nie była tak blisko, odzyskałam rezon.

— Idę sobie załatwić herbatkę z papieżem.

Nie załapała żaru.

— Więc naprawdę zamierzasz to zrobić.

Potrzymałam jej ciężkie spojrzenie, przybierając pewną siebie postawę. Wiedziałam, co chcę osiągnąć, miałam cel, przed którego osiągnięciem nic mnie nie powstrzyma.

Przytaknęłam. Jeszcze chwilę na mnie patrzyła w ciszy, aż w końcu postanowiła wepchnąć mi się do środka mieszkania.

— Ładny garnitur — powiedziała, poprawiając mi kołnierzyk koszuli.

— Sama go wybrałaś.

Spojrzała na mnie błyskawicznie. Wręcz dziko. Coś był nie tak.

— Wcale nie — przyznała zaniepokojona. — Nie kupiłam ci żadnego garnituru.

Westchnęłam zmęczona. Zbyt dużo dziwnych rzeczy działo się w moim życiu. Co idealny strój, który pasował do spotkania z dziadkiem, robił w moim pokoju?

Jak zwykle, gdy czegoś nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, zrzucałam na Jana Twardowskiego.

Ucięłam temat i Nessa to zaakceptowała. Zaoferowała nawet, że zepnie mi włosy.

— Czy to bardzo ważna osoba?

— Bardzo.

— W takim razie, pozwól mi sobie zrobić koka.

Fryzura była piękna. Vanessa naprawdę miała talent. Był to delikatnie niechlujny kok z opuszczonymi kosmykami włosów.

— Poczekam tu — oświadczyła, kiedy przyznałam, że muszę już wychodzić.

Był późny wieczór, wiedziałam, że nie złapie go już w biurze, dlatego musiałam go odwiedzić osobiście w domu. Komplikowało to trochę sprawę.

— Nie wiem, czy wrócę — uświadomiłam jej.

Nie miałam pojęcia, jak potoczy się ta ciężka rozmowa. Byłam przygotowana na wszystko.

— Będziesz bezpieczna?

— Na pewno — skłamałam tylko po części. Z moim szalonym dziadkiem nigdy nie będę bezpieczna, ale jeśli chodzi o samego Płaszcza, to byłam pewna, że nawet on nie przeszedłby tyle zabezpieczeń, jaki był alarm i osobista ochrona.

— W takim razie i tak tu zostanę. Odstraszę wściekłych gości, zwłaszcza Doriana.

Uśmiechnęłam się do niej wdzięcznie i kiedy już chciałam wychodzić, ona wstała i pocałowała mnie w czoła.

— To na szczęście — wytłumaczyła się, kiedy zobaczyła moje zmieszanie.

Podziękowałam jej szczerze za ten gest. Miałam uczucie, jakbym naprawdę ją obchodziła. Była moją pierwszą prawdziwą koleżanką. Zawsze była otoczona facetami i to z nimi się bardziej przyjaźniłam, dlatego doceniłam jej gest.

Przeszłam na korytarz i zanim chwyciłam za klamkę, wzięłam głęboki wdech. Byłam gotowa zmierzyć się z prawdziwym potworem.

Szarpnęłam drzwi, zdecydowanym ruchem, by nie dać sobie czasu na tchórzostwo i weszłam do ogromnej, rodowej biblioteki, która pachniała woskiem, kurzem i starym papierem. Natychmiast oprócz ogromnego renesansowego globusa, zobaczyłam mężczyznę przy biurku. Jak zwykle pracował do późnych godzin nocnych.

Spojrzał na mnie błyskawicznie swoimi ciemnymi oczami, gdy moja szpilka stuknęła o drewniany panel jego wypastowanej podłogi. Natychmiast się najeżył, widząc mnie.

— Jak tu weszłaś? — zapytał rutynowo.

Oczywiście, gdyby weszła tu w normalny sposób, ochrona złapałaby mnie przy bramie wjazdowej, a gosposia poinformowałaby go w kilka sekund o intruzie.

— Potrzebuję twojej pomocy — zaczęłam od razu, idąc do niego pewnym krokiem, po zamknięciu drzwi.

Udawałam pewną siebie, ale w rzeczywistości truchlałam w duszy. Jego osobowość była miażdżąca, a ja nie mogłam sobie pozwolić na najmniejszy błąd w tym przypadku.

— Nie zamierzam ci pomóc — syknął pogardliwie, wstając i mierząc mnie swoim surowym spojrzeniem.

Stanęłam naprzeciwko niego. Dzieliło nas tylko biurko.

— Zamierzasz.

— Po moim trupie, bękarcie.

A to wszystko dlatego, że nigdy do końca nie zaakceptował męża swojej córki. Twierdził, że żołnierz daleko od domu nigdy nie będzie dobrym ojcem, ani mężem. Po śmierci mojej mamy, tym bardziej pogardliwie podchodził do mojego ojca, a mnie zaczął tak nazywać.

Pochyliłam się, opierając dłonie na rządowych dokumentach. Spojrzałam mu wściekła w oczy.

— Albo mi pomożesz, albo znajdziesz moje martwe ciało w ciągu tygodnia w jakimś ciemnym zaułku.

Zaległa cisza, podczas której walczyliśmy na spojrzenia.

— Więc czego chcesz? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top