30. Zaplątany w sznurki.
Jak to szło? Przerwa świąteczna?
Także ten... Ups?
Wiem, że ten rozdział miał pojawić się znacznie wcześniej i parę osób zdążyło mi to już wypomnieć... Ale szczerze mówiąc dopiero wczoraj udało mi się go dokończyć, i to dzięki waszym ciągłym przypomnieniom i prośbom - dlatego też możecie dziękować tylko sobie!
Całe szczęście, dwa następne rozdziały są już napisane - wystarczy tylko nanieść pare poprawek (przecież nie wstawię rozdziału, który ma tylko niecałe 1000 słów!), więc myślę, że za jakieś dwa tygodnie pojawi się kolejna część (o ile nie zapomnę...).
Dobra, już nie będę przedłużała - przecież dobrze wiem, że wszyscy i tak przechodzą odrazu do rozdziału (sama tak robię, dlatego nie wiem po co się tak produkuję...).
Niedosyt Tony x Alice nadal trwa, stąd ten początek.
Enjoy <3
***
Słońce już dawno zaszło za horyzont, a ulice Nowego Jorku oświetlał jedynie ciepły blask latarni, kiedy goście wyszli, a cała nasza grupa wygodnie rozsiadła się ma kanapach w salonie. Uśmiechnęłam się lekko, opierając się o ramię Tony'ego i po raz pierwszy od dawna czując się tak lekko, po prostu ciesząc się z możliwości siedzenia z przyjaciółmi, śmiania się i żartowania bez napięcia, które towarzyszyło nam do tej pory. Szczerze mówiąc, to w taki sposób najchętniej spędziłabym cały dzisiejszy wieczór - bez tego całego tłumu ludzi, z którego znałam zaledwie garstkę osób, czy kłótni Alice i Starka, których cały czas musiałam wysłuchiwać... Teraz, w tym znacznie mniejszym towarzystwie, atmosfera była przyjemna i spokojna - ktoś co jakiś czas najwyżej rzucił jakimś dennym żartem, ale nikt nie skakał sobie do gardeł, jak to zwykle wyglądało.
Ale cóż, jak można było się tego spodziewać - wykrakałam. Ledwo ta myśl przemknęła przez moją głowę, Tony rzucił:
- I co, Carter, jak tam ten konkursik twój i Wilsona? Iloma punktami przegrałaś? - zapytał, na co westchnęłam, wymieniając z resztą grupy znaczące spojrzenia, a oczy Alice niemal natychmiast się zwęziły.
- Czemu ty od razu sugerujesz, że przegrałam, co? - rzuciła, na co Tony prychnął.
- Nie wmówisz mi, że było inaczej! - zaśmiał się, na co moja siostra zacisnęła wargi, ale nic nie powiedziała. Widząc to, Stark zamilkł na chwilę, po czym wybuchł jeszcze bardziej szyderczym śmiechem, niż do tej pory. - Serio, Carter? Ty naprawdę z nim przegrałaś?
...to się nie skończy dobrze. Na twarz Alice wpłynął wściekły wyraz, a ja już dobrze wiedziałam, co to znaczy - za moment w ruch pójdą groźby.
- Masz jakiś problem Stark? Bo jeżeli nie, to zaraz mogę ci go zapewnić - ramię wygięte w drugą stronę pod kątem prostym, tak na przykład.
...o,właśnie o tym mówiłam.
- Skąd ta agresja, co, Carter? Chciałem po prostu dojść do pewnych logicznych wniosków... - zaczął Tony, na co ostrzegawczo zacisnęłam dłoń na jego ramieniu - widziałam, że oboje zaczynają się nakręcać i ta kłótnia nie może skończyć się dobrze.
- Uwaga, uwaga, Anthony Stark rozpoczyna swe rozważania, drodzy państwo - rzucił Clint rozbawionym głosem. Cóż, on i Rhodley mieli całkiem dobrą zabawę oglądając tę dyskusję, za to reszta jedynie z pobłażaniem kręciła głową.
- No bo patrz: skoro nawet Wilson jest od ciebie lepszy w podrywaniu... - zaczął Tony, używając tego swojego pouczającego tonu, na co westchnęłam, kładąc sobie dłoń na czole.
...tak, to zdecydowanie nie skończy się dobrze.
- Co ma znaczyć to nawet?! - Alice niemal natychmiast weszła Starkowi w słowo, co kompletnie zignorował.
- ...a on ze swoimi umiejętnościami w skali od 1 do 10 klasyfikuje mniej więcej na zerze...
- Stark... - zaczęła Shanon ostrzegawczym tonem, widząc, jak na twarzy naszej siostry pojawiają się wściekłe rumieńce.
- ...to ty, podkreślając: w skali od 1 do 10, jesteś tak mniej więcej na... - tu udał, że się zastanawia - ...minus piętnastu.
Na reakcję Alice nie trzeba było długo czekać.
- Tyyyy...! - wrzasnęła, zrywając się na równe nogi, na co Barton i Rhodes wyglądali, jakby ledwo powstrzymywali śmiech, Steve, Thor i Bruce wymienili spojrzenia wyraźnie wskazujące na to, że poważnie zastanawiają się, czy aby na pewno nie zrobić czegoś, by uchronić Tony'ego przed ewentualnym atakiem Alice, a Nat i Sharon spojrzały na siebie z niemym „Wiedziałam, że tak to się skończy". Każdy powiedziałby, że wybuch mojej siostry oraz znaczące spojrzenia innych są wystarczającym znakiem, by zaprzestać tej kłótni, ale... Tony Stark nie był jak każdy. On tylko parsknął cicho i rzucił w moją stronę:
- No patrz, a myślałem, że tego wieczoru przeszliśmy już etap, gdzie Carter ma problem z wysławianiem się... - uderzyłam go w bok w karcącym geście, nie mogąc jednak powstrzymać śmiechu - cóż, przyznaję, że wraz z wybuchem Alice i w mojej głowie zaświtała ta myśl.
Podobnie jak kilka godzin temu, komentarz Tony'ego musiał przełączyć jakiś pstryczek w jej głowie, bo nagle brak umiejętności wysławiania się przestał być problemem mojej siostry.
- Ty podły, nędzny... - zaczęła, lecz Stark niemal natychmiast wszedł jej w słowo:
- O ty, patrz, jednak zna więcej słów!
Alice, krótko mówiąc, wyglądała, jakby zaraz miała spełnić co najmniej jedną z tych wielu gróźb, jakie rzucała w stronę tego faceta. Ostatecznie jednak wzięła głęboki wdech, po czym zwróciła się do Tony'ego tonem, który zapewne miał być spokojny i pouczający, a w rzeczywistości był wściekłym sykiem:
- Wilson wygrał tylko jedną osobą...
- Tak? On poderwał jedną, a ty zero?
Byłam pewna, że na dłuższą chwilę przymknęłam oczy, wypuszczając powietrze z głośnym świstem. Tony, mówiąc krótko, przesadził. Wiedziałam, że świetnie się bawił, podobnie zresztą jak Clint i James, ale wybrał do tego nieodpowiedni dzień - dzisiaj i tak z natury niewielka cierpliwość mojej siostry była mocno nadszarpnięta, a ten ostatni komentarz... Cóż, zdecydowanie przelał czarę goryczy.
- Oj, Stark, masz przejebane - mruknęła Natasza, widząc, jak twarz Alice czerwieni się jeszcze bardziej i wpływa na nią wściekły grymas.
- Totalnie przejebane - dodałam, patrząc znacząco na Sharon, która tylko kręciła głową z pobłażaniem.
- Ty... TY OBŚLIZGŁY, NARCYSTYCZNY, TĘPY NICZYM MŁOT THORA I ZADUFANY W SOBIE PIZDOKLESZCZU! ZARAZ TAK CIĘ... - zaczęła szatynka, kiedy nagle ktoś jej przerwał.
- Chwila moment, mój młot wcale nie jest tępy!
Zapadła cisza. Wszyscy przenieśli swoje pełnie niedowierzania spojrzenia na Thora, który wpatrywał się w rozwścieczoną Alice ze śmiertelną urazą w oczach.
...on chce umrzeć. On naprawdę musi pragnąć swojej śmierci.
- Um, Thor... - zaczął niepewnie Bruce - Nie chcę ci psuć marzeń, ale... to młot. Logicznie rzecz biorąc on nie może być ani mądry ani tępy...
- Rzecz w tym, że on NIE JEST tępy! - oburzył się ponownie Gromowładny, na co tylko westchnęłam z zażenowaniem.
- Thor, zrozum, on nie może... - zaczął tym razem Steve, ale i jemu bóg przerwał.
- Tak się wszyscy wymądrzacie, a nikt z was jakoś nigdy go nie podniósł! Gdyby Mijolnir był tępy to każdy mógłby go podnieść, nie zrozumiałby słów mojego ojca...
- Thor, ty serio sądzisz, że to przez jakaś rymowankę nikt oprócz ciebie go nie podniesie? - zakpił Rhodley, na co blondyn zrobił urażoną minę.
- Och weźcie, to przecież totalna bzdura! - zaśmiała się Alice, która już się uspokoiła - Jak to szło?
- Ktokolwiek okaże się godzien, moc młota posiądzie! - odpowiedział jej Clint grubym głosem, zaraz potem śmiejąc się - Bez jaj stary, to sztuczka i tyle!
- No proszę, nie krępuj się - Thor chyba stracił już cierpliwość.
- Serio? - Clint podniósł brew, najwyraźniej też niedowierzając, że bóg pokłada tak dużą wiarę w zwykłą rymowankę.
- No, dawaj.
- Ale będzie zabawa! - zaśmiałam się głośno, widząc pewność siebie wymalowaną i na twarzy Bartona i Odinsona.
- Clint, jesteś po przejściach, więc nie łam się jak ci nie starczy sił, czy coś - rzucił Tony tonem psychologa, co ten skwitował jedynie cichym parsknięciem.
- Obserwowałem jak to robisz... - rzucił blondyn, stając przed stolikiem i mrużąc lekko oczy. Po chwili szybko chwycił za rączkę i pociągnął stanowczo, jakby licząc na to, że młot najzwyczajniej w świecie podąży za jego ruchem, ale, cóż, tak się nie stało. Mijolnir ani drgnął. - I dalej nie wiem jak to robisz! - dodał rozbawionym głosem, co większość skwitowała prychnięciem.
- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał Tony z udawaną troską, na co ten posłał mu kpiące spojrzenie.
- W takim razie proszę, pokaż ile jesteś wart! - rzucił Clint, wyzywająco unosząc brew i wskazując na młot. Tony bezzwłocznie zdjął rękę z moich ramion i wstał, pewny siebie.
- Prawdziwy facet młotom się na kłania. - odparł, stając przy narzędziu podobnie jak Barton parę chwil wcześniej. Zaśmiałam się cicho, widząc ten dobrze mi znany wyraz twarzy, świadczący o tym, że Stark nie uwzględnia w swoich planach porażki. - To zwykłe prawa fizyki... Czyli że co, podniosę i jestem królem Asgardu?
- Tak, tron jest twój - odparł Gromowładny, uśmiechając się kpiąco na widok jego pewności siebie.
- W takim razie zamierzam przywrócić prawa pierwszej nocy - oświadczył uroczyście brunet, na co rzuciłam mu mrożące spojrzenie. Następnie bez zawahania złapał na rączkę i zdecydowanie za nią pociągnął co, kto by się spodziewał, nie przyniosło żadnych efektów. Po chwili rozluźnił uścisk, po czym obdarzając Mijolnir przenikliwym spojrzeniem, rzucił:
- Dajcie mi chwilkę. - powiedziawszy to, szybkim krokiem ruszył w kierunku, gdzie, jak dobrze wiedziałam, była pracownia. Nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu, ani kiedy wrócił zaledwie minut później, z rękawicą Iron Mana w ręce, ani gdy po raz kolejny młot ani drgnął, mimo usilnych prób ruszenia go choć o milimetr.
- Rhodley! Ruszże dupę i pomóż przyjacielowi w potrzebie! - zawołał nagle Tony, przez co już po chwili rączki nie trzymała jedna, a dwie mechaniczne rękawice. Mimo to, efektów jak nie było, tak i nie ma.
- Ty ciągniesz w ogóle? - zapytał Rhodes zirytowanym tonem, na co Tony prychnął głośno.
- Nie, wiesz, pcham. - rzucił kąśliwie w odpowiedzi, na co zarówno ja, jak i większość towarzystwa parsknęła.
- Tony... Chyba już wystarczy. - powiedziałam prosząco po kolejnych minutach ciągania za rączkę, na co westchnął ciężko i niechętnie z powrotem zajął swoje miejsce na kanapie, co niemal natychmiast wykorzystałam, opierając się o niego wygodnie.
Młot, odkąd tylko zaczęły się próby podniesienia go, ani drgnął i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie się to zmieni. I tak oto przed stolikiem stanął kolejny zawodnik naszego jakże zacnego turnieju - Bruce, który po chwili wahania zaparł się i z całych sił pociągnął - niestety, ponownie bez skutku. Już miałam mu grzecznie doradzić, żeby odpuścił i niepotrzebnie nie nadwyrężał mięśni, kiedy stało się coś niespodziewanego - Banner sam rozluźnił uścisk i rozłożył ramiona, rycząc głośno niczym stwór, w którego zmieniał się w przypływie złości. Moje brwi mimowolnie się uniosły, a i na twarzach innych pojawiło się zdziwienie. Hulk zamrugał nerwowo, drapiąc się po karku.
- No co? - zapytał, co spotkało się jedynie z lekkim kręceniem głowy co poniektórych osób.
- No, teraz czas na punkt programu - rzuciła żartobliwie Alice, patrząc sugestywnie na Steve'a, który skwitował to przewróceniem oczami. Po chwili jednak podniósł się powoli i zbliżył do miejsca zajmowanego przez wcześniejszych śmiałków.
- Tylko żeby ci żyłka nie pękła. - rzucił Tony, na co nie wahając się ani chwili uderzyłam go w bok. Syknął cicho, rzucając mi pełne urazy spojrzenie, na które odpowiedziałam znaczącym uniesieniem brwi, co skomentowane zostało jedynie przewróceniem oczami i cichym prychnięciem.
Thor poruszył się niespokojnie, kiedy Kapitan przymierzył się do złapania raczki - w końcu to on z nas wszystkich miał największe szanse na jego podniesienie. Nie dość, że był silny, to jeszcze - wierząc tej całej rymowance - zapewne najbardziej heroiczny i „godny" z całej grupy.
Wtedy Steve zacisnął mocno palce na skórzanym materiale i napiął mięśnie. Przez krótką chwilę wszyscy zamarliśmy - młot drgnął gwałtownie i uniósł się lekko, co spotykało się z niemym szokiem i przerażeniem na twarzy boga, lecz niemal natychmiast efekt ten minął - Mijolnir chyba stwierdził, że i Rogers nie jest dla niego odpowiedni. Widząc to Kapitan rozłożył ramiona w geście bezradności, patrząc przepraszająco na blondyna, na co ten prędko przybrał sztuczny uśmiech na twarz i wymruczał coś co brzmiało na „No niestety, nie udało się... Jaka wielka szkoda...". Nie byłam w stanie powstrzymać parsknięcia na ten widok, czego wkrótce pożałowałam, bo Clint rzucił:
- To może jakaś koleżanka, co? - nagle ze wszystkich stron mnie, Alice, Nat i Sharon dobiegły oczekujące spojrzenia.
- O nie, nie, nie... i tak nie zmieści się do torebki - rzuciła Natasza, na co zaśmiałam się.
- Dokładnie. Nawet nie opyla się próbować. - dodałam, na co Thor rzucił mi z lekka urażone spojrzenie, jakby chciał powiedzieć „Śmiesz obrażać mój młot?"
- To musi być czujnik! - powiedział nagle Tony, wskazując na boga palcem w oskarżycielskim geście - To musi być na linie papilarne!
- Cóż, ciekawa teoria jak widzę... - powiedział Thor z lekkim uśmiechem na twarzy, wstając. - Ale mam lepszą. - tu zrobił przerwę dla chwili grozy - Nie jesteście godni. - dokończył, podrzucając Mijolnir.
Rozległy się głośne śmiechy i zawodzenia. Clint rzucił nawet coś w stylu „Cholera, nie tak mocno, stary!". Chwilę później jednak, cały nastrój prysł, przerwany głośnym piskiem, jakby ktoś przejechał paznokciem po tablicy. Przymknęłam oczy i zatkałam sobie uszy rękoma, sycząc cicho, podobnie jak większość grupy. Kiedy je otworzyłam, nie byliśmy już sami.
Kawałek dalej, na półpiętrze, stał wpół naprawiony robot Żelaznego Legionu - grupy, która miała dbać o bezpieczeństwo cywili podczas naszych misji. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, co on tutaj robi, i zerknęłam na resztę drużyny - każdy, podobnie jak ja, miał zdziwione miny. I w tym momencie wtedy robot... przemówił.
- Tak... Jesteście nie godni. - powiedział - Macie ręce we krwi...
- Stark? - zapytał Steve, w tym samym momencie, w którym ja rzuciłam:
- Tony?
- Jarvis? - usłyszeliśmy w odpowiedzi pełen obawy głos Starka - Zresetuj program Żelazny Legion, chyba ma wirusa...
- Przepraszam, śniło mi się... A raczej ja się śniłem... - zmarszczyłam brwi, kompletnie nic nie rozumiejąc z tego jazgotu. Robot jednak kontynuował swój wywód, jak w jakimś transie - I nagle byłem zaplątany... W sznurki. - tu urwał na chwilę, by po chwili oznajmić: - Musiałem zabić tamtego mimo, że był w porządku...
- Zabiłeś kogoś? - zarówno Rogersowi, jak i każdemu z nas na słowo „zabiłem" w głowie zapaliła się czerwona lampka. Mimowolnie wszystkie moje mięśnie napięły się, a ciało przygotowało do walki.
- Chciałem tego uniknąć... Ale w życiu czasem trzeba wybrać mniejsze zło.
- Kto cię przysłał? - pytanie Thora było krótkie, ale, co było zaskakujące, bardzo dobrze zadane. Ta informacja da nam odpowiednie podstawy, by ocenić jego zamiary. Ale chyba nikt nie był gotowy na odpowiedź, jakiej nam udzielił - po prostu przechylił głowę, przymknął oczy i po chwili rozległ się dobrze znany nam, nagrany głos:
- Chcę uzbroić całą naszą planetę w pancerz - oznajmił Tony na nagraniu, na co nie mogłam nie spojrzeć na niego z szokiem. On jednak nie zwrócił na to uwagi, najwyraźniej stwierdzając, że wpadliśmy w niezłe gówno, bo jego mina nie była zbyt radosna.
- Ultron - w głosie Bruce'a słyszałam tyle emocji, że już sama nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Banner, zawsze spokojny, opanowany, teraz był przerażony, a jego mina była mniej więcej tak samo entuzjastyczna, jak Starka. Co więcej, wymienili znaczące spojrzenia, co dało mi podstawy do podejrzeń, że oni wiedzą więcej od nas. O wiele więcej.
- We własnej osobie - kiedy tylko Ultron ponownie się odezwał, niemal natychmiast przeniosłam na niego wzrok. Jego słowa wzbudzały we mnie coraz większe obawy, sprawiały, że mój zmysł odpowiedzialny za wykrycie zagrożenia bił na alarm. - No nie całkiem własnej... To raczej poczwarka, ale i tak jestem gotów. Wypełniam misję. - napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Nie tylko moja intuicja podpowiadała mi, że zaraz coś się stanie, bo Natasza i Alice, tak jak ja, przeładowały pistolety, a reszta była w gotowości do ataku.
- Jaką misję? – zapytałam cicho, zrzucając bombę. Ultron spojrzał na mnie, a ja sama nie mogłam powstrzymać myśli, że cała ta sytuacja go cieszy, a nawet bawi.
- Pokój na Ziemi - w momencie, w którym wypowiedział te słowa, ze ściany za nim wyleciała reszta Żelaznego Legionu. Za sprawą Steve'a stół wyleciał w powietrze, dając nam czas na przyjęcie pozycji i chroniąc nas przed pierwszymi pociskami.
W tej chwili szczerze sobie dziękowałam za swoje przewrażliwienie i zabranie ze sobą broni. Starałam się celować w miejsca, gdzie mogłabym chociażby trochę uszkodzić roboty, lecz gdy spostrzegłam, że nie daje to oczekiwanych rezultatów, odrzuciłam pistolet. Uniosłam ręce i wyobrażając sobie szczątki atakującego mnie wroga, zaczęłam miażdżyć go mocą. Niedługo potem padł na ziemię, niezdatny do ponownego użytku, co dało mi choć trochę czasu na zorientowanie się w sytuacji.
Tony właśnie wbił jakiś szpikulec w kark jednego z robotów, Nat razem z Brucem stała za barem strzelając do każdego, kto był w jej zasięgu, a Clint rzucił walczącemu u boku Thora Steve'owi jego tarczę. Zmarszczyłam brwi, analizując sytuację. Coś mi się nie zgadzało. Brakowało jednego sojusznika Ultrona. I właśnie wtedy, dostrzegłam go. W momencie, w którym przeniosłam na niego wzrok, porwał berło i wyleciał przez okno.
- Thor! - wrzasnęłam, na co odwrócił się gwałtownie - Leć za nim! - wskazałam na rozbite okno, na co bóg natychmiast ruszył w tamtą stronę.
Już chciałam zawołać do Ultrona, że chyba jego plan nie wypalił, bo wygrywamy, kiedy mój wzrok zarejestrował kolejną rzecz. Jeden z uszkodzonych robotów właśnie zbliżał się do Sharon schowanej za jakimś meblem, kierując w jej stronę rękę z powoli nagrzewającym się repulsorem. Adrenalina skoczyła mi tak nagle, że dopiero po chwili zorientowałam się, że biegnę. Nim promień zdążył wystrzelić ze zbroi, z całą siłą swojego rozpędu na niego wpadłam, powalając na podłogę, i jednym ruchem rozdarłam na pół.
- Szalenie efektownie – stwierdził Ultron, gdy Steve pokonał ostatniego z jego podwładnych – Wiem, chcecie dobrze... Ale działacie bez planu. Chcecie ratować świat, ale nie chcecie, żeby się zmieniał! Jak ludzkość ma przetrwać, skoro nie będzie mogła... Ewoluować? - tu przerwał na chwilę, a ja już z doświadczenia widziałam, że to nie wróży dobrze. - Pokój zapanuje dopiero wtedy, kiedy wyginą Avengersi - o, właśnie o tym mówiłam. Ostatnie zdanie Ultrona zdenerwowało mnie na tyle, że nie zastanawiałam się dwa razy, ba!, nawet jeden raz, nad tym, co zrobię. Gwałtownie szarpnęłam ręką, a fioletowa poświata zmiażdżyła jego ciało na malutkie kawałeczki.
W momencie, w którym wzrok każdego skupił się na mojej osobie, poczułam się niepokojąco słabo, na tyle, że zmuszona byłam podeprzeć się o stojącą obok kanapę.
Co się dzieje? - pytałam samą siebie - To przecież nie jest normalne...
Tak, czasami bywało, że miałam zadyszkę i czułam się zmęczona po używaniu mocy, ale nie na tyle, żeby nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a przed oczami pojawiały się mroczki. Coś zdecydowanie było nie tak.
- Jessie, wszystko, dobrze? Co się dzieje? - nie minęła chwila, a Tony i reszta drużyny już byli obok. Pokręciłam głową, starając się brać głębokie wdechy.
- Nic, tylko.... - złapał mnie niemal w ostatniej chwili. Zachwiałam się, moją głowę zaatakował ogromy ból, a cały obraz pokryła ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top