Rozdział 19
Znów mi zwiał. To się już zaczyna robić męczące. Co jest nie tak z moim kotem? Źle mu? Bark mu adrenaliny? Przecież on się męczy jak chodzi po mieszkaniu, a co dopiero jak ma przemierzać kilometry w swojej podróży. Nie wiem, co odbiło temu kotu. Już drugi raz w tym roku mi zwiał. Może poczuł się zazdrosny, że Amanda pomieszkuje razem z nami. W końcu przez większość dnia miał mieszkanie tylko dla siebie. A teraz musiałam dzielić z kimś kanapę. To naprawdę mogła być dla niego traumatyczne przeżycie.
Jednak tak się złożyło, że zwiał w dniu, w którym do mojego mieszkania zawitał Zaan z Emanuelem. Ten drugi stwierdził, że skoro oboje znają moje prawdziwe personalia, mają prawo do mnie zajrzeć i ustawić amulety ochronne. Ma to podobno pomóc w moim szczęściu i uchronić mnie od nieszczęść i niebezpieczeństw.
Cóż nie miałam nic przeciwko. Zresztą nie miałam nic do gadania. Oboje zgodzili się na ten pomysł jednogłośnie i pokierowali się do wyjścia. W panice uświadomiłam sobie, że mam bardzo żenujące zdjęcia w salonie, a w pokoju zostawiłam nieposkładane łóżko. Prawie taranując tych dwóch ogromnych gości, wskoczyłam pierwsza do mojego mieszkania i pognałam by wszystko ogarnąć.
— To nie ma znaczenia – zwrócił się do mnie Emanuel, wiedząc, co mam w głowie. Wszedł pierwszy, a zaraz za nim Zaan, który musiał się delikatnie schylić by zmieścić się w framudze drzwi.
— Mów za siebie! – odkrzyknęłam chowając ramki z żenującymi zdjęciami. Na moją obronę mam je na wierzchu, bo Adam wyszedł równie beznadziejnie jak ja.
Dobrze, że przynajmniej Amandy nie było w tym czasie. Biedna padła by na zawał widząc tak krzykliwych gości. No, bo jak nazwać prawie dwóch olbrzymów, z czego Zaan miał ponad dwa metry, a Emanuelowi Wielenie brakowało do metru dziewięćdziesiąt. Oboje byli onieśmielającą przystojni i niebezpieczni. Gdy się na nich spojrzało czuło się zagrożenie. Jak ja bym miała się z nich wytłumaczyć? Że są hydraulikami?
— No tak... — westchnął pod nosem blondyn.
Wsunęłam głowę do salonu, właśnie skończyłam ogarniać swój pokój.
— Co?
— Z twoim mieszkaniem jest coś nie tak – powiedział łagodnie, próbując mnie nie przestraszyć.
— Tak jak z nią... — podsumował pod nosem Zaan, ale ja to doskonale usłyszałam.
— Przepraszam?
Co za wredny człowiek, no naprawdę. Zero empatii. A pomyśleć że chciałam mu zaproponować herbatę.
— Chodzi o to, że nie ma zapachu, nie ma aury – wyjaśnił mi wicedyrektor, pojednawczym głosem.
— To źle? – zapytałam marszcząc brwi. W końcu często wietrzyłam to niewielkie mieszkanie, po za tym Heniek uwielbiał wsuwać swoją główkę w rozszczelnione okno. Zawsze z Adamem śmieliśmy się, że to nasz osiedlowy monitoring.
— Niekoniecznie, ale na pewno nienaturalne. Ali, kto z tobą jeszcze mieszka?
— Mieszkam sama.
Podeszłam do nich. Nie podobało mi się, że Zaan wgapia się w mój sufit jakby czegoś szukał.
— Miałaś kiedyś pleśń? – zapytał grobowym tonem. Zabrzmiało to tak jakby to była najważniejsza informacja, jaką mogę im powiedzieć.
Zmarszczyłam nos z obrzydzeniem.
— Nie.
— Zepsuło ci się coś kiedykolwiek? Rury ci poszły, słyszałaś dziwne odgłosy, prąd ci padł?
Czułam się coraz bardziej zdezorientowana. Co to za dziwne pytania. Co to ma do naszej sytuacji?
— Odpowiedź Ali, to ważne.
— Nie, nigdy – przyznałam. Była to prawda. Nigdy nie bawiłam się w naprawianie czegokolwiek we własnym mieszkaniu. Ale byłam święcie przekonana, że to dzięki mojemu dbaniu o dom. Poza tym, czasem przecież zdążały się usterki, zwłaszcza robione na złość przez Abrahama, ale albo sam je koniec końców naprawiał, albo naprawiały się same. Jestem pewna, że to ktoś z sąsiadów dzwonił po majstra. – Kiedyś drzwi mi skrzypiały – dodałam szybko, kiedy wymienili się poważnymi spojrzeniami.
Dlaczego to zawsze ja jestem tą ostatnią, którą o wszystkim informują? Przecież to dotyczy mnie.
— Ustawimy wszystko co trzeba, jak na razie. Nie ma się co martwić Ali, naprawdę.
Prawie mu uwierzyłam, naprawdę. Emanuel potrafił być bardzo przekonywujący, jednak wszystko zepsuł Zaan. Wychylił przez okno, na ruchliwą ulicę i rzucił:
— Przeszukam teren wokół bloku.
Na co do diabła?! Mieli tylko zapewnić mi szczęście w mieszkaniu! Na zapytanie, dlaczego Zaan chce przeszukać teren nie dostałam odpowiedzi.
Dlatego z taką niechęcią szłam właśnie do pracy. A ucieczka Heńka jeszcze wszystko pogarszała. Gdyby nie mój wrodzony upór, zostałabym na kanapie z Amandą i opychałabym się z nią lodami.
Weszłam do biura, zgarbiona i przygnębiona, ale zaraz rozejrzałam się szczerze zaskoczona nikogo nie widząc. To było dziwne. Przyszłam z lekkim spóźnieniem. Powinien być przynajmniej Zaan, który przychodzi zawsze punktualnie.
Pustka. Zwróciłam tylko uwagę, że na biurku Maksa stoi jeszcze parujący kubek z kawą. Nagły najazd zombie ich tak wykurzył, czy jak? A może znów coś mnie ominęło.
Już chciałam odchodzić i poszukać kogoś na korytarzu, by mi wytłumaczył ten fenomen, ale wtedy zobaczyłam coś po mojej lewej. Odskoczyłam jak poparzona widząc przezroczystą postać okularnika.
— Och, przepraszam, nie zauważyłam cię. – Jezus Maria, prawie padłam na zawał.
— Nigdy mnie nie widzisz – powiedział z goryczą w głosie.
Zrobiło mi się niesamowicie głupio. Rzeczywiście. Nie pamiętam, bym go widziała od naszego pierwszego spotkania. Byłam przekonana, że go po prostu nie ma.
— Och... To ty tu zawsze jesteś? – Sama chciałam sobie palnąć. — Bardzo cię przeprasza.
— Nikt mnie nigdy nie widzi... — użalał się dalej nad sobą.
Zrobił całkiem zabawną minę.
— To może machaj łańcuchami czy coś... — Posłał mi paskudne spojrzenie, a jego ogromne okulary nadały temu spojrzeniu dodatkowej mocy.
— Gdzie są wszyscy? – Zmieniłam szybko temat, by nie pomyślał o opętaniu mnie w ramach zemsty.
— Poszli na jakieś przesłuchanie. Podobno złapano największego przestępcę w świecie nadnaturalnym – westchnął jak stary dziadek. – Jak zwykle o mnie zapomnieli.
— To może pójdziemy razem? – zaproponowałam, na co pokiwał posępnie głową i przeszedł przez zamknięte drzwi. Szybko pognałam za nim, by mi nie zniknął i nie zostawił na pastwę losu. – Wiem, że to może nie miłe, ale przedstawiałaś się mi? – Zagadnęłam, kiedy oboje szliśmy pustym korytarzem.
— Rudolf.
Przyjrzałam mu się, nie wiedziałam czy mogę go zaliczyć do przystojnych czy przeciętnych, bo te grupę bryły szkła na jego nosie całkowicie odwracały uwagę od jego twarzy. Wzruszyłam ramionami, czy to ma znaczenie?
— Mówiłeś coś o tym przestępcy – zagadnęłam ciekawa tematu. – Mógłbyś rozwinąć?
Wcale nie wyglądał na chętnego do rozmowy.
— Wczoraj w nocy Dorian złapał Zmiennokształtnego Numer Jeden, tak nazywamy postać, która pięć lat temu okradła bank Gablinów. Był nieuchwytny, aż do tego czasu. Na razie jest przesłuchiwany, później powiadomimy Gołębi. Wiesz to ich sprawa, zabrali ją nam jak nie udało nam się go załapać po dwóch miesiącach. Zwykły przypadek, że to nam się udało go schwytać, ale przynajmniej utrzemy nosa tym parszywym ptakom.
Już dawno zauważyłam, że Gołębie nie są za bardzo lubiani w Instytucie.
— Będzie miał sąd czy coś? – zapytałam ciekawa.
— Nie u nas. My go tylko przesłuchujemy. Ten złodziej to geniusz, kto by się spodziewał, że wpadnie. Obstawiałem z Maksem, że uciekł gdzieś do Chin. Wiesz, może przybrać każdą postać.
To było ekscytujące. Ja jako policjantka, łapałam tylko drobnych złodziejaszków lub byłam wysyłana do sprzeczek domowych. Nigdy nie prowadziłam tak zawiłej i ekscytującej sprawy. Dlatego poczułam motylki w brzuchu, że będę mogła w tym w jakiś sposób uczestniczyć.
Kiedy już chciałam go zasypać pytaniami na ten temat, oboje usłyszeliśmy ryk, a następnie skowyt. Zareagowałam pierwsza i rzuciłam się w drugi korytarz, by sprawdzić co się dzieje. I to co zobaczyłam, aż mnie zwaliło z nóg,
— Heniek!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top