Rozdział 29


Po tylu razach, kiedy lądowałam bezpośrednio w moim mieszkaniu, byłam szczerze zaskoczona, kiedy znalazłam się na swojej klatce schodowej. Przeklęłam wściekła. Byłam pewna, że to kolejny głupi żart Jana. Zła na to, że musze się wspinać po tych zimnych schodach, ruszyłam. Nie czułam palców u stóp przez zimno kafelek, i kiedy myślałam, że gorzej być nie może, usłyszałam rumor na moim piętrze.

Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz autentycznie słyszałam podniesione głosy kilkunastu mężczyzn. Przeraziłam się nie na żarty. Ja na pewno nikogo nie oczekiwałam, a Abraham był samotnikiem. Ruszyłam pędem na ostatnie piętro, ale zdołałam pokonać tylko parę stopni, kiedy usłyszałam pisk i ktoś z pobliskiej barierki rzucił mi się w ramiona.

Była to futrzana kulka tłuszczu. Heniek.

— Bogowie! Myślałem, że już cię dopali i jest po tobie! – piszczał mi w obojczyk, boleśnie wbijając się pazurami w moją skórę.

— Co...?

Nawet nie zdołałam dokończyć, bo z góry zbiegł Abraham. Sapał jak orangutan i patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczami. Po raz pierwszy widziałam go przerażonego. Zazwyczaj był wściekł, zażenowany albo znudzony w moim towarzystwie.

Zeskoczył z pięciu ostatnich schodów i podbiegł do mnie.

— Ja pierdolę, idiotko – syknął łapiąc mnie za ramiona i mocną mną trzęsąc. – W coś ty się władowała?! I dlaczego jesteś w piżamie? Nie.. Wiesz co, nie chce wiedzieć. – Zdjął swoją bluzę i ją na mnie założył.

Zdezorientowana na ten nagły akt czułości, patrzyłam na niego zaskoczona, przyjmując dar. Jego zmartwienie moją osobą mnie przerażała, a nie pochlebiała. To nie było w stylu Abrahama, on prędzej by mnie zrzucił ze schodów, niż dał mi własną bluzę, bym nie zmarzła. Poza tym, śmierdziała potem, ale wolałam tego na razie nie komentować.

— Co się stało? – zapytałam, czując jak ogarnia mnie coraz większy strach.

— Jacyś szaleńcy rano włamali ci się do mieszkania i wszystko zniszczyli – westchnął sfrustrowany na to, że wolno łapie. — Nie wiem. Jak wróciłem z pracy po południu, już nikogo nie było, tylko połamane drzwi. Zadzwoniłem na policję. Jest ich masa w twoim mieszkaniu.

Wszystko zniszczyli... Te słowa obiły się jak echo w moim umyśle. Boże, mam nadzieje, że nie tknęli tego co myślę. Rzuciłam się w stronę swojego mieszkania, chcąc zobaczyć co się stało, ale zostałam złapana w pół przez Abrahama.

— Spokojnie wariatko – warknął, stawiają mnie przed sobą. – Najpierw damy ci jakieś buty.

Spojrzałam w dół. No tak. Wyglądałam dość niecodziennie. Bluza sięgała mi do połowy ud, ale to nadal nie zmieniał tego, że moje nogi były nagie i byłam bez butów.

Po raz pierwszy w życiu chyba przyznałam mu rację.

Wcisnął mi na stopy jakieś stare bambosze, stojące pod mieszkaniem naszej starszej sąsiadki i razem ze mną wspiął się na nasze piętro mieszkalne.

Policjanci w niebieskich mundurach kręcili się po piętrze wchodząc i wychodząc z mojego mieszkania. Zrobiło mi się niedobrze widząc, niemalże wszystkich moich kolegów z pracy.

— Ali!

Pierwszy zobaczył mnie Radek, kumpel z pracy, z którym całkiem blisko się trzymałam. Doskoczyłam do niego natychmiast, chcąc się dowiedzieć co się dzieje.

— O co chodzi? – zapytałam w biegu i chciałam wskoczyć do własnego mieszkania, ale mnie powstrzymał. – Co jest?

— Porozmawiajmy. – Patrzył na mnie współczującym wzrokiem. – Lepiej najpierw pogadajmy.

Zagryzłam wargę mocniej przytulając do siebie Heńka. Był ciepły, puchaty i swoją obecnością dodawał mi otuchy.

— Co się dzieje, Radek? – syknęłam z naciskiem, czując jednocześnie jak Abraham staje ze mną.

Facet westchnął i odgarnął do tyłu swoje ciemne. Wyglądał na takiego, który nie może się zdecydować, co zrobić.

— Ty nam lepiej powiedz, Ali – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Rozpieprzyli ci całe mieszkanie. Nawet ściany ci wyburzyli, a co najbardziej przerażając – zawahał się – sąsiedzi nic nie słyszeli.

I powoli zaczęłam wszystko rozumieć. Przepychając się brutalnie obok zaskoczonego Radka, wbiegłam do mieszkania, taranując paru innych policjantów.

Pod moimi stopami zachrzęścił gróz. Wszystko było zniszczone. Dosłownie wszystko. Odwróciłam się wokół własnej osi. Ściana dzieląca kuchnie od salonu była całkowicie wyburzone, moja sypialnia całkowicie spalona. Po moich rzeczach osobistych nie zostało nic, dosłownie nic. Rzuciłam się w stronę salonu, błagając w myślach by została choć jedna ramka. Ale nie, nic nie zostało. Moje jedyne wspomnienia o Adami zniknęły. Nasze wspólne zdjęcia, jego drobne drobiazgi, które zdobiły mi mieszkanie, poszły z dymem.

Zdołałam ogarnąć tylko raz ten gruz wzrokiem, kiedy zasłonił mi widok męski tors. Zadarłam brodę by spojrzeć na irytująco wysokiego komisarza. Mógł być niewiele wyższy od Doriana Zaana. Posłał mi tak przeszywające spojrzenie, że już wiedziałam, że będę miała kłopoty.

— W coś się władowała?

— Zostało cokolwiek? – zapytałam z nadzieją, wychylając się by jeszcze raz zobaczyć na miejsce, gdzie kiedyś znajdował się mój salon.

Złapał mnie za ramiona i ustawił do pionu, facet nigdy się ze mną nie cackał.

— Słuchaj Ewangelia. – Nienawidziłam jak mówi się do mnie po nazwisku. To było takie żenujące. – Wpakowałaś się w tak głębokie gówno, stwierdzając po stanie mieszkania, że to nie żarty. Przyznaj, szukałam mordercę Adama na własną rękę?

Wyrwałam mu się, złość skutecznie powstrzymała moją rozpacz przez utratę pamiątek.

— Chciałabym, ale gówno nadal wiem. Nawet nie powąchałam odpowiedniego tropu. – Trochę skłamałam. Przecież mu nie powiem, że to wampir z mściwą rządzą zabicia ludzi, chce mnie unicestwić, przez głupią przepowiednie od samego szatana.

Wystarczy, że wysłali mnie do psychologa z podejrzeniem traumy po stracie przyjaciela.

— Najwyraźniej byłaś bliżej niż ci się wydaję – syknął, nie wierząc mi ani na jotę. – I czemu do diabła jesteś w piżamie?!

Nie odpowiedziałam mu na to, w ogóle odmówiłam współpracy, co moi koledzy przyjęli z zaskakującą agresją. Ale nie dałam się złamać, stłamsić czy zastraszyć. Znałam swoje prawa, i oni to wiedzieli, dlatego czuli się bezradni. Wiedziałam, że nic nie wiedzą w sprawie Adama.

Po niemalże godziny walki z nimi, w końcu czułam, że nie wytrzymam dłużej swojej fałszywej pewności i opanowania, i wyszłam, zostawiając szczątki mojego mieszkania i wściekłych policjantów. Wzięłam ze sobą tylko Heńka. Był on moją jedyną opoką w aktualnej sytuacji.

Zbiegłam na dół, niemalże czując się jakbym uciekła przed moim dawnymi znajomymi i używając drzwi do schowka znalazłam się w Instytucie. A dokładnie wpadłam do gabinetu Emanuela.

Spojrzałam na niego, zamknęłam drzwi i niemalże natychmiast zaczęłam płakać jak dziecko. Nawet nie potrafiłam utrzymać się na nogach i razem z Heńkiem padłam na tyłek, zjeżdżając plecami po drzwiach.

Emanuel natychmiast zareagował. Podbiegł do mnie i kucnął przede mną zmartwiony. Cieszyłam się, że Jan wyrzucił mnie bezpośrednio u niego, i że nikogo w jego gabinecie aktualnie nie było.

Wyglądał na trochę przerażonego, co było zaskakujące w jego wydaniu. Był w swojej dorosłej wersji, miał na sobie togę, która nadawała mu dostojeństwa, a zareagował jakby to, co stało się mi, dotknęło jego.

Objął mnie, a ja bez wahania wtuliłam się w ciepły męski uścisk, którego teraz potrzebowałam.

— Nie płacz, proszę cię nie płacz – brzmiał trochę nieporadnie i na moment zwątpiłam czy mówi do mnie. – Co się stało? Nie płacz.

I kiedy zbierałam się w sobie by mu cokolwiek wyjaśnić, sam wybuchł płaczem. Tak, więc przez moment oboje siedzieliśmy na ziemi, przytuleni i płakaliśmy.

— Dlaczego płaczesz?!

— Bo ty płaczesz!

— Co?

— Tak silne emocje, jakie teraz przeżywasz, przechodzą na mnie.

— Och...

Próbowałam się trochę ogarnąć, już nie ze względu na siebie, a na blondyna, ale to nie było to takie proste jak się by mogło wydawać.

— Przepraszam – mruknęłam w końcu, czując, że mogę już mówić. Odsunęłam się na kawałek i spojrzałam mężczyźnie w twarz. Wyglądał tak samo tragicznie jak ja.

— Co się stało?

— Nie wiesz?

— Jesteś zbyt rozchwiana. – Wziął głęboki wdech i położył swoje dłonie na moich ramionach. – Nie powinniśmy tu rozmawiać na takie poważne tematy. Chodźmy do mnie, dam ci słodycze.

Zdołałam się uśmiechnąć, na taką zachętę. Zresztą i tak nie miałam większego wyjścia. Nie miałam w końcu gdzie się podziać od dziś.

Wstaliśmy mozolnie, a Emanuel otworzył drzwi, gdzie ukazał mi się jakiś mały plac z fontanną.

— Wezmę cię do domu.

Nie miałam nic przeciwko. Czułam się bezpiecznie przy wicedyrektorze.

— Ufasz mu? – szepnął mi na ucho Heniek, nadal przyczepiony do mojego swetra.

— Tak, ufam mu – szepnęłam. – Chyba bardziej niż inspektorowi...

A raczej to ja sobie nie ufałam przy inspektorze. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top