Rozdział 27
Nie wiem, ile czekałam aż przestanie dramatycznie wzdychać i patrzeć na jakiś medalion z podobizną kobiety. Jak na początku wydawało się to urocze i sentymentalne, to po blisko dwudziestu minutach miałam tego serdecznie dosyć. Miałam wrażenie, że robi to specjalnie, by mnie zdenerwować.
— Twoja żona? – zapytałam w końcu, próbując powstrzymać zirytowany ton głosu.
Spojrzał na mnie błyskawicznie, szeroko się uśmiechając i mruknął okiem.
— Jak już mówiłem, wiedziałem, że jesteś bystra.
To chyba było jego potwierdzenie. Podał mi medalion, a ja się mu przyjrzałam. To był miniaturowy malunek pięknej kobiety, jak na tamte standardy. Co ciekawe wydała mi się całkiem znajoma. Miała ciemne brwi, prawdopodobnie ciemne włosy, zakryte pod dziwną czapką, duże usta i bardzo rzucające się w oczy ciemne oczy. Malarz, nie wiem czy umyślnie, ale nie rozdzielił tęczówek od źrenicy. Miała dwa czarne punkty, które wnikały w twoją duszę. Prawie jak Emanuel. Ciekawe czy miała podobną moc.
— Jesteście podobne – powiedział cicho, co natychmiast zwróciło moją uwagę.
Wyglądał inaczej. Nie był już cynicznym szaleńcem. Miał łagodną minę i smutne oczy, przyglądające się podobiźnie w moich dłoniach. Wyglądał jak nie on, co uzmysłowiło mi, jak bardzo musiał kochać tę kobietę.
— Nie mam tak wysokiego czoła – sprostowałam trochę zmieszana.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, znów wyglądając jak obłąkany żartowniś.
— Jesteś pewna? – zapytał złośliwie, na co nabrała ochoty przyłożenia mu w ten krzaczasty wąs.
Potrząsnął głową i wystawił w moją stronę swoją dłoń. Podałam mu medalion. Obrócił go w palcach, chwilę się mu przyglądając. Znów nabrał melancholijnego wyrazu twarzy.
— Nie była piękna na standardy XV wieku, nie była blondynką – powiedział poważnie, nie patrząc na mnie — nie miała dołka w brodzie, miała za duże usta, za ciemna karnacja. Jednak... była tak błyskotliwą kobietą. Najinteligentniejszą ze wszystkich w tym czasie. Po kryjomu nauczyła się sama czytać, pisać i uczyła się rzeczy, których kobiety w tym czasie nie powinny wiedzieć. Była interesująca – parsknął – i pewna siebie. – Ostatni raz zerknął na medalion, a następnie przeniósł spojrzenie na mnie. I znów uśmiechnął się szeroko. – I wpadałyście tak samo w kłopoty.
Zmrużyłam oczy, zastanawiając się czy to kolejny złośliwy przytyk w moją stronę. Jednak chyba mówił poważnie.
— Wcale nie jestem – zaprzeczyłam.
— Samo to, że rozmawiamy świadczy o tym, że jesteś inna.
— Czy ty mnie właśnie obraziłeś? – syknęłam.
W odpowiedzi westchną i znów spojrzał na podobiznę swojej żony.
— Moja Róża.
Och, czyli nazywała się Róża.
Stwierdziłam, że nie zostaje mi nic innego jak być cierpliwą i wyglądać na najmniej zirytowaną jego zachowaniem, jak się dało.
— Mówiłeś coś o powiązaniach rodzinnych – przypomniałam, zastanawiając się czy on normalnie prowadzi tak chaotyczną rozmowę czy robi to umyślnie.
— Och, tak – westchnął patrząc mi w oczy, o wiele przytomniej niż wcześniej. – Bo widzisz – sięgnął po swój kubek z kakao i napił się – to polega na tym... — zaczął, ale urwał. Odstawił kubek i się skrzywił. — Ah... Paskudne wąsy...
Jęknęłam wewnętrznie. Jestem pewna, że nikt nie jest tak irytujący jak on.
— Jak ich nie lubisz, to czemu ich nie zgolisz?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
— To status mojej męskości.
Roześmiałam się głośno. Nie no, to było dobre. Może zatrzymał się jeszcze na czasach średniowiecznej mody.
— To totalnie niemodne – uświadomiłam mu szczerze ubawiona.
— No ja to? Przecież większość facetów ma teraz zarost.
— Wyglądasz jak Piłsudski! – krzyknęłam w końcu, nie mogąc się powstrzymać od tego porównania.
Wyglądał na szczerze urażonego.
— Nie porównuj mnie do tego dupka – westchnął łapiąc się z serce. – Był świetnym politykiem, ale nie facetem. Ugh... Wyobrażasz sobie, że chciał tu wejść oknem? Twierdził, że oszukanie Instytutu przyniesie mu szczęście. Do teraz nie wiem, gdzie usłyszał takie bzdury...
Nie mogłam opanować śmiechu. Podkuliłam kolana do piersi i oparłam głowę o kanapę. No może oprócz swojego irytującego usposobienia jest też zabawny. Zdarza mu się.
— Chodzi o to – podjął w końcu wątek, za co byłam mu wdzięczna – że Róża była moją żoną. Ale na szczęście była na tyle zaradna i inteligentna, że wyszła drugi raz za mąż.
Byłam zaskoczona jego słowami. Przyjrzałam mu się, nie wyglądał na smutnego. Tak jakby to wcale nie było nic przykrego. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się delikatnie.
— To była naprawdę dobra decyzja.
— Naprawdę? – Nie mogłem się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.
— Tak – powiedział patrząc mi prosto w oczy. – Kiedy zniknąłem, to była jedyna droga, by przetrwać dla kobiety.
Zagryzłam rację. Racja. Kobiety miały naprawdę ciężko. Ta jego Róża, naprawdę musiała być bystra, że dała radę drugi raz wyjść za mąż.
— Z zyskiem?
— Tak – pokiwał głową. – Wyszła za szlachcica, bogatszego niż ja byłem. Był prostakiem i idiotą, ale dobrze ją traktował. Dlatego byłem z niej dumny, jak dobrze sobie poradziła beze mnie. Był tłusty jak świnia, ale wpatrzony w nią jak w obrazek. Szybko umarł, ale na szczęści zdążyła mieć z nim dzieci, więc świetnie sobie radziła. Zmarła w dostatku.
Oparłam policzek na dłoni i obserwowałam jego twarz. Dostrzegłam pewien żal w jego oczach. Jestem pewna, że chciałby być ojcem tych dzieci.
— Nie mieliście dzieci?
— Nie. – Spojrzał na mnie zaskakująco łagodnie. – Byłem zbyt zajęty własnym czubkiem nosa, pragnąłem czegoś czego nie rozumiałem, czegoś co tak naprawdę doprowadziło do mojej zguby. Nie potrzebowałem tej wiedzy, którą otrzymałem. Chciałem tylko zadowolić siebie i popisać się przed innymi. Pragnąłem być lepszy.
— Każdy z nas pragnie być lepszy od innych. – Chyba próbowałam go trochę pocieszyć. Zrobiło mi się go żal.
— Ale nie każdy jest n tyle głupi, by podpisać pakt z diabłem.
Chciałam wzruszyć ramionami i potwierdzić, ale znieruchomiałam. Gdybym dostała propozycję od samego szatana, by pomścić Adama, albo w ogóle go wskrzesić, czy bym się zgodziła? Czy skusiłabym się tak jak Jan?
— Nie, Aluś. – Zwrócił na siebie moją uwagę, tak jakby czytał mi w myślach. Miałam nadzieje, że tego nie potrafi. Wystarczy, że Emanuel wie o mnie wszystko. — Nic nie jest warte takiej rzeczy. Nawet sprawiedliwość dla Adama, kochanie. Spójrz na mnie. – Rozkazał mi, kiedy uciekłam od niego wzrokiem. — Muszę żyć w tej bańce, by uciec od odpowiedzialność. Jestem pewny, że gdybym wyszedł, diabeł natychmiast by się przede mną pojawił i zechciał odebrać swój dług.
— Więc możesz w ogóle wyjść?
— Nie wiem. – Wzruszył ramionami tak jakby to nie była najważniejsza rzecz do rozmowy. — Szczerze powiedziawszy nie próbowałem.
— Skąd wiesz o Adamie? – Zmieniłam temat, by dowiedzieć się coś przydatnego dla siebie. — W ogóle wydaje mi się, że znasz mnie lepiej niżbym sobie tego życzyła.
Uśmiechnął się złośliwie.
— Znam cię od zawsze, Aluś. Znam cię od kiedy byłaś w łonie matki, znałem twoją matkę, twojego dziadka, twoją prababcie. Wszystkich pochodzących z pierwszej linii Róży.
Zamrugałam zaskoczona.
— Czyli...
— Jesteś prawnuczką mojej Róży. Pochodzisz bezpośrednio z pierwszej linii, pochodzącej od niej. Mam na was oko od zawsze. Liczę swój czas przez pokolenia. Wiem o rodzinie wszystko. Jakie macie problemy, czego pragniecie, co przyciągacie. Nie mogę ingerować w wasze życie...
— W moje ingerujesz, stalkerze.
Zignorował mój przytyk.
— Jesteś inna niż reszta— rzucił jakby od niechcenia.
— Co? – wykrztusiłam zaszokowana.
— Przyciąganie nadnaturalnych istot jest u was dziedziczne. Zauważyłem, że nasila się co drugie pokolenie. Mistrzynią w tym była moja Róża, jak nie wyszła za mnie, to wokół niej zbierały się różne wróżki, bagniaki, skrzaty, a nawet spotykała na swojej drodze wampiry, o czy nie miała pojęcia. No najbardziej kłopotliwa była Róża, aż nie urodziłaś się ty.
— Co to niby znaczy? – syknęłam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Moje zdenerwowanie bardzo go bawiło.
— Nie powiem ci.
— Super! Czyli jestem prawnuczką Róży, ale nie rozwiniesz tematu?
— Nie. W każdym razie, nie teraz. – Wzruszył ramionami i znów napił się zimnego kakao, mocząc w nim swoje wąsy. Nie niszczmy zabawy. Porozmawiajmy o tym przystojnym inspektorze, który zawrócił ci w głowie.
Aż drgnęła mi ręką od chęci uderzenia go.
— Mówiłam, że nie chcę.
— To mów mi tato, w takim razie. – Zdecydowanie zbyt dobrze się bawił moim kosztem.
— Mam już jednego ojca – warknęłam, czując, że przegina.
— To teraz masz już dwóch. – Wyrzucił ręce w bok w ramach swojej euforii.
Przewróciłam oczami. Miałam dziwne uczucie, że się już do niego nie uwolnię, jak przekroczyłam granice poznania go osobiście.
— Ale dobrze, odpuszczę ci to tym razem. Dokończymy tą uroczą rozmowę przy następnym spotkaniu. A teraz powinnaś już iść. Zbyt długi cię u siebie przetrzymałem. Obowiązki cię gonią.
— Niby jakie?
— Zobaczysz.
Moja hierarchia listy znienawidzonych się zmieniła. Zdecydowanie na pierwszy miejscu jest jego uśmiech.
Nie chcąc się z nim kłócić, wstałam. Pragnęłam znaleźć się w sowim łóżku, ale najpierw priorytetowo muszę się umyć. Dobrze, że tego jeszcze nie skomentował.
Odprowadził mnie do drzwi, przez które tu weszła. Zastanawiałam się, jak duże może być to magiczne mieszkanie Jana. Na pewno wyczarował sobie wszelkiego rodzaju wygodności.
Przy drzwiach odwróciłam się do niego by się z nim ładnie pożegnać, wbrew pozorom był całkiem zabawny i przybliżył mi moje drzewo genealogiczne. Ale on, ku mojemu największemu zaskoczeniu, pocałował mnie w czoło, swoim kudłatym wąsem.
— Nie ufaj Nikolasowi, Aluś— powiedział z powagą, nie odsuwając się ode mnie. – Jest potężnym magiem i mimo że wydaje się miły. Jeden błąd, urażenie go, może spowodować kłopoty.
Nie zdążyłam mu na to nic odpowiedzieć, bo coś pociągnęło mnie w pasie i wyleciałam za drzwi w ciemny tunel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top