Rozdział 17


To było niepokojące. Widok miłego inspektora był trochę straszny. Zawsze był taki oschły i złośliwy, a teraz zachowywał się jak zmęczony dziadek. Nawet co chwile klepał mnie po głowie jak psa.

Czy to miało związek z poznaniem mojego imienia? Zaczął zachowywać się tak dziwnie, właśnie po tym jak Nikolas ujawnił moje imię. Nie potrzebnie mu zaufałem i beztrosko się przedstawiłam. Miałam wrażenie, że specjalnie użył mojego imienia podczas pożegnania.

Będę musiała go o to zapychać. Bo zamierzałam się u niego pojawić najszybciej jak się da.

Teraz siedziałam naprzeciwko niego i jadłam pizzę. Nie omieszkałam się ograniczać w wyborze, bo to inspektor płacił. Miał jeszcze stare gentelmanowskie maniery. Nie pozwolił mi nawet pomyśleć o podzieleniu rachunku, czy co gorsza zapłaty samej.

Nigdy nie byłam w Warszawie, jeśli nie licząc wycieczki szkolnej. Dlatego z zainteresowaniem wszystko obserwowałam. Wiedziałam też, że cała ta sytuacja sprzyja przesłuchaniu, które mnie czeka nie próbowałam nawet się łudzić, że nie wypyta mnie o parę rzeczy. Dlatego niemal natychmiast sama zaczęłam mu opowiadać skąd znam Nikolasa. Nie wydawał się zaskoczony, ani zaniepokojony. Skwitował wszystkich ponurym „mogłem się spodziewać tego po tobie".

— Smoki normalnie jedzą? Jeszcze nigdy nie widziałam byś jadł.

Zaczęłam tyradę własnych pytań. Stwierdziłam, że wykorzystam sytuację. Nic o nim przecież nie wiedziałam, oprócz tego co mi powiedział Nikolas i jego książki.

— Gustujemy w dziewicach — odpowiedział po prostu.

Zmrużyłam oczy, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Mimowolnie dyskretnie chwyciłam za nóż. Ale i tak to zobaczył.

— Nie rzucę się na ciebie wariatko. Nie traktuj mnie jak nieokrzesanego ogra.

Zarumieniłam się zażenowana. I tak nie miałabym z nim szans.

— Skąd wiesz, że nią jestem?

— Raczej umiem rozpoznać coś czym się żywiłem, prawda? Tak jak ty potrafisz rozróżnić marchewkę od pietruszki.

Zmarszczyłam brwi.

— Porównujesz mnie do marchewki czy do pietruszki?

— Piounie, to nie ma znaczeni! To metafora.

Uśmiechnęłam się rozbawiona. Nie wątpiłam, że był najbardziej zrównoważoną osobą jaką w życiu poznałam. Wiecznie trzyma swoje emocje na wodzy. Jednak nie sądziłam by było to zdrowe. Zwłaszcza, że podejrzewałam że w swojej długowieczności był taki przez cały czas.

Co ciekawe, rzeczywiście wydawał się zachowywać całkowicie normalnie. Wiedziałam, że smoki lubowały się w dziewicach, ale sądziłam że to tylko legendy.

Do diabła Adama i jego nadopiekuńczość. Gdyby nie on, pewnie była bym w normalnym związku, a faceci by nie uciekali ode mnie. W każdym razie faceci, którzy mnie nie znają. Znajomi wiedzieli, że jestem szalona i nie chcieli się wiązać z policjantką, która woli prace od nich.

Chyba przeczę sama sobie. Może problem zawsze leżał we mnie, a nie w łażącym za mnie wszędzie Adamie?

— O co chodzi z imionami? Nadal nie rozumiem, po co robić z tego taką tajemnice. Nikolas nie wydawał się przejmować używając je.

Liczyłam, że rozmowa na ten temat odciągnie mnie od ponurych myśli.

— Imię, Alicjo, w naszym świecie jest niezwykle ważne. Poznajesz lub nadajesz je tylko osobą, które będą się liczyć. Nazywając rzeczy nadajesz im znaczenie. Ja poznając twoje imię, poznałem cześć ciebie. Los już zawsze będzie w jakiś sposób nas ze sobą wiązał.

Patrzałam na niego oniemiała. Czy poznanie imienia ma taką moc?

— To może być też niebezpieczne? Wiesz powiedzeniem komuś swojego imienia?

— Oczywiście. Zwłaszcza tobie w tym świecie. Potężne wiedzmy mogą cię przekląć tylko dzięki poznaniu twojego imienia. Dlatego, zostaniemy przy nazywaniu cię Aya.

Pokiwałam głową, zgadzając się z nim całkowicie. Co jak co, ale musiałem mu w tej kwestii zaufać.

— A co z tobą?

— Co masz na myśli?

— W Instytucie macie normalnie tabliczki z imieniem; to nie jest niebezpieczne?

Uśmiechnął się trochę z pobłażaniem.

— Są przekształcone.

— Och...

No super. Całe życie w kłamstwie. Poczułam się urażona i oszukana. Ale w sumie czego ja oczekiwałam?

— Jeśli cię to pocieszy, to moje prawdziwe imię jest zbyt trudne na twój ludzki język.

Zmarszczyłam nos urażona. Świetnie się bawił moją nieudolnością.

— Skrótem mojego prawdziwego imienia jest Zaan — dodał.

— Więc Dorian to...?

— Było całkiem popularne kilka stuleci temu — zażartował.

Roześmiałam się. Wydawał się całkiem wyluzowany. Zaskakująco swobodny w moim towarzystwie.

Co zaskakujące, dał się lubić w kontekście towarzyskim, a nie tylko jako szef-pracownik. Jednak wiedziałam, że jak wrócimy do Instytutu wszystko się zmieni po staremu.

Ale cieszyłam się z tej rozmowy. Zaczynałam lepiej rozumieć ten świat i mojego nowego przełożonego. W końcu poczułam, że wiem na czym stoję. Już nie wspomnę o nowym milszym wydaniu inspektora. To było całkiem miłe.

— Idę zapłacić — powiedział wstając kiedy oboje skończyliśmy. — Spróbuj nie wywołać wilka z lasu.

Nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi.

Siedzieliśmy na zewnątrz restauracji, dlatego obserwowałam go, aż jego ogromna sylwetka nie zniknie we wnętrzu.

Nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Była to ulica usłana samymi restauracjami niedaleko Łazienek Królewskich. W sumie cieszyłam się, że to Zaan płaci. Mój portfel prędzej by się wykrwawił, niż zapłacił taki majątek za dwie pizzę. Zwłaszcza, że Instytut mi nie płaci, a na zawieszeniu nie mam żadnych podwyżek ani nadgodzin. Mam surową i niską pensję.

Dopiłam cole i wstałam. Zdołałam zrobić zaledwie krok i odwrócić tułowie by na kogoś wpaść.

Ja to mam szczęście. Może o to właśnie chodziło Zaanowi.

Uderzyłam o kogoś, tak jakbym uderzyła o mur. Był to wysoki mężczyzna, tak sztywny i twardy, że mój nos mnie zabolał.

— Przepraszam! — powiedziałam automatycznie, zataczając się do tyłu.

Moja ofiara musiała mnie chwycić za ramię, bym nie upadła na tyłek.

Poderwałam głowę by na niego spojrzeć. Był to najpiękniejszy mężczyzna jakiego widziałam. Dorównywał Emanuelowi, z tym że był jego przeciwieństwem. Był ciemnej karnacji, a jego włosy były tak czarne, że prawie fioletowe. Mój żołądek wywinął fikołka. On nie mógł być człowiekiem. Żaden człowiek nie jest tak przystojny.

Jego piękna twarz wykrzywiła się w dezorientację. Patrzył mi prosto w oczy, a ja mając praktykę obcowaniem z pięknymi postaciami, przetrzymałam wzrok.

— W porządku?

Zabrzmiało to tak jakby pytanie nie do końca było skierowane do mnie.

— Cóż... Tak? — Mimo wszystko odpowiedziałam niepewnie.

Kiwnął głową i zaraz odsunął się ode mnie. Patrzyłam z dezorientacją jak odchodzi, aż nie zniknął mi za rogiem ulicy.

Zaraz po nim pojawił się Zaan i od progu wiedział że coś się stało. Stanął jak wryty patrząc na mnie, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. Wyglądał na wściekłego. W sekundę znalazł się przy mnie i ku mojemu zaskoczeniu pochylił się w moją stronę zatrzymując nos przy mojej szyi. Było to trochę zbyt intymne bym czuła się swobodnie.

— Pachniesz śmiercią. — Padło niespodziewanie. 

Odwróciłam głowę by spojrzeć mu w oczy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a ja czułam że znów władowałam się w kłopoty. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top