Rozdział 23
Dostałam ten sam kijek, którego używałam by przyłożyć zombi. I jak jeszcze wtedy potrafiłam to zrozumieć to teraz nie potrafiłam poczuć się z tą bronią bezpiecznie. Jak ja mam znokautować kilkusetniego wampira? Bo szliśmy właśnie z jednym się spotkać. Nie uśmiechało mi się to specjalnie, bo nie podejrzewałam by był tak kochany jak Vanessa. A i inspektor wcale mnie nie pocieszał. Stwierdził, że „sprawdzimy czego się nauczymy z treningów". Liczyłam, że nie zostawi mnie na pastwę wampira i nie będzie obserwować mojej masakry z boku.
Ile by miał spokoju po mojej śmierci...
W każdym razie, tak wyposażona wyskoczyłam z jakieś leśnej chatki. Owiał mnie chłodny wiatr, a ja natychmiast pożałowałam, że się na to zgodziłam.
Rozejrzałam się. Wylądowaliśmy w głębi lesie, wokół stały iglaki, a ja czułam charakterystyczny wilgotny zapach. I właśnie ten znajomy zapach mnie jakoś otrzeźwił i dodał otuchy. Przypomniały mi się wszystkie biwaki z tatą jak byłam mała. To było tylko nasze kilka dni w roku, w których mogłam spędzić z tatą czas na wyłączność.
Mój ojciec jest wojskowym, większość roku spędza zza granicą. Nauczyłam sobie radzić z brakiem rodziców, głównie dzięki Adamowi i jego ojcu z którym mieszkałam, lecz to nigdy nie obniżyło mojej radość ze spędzaniem czasu z tatą. Był moją jedyną bliską rodziną, za którą tęskniłam. Pielęgnowałam każde wspomnienie z nim związane. Dlatego zapach leśnej ściółki tak bardzo był mi miły. To tak jakbym miała tatę przy sobie.
— Prawdopodobnie czeka nas wędrówka po lesie – usłyszałam za plecami.
Zaan jak najbardziej był gotowy do drogi. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że miał ciężkie buty, plecak, a wokół nadgarstka ma owiniętą smycz od kompasu, który smętnie dyndał mu obok uda. W jakiś dziwny sposób przypominał mi tatę.
— Gdzie jesteśmy? – zapytałam kiedy wyciągnął mapę.
— W parku narodowym Schwarzwaldu – powiedział nie patrząc na mnie.
Zamrugałam. Zastanawiam się, czy mój język dałby radę powtórzyć tą dziką nazwę. A może zaplątał by mi się w supełek?
— Niemcy?
— Tak.
Mogłam jednak iść na ten niemiecki, a nie unikać tych fakultetów jak ognia. Teraz przynajmniej nie czułabym się jeszcze bardziej jak nieporadne dziecko zdane na inspektora.
Jednak mimo mojej beznadziejności postanowiłam udawać pewną siebie.
— No oczywiście. – Skrzyżowałam ręce pod piersiami. – Domyśliłam się.
— Jasne. – Uśmiechnął się pod nosem, nadal na mnie nie patrząc. Był zbyt skupiony na mapie i kompasie.
Stwierdziłam, że zostawię go z tym zadaniem, w końcu to on wiedział gdzie mamy się udać. Zresztą, jestem pewna, że gdybym próbowała się wtrącić, ryknął by na mnie i powiedział „żebym nie wciskała swojego nochala w każdą sprawę".
Przysięgam, że przy nadchodzącej okazji dam mu w prezencie tabletki uspokajające.
Zostawiając za sobą zajętego Zaana odeszłam parę kroków ciekawa nowego terenu.
Byliśmy na małej polance, na której znajdowała się opuszczona chatka należąca pewnie niegdyś do leśnika. Muszę przyznać, że była naprawdę piękna pogoda, idealna na leśną wycieczkę. Szkoda, że mam na sobie trampki, a nie jakieś porządne buty.
Ostatecznie przecież Zaan może mnie nosić. To nie żadna nowość dla niego.
Nagle coś zaszeleściło w krzakach przy mojej prawej nodze. Zaskoczona odskoczyłam, ale zaraz się uspokoiłam widząc małego zająca. Jednak co dziwne brązowe stworzenie wyskoczyło w moje stronę i usiadło wgapiając się we mnie. Poczułam się niezręcznie. Czy zajączki nie są raczej strachliwe? Ten był chyba jakiś ewenementem, bo poniuchał i szturchnął mnie noskiem w łydkę.
Może gdzieś tutaj jest szlak turystyczny, a on jest przyzwyczajony do obcych przez dokarmianie. Uśmiechnęłam się rozczulona. Był całkiem uroczy.
— Cześć – szepnęłam kucając.
Powoli wystawiłam w jego stronę rękę bym mogła go pogłaskać. Jednak nie potrzebnie uważałam na każdy ruch. Zwierzak nie wyglądał na ani trochę przestraszonego. Jego sierść była przyjemna w dotyku, a sam zajączek pochylił delikatnie główkę w stronę mojej dłoni i przymknął jedno oczko.
— Ojej – szepnęłam rozczulona.
— Aya? – Poderwałam zaskoczona głowę na nagły głos inspektora.
Jednak nie tylko ja się przestraszyłam, ku mojemu największemu zaskoczeniu, zając zmienił się nagle w żmije i zniknął w zaroślach.
Pisnęłam zaskoczona i upadłam na tyłek.
— Co to było?!
— Cóż. – Stanął nade mną w ogóle nie kwapiąc się by mi pomóc. – Właśnie poznałaś kolejnego zmiennokształtnego. To gatunek bardzo tchórzliwy, żyjący z dala od drapieżników.
Zamrugałam zaskoczona.
— Do mnie podszedł.
— Na pewno dlatego, że nie masz zapachu. Uznał cię za bezpieczną, a może nawet za jednego z zmiennokształtnych. Tylko one są istotami nieposiadającymi zapachu – burczał nieprzyjemnie, jak nauczyciel, który po raz trzeci musi tłumaczyć zajęcia. Przynajmniej podał mi rękę, pomagając mi wstać.
— Ale – zaczęłam zdezorientowana – Heniek jest zupełnie inny...
— Dlatego, że Heniek jest najpotężniejszym zmiennokształtnym. Jest jedynym przypadkiem na ziemi, który może przyjąć postać większą niż własna masa ciała. Z motyla może zostać orką, to wbrew panującym zasadą. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne jest to, że może przemienić się nawet w postać człowieczą.
Zamrugałam zaskoczona. Informacje były tak szokujące, że nawet nie puściłam dłoni inspektora tylko się w niego wgapiałam.
— To dlaczego jest zawsze kotem?
— Nie wiem. Nie będziemy o tym rozmawiać – syknął zirytowany wyszarpując dłoń z mojego uścisku. – Rusz się. Mamy do pokonania parę kilometrów.
Gbur, pomyślałam.
Te parę kilometrów, jak to określił było moim istnym survivalem życiowym. Nie szliśmy jak cywilizowani ludzi po ścieżce. A skąd. Szliśmy po dzikim lesie w tylko znanym przez inspektora kierunku. Już po dwóch kilometrach miałam dosyć. Moje buty kompletnie nie nadawały się na taką wycieczkę. Ślizgałam się po wilgotnym mchu jak po lodzie.
W końcu, po długich godzinach i śmiercionośnych kilometrach, uczepiona do ramienia inspektora, stanęłam na skraju następnej polany. Jednak tym razem nie stała w jej centrum rozpadająca się chałupa. To była nowoczesny drewniany dom z ładnym ogrodem. Staliśmy na lekkim wzniesieniu dlatego mieliśmy idealny widok na mieszkanie wampira.
— To tu – mruknął odsuwając się ode mnie.
Nie tego się spodziewałam. Dom, wyglądał bardziej jak mieszkanie staruszki kochającej naturę niż wampira będącego dwieście lat temu w wojsku. Te zasadzone krzewy róż, wypielony ogródek jest bardzo mylący.
— Jaki jest plan? – szepnęłam czując jak mój żołądek wywraca fikołka.
— Podejdziemy cicho bliżej, wybadamy sytuację, sprawdzimy czy jest wrogo nastawiony. Nigdy nie wiadomo, plotki mówią, że w przeszłości był znany jako brutalny morderca.
— Cudownie – sarknęłam.
Na kogo musiałam trafić? Na seryjnego mordercę wampira! Czy taka osoba może się zmienić? Szczerze wątpiłam.
— Pójdziemy na około – kontynuował, a jego twarz bardzo się naciągnęła przez skupienie i ostrożność. – Trzymaj się moich pleców.
Pokiwałam głową. Nie zamierzałam go odstępować na krok.
Jednak nie mogłabym być sobą, gdybym czegoś nie odwaliła i los by nie zrobił sobie ze mnie żartu. Wystarczyły trzy korki skradania się, bym postawiła źle stopę na mokrym mchu i poślizgnęła się. Poleciałam jak długa w dół zbocza robiąc fikołki jakich nigdy w życiu na wf-ie nie potrafiłam. Oczywiście przez ten upadek niesamowicie głośno pisnęła, że nawet umarlak pod ziemią mnie usłyszał, a co dopiero wampir z wyczulonymi zmysłami.
I tak się właśnie stało. Kiedy już się zatrzymałam, z twarzą w trawie, kontem oka widziałam brudne od błota trapery. Natychmiast podniosłam tułów tak by spojrzeć na dawnego mordercę. Byłam przestraszona, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie wyglądał tak jak się spodziewałam. Gapiłam się na niego z lekko uchylonymi ustami, a on odpowiedział mi tak samo zaskoczonym spojrzeniem.
Był ciemnym blondynem z mocno zarysowaną szczęką i dwudniowym zarostem. Jednak jego jasne oczy, nie zdradzały by był potworem. Były duże i łagodne. Miał na sobie flanelową koszule i małe grabki do pielenia ogródka. Wyglądał bardziej jak sympatyczny rolnik niż wampir morderca. Nie wspominając już o tym że w życiu bym go nie rozpoznała z tamtego obrazu. Bez krzaczastej brody wyglądał młodziej, przystojniej i o wiele sympatyczniej.
— Cześć. – Mój głos był zdecydowanie zbyt wysoki.
Otworzył usta by coś mi odpowiedzieć jednak urwał kiedy nie wiadomo skąd obok mnie pojawił się Zaan. Wyglądało to tak, jakby zeskoczył z tego pagórka zaraz obok mnie.
Wyprostował się i spojrzał ostro na naszego świadka.
— Dorian Zaan – wywarczał pokazując jakąś odznakę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Też taką chciałam! — Ein schwarzer Drache der ersten Generation, Inspektor des polnischen Instituts. Ich möchte mit dir reden.
No oczywiście, że inspektor, ten wszystko wiedzący dupek, zna niemiecki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top