Rozdział 1
Z racji, że byłam na przymusowym zwolnieniu, nie mogłam prowadzić żadnej sprawy. Ale od początku każdy wiedział, że będę węszyć. Nikt jednak nie podejrzewał, że jestem zdolna do wkradnięcia się przez okno łazienki na komendę i przejrzenie wszystkie raporty oraz dokumenty dotyczące sprawy.
Szybko okazało się, że to sterta śmieci, a prowadzący sprawę nie zamierzali się w to specjalnie zagłębiać.
— Tchórze — szepnęłam mściwie, wiedząc już komu obsmaruje samochód.
Mimo początkowej niechęci do zeznań świadków, natrafiłam na parę perełek, które mogły mi bardzo pomóc ruszyć z miejsca.
Porobiłam zdjęcia dokumentów, gwizdnęłam paralizator z biurka i mogłam zwiewać do swojego mieszkania. Paralizator zabrałam dlatego, że skonfiskowano mi odznakę i broń, a ja wiedziałem, że potrzebuje jakkolwiek się bronić.
Nie zamierzałam się poddać, nawet za cenę życia.
Zabierając mi przyjaciela, zabrali sobie też spokojne życie, bez wściekłej wariatki będącej im na ogonie.
Podskoczyłam na hałas na korytarzy. Ciche szuranie było niczym dzwony kościelne popołudniu. Dlatego nie wiele myśląc, pochowałam wszystkie kartki na swoje miejsce i zanurkowałam pod biurko. Wstrzymałam oddech, słysząc skrzypnięcie drzwi.
Czy komendant specjalnie kazał sprawdzać biuro, przewidując, że się włamię?
To w jego stylu. Poza tym, miał rację.
Z uwagą obserwowałam łunę światła z holu i niewyraźny cień policjanta na nocnej zmianie.
Słyszałam jak mruczy coś pod nosem i zaraz zamyka z trzaskiem drzwi.
Odetchnęłam. Upiekło mi się. Nie wiem, czy po takiej akcji, by mnie nie zwolnili.
Trzeba się już stąd wynosić. Miałam co chciałam, czas na mnie.
Czując się jak kreskówkowy ninja, skradałam się w stronę łazienki, a następnie wyszłam tą samą drogą jaką tu przyszłam.
I mimo że tej nocy spałam zaledwie dwie godziny, następnego dnia zaczęłam swoje własne śledztwo.
Przesłuchałam jeszcze raz świadków, ale tym razem wzięłam te osoby w poważną rozmowę na temat zdarzenia, a nie jedno pytanie co widziały.
Ogólnie cała sprawa polegała na tym, że Adam i jego partner Olaf zostali oddelegowani do sprawy zaginięć ludzi.
Ludzie znikali nagle i zazwyczaj byli to nastolatkowie w wieku szesnaście-osiemnaście lat o niskim wzroście i ciemnych włosach. Nie ważne od płci wszyscy mieli podobne cechy wyglądu.
Z tego co wyczytałam z notatnika Adama, podejrzewał, że to nie grupa przestępcza, ale jedna osoba, prawdopodobnie silny mężczyzna. Wskazywało na to ten sam typ ofiary i podobne działanie.
Nic innego nie ustalił.
Od świadków natomiast wiem, że kiedy radiowóz z Adamem i Olafem dojeżdżał do hangaru na ścieżce, a samochód zgasł, to znikąd pojawiła się czarna postać. Zaraz po tym zniknął i on i policjanci. Jakby wszyscy rozpłynęli się w powietrzu.
To było dziwne. I niemożliwe. Musieli coś pominąć. Może nie zauważyli jak wysiadają i gdzieś idą? Ale wszyscy uparcie twierdzą, że widzieli jak znikają. Para studentów, starsza pani i mężczyzna widzieli to samo z mostu.
Ich zaznania był spójne. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
Mimo zakazów, poszłam na miejsce ich zaginięcia. Po radiowozie już nie było śladu. Wszystkie dowody, zostały też zabrane. Ale coś mi tu nie pasowało.
Dlaczego w takim miejscu chcieli się spotkać z informatorem? O ile dobrze wyczytałam w notatniku Adama, ten ciemny gościu miał być ich informatorem w sprawie porwań nastolatków.
To wszystko jakoś nie miało sensu.
Stanęłam w miejscu, w którym stał samochód. Rozejrzałam się. Nie było szans, by gdzieś się schować. To była otwarta przestrzeń. Najbliżej był tylko jeden śmietnik, a by się do niego dostać, trzeba było pokonać kilka metrów. Z mostu byłoby to doskonale widać.
Zaczęłam łazić w kółko, licząc że na coś się natknę. Wiedziałam, że to szansa jeden na milion, ale chciałam przynajmniej spróbować. Technicy też są ludźmi. Mogli się pomylić. Zwłaszcza, że jeden z techników jest alkoholikiem i lubi olewać swoją pracę.
Jak jeden człowiek mógł pokonać dwóch wysportowanych policjantów? Musiał mieć jakiś wspólników. Nie ma innej możliwości.
Mimo że był chłodny luty, pogoda była całkiem przyjemna. Mróz szczypał mnie w policzki, dlatego założyłam kaptur bluzy na głowę, a kurtkę zapięłam pod szyję. I wtedy, w momencie kiedy słońce wyszło na chwilę spomiędzy chmur, coś błysnęło kilka metrów ode mnie.
Rzuciłam się jak wariatka w tamtym kierunku i od razu padłam na kolana, by przyjrzeć się błyskotce.
Chwyciłam mały złoty przedmiot w dłoń, odzianą w czarną rękawiczkę i podsunęłam dobie bliżej twarzy. Był to guzik. Złoty, pięknie zdobiony guzik z grawerem i małym diamencikiem. Jeśli wszystko było prawdziwe, to ten mały kurdupel był równowartością mojej pensji.
Coś takiego bez powodu w takim miejscu nie mogło leżeć. Czując dziką satysfakcję, wstałam na równe nogi.
Może powie mi kim był właściciel, a ja będę miała pierwszego podejrzanego!
Miałam ochotę zatańczyć taniec zwycięstwa.
Ale od zrobienia czegoś bardzo dziecinnego i żenującego powstrzymał mnie lodowaty dreszcz. Działo się coś niebezpiecznego. Nagle zrobił mi się niewyobrażalnie zimno. Coś niedobrego.
Rozejrzałam się dziko.
Adam zawsze się nabijał z mojego szóstego zmysłu, ale to wielokrotnie uratował mi skórę. Mama zawsze powtarzała, że to cichy szept mojego anioła stróża. Była zdecydowanie bardziej uduchowiana niż ja i Adam razem wzięci.
Dlatego nie wiele się zastanawiając zanurkowałam za kontenerem na śmieci.
Wychyliłam się za tego śmierdzącego miejsca, by zobaczyć jak długa limuzyna parkuje na dokładne tym samym miejsce, w którym stał radiowóz, a kierowca wychodzi. Miał czarny płaszcz i kapelusz. Obserwowałam go uważnie. Obszedł samochód, rozejrzał się i jakby dla zwykłej rozrywki butem przekopał żwir, rozrzucając go na boki. Zrobił to tylko w jednym miejscu, tuż przy tylnej oponie limuzyny.
Czegoś szukał. Czyżby tego drogiego guzika?
Nie szukał długo. Rozejrzał się jeszcze raz i wrócił do samochodu, by wrócić tą samą drogą.
W momencie w której zauważyłam, że samochód nie ma numerów rejestracyjnych, zaczęłam sobie pluć w twarz.
Mogłam go zatrzymać! Złapać! Zapytać o cokolwiek! Na pewno coś wiedziała! Dlaczego pojawiłby się w miejscu zbrodni? A raczej porwania, bo nadal nie wiem gdzie dokonała się rzeź. Minął tydzień i od wczoraj dopiero ten teren jest dostępny dla reszty społeczeństwa. Jeszcze wczoraj byli tu policjanci pilnujący terenu.
Dużo ludzi było ciekawych tego miejsca, bo sprawę była bardzo medialna. Nadal jest, chodź trochę ucichła.
By nie zadeptać dowodów, ustawili tu grube taśmy policyjne.
Spojrzałam z zmarszczeniem na guziczek. Miałam walone szczęście, że to znalazłam i nikt nie był szybszy ode mnie. Zwłaszcza, że leżał on poza obszarem poszukiwań. Bliżej mostu niż miejsca zaparkowania samochodu.
Jednak warto sprawdzać po kimś robotę. Nawet najlepsi się mylą.
Już chciałam wychodzić z mojej słabej kryjówki, kiedy stała się następna nienormalna rzecz. Na ścianie pobliskiego hangaru nagle zmaterializowały się drzwi. Widząc pojawiające się ogromne drewniane drzwi, z różnymi zdobieniami, aż upadłam na tyłek.
To się nie dzieje.
Zamrugałam, a nawet przetarłam oczy. Ale drzwi nadal tam były. Tak jakby były tam od początku. To zdecydowanie nie było normalne. Może zbyt mały sen spowodował jakieś realne omamy ?
A kiedy te same drzwi otworzyły i wyszli z nich ludzie. Miałam serdecznie wszystkiego dość.
Czy jestem w jakieś ukrytej kamerze? Przecież ewidentnie to był jakiś korytarz za tymi drzwiami, a nie wnętrze hangaru.
— Jesteś pewny, że to tu?
— No przecież mamy zaznaczone na mapie. Dorian nigdy się nie myli.
Przyjrzałam się na ile mogłam tym postacią. Byli to młodzi mężczyźni, tak lekko ubrani w taki mróz, że byłam pewna, że nabawią się zapalenia płuc. Ten najwyższy, był tak szeroki w barach i owłosiony, że najpierw zwróciłam uwagę na jego czarne włosy na rękach, a dopiero później, że jest w samej podkoszulce.
Chce pokazać reszcie świata, jak to on jest niezniszczalny i silny, że może sobie chodzić jak na plaży w lutym?
Przypominał mi trochę neandertalczyka, w swojej urodzie brutala, dlatego trochę dłużej uwiesiłam na nim swój wzrok.
Natomiast jego kolega był chuderlawym facetem o ogromnych okularach i muszce przyczepionej do kołnierzyka koszuli w kratę. W życiu nie widziałam lepszego przykładu kujona. On też nie miał kurtki. Kujonek w przeciwieństwie do swojego kolegi, trzymał jakieś duże urządzenie przypominające komórkę z lat 90. Piszczało strasznie, aż się skrzywiłam. Nie lubiłam takich dźwięków.
— To w ogóle zadziała? — mruknął neandertalczyk, rozglądając się dookoła znudzonym wzrokiem.
Skuliłam się bardziej, by mnie przypadkiem nie zobaczył. Kto wie, może oprócz wysokiej temperatury ciała ma też świetny wzrok.
— Przecież powiedziano nam, że tak — westchnął zniecierpliwiony kujonek, ustawiając coś na tym dziwnym urządzeniu. — Potrafi wyczuć magie w okolicy i jej rodzaj nawet do dwudziestu dni.
Znieruchomiałam słysząc coraz dziwniejszą konwersację. To jakieś świry.
Wychyliłam się delikatnie, by lepiej widzieć urządzenie. Zaczęło pikać na niebiesko.
— Nic — westchnął kujonek rozczarowany. — Żadnej magii. Dziwne.
— Jesteśmy nadal w dupie.
— Dorian będzie niezadowolony. Chodź, trzeba zdać raport.
Na czworakach przesunęłam się jeszcze w bok, by wiedzieć dokładnie postacie i drzwi. Kiedy zamknęło się za nimi to wejście, wstałam i rozejrzałam się. Miałam ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Na pewno byłam w jakieś ukrytej kamerze. Nikogo wokół nie było, ludzie na moście zdawali się jakby nic nie widzieli. Choć pewna rodzina patrzała w tym kierunku. Patrzyli jakby nie widzieli.
Poczułam się jednak jeszcze gorzej, gdy zobaczyłam, że drzwi zniknęły.
Cholera! Do diabła! Co tu się dzieje?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top