Rozdział 26
Zajęło mi chwilę przeanalizowanie jego słów.
Mistrz Twardowski. Pan Twardowski.
Czy przypadkiem o nim nie mówił Nikolas? Czy przypadkiem nie do niego należy cały budynek Instytutu? A co ważniejszy, czy on od dawna nie powinien być martwy? Ewentualnie egzystować gdzieś na księżycu, jak według legendy?
Wyprostowałam się, przyglądając mu się nieufnie. Dlaczego tu jest? Czego ode mnie chce ktoś taki?
— Dzień dobry – przywitałam się ostrożnie.
— Zechciałabyś usiąść? – Wskazał na dwa fotele przy kominku. – Na pewno ci zimno w tym stroju.
Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że nadal jestem w piżamie, a do tego cuchnę. Liczyłam, że jego nos jest wystarczająco stary i niczego nie wyczuje.
Czułam jak się rumienię. Wyglądałam niepoważnie. Jak tu brać mnie na poważnie, jeśli tak wyglądam?
Jednak wzięłam się w garść i próbując wyglądać godnie, podeszłam do jednego z foteli. Natychmiast zrobiło mi się cieplej, gdy podeszłam do kominka, a do tego na fotelu czekały na mnie puchate poduszki i koc.
Spojrzałam podejrzliwie na mężczyznę, usiadł niedaleko na drugim fotelu, oddzielał nas może tylko metr w którym stał stoliczek przepełniony książkami. Miałam nieodparte wrażenie, że mnie oczekiwał. Nie, ja byłam pewna, że przygotował wszystko na poje przybycie.
Stwierdziłam, że jest wystarczająco miły by na razie się rozluźnić. Jakby chciał mojej krzywdy już dawno by to zrobił. Poza tym, to on od samego początku mi pomaga w tym Instytucie. Usiadłam i przykryłam się kocem. Od razu zrobiło mi się miło.
— Nie mam sensu ci się przedstawiać, prawda?
— Oczywiście, że nie, ale jeśli widzisz potrzebę...? - W zruszył ramionami.
Przewróciłam oczami, jak na gościa, który żyje w osamotnieniu we wnętrzu Instytutu, jest całkiem żartobliwy. Wyczuwałam w jego głosie czystą złośliwość. Świetnie się bawił z rozmową ze mną.
Mi nie było do śmiechu. Zwłaszcza, że nadal potrzebowałam prysznica, dobrze, że jeszcze tego nie skomentował.
— Mam do ciebie mnóstwo pytań, panie Twardowski – zaczęłam poprawiając się na fotelu i patrząc na niego intensywnie.
Był jedyną osobą, która mogła odpowiedzieć mi na wszystko. A przede wszystkim, to właśnie on był osobą która dała mi szansę na zemstę w imię sprawiedliwości Adama.
— Mów mi Jan – oparł policzek o dłoń i zamrugał zaczepnie – albo tato.
Patrzyłam chwilę na niego z niedowierzeniem. Przytrzymał moje spojrzenie, nadal szeroko się uśmiechając. Nic dziwnego, że był zdolny zawrzeć kontrakt z szatanem. Facet był świrnięty.
Zmrużyłam oczy i pokręciłam głową. Co było z nim nie tak, to ja nie widziałam i chyba nie chciałam się dowiedzieć.
A myślałam, że to ja jestem ta dziwna.
— Mam wrażenie, że moja obecność cię bawi.
Założyłam ręce pod piersią.
— Niebywale – przyznał bez najmniejszego skrępowania.
Zacisnęłam mocniej usta. Zaczął mnie powoli irytować.
— Dlatego pozwoliłeś mi tu wejść?
— Och... Od razu do konkretów? – zapytał teatralnie robiąc zaskoczoną minę. – Myślałem, że jeszcze sobie pogadamy. Jaki jest twój ulubiony kolor?
Chyba już wiem jak się czuje Zaan w moim otoczeniu. Miałam ochotę faceta zastrzelić.
— Szary – odpowiedziałam z westchnieniem mimo wszystko.
— Serio? Mój też! – Prawie wrzasnął podekscytowany. – Wiedziałem, że mamy wiele wspólnego!
Mimo irytacji na jego dziwne zachowanie, prychnęłam śmiechem.
— To tylko kolor. – Rozłożyłam ramiona na boki.
— To prawie jak połączenie dusz!
Roześmiałam się i stwierdził, że to chyba tak nie działa. Zbył mnie i zaczął zadawać głupie pytania, w podobnym typie jak wcześniejsze. Odpowiadałam mu szczerze ubawiona.
— No dobra, nie uważasz, że to moja kolej na zadawanie pytań? – zapytałam po tym jak mu odpowiedziałam jaki mam rozmiar buta. – Mogę w końcu wiedzieć jaki jest powód tego spotkania, a najlepiej... — Oczywiście nie wysłuchał mnie do końca i mi przerwał.
— Lubisz kakao? – zapytał z ekscytacją szczeniaka. — Chcesz kakao? Zrobię ci kakao Aluś.
Wstał skocznie z fotela i prawie pobiegł do kuchni, która się znajdowała po drugiej stronie pomieszczenia. Oczywiście jak mogłam się spodziewać po największym magu Polski, pomagał sobie magią. Wszystko latało w kółko, robiąc chaos w powietrzu.
Zachowywał się tak jakby miał ADHD i mentalność pięciolatka.
Chwilę go obserwowałam, aż coś nie poruszyło się na ścianie po mojej lewej. Dopiero teraz dostrzegłam ścianę drzwi, z tabliczkami do każdych z nich. Napisy były po łacinie, dlatego ich nie rozumiałam, ale natychmiast się domyśliła, że mam przed sobą wszystkie drzwi do Instytutu. Akurat przez jedne wchodził jakiś facet z naręczem teczek. Kojarzył mi się z trzeciego piętra, więc chyba był z księgowości.
— Dlaczego nie wszystkich wpuszczasz? – zapytałam, przypominając sobie wszystko co mi mówiono na temat Instytutu. To był też idealny pretekst by w końcu z niego coś wyciągnąć. — Nie lubisz ludzi?
Poczułam się tak, jakbym była zbyt wścibska, ale nie cofnęłam pytania. Byłam zbyt ciekawa odpowiedzi i jego motywów. Wszyscy wiedzieli, że Instytut wybiera sobie osoby, które wpuszcza i nikt za bardzo nie wie na jakiem podstawie. A ja miałam okazję się tego dowiedzieć.
Myślałam, że mi nie odpowie, albo utnie temat niemiło, ale on odwrócił się przodem do mnie, oparł się nonszalancko o kuchenny blat i uśmiechnął się złośliwie.
— Tu nie chodzi tylko o ludzi. – Widziałam jak go bawi odpowiadanie mi na pytanie. — Nie wszyscy z innych gatunków mogą wejść. Selekcja zachodzi przez ich serca.
Odwróciłam się przodem do oparcia fotelu i spojrzałam na niego zaskoczona, podnosząc wysoko jedną brew.
— Więc oceniasz ich po ich wnętrzu? – Chyba zaczynałam łapać o co mu chodzi.
Klasnął w dłonie krzycząc: dokładnie!
On to dopiero miał teatralne usposobienie. Ale im dłużej z nim byłam, tym mniej mi to przeszkadzało.
— I ich historii życia – dodał, kiwając palcem lewej dłoni i zaraz pod nosem pojawił mi się kubek z gorącą czekoladą i piankami. — Nie każdy powinien mieć wstęp do Instytutu. To nie tylko budynek, Aluś. – Usiadł na swoim miejscu i wydawał się trochę bardziej poważny. Jak nauczyciel, który próbuje wytłumaczyć zagadnienie swojemu uczniowi. — To organizacja zamknięta, która utrzymuje porządek i przenosi najmroczniejsze i najważniejsze dokumenty w historii. Wiele osób pragnie się tu dostać, wysyłają nawet agentów. – Zmarszczył nos, jakby przypomniał sobie coś okropnego. – Nigdy im się oczywiście nie udaję. Od razu widzę fałsz i złe zamiary. – Napił się pierwszego łyku i zaraz się rozpogodził. — A tak w ogóle nie lubię bagienników, strasznie brudzą podłogę, to też ważny aspekt eliminacji.
Sama się uśmiechnęłam rozbawiona, chyba bardziej ze względu na jego beztroski ton niż sens zdania.
— Zostałam wpuszczona ze względu na czyste serce?
—Och... Nie tylko, ale do tego zaraz dojdziemy. Lepiej zapytaj dlaczego cię tu zaprosiłem.
— Dobra. – Poprawiałam się na fotelu. — Czemu tu jestem?
— Idealne pytanie! Widziałem, że jesteś bystra! – krzyknął klaskając w dłoń. — Chciałem cię poznać.
Przewróciłem oczami na tą dziecinną odpowiedź.
— Dlaczego? – dopytałam, sama już tracą pewność, czy chcę usłyszeć odpowiedź.
— Bo jesteśmy prawie spokrewnieni.
Potrzebowałam naprawdę długiej chwili, by zrozumieć jego słowa. Siedziałam i się w niego wgapiałam. On natomiast nadal siedział rozluźniony i popijał co chwilę swoje kakao. Ewidentnie świetnie się bawił.
— Ty, co? – wykrztusiłam.
— Co?
— Nie; co – zirytowałam się. — Tylko powiedziałeś, że jesteśmy spokrewnieni!
— Powiedziałem, że jesteśmy prawie spokrewnieni – sprostował, grając niewinnego.
— Tak, to wiele wyjaśnia – sarknęłam.
Wyszczerzył się do mnie. Odstawił kubek na jedną z książek na stole i oparł brodę na splątanych dłoniach. Przyglądał się mi z szerokim uśmiechem.
— Oczywiście, mówiłem, że jesteś bystra.
— Możesz rozwinąć?
— Oczywiście, ale zajmie nam to sporo czasu. – Zrobił śmieszny Dziubek z ust. — Jesteś pewna, że nie chcesz najpierw porozmawiać o czymś innym? Może o panu inspektorze, niezłe z niego ciacho...
— Nie chcę! – wrzasnąłem, czując jak robię się cała czerwona.
I to niby jest największy czarnoksiężnik w Polsce, który oszukał samego diabła?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top