Rozdział 25


Czułam się upokorzona.

Czułam się żałośnie i beznadziejnie. Czy ja upadłam na głowę, by całować smoka? Do tego mówił mi, że działają na niego dziewicę. A ja, nie da się ukryć, nią jestem. Czy ja nie mam instynktu samozachowawczego? Mógł mnie zgwałcić na tych skałkach. 

— Możesz przestać? – Usłyszałam nad sobą zrzędliwy głos. – Jesteś nudna.

Wzięłam głęboki wdech i podniosłam głowę znad poduszek. To Heniek siedział obok mnie i patrzył na mnie z politowaniem. W końcu do mnie przyszedł po prawie szesnastu godzinach od kiedy zabunkrowałam się w pokoju.

Inspektor, kiedy już wspiął się po skałkach, ruszył jak buldożer przed siebie, cały czas mnie trzymając. Żaden mięsień mu nie drgnął, kiedy tak ze mną szedł, a ja była zbyt speszona całą sytuacją, by nawet podnieść głowę. Dlatego nawet nie wiem ile czasu spędziliśmy w drodze, aż Zaan nie znalazł drzwi, które otworzył i mnie nie wrzucił do środka.

Do teraz boli mnie tyłek.

— Pocałowałam inspektora – powiedziałam po oszacowaniu tego, czy powiedzieć mój wstydliwy sekret.

Kot chwilę na mnie patrzył jakby do niego nie dotarło.

— Zrobiłaś co? – wykrztusił.

— Słyszałeś – sarknęłam, z powrotem chowając twarz w poduszki.

— Mózg ci wyżarło? – zapytał piskliwie, kładąc mi się na głowie.

— Idź do diabła – wymamrotałam niewyraźnie.

Chciałam zapaść się pod ziemię, a do tego wszystkiego nie miałam z kim o tym porozmawiać. Heniek był na mnie wściekły, a Amanda nie mogła się dowiedzieć o mojej drugiej działalności.

W niedziele rano w końcu wzięłam się w garść i wstałam, nie tylko dlatego, że Heniek wytknął mi, że śmierdzę, ale dlatego, że poczułam, że nic nie osiągam w swoim życiu.

Miałam cel, musiałam go zrealizować.

W piżamie, rozczochrana i nieciekawie pachnąca, wstała i skierowałam się do łazienki. Nie mogę całe życie spędzić w łóżku. Zwłaszcza, że nikt mi za to nie zapłaci.

— Alleluja! – krzyknął szczęśliwy Heniek, że idę się umyć.

W odpowiedzi wróciłam się i skopałam go z łóżka. Zero wsparcia z jego strony.

Otworzyłam drzwi do łazienki łokciem, i mimo że oczekiwałam zimna, to nie oczekiwałam wskoczenia wprost na lodowaty beton. Zdążyłam jeszcze dostrzec ciemny tunel, nim drzwi za mną się zamknęły, odcinając mnie od jedynego źródła światła.

Przerażona, chciałam odwrócić się wokół własnej osi, ale wtedy przypomniałam sobie słowa ojca.

Nigdy nie trać orientacji, przez głupotę. Panika i strach najszybciej zabiją.

Jest wojskowym, więc wie co mówi.

Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić. Następnie zamrugałam parokrotnie, by jakkolwiek przyzwyczaić się do ciemności.

Moich drzwi od łazienki nie było, dlatego nie zostało mi nic innego jak przeć do przodu. Najbardziej dokuczający był chłód. Nie miałam na sobie nawet skarpetek, a moja piżama składała się z kompletu krótkich spodenek i koszuli na krótkim rękawku, a ja definitywnie znajdowałam się pod ziemią. Trzymałam się ściany i szłam prosto, licząc, że znajdę jakieś drzwi. Coś musiało tu być. To niemożliwe, by wejście się  zmaterializowało. Przecież to było wbrew zasadą.

A każdym razie tak twierdził Zaan, kiedy mi to tłumaczył. Choć i tak dodał sam do siebie pod nosem, że łamie większość zasad.

Po jakimś czasie, który wydawał mi się wiecznością, zaczęłam drżeć z zimna. Cokolwiek ode mnie Instytut chciał, niech się idzie pieprzyć. Umrę szybciej z zimna, niż gdziekolwiek dotrę.

W końcu pod stopami wyczułam kamienne schody i zaszlochałam. Mam schodzić jeszcze niżej? Instytut chce mnie zagrzebać żywcem?

Jednak przełykając gule goryczy wzięłam się w garść i zaczęłam schodzić.

Ile razy Instytut uratował mi życie? Powinnam choć trochę mu zaufać, prawda?

I tak też było. Im głębiej schodziłam, tym cieplej mi się robiło. Nie czułam już strachu ani niepewności. Byłam ciekawa, gdzie Instytut chce mnie zaprowadzić. W końcu ciemność zaczęła się rozjaśniać niebieskim blaskiem. To właśnie ono dawało ciepło.

Schody się skończyły, a ja dotarłam do okrągłego pomieszczenia, gdzie pośrodku pulsowała kula. To właśnie ona ocieplała i nadawała blask miejscu. Przypominała mi trochę tą czerwoną kule u wampira, też pulsowała. Czy to możliwe, że też jest tą kulą ogrzewającą? Tylko, co by tu robiła?

Znów poczułam pragnienie dotknięcia jej. Jednak obawiałam się, że znów dojdzie do wybuchu. Zmarszczyłam nos, mało pocieszona z podobnej sytuacji, jaka była w piątek.

— I co teraz? – krzyknęłam w przestrzeń bezradna. Naprawdę nie oczekiwałam odpowiedzi, chciałam tylko wyrzucić z siebie całą frustrację.

— Choć do mnie. – Prawie zsikałam się ze strachu, kiedy kula mi odpowiedziała.

Odskoczyła na pierwszy stopień schodów i z niedowierzaniem przyjrzałam się kuli.

— Ty mówisz! – krzyknęłam inteligentnie.

Odpowiedział mi śmiech.

— Tak kochanie. Podejdź, chcę cię poznać.

Naprawdę nie miałam ochoty. W podstawówce uczyli, by nie ufać obcym, ale nic nie mówili o gadających kulach energii. Czy moje życie naprawdę musiało stać się takie porąbane?

— Ale nie wybuchniesz? – zapytałam mało przekonana.

— Nie – parsknął.

Był to głęboki, męski głos, przepełniony rozbawieniem. Musiałam naprawdę go bawić.

— Jesteśmy w Instytucie?

— Jestem Instytutem.

Zamrugałam zaszokowana. O cholera. Poczułam dziwnego rodzaju presję. Napięta jak struna podeszłam bliżej do tej dziwnej kuli.

— Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam podejrzliwie, ale mimo to czułam satysfakcję, że nie oszalałam i od samego początku czułam, że Instytut jest myślącą postacią.

— Wszystko ci wytłumaczę, jednak wolałbym zrobić to w cztery oczy.

Podniosłam wysoko jedną brew. Czyli jest człowiekiem? Jakimś uwięzionym księciem, czy coś? Mam nadzieję, że nie jest żadnym złoczyńcą i nie chce wykorzystać mojej energii życiowej, by się wydostać. Chyba nawet oglądałam kiedyś taki film.

Nie należy ufać gadającym kulą.

Mimo wszystko zignorowałam ten cichy głosik rozsądki i kierowany czystą ciekawości podeszłam jeszcze bliżej i wyciągnęłam rękę. Kula delikatnie poruszyła się w moim kierunku, ale nic innego nie zrobiła, czekała cierpliwie aż się namyśle.

Dotknęłam delikatnie kuli, a ta natychmiast wciągnęła mnie do swojego wnętrza. Pisnęłam zaskoczona i zaraz po tym padłam na ziemię. Tym razem to nie był twardy beton, tylko ciemne panele. Podniosłam się do siadu, rozglądając się gorączkowo.

Perski dywan, ogień w kominku ocieplał cały pokój jasnym blaskiem. Dwa fotele, stoliki naprzeciwko ognia. I masa książek, ogrom. Walały się wszędzie, nawet na podłodze. Ale co ciekawe, nie było tutaj okien.

I wtedy go zobaczyłam. Stał parę metrów ode mnie opierając się o półkę z książkami. Miał długiego wąsa, tak nie niemodnego w tych czasach. Ale mimo tego paskudztwa, miał młodą przystojną twarz. Nosił na sobie lniane spodnie i koszulę. Wyglądał na całkowicie zrelaksowanego, a nawet rozbawionego moim przybyciem.

— Godne wejście moja droga – zażartował.

Postanowiłam to zignorować.

— Kim tak dokładnie jesteś? – zapytałam, ostrożnie wstając z kucka.

— Ja jestem Mistrz Twardowski – powiedział z godnością. — Miło mi cię w końcu osobiście poznać, Alicjo. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top