Rozdział 22


Moje życie stało się trochę bardziej skomplikowane od kiedy mój kot okazał się gadającym zmiennokształtnym, a inspektor pojawiał się w moim mieszkaniu co trzy dni na kontrolę. Ale czy moje życie się polepszyło? A skąd. Nie miałam żadnego porządku z tych dwóch rzeczy. Inspektor był jeszcze bardziej małomówny i robił tylko to co musiał. Nawet nie chciał herbaty. Wchodził i wychodził. Zero z nim rozrywki. A co do Heńka, to był tym samym leniwym kotem, tyle że czasem rzucił jakiś złośliwy komentarz pod moim adresem. No i mógł słownie upomnieć się o wątróbkę. 

— Nie możesz zamienić się w ... No nie wiem... W niedźwiedzia i przesunąć tą szafę w mojej sypialni?

Spojrzał na mnie swoimi ogromnymi oczami, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.

— Ojej – westchnął teatralnie kładąc się dramatycznie na plecach. – Moje ciało jest takie kruche. Och! Już mnie wszystko boli!

— Śmierdzący leń – syknęłam.

Tak naprawdę jego jedynym zadaniem było leżenie na kanapie i pilnowanie mnie bym nie wykorkowała podczas jego straży.

Ach, ta szczera troska.

Był piątek ostatni dzień w tym tygodniu by zobaczyć ponurego inspektora. Ostatnio był strasznie małomówny i szorstki. Miał chyba jakiś dziwny uraz do mnie przez to że spałam u niego na kanapie razem z poszukiwanym przestępcą.

Związałam swoje włosy w kucyk i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Ostatnio słabo słabą co odbiło się na mojej cerze. Dotychczas oliwkowa karnacja była teraz dziwnie szara. Westchnęłam, nawet makijaż na nic się tu zda.

Poddałam się ostatecznie, stwierdzając, że i tak nie mam dla kogo się tam stroić i wyszłam z łazienki.

Wyszłam z łazienki i natychmiast natrafiłam na czekającego na mnie Heńka. Siedział na smrodku korytarza z swoją parszywą miną.

— Pamiętaj, że obiecałaś mi dzisiaj duszoną wątróbkę. Wróć jak najszybciej.

Przewróciłam oczami. Oto prawdziwa troska. Mógł przynajmniej udawać, że interesuje go mój bezpieczny powrót do domu.

— Pamiętam. A ty uważaj przy Amandzie, zajmij się nią gdyby przyszła, dobrze?

Nie odpowiedział, ale machnął ogonem, co uznałam z zgodę.

— W porządku. – Ruszyłam do wyjścia. – Trzymaj się Heniek, nie wkurzaj Abrahama.

Ubrałam buty chwyciłam plecak z ekwipunkiem, ale zaraz się zatrzymałam coś sobie uświadamiając.

— Właściwie, jak ci naprawdę na imię?

Odwróciłam się z powrotem do niego. Machnął ogonem chwilę patrząc mi w oczy.

— Jestem Heniek.

Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam czy nie chce mi po prostu powiedzieć, czy spodobało mu się to imię. Jednak nie miałam czasu na badanie tej sprawy. Zmierzałam go wypytać jak wraca.

— W porządku – pogłaskałam go za uchem. – Wychodzę.

Otwierając drzwi oczekiwałam biura jednostki kryminalnej w Instytucie, jednak wystawiłam głowę w ładne biura dyrektora placówki. Sam właściciel pomieszczenia stał przy swoim wysokim biurku i obserwował mnie z łagodnym uśmiechem. Na pewno mnie oczekiwał.

— Witaj, dziecko. Napijesz się herbaty.

Przecież nie mogłam odmówić osobie, dzięki której mogłam przebywać w Instytucie. Dlatego zgodziłem się i usiadłam naprzeciwko niego. Psychicznie przygotowałam się na dziwną rozmowę z kim kto wie co będę jutro jadał na obiad.

— Jak się ma Heniek? – zapytał nalewając mi herbaty do zdobionej filiżanki. Miałam wahania co do możliwości spożycia tego płynu, zwarzywszy że przygotowała ją na pewno ta wredna wróżka, która chciała mnie otruć pierwszego dnia. Zmarszczyłam nos. może jednak jest to zwykła herbata?

— Jest tak samo leniwym kotem, jakim był. Tyle że gada – odpowiedziałam wąchając napar.

Centaur zachowywał się jakby mój kot był jego starym niewidzianym znajomym. Ciekawe co takiego widział, że tak bardzo zależało mu by nie wsadzać go do więzienia. Przy okazji, ciekawe gdzie jest ta cała forsa którą ukradł. Jak go o to zapytałam posłał mi krzywe spojrzenie a następnie się wrednie uśmiechnął. Tyle wystarczyło, żebym wiedziała, że mi nigdy nie powie.

A ja potrzebuje nowej suszarki...

— Przyjaźń to taka cenna rzecz...

Spojrzałam na niego spod rzęs. Gdzie on widział w tej relacji przyjaźń to ja nie miałam pojęcia. To bardziej opierało się służący-władca. I to ja byłam służącą.

— A jak się ma twój dziadek?

To się robiło coraz bardziej dziwne.

— Mój dziadek? – powtórzyłam zaskoczona. Jak jeszcze mogłam zrozumieć pytanie o Heńka to kompletnie nie rozumiałam pytania o mojego parszywego staruszka.

Pomyślałam o tym złośliwym staruszku, z którym nigdy się nie dogadywałam. To była najbardziej dominująca i pewna siebie osoba na świecie. Zawsze oczekiwał ode mnie tego czego ja nigdy nie chciałam mu dać. Wręcz robiłam mu na złość byle by nie poszło po jego myśli. Dlatego też częściowo z tego powodu zostałam policjantką a nie lekarzem czy prawnikiem, jak większość jego dzieci i wnucząt. Tylko ja byłam czarną owcą rodziny i było mi z tym doskonale. Mimo różnicy poglądów, z dziadkiem widywałam się niemal co drugi miesiąc na partie szachów by się z nim pokłócić. On oczekiwał ode mnie tych spotkań, a ja nie miałam powodów odmówić. Nie byłam od niego uzależniona jak większość moich kuzynów. Przychodziłam do niego w zwykłych powodów podyskutowania, pokłócenia się i zagrania w szachy. Choćby mnie miało piekło pochłonąć, nigdy nie wezmę od niego pieniędzy czy przysługi.

— Dobrze, tak samo zgryźliwy jak zawsze. Ale dlaczego dyrektor pyta? Niech mi pan nie mówi, że zna pan mojego dziadka?

Uśmiechnął się tajemniczo, ale był to uśmiech zupełnie innego rodzaju. To nie było rozbawienie, z tajemnicy, którą zna tylko on. To był uśmiech rozczulenia, tęsknoty, a wręcz miłości. Tak jakby przypomniał sobie coś bardzo miłego, a zarazem bardzo odległego w czasie.

Spojrzał w niebo, jak zwykle nim odpowiedział w pokręcony sposób.

— Widzisz, dziecko. Jeśli raz los skrzyżuje z kimś ci przeznaczonym drogę, już zawsze zostawia ślad na duszy. Możemy się różnić pod każdym aspektem egzystencji, ale mamy podobne dusze. Czujemy pragniemy, tęsknimy i kochamy. Tak naprawdę nie wiele się różnimy.

Gapiłam się na niego jak głupia.

— Nie rozumiem – przyznałam bezradnie.

— Wiem. – Uśmiechnął się do mnie szeroko, co mnie zaskoczyło. Wyglądał na szczęśliwego. – Wiesz, że mimo nieśmiertelności każdy z nas w końcu stanie u kresu swojego istnienia? Nic nie jest wieczne.

Zaniepokoiło mnie to. Przechodzimy z tematu na temat tak błyskawicznie że zaczęłam się gubić. Czy on przewiduje moją śmierć, a może śmierć mojego dziadka? A może w ogóle mówi o sobie?

Dyrektor patrzył na mnie w taki sposób jakby doskonale wiedział, że nic nie rozumiem. To tylko zmogło moją frustrację. Poczułam się jak głupia gęś.

— Uwierz mi dziecko, że pewnego dnia, będziesz mądrzejsza niż ktokolwiek w tym Instytucie. Twoje decyzje będę wpływały na cały kraj i poza jego granicę.

Teraz to poczułam się przerażona. Aż się cofnęłam na krześle. O czym on do diaska mówi? Zostanę prezydentem?

W odpowiedzi na moją reakcję, roześmiał się ubawiony. Naprawdę nie lubiłam z nim rozmawiać.

— Nie przejmuj się dziecko. Gadanie starego człowieka. Ale teraz powinnaś iść. Twoi przyjaciele cię potrzebują.

Po raz kolejny. Gdzie on widzi by ludzie z jednostki kryminalnej byli moimi przyjaciółmi. Zwłaszcza wiedźma. Zdecydowanie marzy żeby wbić szpilki w laleczkę voodoo z moją podobizną.

Miałam już serdecznie dość tej rozmowy, dlatego wstałam i w ekspresowym tempie dopadłam do drzwi. Już wolałam być z ponurym inspektorem. Przynajmniej mówił jasno i dosadnie.

Drzwi z gabinetu dyrektora wychodziły prosto do biura jednostki kryminalnej. Wchodząc do środka inspektor zrobił taką minę jakby zastanawiał się jakim cudem jestem wszędzie. Połączenie pokoi we wnętrz Instytucie było nowością.

— Do zobaczenia, moja droga – pożegnał mnie dyrektor.

Stałam zdezorientowana na środku na środku biura patrząc na zamykające się drzwi. Coś sobie nagle uświadomiłam.

— Czy centaury są nieśmiertelne?

— Tak? – odpowiedziała mi Ruda Wiedźma. Zabrzmiała tak, jakby uważała mnie za niespełna rozumu. 

Zamrugałam zdezorientowana. Aż czułam jak mózg mi się przegrzewa przez intensywne myślenie.

— Co za beznadzieja, nigdy nie rozumiem co on do mnie mówi, a mam wrażenie, że to ważne.

— Spoko – parsknął Maks. – Poczekaj jak spotkasz Emanuela po wizji przyszłości. Zachowuje się jak na haju. A do tego wali wierszami jak jego ojciec.

— Jaki ojciec? – zapytałam zdezorientowana. Aż poczułam jak prąd ciekawości przechodzi po moim kręgosłupie.

— Cholera.

— Brawo. – syknął inspektor wyglądającego na zażenowanego gadatliwością wilkołaka. – Przypomnij mi, żebym nigdy nie powierzał ci tajnych informacji.

— Wymcknęło mi się! Zresztą wszyscy o tym wiedzą.

— To ja też chce wiedzieć – powiedziałam podekscytowana. – O co chodzi?

— Aya, postaraj się nie wpakować swojego nochala do cudzych spraw.

— Jestem po prostu ciekawa – prychnęłam i utkwiłam wzrok w zestresowanym Maksie.

Wiadomo przecież, że Emanuel szybko się dowie, że znam tą powszechną tajemnicę. A co gorsze, doskonale będzie wiedział od kogo to wiem. W końcu jestem dla niego jak otwarta księga. Podobno tylko mnie tak łatwo czyta. Reszta pracowników tutaj, nauczyła się blokować, albo utrudniać mu dostęp do własnego umysłu.

— Nie wiem z czego robicie taką tajemnice – prychnęła pogardliwie Ruda. – To syn Apollo – powiedziała patrząc na mnie pogardliwie. – Jeden z jego pierwszych. Lepiej nie nie bądź zbyt ciekawa. Ma jakiś problem z ojcem od tysiącleci. Plotki mówią, że właśnie przez niego pracuje w instytucie.

— Jakaś kara czy coś – dodał niedbale Maks.

Patrzyłam na nich z niedowierzeniem. Syn Apollo? Boga mitologicznego. To oni w ogóle istnieją?

— Och, nie miej takiej miny – syknęła na mnie wiedźma. – Powinnaś się przyzwyczaić, że światem rządzą mitologiczni bogowie.

Może i powinnam, ale to nadal wydawało mi się nierealne. Jakby się zastanowić to nie trudno sobie wyobrazić Emanuela jako syna Apollo. Boga słońca i poezji. Pewnie ma po nim te złote loki. A poza tym, to by wyjaśniało togę.

Jednak najlepsze było to, że byłam niebywałą fanką mitologii greckiej. Jako mała dziewczynka uwielbiałam słuchać mitów i legend z nimi związanych. A to za sprawą mojej babci, która wykładała filologie klasyczną na UAM. Poczułam się tak jakbym spotkała co najmniej Hoziera.

— Ale czad – powiedziałam radośnie. Zaraz odwróciłam się do drzwi i wrzasnęła: — Emanuel!

Byłam gotowa do niego pobiec i wypytać jak się żyje na Olimpie, czy jest wietrznie, i czy Artemida rzeczywiście po tylu latach utrzymała swoją przysięgę czystości. Czy Hefajstos rzeczywiście jest kulawy i czy Zeus pieprzy każdą napotkaną kobietę, oraz czy Hera rzeczywiście jest taką suką.

Jednak nawet nie wybiegłam na korytarz kiedy zostałam złapana w pół przez inspektora i zatargana zza jego biurko. On naprawdę traktował mnie jak szmacianą lalkę.

— Nie waż mi się robić nic tak głupiego – wysyczał grożąc mi palcem. – O cokolwiek chcesz go spytać, trzymaj to za zębami. To twój przełożony. Nie kolega.

Miał rację, ale nie dałam mu satysfakcją i tylko milczałam z wojownicza miną.

— Jaka psychofanka – zarechotał Maks.

No cóż, naprawdę musiałam zabawnie wyglądać jak dowiedziałam się czyim synem jest wicedyrektor.

— Poza tym, nie mamy na to czasu – kontynuował inspektor. – Idziemy przesłuchać mężczyznę, który może nam pomóc w śledztwie.

Zaraz straciłam zainteresowanie męczenia Emanuela i skupiłam się na inspektorze, czemu on zawsze mi mówi takie rzeczy na ostatnią chwilę?

— Składowski daj jej broń – zwrócił się władczo do Maksa. — Może być niebezpiecznie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top