Rozdział 10
Miałam paskudny wieczór i poranek. A wszystko przez Abrahama, który przed wyjściem na swoją nocną zmianę na złość robił taki rozgardiusz i hałas, że nie mogłam spać. Zrobiłam nawet dziurę w ścienię, która dzieliła nasze sypialnie przez rzucenie w nią lampką. Już szłam korytarzem by go ochrzanić, ale wtedy wszystko ucichło i on poszedł do pracy.
Myślałem, że to koniec, ale wszystko zaczęło się na nowo o świcie, kiedy wrócił. Wtedy już nie przebierałam w słowach. Wparowałam mu do mieszkania przez balkon i zdzieliłam go mocno poduszką z kanapy. Jak zwykle rozpętała się burza.
Miał tak samo paskudny charakter jak ja. Gdy Adam jeszcze ze mną mieszkał łagodził nasze temperamenty. Ale teraz na próżno było szukać wzajemnego zrozumienia.
Skończyło się na tym, że rozerwał mi rękaw koszuli, przez gwałtowne szarpnięcie, kiedy chciałam go kopnąć w kroczę.
— Jesteś taka upierdliwa — westchnął rzucając się bezwładnie na kanapę.
— A ty męczący — mruknęłam siadając zaraz obok niego.
Byliśmy zdyszani. On unikania moich ciosów, ja próbą przyłożenia mu porządnie w twarz.
— Śmierdzisz.
— A tobie wali z japy. Mogłaś przynajmniej umyć zęby zanim tu przylazłaś.
— Przyszłam ci przyłożyć, nie się całować.
— I chwała niebiosom.
Roześmiałam się i kopnęłam go w pierś. Czasem potrafił być zabawny.
— Zjeżdżaj, Tchórzu — westchnął rozkładając się na całości kanapy i skopując mnie na ziemię. - Muszę odespać.
— Nie nazywaj mnie tak — mruknęłam po raz tysięczny. — Ciesz się, że idę do pracy, bo zrobiłabym ci takie same piekło jak ty mi.
Odchylił poduszkę, którą miał na twarzy by na mnie spojrzeć. Miał nieprzyjemny ostry wzrok. I właśnie przez ten nieprzyjemny wygląd wszyscy się go bali w bloku, oprócz mnie.
No może pani Leokadia z dołu jeszcze byłaby zdolna mu przyłożyć. Ale przy okazji i mi. Nie zliczę ile razy zalaliśmy jej mieszkanie, robiąc sobie nawzajem na złość.
Kobieta nas nienawidziła.
— Myślałem, że jesteś na przymusowym urlopie — powiedział ostro.
— Znalazłam sobie prace wolontariusza. — Wzruszyłam ramionami ruszając w stronę dzielącego nas balkonu.
— Oczywiście — mruknął z paskudnym uśmiechem, zakładając sobie z powrotem poduszkę na twarz. — Zamknij drzwi ! — wrzasnął za mną. — Nie chce by twój parszywy kot znów zżerał mi roślinki.
— Trzeba było nie sadzić kocimiętki — zagderałam, ale zamknęłam za sobą jego drzwi od balkonu.
Miałam sporo czasu do pojawienia się w Instytucie. Dlatego na spokojnie się przygotowałam. Z radością przyjęłam to, że wyglądam już normalnie. Zero ran, zero białych włosów.
Wiedziałam, że sytuacja jaką zastanę w Instytucie nie będzie za ciekawa, ale przygotowałam się na to psychicznie. Nie zamierzałam płakać czy być przerażona. To było ponad mnie. Poza tym, miałam cel, dla niego mogłam się trochę poświęcić. Postanowiłam sobie również, że już więcej nie ruszę się bez inspektora. Uwieszę mu się na ramieniu jak rzep i będzie musiał mnie wszędzie ze sobą targać. Choćby do toalety.
Chciałam być chwilę wcześniej od reszty, dlatego niemal z dwudziestominutowym wyprzedzeniem już stałam pod drzwiami.
Ale ku mojej rozpaczy drzwi nie pozwoliły mi przejść. W panice, że po wczorajszym wydarzeniu Instytut stwierdził, że już mnie nie chce, zaczęłam otwierać i zamykać drzwi, łudząc się, że jednak mnie wpuszczą.
Po takiej desperackiej dziesięciominutowej próbie, w końcu w drzwiach naprzeciwko pojawił się rozwścieczony Abraham.
— Odbiło ci?!
— Nie mogę iść do pracy! — wyjęczałam płaczliwie.
Zmarszczył zdezorientowany brwi przyglądając się mojej sylwetce.
— Zamek ci się zepsuł?
— Drzwi mnie nie chcą puścić.
Jego wzrok mówił jedno.
W jego oczach byłam bardziej porąbana niż wcześniej sądził.
Nie przejmując się co ta zakała ludzkości o mnie pomyśli spróbowałam jeszcze parę razy, ale nie przyniosło to żadnego skutku.
Poddałam się w końcu i stwierdzając, że błagania i groźby nie mają sensu usiadłam pod drzwiami. Postanowiłam poczekać.
— Ty też tak na mnie nie patrz, bo nie dostaniesz żarcia — warknęłam na mojego kota, który miał identyczny wzrok jak Abraham.
Minuty mijały, a nic się nie zmieniło. Zaczęłam jeść nawet drugie śniadanie z nudów.
— Nic nie dostaniesz — syknęłam do kocura, który czaił się na moje płatki z mlekiem.
Prychnął i zabunkrował się w salonie.
Już dawno minęła godzin rozpoczęcia pracy, a ja z frustracją przeżuwałam kolorowe płatki z mlekiem i wgapiałam się w swoje drzwi.
Właśnie wkładałam sobie następną porcje drugiego śniadania kiedy drzwi same się otworzyły, a ja ujrzałam gabinet dyrektora.
Znieruchomiałam na ten gwałtowny ruch. Miałam pełną łyżeczkom przy otwartych ustach, więc musiałam dla nich wyglądać komicznie.
Rozmowy ucichły i wszyscy na mnie spojrzeli.
Przed centaurem siedział elf i Vanessa, a o ścianę opierał się inspektor. Doskonale widziałam jego minę. Mówiła jasno „za jakie grzechy mi ją postawiłeś w życiu? Skąd ona się w ogóle urwał?".
Pisnęłam szczęśliwa i odstawiłam miskę na bok.
— O Boże! — krzyknęłam skacząc na równe nogi . — Trzymajcie drzwi! Czekam tu godzinę, aż się Instytut namyśli — piszczałam szukając kurtki.
Prawie wleciałam do środka przez to, że potknęłam się o własne kapcie.
— To jak czekać na taksówkę o północy. Nie wiadomo kiedy się pojawi. I niech mi ktoś powie, że Instytut mi nie robi na złość! — gadałam jak najęta ubierając w biegu buty.
No i na co ja je zdejmowałam?
Pewnie wyglądałam komicznie skacząc przed nimi z jednym trampkiem.
Jednak co zastanawiające nikt się nie ruszył, nikt się nie odezwał, nawet nie zaśmiał. W ogóle w powietrzy panowała nieprzyjemna atmosfera.
— Pa Heniek! — krzyknęłam zamykając drzwi i stając przed nimi gotowa na wszystko. — To co? Ochrzan i morały?
Inspektor westchnął. Aż poczułam zapach siarki.
— Kim jest Heniek? — zapytał centaur z najwyższym zdziwieniem jakie mogło się odmalować na jego twarzy.
Wszyscy jak na komendę na niego spojrzeli. Wyglądali na tak samo zaskoczonych jak on.
— Jedyny mężczyzna w moim życiu — westchnęłam teatralnie.
W sumie była to prawda.
— Naprawdę? — Dyrektor wyglądał na coraz bardziej zdziwionego. A wręcz na zaniepokojonego.
— Tak — potrząsnęłam energicznie głową. — Zwiał mi nie wiadomo gdzie. Tydzień go nie było.
— Nie dziwę się.
Pusząc się wściekła, prychnęłam.
— Mów co chcesz. Zawsze do mnie wraca. A jak mu położę wątróbkę na parapet to jest w godzinę.
— Zaraz co?
— Co? — powtórzyli zaraz po nim wszyscy zebrani.
Zmarszczyłam brwi na ich zdziwienie.
— Lubi wątróbkę — obroniłam się lekko zażenowana. Może za dużo gadam?
— Tak wabisz swojego... Kim jest Heniek? — zapytał zdezorientowany olbrzym.
To był całkiem zabawny widok widząc go takiego zmarszczonego na czole.
— Moim kotem, oczywiście. A czym?
Zaległa chwila ciszy w której wszyscy na mnie patrzyli.
I nagle wybuchło. Elf i Vanessa zachichotali, inspektor schował uśmiechniętą twarz w dłoniach w akcie załamania, a dyrektor ryknął śmiechem. Wszystko się wokół zatrzęsło. Wyglądało tak jakby nie śmiał się od dawna.
Po tym żenującym wstępie, przeszliśmy do konkretów. Nie było już tak sztywno jak tu weszłam, ale jednak. Dostaliśmy porządne manto słowne. No bardziej oni wszyscy, mnie prawie pogłaskał po głowie, pytając czy wszystko w porządku. Zapewniłam, że tak. Nawet w akcie dowodu pokazałam ręce, że już się zagoiło.
Nikt nie pytał o to jak to możliwe, że tak szybko się moja rana zagoiła. Ale stwierdziłam, że musieli wiedzieć gdzie wylądowałam po tej całej akcji.
Widziałam jak elfowi jest głupio za swój uczynek, a Vanessa odsuwała się ode mnie jak najdalej się dało. To było trochę smutne, ale liczyłam, że weźmie się w garść. Tylko inspektor zachowywał się tak jak zwykle. Był sztywny i złośliwy w stosunku do mnie.
Myślałam, że jest tu tylko rekreacyjnie. Ale po strofowaniu dwójki siedzących obok mnie przeszedł na olbrzyma. Nigdy nie sądziłam, że centaur może być taki ostry. Teraz dopiero zobaczyłam jak wściekły był na całą sytuację. Oskarżył o wszystko Doriana, jakby to była jego wina.
Na początku byłam tak zaskoczona, że nie zareagowałam. Było to dla mnie niepojęte, zawłaszcza, że taki złośliwiec do mnie, nie bronił się w ogóle. Przyjmował wszystko pokornie, jakby rzeczywiście była to jego wina.
— ... miałeś jej pilnować w czasie...
— Zaraz ! — krzyknęłam wojowniczo przerywając tę tyradę. — On nie miał nic z tym wspólnego. Niech pan oskarża tego długouchego...
— Hej!
— Nie mam pięciu lat, zresztą przeżyłam...
Posłał mi ostre spojrzenie, co od razu mnie zamknęło. Jeszcze na mnie tak nie spojrzał odkąd tu jestem.
— Dziewczynka i inspektor zostają reszta może odejść.
Nikt nie śmiał zaprzeczyć. A ja nawet nie zareagował, że nazwała mnie „dziewczynką".
Kiedy pozostała dwójka wyszła, a Dorian usiadł obok mnie, centaur zrobił coś co było chyba u niego typowe. Spojrzał w gwiazdy.
Poczułam się tak jak za pierwszym razem jak się tu pojawiłam.
— Człowiek jest bardzo delikatną istotą na tym świecie.
Zmarszczyłam nos gotowa zaprzeczyć, ale się nie odważyłam. Coś ciężkiego wisiało w powietrzu.
— Wiele osób z chęcią by cię zabiło, dziecko — kontynuował. — Dlatego powierzyłem cię opiece najlepszego pracownika tu.
Miałam ochotę ostentacyjnie zmierzyć złośliwego olbrzyma, ale się powstrzymałam. Nie odrywałam oczu od pół konia.
— Nie wywiązał się z tego. Zaan, jesteś świadomy co by mogło się stać, gdyby nie zwykła fortuna sprzyjająca dziecku?
— Jestem świadomy.
— Mam nadzieje, że weźmiesz sobie tą lekcję do serca — mruknął. — Mimo wieku wiecznie się uczymy...
Oparłam głowę na dłoni i się zgarbiłam. Brzmiał jak mój nauczyciel od historii. Już mi się chciało spać.
— ... i mimo siły, również możemy przegrywać.
Spojrzał na mnie jasnymi oczami. Jego humor chyba się polepszył.
— Wieczorami sala treningowa jest wolna. Chciałbym żebyś trochę wytrenował, naszego człowieka....
— Zaraz! Na legalu daje mu pan pozwolenie by mnie bić?
— W porządku. — Ignorując mnie kompletnie inspektor odpowiedział z mocą. — Przyłożę się bardziej do swoich obowiązków i nie dam się już zaskoczyć.
Całkowicie pozbawiona zdania, czy opinii zostałam wręcz wyniesiona z biura centaura.
— Postaw mnie do diabła — syknęłam wściekła gdy szedł pustym korytarzem trzymając mnie jak lalkę.
Postawił mnie i przyjrzał mi się.
— Masz jakieś mięśnie?
— Takie, które wystarczają by ci przyłożyć.
Zmrużył oczy, ale nie skomentował. Stojąc tak blisko irytująco nade mną górował. Natychmiast się wyprężyłam.
— Co się w ogóle stało w biurze wczoraj? Nim Vanessa wpadła w szał? Zrobiła coś komuś?
Zamknął oczy na moment, jakby przypominał sobie z boleścią tą scenę.
— Uderzyła Maksa z zaskoczenia jak ją przytrzymywaliśmy. Dlatego zdołała mnie wykiwać.
— Och...
— Wszystko w porządku?
— Tak.
— Myśleliśmy, że jak twój zapach jest nijaka to i zapach krwi, a tu dość kłopotliwa niespodzianka.
— Często słyszę o sobie takie porównania.
Nie skomentował tego. Wyrównał tylko tępo chodu do mojego i resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Dopiero pod drzwiami się zatrzymał i znieruchomiał nim chwycił za klamkę.
— Co do treningów, to się jeszcze umówimy.
— Naprawdę musimy? Nie chce mieć obitego tyłka przez ciebie.
Przysięgam, że zadrżały mu kąciki ust.
— Nie.
Myślałam, że to koniec niespodzianek na dziś, że usiądę obok biurka bruneta i zaczniemy zwykłą pracę. Ale się pomyliłam. Tuż przy moim krześle stał jakiś wysoki blondyn. Miał togę. Autentyczną starożytną suknie przeplataną złotym pasem.
Jego błękitne oczy błyszczały od wściekłości, a najgorsze było to, że patrzył prosto na mnie.
W co ja się znów wpakowałam?
— Musimy porozmawiać — powiedział z taką mocą, że poczułam jak mi miękną nogi.
Kim on do diabła był. Jestem pewna, że nikogo takiego nie poznałam. A po reakcji innych musiał być kimś ważnym. Vanessa była chyba jeszcze bledsza, wiedźma chowała twarz pod włosami, a Maks wiązał i rozwiązywał sznurówki.
— Możesz ze mną porozmawiać Emanuel. To ja jestem za nią odpowiedzialny.
Zrobiłam ogromne oczy. W życiu bym nie powiedziała, że to ten mały chłopczyk, który czyta w myślach. Znaczy, oczywiście byli identyczni, ale to był dorosły facet!
Piękny tak w ogóle, ale to nie miało większego znaczenia, bo wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Jak na razie nieźle się kontrolował.
— Z całym szacunkiem, Zaan — syknął zbliżając się do nas. Zwróciłam uwagę na materiał togi. Pięknie się układała. Wyglądał jak grek, albo bóg z ich mitologii. — Jednak nie chce rozmawiać z tobą, ale z nią.
Naprawdę roztaczał wokół siebie jakąś dziwną aurę. Chciałeś wręcz paść przed nim na kolana. Jednak zauważyłam, że na inspektorze nie robiło to większego wrażenia.
— To rozkaz wicedyrektora — syknął jeszcze bardziej rozjuszony.
Wyszliśmy, a ja czułam, że to moje ostatecznie chwile tutaj. Zwolni mnie, wykazuje mi pamięć. Zakopie w dziurze. Żegnaj o świecie...
— Przestań panikować — powiedział szorstko.
Chciałam powiedzieć, że to niesprawiedliwe, że może czytać w moich myślach tak łatwo, ale się powstrzymałam. Chyba bałam się na równi jak wczoraj.
Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi.
Nie szliśmy długo. Zaraz za zakrętem, na samym końcu korytarza było jego biuro. Było tu zupełnie inaczej niż u nas w jednostce specjalnej. Było to duże jasne pomieszczenie z obrazami i rzeźbami.
Pięknie pomyślałam. Tak poetycko.
— Usiądź.
Podstawił mi przy biurko piękne krzesło obite w jedwab.
Dlaczego ja takiego nie mam przy biurku inspektora?
— Jesteś niepoważna — zaczął niemal natychmiast po tym jak usiadł.
Jego słowa były niczym szpile w moją duszę.
— Dlaczego na bogów tu wróciłaś? Jesteś śmiertelnie przerażona!
— Wcale..
— Nie kłam, wiem lepiej!
Poczułam jak pieczą mnie policzki. Musiałam zamrugać parę razy oczami by pozbyć się niepotrzebnej wilgoci.
Gdzie się podział ten uroczy chłopczyk, którego od razu polubiłam?
— Znam twój powód i motywację. Ale bądź poważna! Mogłaś wczoraj zginąć! Twoje życie jest ważniejsze niż...
— Wcale nie ! — krzyknęłam wstając gwałtownie. — Był dla mnie jak brat! Nie zamierzam się poddać.
— Wiesz, że twój upór jest idiotyczny? Niewiele możesz wnieść do akcji. Jesteś krucha. Jesteś jeszcze dzieckiem! A najgorsze jest to, że wszystko w sobie dusisz!
Sam zaczął krzyczeć, co w jego wykonaniu miało bardziej majestatyczny efekt. Nawet wstał jak ja.
— Nic ci do tego! Mam 23 lata, jestem pełnoletnia, mogę żyć jak chcę.
— Wszystko słyszę! Wszystkie...
— To przestań — wręcz pisnęłam rozpaczliwie. — Przestań wszystko wiedzieć...
Głos mi zadrżał. Byłam bliska histerycznego płaczu. Dopiero teraz jak mi to powiedział zaczęło mnie wszystko przerastać.
— Płacz — warknął z mocą.
Nie chciałam mu dać satysfakcji, dlatego powstrzymałam się z całych sił. Mimo drżącej brodu nie uroniłam ani jednej łzy i nie wydałam żadnego dźwięku.
— Płacz — powtórzył i wyciągnął do mnie dłoń, zapewne chcąc mnie dotknąć.
Ale ja się spłoszyłam. Nie chciałam by mnie dotykał. Odskoczyłam i ruszyłam biegiem do wyjścia. Nie chciałam tu być. Miałam serdecznie dość. Chciałam zabunkrować się w łazience. Jednak tuż przy drzwiach zostałam zatrzymana. To mała rączka trzymałam mnie desperacko za pasek od skórzanej kurtki. Patrzałam prosto w ogromne niebieskie oczy dziecka.
— Nie chciałem cię przestraszyć. Chce żebyś należycie zapłakała.
— Nie chce płakać — wyszlochałam.
— Powinnaś — szepnął łagodnie i wystawił w moją stronę małe rączki. — Jestem tutaj dla ciebie.
Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem. Padłam przed nim na kolana i przytuliłam małe ciałko blond chłopca, który jeszcze chwile temu był przerażającym, ale pięknym mężczyzną.
Objął mnie ciepło i pogłaskał po głowie kiedy ja prawie dusiłam się od płaczu. Czułam jakby wszystko ze mnie wylatywało.
— Za mało płaczesz, Alicjo. Za mało. Nie możesz tego dusić. Do boli jeszcze bardziej. I ciebie i mnie.
Nie rozumiałam z bardzo swojej sytuacji, ale w tym momencie miałam to gdzieś. Ta mała wersja wicedyrektora działała na mnie uspokajająco.
Nie wiem ile tak płakałam, chyba sporo, bo gardło mnie piekło i łez mi zabrakło.
— Grzeczna dziewczynka — szepnął głaskając mnie po głowie, kiedy go przeprosiłam i się odsunęłam. — Przyjdź do mnie za dwa dni. Dam ci cukierki.
Parsknęłam, ale zapewniłam go, że przyjdę.
Wychodząc z jego ładnego biura pociągałam nosem , ciesząc się, że nie mam dzisiaj na sobie maskary.
Pokonałam może kilka metrów kiedy napotkałam zaskoczone spojrzenie inspektora tuż przed sobą. Przez szok, że widzę go na korytarzu nic nie powiedziałam. On sam przez szok ujrzenia mnie w takim stanie nic nie powiedział. Jednakże wystarczyły dwa mrugnięcia by nagle jego mina z zaskoczonej zmieniła się w istną furię. Nawet jak wbrew jego woli poszłam na akcje z Maksem nie był tak zły.
Jego cała lewe strona twarzy, i odsłonięta ręka, ozdobiły lśniące czarne łuski, oczy zrobiły się jeszcze dziksze, a włosy najeżyły się tak, że byłam niemal pewna, że są ostre w dotyku. Ruszył w stronę gabinetu wicedyrektora jak buldożer, ale w porę przed nim stanęłam i zatrzymałam.
— Co ten skurwiel ci zrobił? — wywarczał tak niewyraźnie przez złość, że w pierwszej chwili nie zrozumiałam.
— Wszystko w porządku. Wszystko okej, panie gburze — zapewniłam desperacko.
Wyglądał tak jakby chciał go zabić.
Spojrzał na mnie dziko przez co przeszły mnie ciarki, ale nie odsunęłam dłoni od jego torsu.
— Po prostu mi w czymś pomógł.
— Doprowadzając cię do płaczu?
— Tak. Już mi lepiej. Długo mnie nie było? Co teraz robimy?
Jakimś cudem zdołałam go odciągnąć od pomysłu zabicia blondyna, ale jeszcze długo z jego twarzy nie zniknęły łuski.
Nie miałam bladego pojęcia co się tu najlepszego wyprawia. Wiedziałam jednak, że to nowy poziom w relacji ja-człowiek, a wszyscy nadnaturalni tutaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top