Rozdział 15


Na następny dzień miałam dziwne przeczucie, że elf będzie na mnie czekać z siekierą zaraz po drugiej stronie drzwi. Jednak tak nie było. Właściwie to wyskoczyłam zaraz do biura jednostki kryminalnej. Jak zwykle byłam pierwsza.

Natychmiast zaczęłam szperać na biurku inspektora. Liczyłam, że znajdę coś ciekawego. Może wpadli na nowy trop, albo cokolwiek w tym guście.

Nie potrzebne dokumenty zapisane po polsku lub dziwnym języku walały się, znaczy wcześniej były posegregowane, ale teraz już nie. Nie znalazłam jednak nic interesującego.

— Teraz już wiem czemu mam zawsze bałagan.

Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam ponury, gderliwy głos inspektora od strony drzwi.

Zaan stał w otwartych drzwiach i z znużeniem na mnie patrzył. Nawet nie był zaskoczony widząc mnie grzebiącą w jego dokumentach. Czy on już przywykł do wszystkich moich akcji? Znamy się tylko kilka tygodni.

— Cześć! — postanowiłam udawać jakby nic się nie stało. — Szukam czegoś interesującego. Macie coś nowego? Mogę się na coś przydać? A może akcja w terenie...

Zamilkłam przez jego ciężkie westchnienie. Owiał mnie ciepły oddech i zapach siarki.

— Jest ósma rano, daj mi najpierw wypić kawę.

Poszłam na to, ze względu, że inspektor nie miał dobrego humoru. Siedziałam obok niego, starając się nie odzywać. Oczywiście dla mnie było to bardzo ciężkie, ale starałam się go nie wyprowadzać z nadszarpniętej równowagi.

Byłam ciekawa, co go tak zdenerwowało. Wydawał się nawet zmęczony. I to na poziomie, na który nawet ja go jeszcze nie doprowadziłam.

— Jak tego dokonałaś? — zapytał w pewnym momencie sącząc kawę.

Zamrugałam zaskoczona. Właśnie kucałam na swoim krześle i próbowałam złapać zasięg. Był paskudny w tym magicznym Instytucie. Musiałam wyglądać dość komicznie, ale nikt tego nie skomentował, nawet Maks. A Vanessa tylko się do mnie uśmiechnęła.

— Co dokładnie? — odpowiedziałam mu skupiając się na swoim telefonie.

Odpowiedział mi taki spojrzeniem jakby wiedział, że cały czas robię jakieś głupie rzeczy, ale powinnam wiedzieć o co mu chodzi.

— Chodzi; jak przekonałaś Wietysława do dania zgody na ślub wampira z człowiekiem.

Wzruszyłam niedbale ramionami odpisując na wiadomości Amandzie. Biedna, miała ochotę na lody, a ja musiałam jej wytłumaczyć gdzie jest najbliższa żabka.

Przy okazji zobaczyłam, że wszyscy przestali pracować i się we mnie wgapiając.

— Nic nie zrobiłam. Słowem się nie odezwałam.

Nie uwierzył mi. Napił się kawy i nie odrywał ode mnie ostrego spojrzenia.

— Chodzą plotki, że zrobiłaś coś nielegalnego.

Wyłączyłam komórkę i uśmiechnęłam się do niego przepięknie.

— Nie wiem co jest legalne czy nielegalne w tym świecie. Powołuje się na niepoczytalność i niewiedzę.

Tym razem Maks nie wytrzymał i wybuchł tak głośnym piskliwym śmiechem, że ściany się zadrżały, a on sam spadł z krzesła.

Jednak panu inspektorowi Dorianowi Zaan nie było do śmiechu. Wyglądał na wściekłego moją odpowiedzią, a przecież to była najprawdziwsza prawda.

— No dobra — odpowiedziałam, odwracając się do niego przodem. — Założyłam się z nim.

— Założyłaś się z elfem — powtórzyła z niedowierzeniem wiedźma.

— A właściwie sprowokowałam go do pytania – sprostowałam, czując się z niewiadomych powodów głupio. — Stwierdził, że wiązanie się z ludźmi, którzy tak krótko żyją jest bez sensu. Więc zaproponowałam, że powinien zapytać o ten sens wampira. — Wzruszyłam ramionami całkowicie niewinnie. – Zrobił to jako ostatnie pytanie i właśnie po tym pytaniu w furii podpisał zgodę.

Nastała cisza. Wszyscy na mnie patrzyli w oczekiwaniu, a ja nie miałam pojęcia o co chodzi.

— A co powiedział wampir? — zapytała Vanessa.

— No cóż. — Odgarnęłam nerwowo włosy zza ucho. — Nie za bardzo rozumiem niezwykłości tych słów. Powiedział, że tu nie chodzi o was, ale o ludzi. Nie wiem jak wam to powtórzyć, on tak ładnie ubrał to w słowa.

Chyba Vanesse najbardziej uderzyły te słowa. Patrzyła na mnie swoimi jasnymi oczami bez mrugania.

— Dobra, kurduplu. Dosyć — powiedział z zdecydowanie Zaan, odkładając z głośnym stukiem kubek. — Musimy kogoś przesłuchać. Pójdziesz ze mną, tylko nie namieszaj jak zawsze.

Prychnęłam. Przecież nie robię nic niezwykłego.

— To nie ja mieszam. To się miesza samo.

— To miało sens, człowieku — parsknęła wiedźma, a mi znów się zrobiło się głupi.

— Ubieraj się — zarządził, sam wstając. — Musimy zwęziliśmy krąg podejrzanych. Na razie wiem, że guzik jest z niemieckiego munduru z 1700 roku. Musimy znać grupę osób, które je nosiła, lub miała dostęp.

— Trochę kawałek czasu — zauważyłam posępnie. — Ten koleś nie przebierał się od 1700 roku?

Nie rozbawiła go moja uwagą. Chwycił odpowiednie dokumenty z biurka. Musiał się skupić, gdyż trochę je porozwalałam.

— Znamy tylko jednego człowieka, który w tym czasie był w Niemczech i może nam pomóc.

— Kto to?

— Ale niestety, jeszcze nie odpowiedział mi na list. — Zignorował moje pytanie. — Ma blokadę, nie możemy tak po prostu do niego wskoczyć — tu zrobił cudzysłów z palców — jak ty to zawsze robisz.

Poczułam się urażona. Zachowywał się jakby była jakąś włamywaczką, albo natrętną muchą.

— Więc jaki jest plan?

— Zapukamy do jego drzwi jak zwykli ludzie. — Czy to miało mnie jakoś urazić? — Mam adres od dyrektora, to jego stary znajomy. Nie mów niepotrzebnych rzeczy, jest wrażliwy i może przestać współpracować.

— Jeśli w ogóle będzie — wtrącił się Maks, już spokojnie siedząc na swoim krześle. — Niespecjalnie lubi się wtrącać w nasze sprawy. Zwłaszcza kryminalne.

— No dobra. – Pokiwałam głową, wlokąc się za nim do drzwi. — Ale kto to? Jakiś super-hiper niebezpieczny czarnoksiężnik?

— Blisko — parsknął Maks.

— To ktoś — zaczął Zaan chwytając za klamkę. — W kim nie chciałabyś mieć wroga — ostrzegł poważnie. — Najlepiej być w dobrych stosunkach z nim i jego żoną, bo gdy nie... — zawiesił złowieszczo głos, jak mój ojciec strasząc mnie za dziecka.

Popchnął drzwi, ale co zdarzało mi się bardzo często, nie pojawił się przed nami korytarz Instytutu. Przed nami znajdowała się piękny salon w stylu wiktoriańskim. A na skórzanej kanapie siedziała zaskoczona para.

Zaan również zesztywniał zaskoczony zaistniałą sytuacją, tylko ja się szeroko uśmiechnęłam, rozpoznając mężczyznę na kanapie.

— O rany! — krzyknęłam wesoło. — Cześć Nikolas!

— Witaj, moja droga — odpowiedział mi tym samym rozbawieniem, co ja.

Ten świat jest jednak mały. Zwłaszcza ten magiczny. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top