Kontrola
Jak przy naszej pierwszej rozmowie zmieniłam się w czarnego kota o zielonych oczach. Usiadłam w kącie i zaczęłam obserwować Lokiego, który ze znudzenia leży i podrzuca czymś. Nagle przestał to robić, zmarszczył brwi, wstał i zaczął się rozglądać. Dokładnie tak samo jak w Nowym Jorku. Jego spojrzenie padło na mnie. Wstrzymał na chwilę oddech i cały się spiął. Na jego twarz wpłynęło zdziwienie. Zaśmiałam się w duchu. Chciałam tu przyjść zobaczyć go ostatni raz, usłyszeć jego głos zanim to nastąpi. Zmieniłam się w człowieka i stanęłam naprzeciw jego tyle że ja stoję na korytarzu. Oddziela nas cieniutka złota siateczka.
- Cześć Loki – powiedziałam niepewnie.
- Ty ty jesteś prawdziwa? – zapytał pochodząc bliżej.
- Jeśli masz na myśli czy jestem hologramem to nie, jestem sobą – zaśmiałam się. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Co robisz w Asgardzie? – zapytał oglądając moja twarz tak dokładnie jakby nie chciał opuścić najmniejszego szczegółu. Nie mogę powiedzieć mu prawdy.
- Coś się stało z Jane przybyłam tu z nią – opowiedziałam lekko drążącym głosem. Bóg zmrużył lekko oczy.
- Jestem Bogiem kłamstw mnie nie oszukasz, mów prawdę – powiedział przybierając poważną minę. Westchnęłam, z jednej strony co mi szkodzi?
- W sumie powiedziałam ci prawdę ale nie całą – zaczęłam spoglądając w jego zielone oczy. Nic się nie zmienił, ten sam ubiór, te same kruczoczarne włosy sięgające do ramion zaczesane to tyłu, te same szmaragdowe oczy i ten sam czarujący uśmiech – Co to jest się przydarzyło spotkało również mnie.
- Czyli co? – powiedział zdenerwowany.
- Wchłonęłam część Eteru tego czegoś od mrocznych elfów...
- Co ci dokładne dolega? – podszedł jeszcze bliżej tak że nosem prawie stykał się z złotą siateczką.
- Jane umrze, a w moim przypadku ta moc współgra z moim darem, gdy się rozwinie stracę całkowitą kontrolę nad sobą i zwierzętami, to w sumie tak jakbym umarła – zaśmiałam się histerycznie, czując łzy pod powiekami, spuściłam głową. Trudno mi o tym mówić.
Tak ogólnie żyć przecież będę, ale to nie będę już ja Hope Reynolds, tylko moje ciało opętane przez dziwną moc która wykorzystuje mój wrodzony dar.
- Nie ma na to jakiegoś sposobu? – uniosłam głowę aby napotkać przygaszone zielone oczy. Pokręciłam głową. – Dlatego tu przyszłaś?
- Chciałam cię zobaczyć ostatni raz – pociągnęłam nosem. Teraz mogę już nie udawać twardej tak jak zawsze chciała Hydra, teraz w końcu mogę być słaba, bo w tym nie ma nic złego.
- Nie wiem co powiedzieć – odparł mężczyzna. Pierwszy raz widzę takiego Lokiego.
- Co ty takiego we mnie widzisz? – zapytał nagle. Bóg spojrzał na mnie z lekkim przerażeniem. – Szczerze.
- Widzę w tobie coś takiego czego nie widzę w innych – odpowiedział natychmiast. – Po prostu masz to coś. Jesteś inna niż kobiety które poznałem...
Uśmiechnęłam się szeroko. Na korytarz wkroczyli strażnicy prowadzący nowych więźniów.
- Widzisz chciałeś aby ten mrok wyszedł na zewnątrz i teraz to się dzieje – powiedziałam smutno patrząc na jego szmaragdowe oczy.
- Nie miałem TEGO na myśli mówiąc to – odpowiedział również smutno. – Nie chce aby to przejęło nad tobą całkowitą kontrolę...
Tak bardzo za nim tęskniłam, mimo to że był zły i prawie zniszczył naszą planetę coś do niego poczułam.
Strażnicy z więźniami zbliżyli się do nas, coś nakazało mi na nich spojrzeć. Moja uwagę przykuła osoba w dziwnym hełmie, gdy na mnie spojrzał ten sam ból przeszył moja głowę, tym razem jeszcze silniejszy. Upadłam na kolana trzymając się mocno za głową.
- Hope! –krzyknął Loki kucając.
Zaczęłam krzyczeć, to jest jeszcze gorsze niż wcześniej. Chyba zaczyna się moja utrata kontroli. Spojrzałam błagalnie na Lokiego. Ten uderzył ze złości pięścią w oddzielającą nas siłę.
Wypuść mnie.
Ponownie krzyknęłam zmieszanymi głosami zwierząt.
Wypuść mnie.
- Straże! – usłyszałam stłumiony okrzyk mężczyzna.
Wypuść mnie.
Te dwa słowa zaczynały powtarzać się coraz częściej i głośniej. Skóra zaczynała mnie piec, spojrzałam na swoje dłonie, skóra jest cała czerwona. Dysząc wstałam i zaczęłam biec w stronę wyjścia. Jak się zmienię, nikt nie może znaleźć się w pobliżu mnie.
- Hope!
Wybiegłam z zamku, przebiegłam przez ogród nie zwracając uwagi na nikogo skierowałam się w stronę lasu. Czując że skóra zaczyna powoli zmieniać w jakieś zwierzę, przyspieszyłam. Przestałam dyszeć zamiast tego zaczęłam warczeć. Nie, nie, nie, nie. Zatrzymałam się przed jakimś stawem. Uklęknęłam przed wodą, aby ochlapać sobie twarz może to coś da. Wydałam z siebie stłumiony okrzyk. Moje oczy już nie są żółte jak zawsze. Tam gdzie powinno być białko jest kolor czarny. Do połowy moje tęczówki są czerwone a wokół źrenicy żółte. Co to ma znaczyć? Moje odbicie zamieniło się w białego wilka o takich samych oczach, jest smutny, zaraz po tym ponownie się zmienił lecz tym razem w czarnego o czerwonych oczach, nie jest zwyczajny na pysku nie ma w ogóle skóry widać gołą czaszkę, na boku też jest wyszarpany kawał mięśni, przez co żebra wystają na zewnątrz, przednia łapa również jest obdarta ze skóry i pozbawiona mięśni. Spojrzał na mnie z pogardą.
Śmierć.
Ból rozsadzający moją głowę zwiększył się.
Wypuść mnie.
Poczułam pierwsze stadium przemiany, moja skóra zrobiła się elastyczna. Nie mogę na to pozwolić. Nie wierze w to co mówię ale teraz przydałaby się obroża Hydry.
Śmierć.
Spróbowałam wpierw wyrównać oddech, poszłam wskazówkami Nick'a, udzielił mi ich gdy umieścił mnie w izolatce aby opanowałam przemiany. Nic nie dało.
Wypuść mnie.
Pamiętam jak kazał mi skupić się na szczęśliwym wspomnieniach z mojego życia, wtedy miałam jedno gdzie byłam z mamą w ZOO i mówiłam jej wszystko co mówią zwierzęta, lecz było zbyt słabe. Skupiłam się na wspomnieniach odnoście chwil spędzonych z Jane i Darcy, jak wygraliśmy bitwę o Nowy Jork, pomyślałam o James'ie gdy starał się jak tylko mógł aby nie czuła się w Hydrze aż tak źle, pomyślałam również o Lokim. Ból ustał, ale mi zrobiło się słabo, upadłam na trawę i zamknęłam oczy.
W tym samym czasie Jane i Thor
Dwoje zakochanych w sobie ludzi stało na balkonie. W końcu po tak długiej rozłące są razem. Rozmowę przerwała im jednak matka Thor, która chciała ujrzeć w końcu wybrankę swojego syna. Nie zdążyli jednak porozmawiać, gdyż rozniósł się alarm że coś dzieje się w więzieniu.
- Loki – szepnął Thor.
- Hope – dopowiedziała Jane. Blondyn spojrzał na nią przestraszony.
- Idź ja się nią zajmę – odpowiedziała Frigga.
Hope
Ocknęłam się w nie w tym samym miejscu w którym straciłam przytomność. Teraz leżę w łóżku. Przeniosłam się do pozycji siedzącej.
- Hope dzięki bogu nic ci nie jest – usiadła obok mnie Jane. Spojrzałam na nią z lekką ulgą jej też nic nie jest czyli nie zrobiłam nic złego.
- Co się stało? – zapytałam marszcząc brwi.
- Znaleźli cię w lesie nieprzytomną a nas zaatakowały mroczne elfy i... - przerwała na chwilę aby złapać oddech, po jej wyrazie miny wnioskuję że coś się stało.- Matka Thora nie żyje... przeze mnie.
Dokończyła po czym wstała i odeszła kilka kroków. Jak to? To przecież niemożliwe.
- Jane – zaczęłam wstając.
- Kazała mi się schować i broniła mnie ale zabili ją a Odyn zamknął nas tutaj – powiedziała puszczając głowę. Oh Jane...
Podeszłam do niej i przytuliłam ją. Nie powinna się obwiniać to na pewno nie była jej wina.
- Wiesz że to nie...
- Moja.
______________________
Z góry wybaczcie mi za błędy :)
I jak się podoba?
https://www.wattpad.com/415505387-unexpected-prolog <----- wybaczcie że ciągle dodaje ten link lecz naprawdę zależy mi aby to opowiadanie zdobyło więcej czytelników, jeśli lubicie opowiadania o zakazanej miłości i wilkołakach to zapraszam <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top