Rozdział 14
Szłam obok niego i czułam jak sztywne i napięte jest jego ciało. Był wściekły. Ale nie tak wściekły jak zazwyczaj kiedy na mnie wrzeszczy. Jego furia była niema. I to chyba było jeszcze bardziej przerażające. Po raz pierwszy szłam obok niego w bezpiecznej odległości i się nie odezwałam. Chyba po raz pierwszy tak długo przy nim milczałam.
Dobra, wiedziałam że trochę przegięłam. W końcu to były prywatne dokumenty. No i go wykiwałam, niszcząc jego plany i niezachwiane postanowienie, że nie da ludziom ślubu.
Nie wiem co było w słowach tego wampira, ale elfa kompletnie wyprowadziło to z równowagi i zgodził się na ten ślub. Wyszedł z hukiem zaraz po podpisaniu certyfikatu.
A ja polazłam za nim.
Chyba też uraziłam jego elfią dumę. Ani razu nawet mnie nie zaszczycił spojrzeniem. Zaczęłam czuć paskudne wyrzuty sumienia.
Przeszliśmy do Instytutu przez to samo w wejście z którego wychodziliśmy. Wskoczyłam za nim do Instytut, ale nie wylądowaliśmy w gabinecie elfa. Weszliśmy z szafy w jakieś Sali konferencyjnej. To było o tyle żenujące że znajdowali się tam większość mojej jednostki, dyrektor i szczerze rozbawiony Emanuel, był w swojej dorosłej wersji. Nie roztaczał wokół siebie tej przytłaczającej aury.
— Gratuluje — powiedział, a ja szczerze żałowałam że to powiedział, bo elf wybuchł jak bomba zegarowa.
— GRATULUJESZ?! — wrzasnął, że miałam wrażenie że pomieszczenie się zatrzęsło. — WYKIWAŁA MNIE!
— To nie prawda! — powiedziałam z oburzeniem. — Sam się zgodziłeś. Słowa nie powiedziałam przez całe spotkanie!
— Nienawidzę cię !
— Mój drogi to słów... — zaczął z stoickim spokojem, tak jakby widział ten film po raz trzeci. Przez to, że widzi przyszłość nie zdziwiłabym się.
— To za dużo powiedziane — machnęłam niedbale ręką. Przechodziłam przez tą rozmowę z Adamem wiele razy. Zwłaszcza jak przechodziliśmy okres dojrzewania. — Można nienawidzić pająków. O ! Albo jaszczurek, bez urazy inspektorze — zwróciłam się do niego szybko. Siedział z twarz zasłoniętą dłońmi, jak by zastanawiał się dlaczego Bóg pozwolił mu dzisiaj wstać z łóżka. Był autentycznie załamany. — Ale od razu mnie? Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie... Albo elfy! Mogę udawać elfa na czas rozmowy. No, bo widzisz....
Urwałam przez jego wrzask. Zrobił nawet gest rękami, jakby chciał mnie udusić, ale ostatecznie wyszedł trzaskając drzwiami.
Zamrugałam zaskoczona, ale nie dałam się zbyć. Wybiegłam za nim.
— Pójdziemy razem na ślub?!
Odpowiedział mi histerycznym wrzaskiem. Był tak wysoki, że nie zdziwiłbym się jakby okna pękły w drobny mak.
Chciałam za nim wejść do biura, spróbować załagodzić sytuację. Chciałam też dowiedzieć się co go tak wyprowadziło z równowagi. Przecież wampir powiedział tyko:
— Tu nie chodzi o nas. Tu chodzi o nich. Uszczęśliwia mnie jej szczęście...
Zaraz po tym rzucił im certyfikat i wyszedł.
Dopadłam do drzwi, które chwile temu zostały przez Długouchego zatrzaśnięte. Ale nie wpadłam do jego gabinetu. Wpadłam do swojego mieszkania, prawie zabiłam się o Heńka. Opadłam na kolana i spojrzałam z wyrzutem na zamknięte już drzwi.
Widocznie Instytut nie chciał, żebym z nim rozmawiała. On naprawdę robi ze mną co mu się podoba.
Zaczęłam zbierać swoje resztki z podłogi, w między czasie przepraszając syczącego Heńka. Biedak jak zwykle był wściekły, nie tylko dlatego że na niego wpadłam, ale że go zostawiłam na długi czas, bez przysmaku.
— Alicja?
Aż podskoczyłam jak usłyszałam jakiś wysoki głos ze mojego salonu. W teorii nikogo nie powinno tu być. Do diabła, czy ja w ogóle zamknęłam drzwi jak wychodziłam do tej wariatki, która nazywa się psychologiem?
Zaraz jednak się uspokoiłam, bo zobaczyłam Amandę w drzwiach do mojego salonu. Normalnie bardzo bym się ucieszyła, widząc ja. W końcu sama do mnie przyszła, ale dziewczyna wyglądała okropnie. Była czerwona i opuchnięta od płaczu.
Natychmiast rzuciłam się w jej stronę.
— Co się stało? — złapałam ją za ramiona.
Wyglądałam na kompletnie roztrzęsioną i załamaną. W mojej głowie zaczęły się tworzyć najczarniejsze scenariusze, a najgorsze z nich był, że morderca Adama próbuje schwytać teraz ją.
Nie uzyskałam odpowiedzi. Dziewczyna rozpłakała się całkowicie i mnie objęła. Była ode mnie wyższo o prawie dziesięć centymetrów. Była piękną blondynką, nawet jak była załamana. Adam zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. I naprawdę mu się nie dziwiłam.
— Nie wiem co robić — wyszeptała mi w ramie.
Pogłaskałam ją po plecach i zaciągnęłam nas obie do salonu. Tam usadowiłam ją na kanapie i opatuliłam kocem.
— Wszystko będzie dobrze. Chcesz coś do picia?
Złapała mnie z dłoń i się skuliła. Nie patrzyła mi w oczy. Pozwoliłam jej na zebranie się w sobie. Niepokój palił mnie od środka. Coraz bardziej obawiałam się tego co usłyszę.
— Jestem w ciąży.
Potrzebowałam naprawdę długiej chwili by to zakodować.
Ona jest w ciąż. Ma dziecko w brzuchu. Plemnik. Plemniki Adama. TO DZIECKO ADAMA!
— O MÓJ BOŻE! Jesteś w ciąży! — Objęłam ją mocno i pocałowałam w głowę.
— Wiedziałam, że tak zareagujesz — mruknęła dając mi usiąść sobie na kolanach.
Złapałam ją za policzki i wyszczerzyłam się szeroko.
— Damy sobie radę. Obiecuję ci, że ci pomogę. O mój Boże, jak długo wiesz?
— Dzisiaj byłam u ginekologa. Piąty tydzień, nie sądziłam... Podejrzewałam, ale nie dopuszczałam do siebie myśli że... Nie wiem co zrobić.
— Masz na myśli... Och.
Aborcja.
Poczułam jakbym dostał policzek. Chce usunąć dzieciaka Adama. I swojego.
— Ja... Nie potrzebnie ci powiedziałam – mruknęłam patrząc w dół. — Ale... Tak bardzo bałam się zostać teraz sama. Wiem co o tym myślisz.
Złapałam ją mocno z ramie i zmusiłam by na mnie spojrzała. Widziałam jak przerażona i załamana jest. Nie dość, że straciła narzeczonego to teraz zostanie samotną matką.
— Posłuchaj — powiedziałam poważnie. — To twoje ciało. Twoja decyzja. Cokolwiek postanowisz, pomogę ci. Możesz tutaj zostać tak długo jak zechcesz. Możesz nawet się wprowadzić. Adama nie ma, ale masz mnie. Będę cię wspierać cokolwiek byś nie postanowiła — powtórzyłam z mocą.
Obserwowałam jak jej oczy napełniają się łzami, a w gardle zatrzymają się słowa.
Ostatni okres musiał być dla niej istnym piekłem.
— Tak się cieszę, że mogę na ciebie liczyć. Tak się boję. To wszystko wydaje się koszmarem. Przepraszam, że tak długo zwlekałam by znów się z tobą spotkać.
— Nic się nie stało. — Znów ją mocno objęłam.
— Jesteś taka silna.
— O nie — szepnęłam przymykając oczy. — Jestem słabsza niż ci się wydaję. Trzyma mnie tylko zemsta i głupi upór.
Kim ja będę, jak już dokonam sprawiedliwości? Czy będę miała jeszcze po co żyć?
Optymistycznie zakładając, że to wszystko przeżyję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top