9. Jak to: w donucie?!

Powiedzieć, że impreza wymknęła się spod kontroli, to jak nic nie powiedzieć. Czując ogarniające mnie zmęczenie usiadłam na pobliskiej kanapie, by choć trochę odpocząć - razem z Pepper od blisko trzech godzin wymieniałyśmy się w bieganiu po całym domu i powstrzymywaniu ludzi przed zdemolowaniem willi, czego nie można powiedzieć o Alice, która właśnie się do mnie przysiadła, beztrosko popijając drinka.

Zgromiłam ją wzrokiem zanim jeszcze się odezwała, po czym chwyciłam za stojącą obok szklankę z sokiem, bez większego zapału mieszając napój słomką. W powietrzu dało się czuć nieprzyjemny zapach potu, ludzie wrzeszczeli, a muzyka dudniła tak głośno, że zaczynała boleć mnie od tego głowa. I do tego jeszcze moje myśli cały czas zaprzątała ta sprawa z Tonym, który usilnie starał się ukryć przede mną jakiś swój problem.

- Wszystko w porządku? - zapytała Alice, marszcząc brwi na widok zmartwienia i zmęczenia na mojej twarzy. Zerknęłam na nią kątem oka, wzdychając ciężko.

- Coś się dzieje. - powiedziałam po chwili, przez co na jej twarzy pojawiło się niezrozumienie. - Z Tonym. - dodałam szybko, widząc, że nie wiedziała o co mi chodzi. - Coś go męczy, cierpi, ale za nic w świecie nie chce dać sobie pomóc.

Szatynka natychmiast spoważniała, zaciskając lekko usta i pochylając się do przodu. Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią ze skupieniem i nie mogąc odtrącić od siebie myśli, że ona coś wie.

- Skąd wiesz, że coś mu jest? - zapytała w końcu, odwracając twarz w moją stronę. - Powiedział ci?

Oblizałam spierzchnięte usta, odwracając wzrok, co zapewne nie wymagało komentarza, ale odpowiedziałam:

- Nie. Ja... Po prostu to wiem.

Alice uniosła brwi, rozluźniając się lekko i ponownie opierając plecy o skórzane oparcie, na co zmrużyłam podejrzliwie oczy.

- Po prostu to wiesz. - powtórzyła, na czym uniosła lekko kącik ust. - Daj spokój, nic mu nie jest. Musi ci się wydawać.

Nie skomentowałam tego, nawet nie wspominając o tym, że parę godzin temu prawie powiedział mi o co konkretnie chodzi. Zamiast tego spojrzałam na nią wzrokiem, który, jak dobrze wiedziała, nigdy nie wróżył niczego dobrego, po czym stwierdzałam:

- Ty coś wiesz. - otworzyła usta, zaskoczona, ale nie zbiła mnie tym z tropu. - Nie wykręcaj się. Dobrze wiem, kiedy kła...

- Musimy to skończyć. - obok nas nagle pojawiła się zdenerwowana Pepper, przez co gwałtownie odwróciłam się w jej stronę. - To już jest gruba przesada.

Zbadałam i niezwłocznie zerwałam się z kanapy, kiedy zobaczyłam co się stało podczas mojego chwilowego odpoczynku. Tony, którego od pewnego czasu nie byłyśmy w stanie zlokalizować, nagle się znalazł, a powód jego nieobecności stał się jasny - aktualnie zataczał się z butelką w ręce, ledwo utrzymując równowagę przez ciężar zbroi, którą jakimś cudem zdołał ubrać. Nie wiem co było gorsze - sam ten żenujący widok, czy nakręcający Starka do robienia coraz większych głupot tłum, ale obie te rzeczy sprawiały, że kompletnie nie miałam pomysłu co możemy zrobić, żeby to wszystko skończyć.

Spojrzałam na Potts z bezsilnością, zupełnie jak ona wcześniej na mnie, i zamierzałam skonsultować się z Alice odnośnie tej sytuacji, ale z irytacją zauważyłam, że już jej nie było obok mnie. Westchnęłam ciężko, przeczesując włosy palcami, razem z Pepper po prostu bezradnie wpatrując się w rozchichotanego Tony'ego.

- Pepper, Jessica! - usłyszałyśmy nagle głos przedzierający się przez panujący w salonie hałas, na co odwróciliśmy się w stronę, z której dochodził. Widząc Rholdeya, szczerze mówiąc nie wiedziałam czy się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. - Co się stało? - zapytał, widząc nasze zmęczone miny, na co bez słowa wskazaliśmy mu, co się działo na scenie.

- Nie mamy pojęcia, co robić. - powiedziałam cicho, podczas gdy Tony właśnie wpadł na szafkę, rozbijając kilka szklanek i wybuchł histerycznym chichotem.

- Dość tego. - odpowiedział Rhodes, wściekle zgrzytając zębami i ruszając w kierunku wyjścia, zapewne by gdzieś zadzwonić, ale Pep powstrzymała go szybko.

- Nigdzie nie dzwoń. - poprosiła, chwytając go za ramię, na co pokręcił wściekłe głową.

- To bez sensu, nadstawiam za niego karku! - zawołał, wskazując dłonią na pijanego Starka, jakbyśmy nie widziały co się z nim właśnie dzieje. Zagryzłam wargę, wiedząc, że musimy w jakiś sposób zaingerować, bo inaczej wezwane przez Rhodesa wojsko odbierze Tony'emu strój, czego by nie przeżył.

- Zajmę się tym. - powiedziałam, zaciskając zęby i nie będąc pewną, czy aby napewno mi się to uda, na co James spojrzał na mnie ponuro.

- Zrób to, bo jak nie, to ja będę musiał.

Nie odpowiedziałam, bez słowa odwracając się i kierując w stronę Starka. Przełknęłam ciężko ślinę, widząc, że sytuacja z chwili na chwilę staje się coraz gorsza - Tony właśnie zdobył mikrofon i stwierdził, że koniecznie musi oświecić publiczność jakimś refleksyjnym tekstem.

- Pytanie, które mi najczęściej zadają, to jak w tym stroju korzystam z łazienki... - zaczął, na co ledwo powstrzymałam jęk, przyspieszając kroku. Brunet przymknął oczy, wykrzywiając się lekko, po czym oznajmił: - Właśnie tak.

Wpadłam na scenę, uśmiechając się sztucznie do roześmianego tłumu, i wyjęłam chichoczącemu Tony'emu mikrofon z ręki, niby swobodnie kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Ten to umie człowieka rozbawić! - zaśmiałam się nienaturalnie, na co Stark przysunął sobie mikrofon do ust, mamrocząc:

- Kocham was.

- Wszyscy dziękujemy ci, Tony, za ten wspaniały wieczór... - zaczęłam, ponownie wyrywając mu urządzenie z ręki, i dalej utrzymując na twarzy uśmiech. - ...ale czas się pożegnać. Dziękuję, że przyszliście.

- Nie, jeszcze nie było tortu! - jęknął z protestem Stark, rzucając się w stronę mikrofonu, ale odsunęłam go z zasięgu jego rąk.

- Nie panujesz nad sytuacją. - powiedziałam zacięcie, zaciskając zęby, na co jego twarz wykrzywił grymas, który miał oznaczać niewinność.

- Ja? To ty nie panujesz, ślicznotko. - wymamrotał, prawie się na mnie kładąc, przez co z trudem utrzymałam równowagę. - Poza tym, chyba cię kocham.

Moje serce na chwilę zmarło, by po chwili zacząć pracować w dwukrotnie szybszym tempie. Szybko jednak zamrugałam dwukrotnie, odsuwając od siebie myśl, że rzeczywiście tak może być - to było tylko pijackie majaczenie.

- Czas iść spać. - wymamrotałam w odpowiedzi, co zignorował, pochylając się tak bardzo, że zaczynało mi brakować miejsca, żeby się odsunąć.

- Daj buziaka... - mruknął, na co zacisnęłam zęby, walcząc z tą cholerną ochotą, żeby odpuścić.

- Właśnie zalałeś się w strój. - przypominałam mu, na co zamrugał szybko.

- Ma wbudowane filtry, tę wodę można potem pić! - zaprotestował, jakby chcąc udowodnić, że to nic złego.

- Odeślij ludzi do domu. - poprosiłam, stanowczo patrząc mu w oczy, na co westchnął.

- Jak uważasz. - odetchnęłam z ulgą, podając mu mikrofon, a on wyprostował się. - Jessica Boones. - przedstawił mnie, czego nie skomentowałam. - Ona ma rację, impreza skończona, choć dla mnie skończyło się półtorej godziny temu... Jednakże afterparty zaczyna się już za kwadrans! - jęki zawodu zastąpiły radosne okrzyki, a moja ulga przemieniła się w bezsilność. - A jak się komuś nie podoba, drzwi są...

Krzyknęłam, kiedy nagle repulsor w zbroi odpalił i rozbił szklaną ścianę tuż za mną, cudem mnie przy tym nie raniąc. W sali rozległy się radosne krzyki, a Tony zawołał coś triumfalnie, podczas gdy ja oddychałam ciężko, nawiazując spojrzenie z wściekłym Rhodesem. Chciałam dać mu jakoś do zrozumienia, że za moment ogarnę sytuację, powstrzymam Starka przed tymi głupstwami (choć sama w to do końca nie wierzyłam), jednak nie miałam takiej okazji, bo zaraz znowu zmuszona byłam zakryć się rękoma, kiedy odłamek z rozbitej butelki omal nie pozbawiło mnie oka. Patrzyłam w szoku, jak ludzie śmieją się, a jakaś kobieta ponownie wyrzuca szkło w górę, by Tony je zbił, tym razem stojąc tyłem, chyba nie chcąc uwierzyć w ich beztroskę - jeszcze trochę, a ktoś zginie. Ponownie spojrzałam w stronę Jamesa, chcąc, by zaingerował, ale na jego miejscu zobaczyłam tylko Pepper, która gwałtownymi ruchami rąk przywoływała mnie do siebie, z przerażeniem widocznym w jej oczach. Już chciałam posłuchać się jej rady, zejść z podwyższenia i najlepiej znaleźć Alice, by nawrzeszczała na tych wszystkich ludzi i ich wyprosiła, ale nie było mi to dane.

- Rozbij, rozbij mi arbuza! - zawołała jakaś blondynka, śmiejąc się i podskakując z owocem nad głową, po chwili go podrzucając. Repulsor w piersi Starka odpalił, rozbijając go w locie, przez co na tłum spadły resztki lepkiego miąższu. Ludzie zawyli z uciechy, a Tony zaczął szaleńczo chichotać, zataczając się lekko.

Wszystko zaczęło wymykać się spod, choć do tej pory i tak niewielkiej, kontroli. Jeżeli tego w jakiś sposób nie zatrzymam, komuś się coś może stać, a Tony wpadnie w ogromne kłopoty. Tylko co ja mogę poradzić, skoro jestem sama na blisko setkę ludzi i faceta w zbroi?

Wtedy radosna paplanina nieco przycichła, a tłum rozstąpił się. Po drugiej stronie salonu stał Rhodley ubrany w srebrną zbroję, od którego biła tak wściekła aura, że sama ledwo powstrzymałam się przed cofnięciem o krok.

- Powiem to tylko raz. - wycedził. - Wynocha.

Przerażeni ludzie wybiegli, porywając Pepper, która cały czas na mnie czekała. Tony przewrócił wściekłe oczami, kiedy z pomieszczenia wyszła ostatnia osoba, a ja cofnęłam się, widząc, jak Rhodes podchodzi do Starka z maską zasuniętą na twarz.

- Nie zasługujesz, by to nosić. - oznajmił chłodno. - Wyłącz go.

Tony jednak go zignorował.

- Goldstein? - rzucił do diżeja, chichotajac głośno. - Puść coś, przy czym miło mi będzie spuścić mu łomot.

Przestraszony chłopak stojący o krok ode mnie, szybko puścił jakąś składankę i zaraz potem ponownie schował się za konsolą. Iron Man podszedł do Rhodesa pewnym siebie, lekceważącym krokiem, szykując się, by go uderzyć, ale ten wyprzedził go, obejmując jego ramiona od tyłu i mówiąc:

- Wyłącz go, mówię.

Wrzasnęłam, kiedy Tony zaśmiał się cicho i bez słowa odpalił repulsory, z Jamesem na plecach przebijając się przez ścianę. Przez dłuższą chwilę patrzyłam w tamtym kierunku, starając się dojrzeć, co się tam dzieje, ale nie udało mi się to - jedynie co jakiś czas słyszałam huk i pojedyncze, niewyraźne słowa.

Dopiero po chwili dotarły do mnie również inne dźwięki, w tym krzyki uciekających ludzi. Jakby wybudzając się z transu, ruszyłam w tamtą stronę, by wspomóc Pep w wypuszczaniu ludzi. Wpadłam do przedpokoju jak burza, szybko rozglądając się wokół. Wszędzie panował chaos - ludzie krzyczeli i przepychali się przez drzwi, by tylko znaleźć się na zewnątrz. W tym całym tłumie odnalezienie rudych włosów Potts zajęło mi niemało czasu, lecz w końcu ją dostrzegłam - razem z Alice stała w centrum pokoju, mówiąc coś do niej z wściekłą miną. Zmarszczyłam brwi, nie mogąc dosłyszeć z tej odległości ich słów, i ruszyłam w tamtą stronę. Ledwo jednak stanęłam obok, usłyszałyśmy głośny huk i niemal w ostatniej chwili odskoczyłyśmy przed wpadającymi przez sufit Tonym i Jamesem. Ostatni przebywający w pokoju ludzie rozpaczliwie rzucili się do wyjścia, a do domu wpadł Happy, który widząc walczących obok nas Rhodesa i Starka, krzyknął:

- Pepper, Jessica, uciekajcie z tamtąd!

- Ale, przecież ludzie... - zaczęłam, chcąc jakoś pomóc z ewakuacją, ale mocny uścisk Hogana na ramieniu mi na to nie pozwolił.

- Poradzą sobie. - oznajmił, wręcz wpychając naszą dwójkę do samochodu i odjeżdżając z piskiem opon, na co wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia.

- Nathalie...? - zapytałam niepewnie, orientując się, że właściwie zostawiłyśmy ją tam na pastwę losu i nieco się o nią martwiąc.

- Widziałam, jak wychodziła. - odpowiedziała mi Pep, oglądając się przez ramię na oddalający się dom. Ja również to zrobiłam, krzywiąc się na widok uciekających ludzi i dymu unoszącego się niedaleko wyjścia.

Katastrofa. Po prostu totalna katastrofa.

***

Westchnęłam cicho, ściskając telefon w dłoni i zastanawiając się, co właściwie powinnam teraz zrobić. Była już dziewiąta - zwykle o tej porze zaczynałyśmy z Pepper pracę, w zależności od sytuacji jadąc do firmy, albo siedząc w gabinecie w willi. Jednak tego dnia nie wiedziałam co powinnam zrobić - pojechać do domu, żeby zająć się Tonym, czy do firmy, która prawdopodobnie był teraz jedynym miejscem z odpowiednimi do pracy warunkami?

Po chwili zastanowienia, wybrałam numer Potts - w końcu to ona powinna być najbardziej rozeznana w tej sytuacji.

- Tak? - usłyszałam jej zmęczony głos, na co skrzywiłam się, dawno nie rozumiejąc czyjejś sytuacji jak w tym momencie.

- Cześć, Pep, tu Jessica. Dzwonię, bo nie mam pojęcia, co mam robić. - powiedziałam, na co westchnęła ciężko, mówiąc cicho:

- Szczerze mówiąc, ja też nie. Myślę, że najlepiej będzie, jak przyjedziesz do firmy i ustalimy plan działania.

- Plan działania? - zapytałam ze zdziwieniem, na co ponownie westchnęła.

- Cóż, oprócz opowiedzenia na mnóstwo pytań i odebrania tysiąca telefonów, będziemy musiały znaleźć Tony'ego. - powiedziała zmęczonym tonem, na co aż się poderwałam.

- Jak to: znaleźć Tony'ego?!

- Rano wysłałam do niego Happy'iego, żeby zobaczył co u niego, ale go nie było. Szczerze mówiąc, może być wszędzie, na kacu przychodzą mu do głowy jeszcze gorsze pomysły, niż po pijaku. - burknęła z niezadowoleniem, na co prychnęłam.

- Świetnie. - syknęłam, już szukając w głowie sposobu, żeby go ukarać. - Będę w firmie za dwadzieścia minut, już wyjeżdżam. - dodałam jeszcze, nim się rozłączyłam, po czym wyszłam z wynajętego na tę noc pokoju.

Byłam już w połowie drogi do firmy, kiedy mój telefon zawibrował i pojawił się na nim ostatni numer, jakiego mogłabym się spodziewać. Widząc to, zapobiegawczo zjechałam na pobocze, gdzie parę osób oglądało widoki i dopiero po wyjściu z samochodu zdecydowałam się odebrać.

- No dzień dobry, pani prywatna asystentko. Dobrze się bawisz? - usłyszałam ironiczny głos Nicka, na co prychnęłam.

- Bardzo zabawne, Nicky. - szczerze zawiodłam się, kiedy nie usłyszałam żadnej reakcji na moje ulubione przezwisko, dlatego później warknęłam krótko: - Chcesz coś? Mam dużo rzeczy do załatwienia.

- Na przykład znalezienie swojego ulubionego pracodawcy? - rzucił złośliwie, na co ledwo powstrzymałam westchnienie. Naprawdę, to, że on wszystko wie, już dawno powinno przestać mnie dziwić.

- Między innymi... - rzuciłam wymijająco, starając się zatuszować nieco swoje zaskoczenie.

- W takim razie twoje problemy zostały magicznie rozwiązane! - zawołał z udawanym entuzjazmem Fury. - Znalazłem twoją księżniczkę.

- Wspaniale. W takim razie raczysz mi powiedzieć gdzie był i gdzie jest teraz? - zapytałam, robiąc obcasem dziurę w ziemi.

- Och, znalazłem go w donucie obżerającego się pączkami, a teraz...

- Słucham?! - wrzasnęłam, przez co ludzie stojący kawałek dalej dziwnie się na mnie spojrzeli. - Gdzie?!

- Na dachu pączkarni, Carter, w donucie. - powtórzył Nick zirytowanym tonem.

- No chyba go pojebało! - ryknęłam, kompletnie ignorując zniesmaczenie otaczających mnie ludzi.

- Nie sądzę, że nie, Carter, ale uspokójżesz się. - parsknął Fury, na co sapnęłam wściekłe. - Świetnie ci idzie. W każdym razie, jeżeli cię to interesuje, to Stark ma szlaban i siedzi sobie grzecznie w domu.

- Świetnie. - syknęłam. - Zaraz tam pojadę i tak mu nakopię, że...

- Nie. - urwałam, kiedy ponownie usłyszałam jego głos w słuchawce. - Stark ma jedno zadanie do wykonana, Coulson go pilnuje. Ty teraz pojedziesz do firmy i popracujesz siebie trochę z Potts i Carter, odstresujesz się, pomedytujesz, czy coś. A, swoją drogą, przykrywka Carter się wydała, więc nie zdziw się, jak Stark będzie się dziwnie zachowywał... A raczej dziwniej niż zwykle.

Po czym, bez ani słowa pożegnania, Nick rozłączył się.

Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się wściekle w telefon, nim w końcu wzięłam kilka głębokich wdechów, by się uspokoić i po drodze przypadkiem nikogo nie zabić. Dopiero, kiedy poczułam, że większość złości się ulotniło, wsiadłam do auta i zjechałam z pobocza, starając się wymyślić jak najlepszy sposób, by ukarać Starka za jego zachowanie.

Kiedy w końcu dotarłam do celu, dalej byłam pogrążona w myślach na ten temat. Ignorować go? Byłoby dobre, ale nie mam pewności, że uderzyłoby to w niego tak mocno, jakbym chciała. Zresztą, zawsze istniało ryzyko, że ja sama się wykruszę i cały plan w mordę strzeli. Może po prostu się na niego wydrę? Nie, odpada, to jest to, czego właśnie się spodziewa. Może...

- Jessica! Jessica, słuchasz mnie?! Jessica! - podskoczyłam, kiedy dotarł do mnie krzyk, po czym gwałtownie odwróciłam się w stronę kobiety.

- Al... Nathalie? Co ty robisz przed budynkiem? - zapytałam, szybko poprawiając się w obawie, że przypadkowo ktoś nas usłyszy. Alice wzruszyła beztrosko ramionami.

- Miałam małą pogadankę z Nickiem. - odparła, przenosząc na mnie wzrok i unosząc brew. - A ty co się tak zamyśliłaś?

- Myślałam, w jaki sposób dać nauczkę Tony'emu, ale nie wymyśliłam nic odpowiedniego. - odpowiedziałam, wzdychając, i spoglądając na nią ukradkiem. - Jakieś pomysły?

- Pobij go. - powiedziała wprost, wzruszając ramionami, na co wytrzeszczyłam oczy.

- Co?! Zwariowałaś?! Nie będę go biła!

- A szkoda. - mruknęła. - Mnie korci od dłuższego czasu. Jak tylko będę miała taką możliwość, kopnę go w dupę tak mocno, że mi noga po kolano wejdzie, przysięgam.

Parsknęłam mimowolnie, odsuwając od siebie wyobrażenie tej sceny, i stwierdzając w myślach, że wymyślę coś w pracy.

- Koniec marzeń, wracamy do pracy. - rzuciłam, kierując się do wejścia, a ona mrucząc coś markotnie pod nosem ruszyła za mną. - Pepper jest u siebie? - zapytałam, na co skinęła potakująco głową. Bez dłuższego wahania podeszłam do drzwi nowego gabinetu pani prezes i zapukałam, po chwili wchodząc do środka.

- Cześć, Pep. - rzuciłam, siadając na wolnym krześle, na co uśmiechnęła się lekko. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość.

- Przydałaby mi się. - mruknęła, odchylając się i patrząc ze zmęczeniem w sufit.

- Tony jest w domu, i to pod ścisłą kontrolą. - spojrzała na mnie z zaskoczeniem, marszcząc brwi.

- Co...? Skąd wiesz? - zapytała, na co wzruszyłam ramionami.

- Zadzwonił do mnie typ z jakiejś Tarczy i mnie o tym poinformował. - odparłam, na co odetchnęła, opierając czoło o dłoń.

- Może oni go jakoś naprostują. - mruknęła, na co zaśmiałam się ponuro.

- Wiesz, może i są z jakiejś tajnej organizacji, ale to nie cudotwórcy. - odpowiedziałam na co spojrzała na mnie tak, jakbym właśnie popsuła jej marzenia.

- Zawsze można mieć nadzieję. - mruknęła, prostując się. - W każdym razie, mamy około trzy godziny pracy przed wylotem do Nowego Jorku na Expo. Zaraz wybije dziesiąta, a wraz z nią otwarcie firmy, więc posypią się telefony. Mogę się nimi zająć, wtedy tobie pozostanie odpowiadanie na wszystkie maile i pytania.

Westchnęłam, już czując się zmęczona, ale skinęłam głową.

- Pójdę do siebie. Wpadnę, kiedy skończę. - odparłam, a ona ponuro pokiwała głową, słysząc pierwszy telefon.

Nie mam pojęcia, ile na ile maili i pytań różnych wydawnictw odpowiedziałam, ale z pewnością niemało. Powtarzanie setki razy tego samego było męczące, tym bardziej, że większość dziennikarzy było na tyle dociekliwych, że podważali moją wersję wydarzeń i wymyślali niestworzone historie odnośnie tego, co się działo zarówno wczoraj, jak i wcześniej - ich ulubioną teorią była ta, w której to Tony wpadł w szał po tym, jak któryś z gości mnie obraził i z dumą bronił mojego honoru, jako iż między nami istnieje gorący, choć ukrywany do tej pory romans, który wyszedł na światło dzienne w Monako, kiedy to ledwo powstrzymaliśmy swoje rządze i cudem się na siebie nie rzuciliśmy, gdy przez przypadek na niego wpadłam. Jak dla mnie, cała ta wersja wydarzeń i teoria była niedorzeczna, ale wiedziałam, że każdy zainteresowany tą sprawą Amerykanin bez zawahania w to uwierzy.

Westchnęłam ciężko, zamykając laptopa. Głowa pulsowała mi tępym bólem, a ja chyba nigdy nie czułam się tak zmęczona słuchaniem jakichkolwiek plotek. Czułam ogromną potrzebę powiedzenia komuś o tym wszystkim, wygadania się, ale nie widziałam do końca komu. Alice odpadała - najpewniej by mnie wyśmiała, taki po prostu miała charakter. Pepper? Wiedziałam, że by mnie wysłuchała i starała pomóc, tak jak ja robiłam to wcześniej dla niej, ale czy to dobry wybór? W końcu to plotki odnośnie domniemanego romansu między mną, a Tonym, jeszcze sobie pomyśli nie wiadomo co...

Jednak potrzebowałam rozmowy, jak niczego innego. Rozmowy i kawy, tak dla ścisłości, ale z tym drugim nie było problemu, w odróżnieniu do pierwszego. Potts była jedyną osobą, do której mogłam się z tym teraz zwrócić, zresztą, i tak musiałaby się o tym dowiedzieć.

Wstałam więc, i po drodze wypijając szybko kupione wcześniej espresso, ruszyłam w stronę gabinetu Pep. Już nawet nie pukałam - po prostu weszłam wiedząc, że i tak udzieliliby mi pozwolenia, by wejść.

- Pepper, musimy porozma... - zaczęłam, lecz urwałam widząc, jak odkłada słuchawkę i wściekłe patrzy na osobę, której nie powinno tu być. - Tony?

- Jessica, mówiłaś coś o rozmowie? - zapytała szybko Pepper, nim Tony zdążył się odezwać.

- Um... Tak. - odpowiedziałam, dalej nieco zaskoczona obecnością Tony'ego w biurze, bo Nick wyraźnie powiedział, że Coulson go pilnuje w willi. - Tak, chciałam z tobą porozmawiać o jednej rzeczy, której się dowiedziałam. - dodałam, podchodząc do biurka i stając obok niej, na co uśmiechnęła się sztucznie.

- Widzisz, Tony, obydwie jesteśmy teraz zajęte, nie mamy czasu na rozmowę. - odparła, patrząc na niego przenikliwie, na co uniósł palec i rzucił:

- Dajcie mi trzydzieści sekund.

Wymieniłyśmy krótkie spojrzenia, które jasno dało nam do zrozumienia, że myślimy tak samo: z jednej strony nie chciałyśmy słuchać jego wyjaśnień, lecz z drugiej byłyśmy ich ciekawe. Po krótkiej chwili, Potts wręcz teatralnie uniosła rękę i zaczęła odliczać:

- Dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia osiem...

Tony oparł się rękoma o biurko, nie podnosząc na nas wzroku i zaczął:

- Miałem zamiar was przeprosić, ale jednak nie...

- Och, nie zamierzasz? - przerwałam mu z irytacją, razem z Pep patrząc na niego z wyrzutem, lecz nie zraził się, beztrosko kontynuując:

- Nie, to przecież oczywiste. - odparł spokojnie, chyba nie zauważając naszego zbulwersowania, mimo że wreszcie podniósł wzrok. - Ostatnio nie byłem z wami całkiem szczery i chciałbym to naprawić... Mogę przesunąć ten diabelski młyn? - wtrącił, wskazując na jedną z ulubionych ozdób Potts, na co ta, ledwo ukrywając satysfakcję w głosie, odparła krótko:

- Nie.

- Trochę mi przeszkadza. - Stark jednym, płynnym ruchem przesunął się na drugą stronę biurka. - Wiecie jak krótkie jest życie? - zapytał nagle, na co uniosłam brew. Czyżby w końcu raczył powiedzieć mi, a raczej nam, o co chodzi z jego tajemniczą dolegliwością? - I choć nigdy wam o tym nie mówiłem... Tak, mnie też to zaskakuje, ale nie ważne... Chociaż właściwie ważne. Nie spodziewam się, że... Chcę powiedzieć... - Tony ewidentne nie umiał się wysłowić, a cała jego wypowiedź sprawiła, że moje rozdrażnienie i irytacja znacznie wzrosła.

- Pozwól, że ci przerwę... - weszłam mu w słowo, zachowując względnie spokojny ton głosu i kamienną twarz. - ...ale jeżeli usłyszę jeszcze jedno „ja", trzepnę cię czymś ciężkim w głowę.

- A ja poprawię. - dorzuciła Potts, pochylając się i, w odróżnieniu do mnie, nawet nie starając się ukryć złości. - Próbuję kierować firmą. Wiesz, co to oznacza? - zapytała wściekłe, a kiedy Tony potwierdził oczywistym tonem, byłam pewna, że jej irytacja wzrosła. Zmarszczyłam brwi, nagle rozumiejąc - on do tego był przyzwyczajony, dlatego żadne wykrzyczane słowa nie robiły na nim wrażenia. A jakby tak zrobić na odwrót? Może to właśnie był sposób...? - Ludzie potrzebują Iron Mana. Odkąd zniknąłeś, gaszę tylko pożary. Próbuję robić to, czego tobie się nie chce. - Pep ledwo powstrzymała odruch ciśnięcia czymś o ścianę, kiedy złapała w dłoń przedmiot, którym Tony bawił się od dłuższego czasu. Wbiła w niego tak wściekłe spojrzenie, że nawet mnie przeszły dreszcze, a Tony wbił wzrok w blat. Wtedy mój wzrok zarejestrował inną, ciekawą rzecz:

- Czy to truskawki? - zapytałam, patrząc na białe opakowanie z czerwonymi owocami w środku, na co Pepper uniosła brwi w niedowierzaniu, a Stark ożywił się lekko.

- Och, tak, pomyślałem, że się ucieszysz, w końcu bardzo je lubisz. - odparł, na co uniosłam brwi ze zdziwieniem.

- Skąd ty... - urwałam, przypominając sobie odpowiedź na pytanie, które chciałam zadać - powiedziałam mu o tym, że truskawki są moim ulubionym owocem na samym początku naszej znajomosci.

Zapamiętał coś, co miało miejsce tak dawno temu?

Podczas gdy ja przeżywałam chwilowe zawieszenie, Pepper wpatrywała się w Starka z taką wściekłością, że mało brakowało, by wypaliła mu dziurę w czole samym spojrzeniem. Tony chyba też odczuł, że wkurzyła się zdecydowanie bardziej niż zazwyczaj, bo rzucił krótkie:

- Nie musisz się tak denerwować, jestem pewien, że Jessie się z tobą podzieli. - Potts rozchyliła usta z niedowierzania, a ja oparłam dłoń na czole.

- Nie, raczej nie podzielę. - odpowiedziałam cierpko, nie podnosząc na niego wzroku. Widząc zapewne pojawiające się na jego twarzy zdziwienie, rudowłosa dodała:

- Ze wszystkich rzeczy na całym świecie truskawki są jedyną, na którą jestem uczulona. - Tony odchrząknął, a my wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. - Chyba już nadszedł czas, żebyś wyszedł. - dodała chłodno.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, którą przerwał odgłos otwieranych drzwi.

- Pani Potts, pani Boones, pański samolot startuje za dwadzieścia minut. - oznajmiła Alice, wchodząc do pomieszczenia wraz z Happy'm i posyłając Starkowi ostrzegawcze spojrzenie.

- Świetnie, dziękujemy Nathalie. - odparłam widząc, jak Pep na chwilę przymyka oczy, by się uspokoić.

- I... Jak ci tu, Nathalie? - zapytał nagle Tony, na co Alice spojrzała na niego obojętnie. - U nas, w Stark Industries? Bo masz na imię Nathalie, prawda? - dodał znacząco, na co na twarzy siostry ujrzałam bardzo dobrze zatuszowaną złość, a ja sama uniosłam brew. Nie odpowiedziała jednak, bez słowa odbierając od Potts podpisane przez nią dokumenty.

- Skoro już tu jesteś, omów z Nathalie sprawę swoich rzeczy osobistych. - odparła Pepper, nie komentując tego, co powiedział brunet, po chwili ruszając w stronę wyjścia i na chwilę się zatrzymując, by popatrzeć na mnie wyczekująco.

- Za moment do ciebie dojdę, tylko wezmę swoje rzeczy. - powiedziałam, widząc to spojrzenie, na co skinęła głową i wyszła. Kiedy tylko drzwi się za nią zamknęły, z oczu Alice zaczęły wręcz strzelać pioruny. Widząc to, podeszłam do stojącego z drugiej strony fotela, gdzie rano zostawiłam torebkę i spokojnie zaczęłam przeglądać jej zawartość, starając się ignorować wściekłe szepty za plecami. Nie mogłam jednak robić tego wiecznie - w końcu musiałam się odwrócić i zrobiłam to akurat w momencie, w którym Tony zapytał:

- Czy jest w tobie cokolwiek prawdziwego? Mówisz w ogóle po tej łacinie? - Alice spojrzała na niego z wściekłością jarzącą się w oczach i wysyczała:

- Et vade in domum tuam in ore suo, et furati sunt tibi auxilium. - uniosłam z rozbawieniem brew, widząc brak zrozumienia na twarzy Tony'ego, a Alice zarzuciła włosami i wściekłym krokiem wyszła z sali.

- Czekaj, co powiedziałaś? - zawołał za nią Stark, na co parsknęłam nieopanowanie. Natychmiast zwrócił się w moją stronę, marszcząc brwi. - Zaraz, ty znasz łacinę! Co ona powiedziała?

Uniosłam brew, ukrywając uśmiech.

- Dosłownie? Powiedziała: „Wracaj do siebie i stul dziób, albo ci pomogę." - uniosłam brew z politowaniem, widząc zdumienie na jego twarzy, po czym powracając do maski obojętności, podeszłam do biurka, podkradając jedną truskawkę z pudełka, zaraz potem odwracając się i idąc w stronę wyjścia.

- Weź wszystkie, w końcu kupiłem je dla ciebie. - usłyszałam nagle, na co odwróciłam się, patrząc na Starka bez wyrazu. Widząc, że nie zamierzam do niego podejść, brunet wstał i wręcz wcisnął mi pudełko do rąk, na co jedynie skinęłam głową w podziękowaniu, chcąc ponownie ruszyć w stronę wyjścia, ale ponownie zatrzymał mnie jego głos: - Jesteś na mnie zła?

Westchnęłam, powoli odwracając się w jego stronę i spojrzałam mu w oczy, w końcu się odzywając:

- A mam powód, żeby nie być?

Tony patrzył na mnie przez chwilę, ledwo powstrzymując się przed zagryzieniem wargi, zanim znowu się odezwał:

- Słuchaj, ja naprawdę... Wiem, że to, co się wczoraj działo, nie było dobre, ale... Ja tylko robiłem co mi radziłaś! - powiedział w końcu używając usprawiedliwiającego tonu, na co jedynie pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- Robiłeś, co ci radziłam? - zapytałam cicho. - Czyli tym, czego najbardziej pragniesz jest upijanie się do nieprzytomności i szczanie w zbroję w towarzystwie rozchichotanych panienek? - pokręciłam głową, nie pozwalając wpłynąć na twarz żadnym emocjom. - Tony, możesz próbować mi wmawiać pewne rzeczy i oszukiwać, ale chociaż nie okłamuj sam siebie.

Nie krzyczałam, jak Pepper, nie prawiłam mu wyrzutów, nie wyzywałam. Nawet nie podnosiłam głosu. Mówiłam spokojnie, ale z rozczarowaniem, zawodem, już nawet nie starając się ukryć tych emocji. To była najlepsza kara - widziałam, że to było o wiele gorsze od wykrzyczenia mu wszystkiego w twarz i, jak każda osoba postawiona w takiej sytuacji, Tony w tym momencie niczego nie pragnął bardziej, niż żebym podniosła głos i zwyzywała go od najgorszych - chwilowa wściekłość była o wiele lepsza, niż rozczarowanie, które pozostaje na o wiele dłużej.

Jeszcze przez chwilę patrzyłam na niego w ciszy, czekając na odpowiedź, ale się nie odezwał. Po prostu wbijał we mnie swój wzrok, którego już nawet nie starałam się odczytać, jakby licząc, że nagle o wszystkim zapomnę i rzucę mu się w ramiona.

Nie zrobiłam tego.

Jedynie ponownie pokręciłam głową z rozczarowaniem i wyszłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top