27. Niedoczekanie.
Rozdział miał być w poniedziałek, ale stwierdziłem, że ulegnę i wstawię wcześniej.
Enjoy <3
***
Głowa pulsowała mi tępym bólem, a całe ciało było posiniaczone. Odczułam to już w pierwszej sekundzie po przebudzeniu. Pokój, podobnie jak każdy w tych zasranych podziemiach, był ciemny. Znajdowały się w nim tylko trzy rzeczy: stół, do którego przytwierdzone były moje ręce i dwa krzesła, jedno puste i drugie, na którym siedziałam. Nie zdążyłam rozejrzeć się dokładniej, bo drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wkroczyli Strucker i Ward. O dziwo bez obstawy.
- Cóż, przyznam, że jestem rozczarowany. - powiedział dyrektor - Byłabyś świetną agentką...
- Ups, nie wypaliło - wymsknęło mi się. Baron spojrzał na mnie tak, jakbym go zawiodła.
- Miałem dać ci ostatnią szansę, ale widzę, że nic nie nauczy cię pokory... Hydra nie daruje zdrady. Dostaniesz za to największą karę.
Skinął głową na Granta, który wyjął zza pleców małe pudełko i usiadł naprzeciw mnie. Otworzył pojemnik, a moim oczom ukazał się cały arsenał igieł: wszystkie były cienkie i długie. Agent chwycił małą buteleczkę stojącą w rogu pudełka i nabierając trochę jej zawartości do strzykawki wstrzyknął substancję do moich dłoni.
- To jedno z najsilniejszych środków znieczulających na świecie. - zaczął wyjaśniać spokojnie i wolno, z lekkim uśmiechem na twarzy. - Działa krótko, ale mocno. Gdy będziesz pod jego wpływem wbiję ci te igły w palce. Są na tyle długie, że sięgną włókien nerwowych. Znieczulenie przestanie działać, a wtedy.... - wzdrygnelam się widocznie, wyobrażając sobie ten ból. Ale niedługo nie będę musiała go sobie wyobrażać - dostanę ten zaszczyt go doświadczyć.
Ward sięgnął po pierwsze ostrze i bez wahania wbił je w mój kciuk. Zacisnęłam zęby widząc zciekającą na stół krew, ale nic nie poczułam - znieczulenie działało świetnie. Tą czynność Grant powtórzył jeszcze kilkanaście razy - w każdym z moich palców znajdowały się po dwie - trzy igły.
Moja dłoń mimowolnie zadrżała, kiedy lek powoli przestawał działać, a ja poczułam mocne ukłucie we wszystkich palcach na raz.
- Zanim się zacznie, chcę żebyście widzieli, że każda prośba, informacja, czy przeprosiny nie będą szczere. Wywoła je tylko i wyłącznie nie racjonalne myślenie. - wysyczałam, na co Strucker zacisnął wargi, ale nic nie powiedział.
I dopiero wtedy się zaczęło.
W jednym momencie moje palce zaatakował tak straszliwy ból, jakiego jeszcze niegdyś nie odczuwałam. Zacisnęłam powieki i cicho jęknęłam, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Ale to była jedynie rozgrzewka - znieczulenie dopiero po chwili przestało działać, a spod moich powiek wyciekły pierwsze łzy.
Jak przez mgłę usłyszałam pytania Struckera: czy kogoś poinformowałam gdzie jestem, co wiem, jakie są plany Avengers. Nie odpowiedziałam. Byłam w stanie tylko jęczeć pod nosem ciche oblegi dla całej tej organizacji.
Po niecałych piętnastu minutach Strucker przyjął inną strategię. Z mściwą satysfakcją na twarzy złapał za jedno z narzędzi wystających z moich palców i zaczął wbijać je coraz głębiej. Krzyknęłam głośno, a po mojej twarzy pociekło jescze więcej łez. To przerosło wszelką skalę - takiego bólu nie odczuwałam jeszcze nigdy.
Nie słysząc odpowiedzi na żadne z zadanych pytań, szef całej tej zgrai podniósł głos.
- To nie ma sensu. Nic nie powie, a szkoda naszego czasu. Weź paru ludzi, i zabij w jak najciekawszy sposób.
Powiedziawszy to bez zawahania wyrwał jedną z igieł z mojej dłoni wywołując tym samym wytrysk krwi i głośny krzyk z mojej strony. Uśmiechnął się pobłażliwie i ponowił ruch przy każdym z palców, podczas gdy Ward zwołał całą gromadę.
Ze stolika litrami skapywała czerwona ciecz. Nigdy w życiu nie czułam się tak osłabiona, a gdy kajdany przytwierdzające mnie do stołu puściły, opadłam bezwładnie na podłogę. Jeden z żołnierzy wypchnął mnie trochę dalej, nie omieszkajac ścisnąć mojej dłoni, na co załkałam cicho.
Poczułam uderzenie. Jedno, drugie, dziesiąte. W brzuch, głowę, nogi, plecy - wszędzie. Otaczali mnie z każdej strony. Widziałam jak na moim ciele pojawia się krew. Słyszałam i czułam jak ręka łamie się. Jak kostka zostaje skręcona, nos złamany, a palce powykręcane. W porównaniu do poprzedniej formy tortur ta była o wiele mniej bolesna, ale zdecydowanie wyrządziła więcej szkód na moim ciele.
Nagle przestali. Ktoś szarpnął moim ciałem i położył na plecach. Drżącą dłonią otarłam krew z kącika ust.
Wtedy padł pierwszy strzał.
Przeszywający na wskroś ból w kolanie sprawił, że niemal straciłam przytomność z nadmiaru cierpienia. Lecz, niestety, nie zdarzyło się to. Ani wtedy, ani po trafieniu w moje ramię, udo i brzuch.
- Chyba wystarczy - usłyszałam głos Warda, będąc na skraju przytomności. - Wykrwawi się w co najwyżej pół godziny. Odprowadzić do celi!
Dwie osoby brutalnie mnie podniosły i częściowo ciągnąc mną po podłodze wrzuciły do pomieszczenia, w którym dotychczas mnie przetrzymywano. Jedynie stęknęłam cicho kiedy piach i małe kamyczki, które gęsto pokrywały podłogę dostały się do większości moich ran. Zdążyłam jedynie zarejestrować krzyki ma korytarzu nim odpłynełam do świata na pograniczu przytomności....
***
BUM!
Drzwi do bazy Hydry, gdzie przetrzymywano Jessie stanęły dla nas otworem. Nałożyłem maskę na twarz, żeby ukryć kpiący uśmieszek, który zawitał na moich ustach na widok zdziwienia hydrantów i ruszyłem do ataku.
Cała nasza grupa rozdzieliła się, żeby jak najszybciej przeczesać bazę i znaleźć naszą przyjaciółkę. Raz po raz strzelałem do agentów pokonując wrogów wcale się przy tym nie męcząc. W końcu jednak zirytowałem się i po wcześniejszym rozejrzeniu się czy nie trafię nikogo z Avengers po prostu strzeliłem w całą grupę laserem.
I po problemie.
Uniosłem się lekko nad ziemię i zagłębiłem się w korytarz rozglądając się w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
- Panie Stark, piętro niżej zarejestrowałem słabnącego człowieka. - usłyszałem oficjalny głos Jarvisa.
- Sprawdziłeś parlamenty życiowe?
- Szybko maleją. Traci dużo krwi.
Zacisnąłem zęby i szybko robiąc dziurę w podłodze przedostałem się poziom niżej.
Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w oczy była krew. Masa krwi. Na podłodze było jej pełno, jakby ktoś przeciągnął po niej rannego. Podszedłem do najbliższych drzwi, z których wychodził szlak i niepewnie je uchyliłem.
I niemal zemdlałem na ten widok.
Pokój nie był duży; znajdował się w nim jednynie stolik i dwa krzesła. Dwa z trzech mebli były poplamione czerwoną cieczą, podobnie jak podłoga wokół nich i kawałek dalej. Podszedlem nieco bliżej, aby przyjrzeć się przedmiotom leżącym na stole. Chwyciłem jeden z nich i poczułem, że zaraz zwrócę śniadanie.
To były igły.
Cienkie igły całe we krwi.
- Sprawdź DNA - wymamrotalem odwracając wzrok. Przez chwilę Jarvis się nie odzywał, lecz po chwili usłyszałem jego tym razem niepewny głos.
- Krew należy do... - przerwał.
-Jarvis, do cholery, wysłówże się! - warknąłem.
- Należy do panny Carter, sir. - niemal natychmiast poczułem jak zasycha mi w gardle. Jeżeli straciła tyle krwi...
- Zlokalizuj - rozkazałem.
- Najbliższa forma życia znajduje się kilka pokoi dalej. Jak już wcześniej mówiłem, parlamenty życiowe maleją...
Wyleciałem z pokoju i kierując się radami Jarvisa jak i śladami na ziemi poruszałem się się po bazie. Po kilku minutach doleciałem w końcu do pokoju, przy którym kończył się ślad. Pchnąłem drzwi, jednak nie ustąpiły. Zirytowany strzeliłem w zamek i ponownie spróbowałem je otworzyć. Tym razem się udało.
Pokój był ciemny i zimny. Na ścianach widać było ślady zaschniętej krwi. Podłoga była piaszczysta. A na środku leżało ciało.
Na sam jego widok zadrżałem. Zdjąłem zbroję i klęknąłem w czerwonej kałuży wokół kobiety. Dłonią odgarnąłem z jej twarzy brudne i lepkie włosy i wytarłem płynącą po policzku łzę. Widziałem jak cała drżała. Widziałem w kilku miejscach na jej ciele ślady postrzałów. Widziałem miałem dziurki w palcach - zapewne po narzędziach, które widziałem wcześniej.
- Jarvis - mój głos lekko załamał się pod koniec - Zbadaj ją.
Delikatne światło prześwietliło Jessie, a ze zbroi dobiegł mnie głos programu.
- Cztery kule w ciele, wiele ran. Jest osłabiona, zmarznięta, odwodniona i niedożywiona. Jej puls bardzo szybko słabnie, do tego odkryłem...
- Konkrety Jarvis!
- Proszę jak najszybciej ją stąd zabrać. Jeszcze trochę, a się wykrwawi.
Ostatnie zdanie mnie obudziło. Jak najszybciej wskoczyłem w zbroję i delikatnie ją podniosłem. Kiedy ją dotknąłem, Jessie jęknęła i zaczęła słabo się poruszać, płakać i coś szeptać. Zamarlem na chwilę chcąc usłyszeć wypowiadane przez nią słowa.
- Błagam, zostawcie mnie... Mam dość... Dajcie mi umrzeć...
Słysząc to łzy stanęły mi w oczach. Co on jej zrobili?
- Panie Stark, uważam, że powinien się pan pospieszyć i poinformować resztę Avengers o zaistniałej sytuacji.
- Racja, Jarvis - westchnąłem i włączyłem słuchawkę.
- Mam Jessie, wracajcie - powiedziałem tylko.
- Co z nią? - usłyszałem pięć głosów naraz. Nie odezwałem się.
- Stark?! - tym razem była to tylko Alice. - Stark, co z nią?!
- Jest... źle. Bardzo źle. - wydusiłem w końcu. Nie usłyszałem odpowiedzi.
Najszybciej jak to było możliwe dotarłem do Quinjeta. Zdziwiłem się widząc tam już wszystkich, ale nie zareagowałem, tylko delikatnie położyłem ją na blacie oddając w ręce Sharon i Bannera.
Dopiero teraz każdy dostrzegł Jessie w całej jej okazałości. Wszyscy z głośnym świstem wciągnęli powietrze, a Sharon z Brucem rzucili się po narzędzia.
- Wiesz co jej się stało? Co tam widziałeś? - wypytywał mnie Hulk. Westchnąłem ciężko, chowajac twarz w dłoniach.
- Krew - wymamrotałem - Dużo krwi. Widziałem pokój w którym... - Przełknąłem głośno ślinę chcąc pozbyć się tego widoku sprzed oczu.
- Co w nim robili, Stark? - ponagliła mnie Romanoff.
- Widzisz jej dłonie? - zapytałem drżącym głosem. Wzrok niemal każdej osoby w pomieszczeniu skupił się na tej części ciała Jessie - Oni... oni wbijali jej igły w palce. Na żywego. Przy pełnej świadomości...
Widziałem jak oczy Sharon i Bruce'a rozszerzają się i jak rzucają się w kierunku rąk dziewczyny. Obejrzawszy rany rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Zajmij się palcami. Ja wyjmę kule. - powiedziała szybko Sharon. Jej wzrok skupił się na nas. - Lepiej będzie jak przejdziecie do drugiej części statku.
- Ale...
- Nie ma ale! Chcesz, żeby wdało się zakażenie?
Słysząc ten argument bez słowa się wycofaliśmy.
Co jak co, ale z lekarzami dyskutować się nie da.
***
Pierwszym, co zobaczyłam było światło.
Poraziło mnie w oczy tak cholernie mocno, że nie byłam w stanie ich otworzyć przed dobre pięć minut.
Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do bieli, bez przeszkód mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Nawet nie wiecie, jaką ulgę poczułam, kiedy rozpoznałam w nim oddział szpitalny w Stark Tower.
Dopiero po chwili mój wzrok natrafił na postać siedzącą przy moim łóżku, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Moja warga zadrżała, a maszyna mierząca tępo pracy mojego serca przyspieszyła.
- Tony? - szepnęłam, a on gwałtownie poderwał głowę. W moich oczach zebrały się łzy na widok tych czekoladowych tęczówek, za którymi tak strasznie tęskniłam.
- Jessie - usłyszałam jego cichy głos. Wtedy już nawet nie byłam w stanie skomentować tego głupiego przezwiska. Po prostu objęłam go mocno, płacząc w jego ramię i zaciągając się tym charakterystycznym dla niego zapachem czekolady i nutką słodkiej woni alkoholu. Poczułam jak jego ręce oplatają moją talię i jak przyciskają mnie do siebie. I, o dziwo, poczułam też łzy moczące moją koszulkę.
Tony nigdy nie płakał. A przynajmniej nie przy mnie.
Odsunęłam się na tyle, żeby spojrzeć na jego twarz. Uniosłam dłoń i lekko starłam płynące po jego policzkach kropelki. Warga mi zadrżała, a ja sama uśmiechnęłam się w końcu wierząc, że to nie sen.
Oderwałam wzrok od jego oczu dopiero kiedy poczułam jak delikatnie kładzie dłoń na moim policzku. Mimowolnie przymknęłam lekko powieki, nieprzyzwyczajona do delikatności. Po krótkim czasie moja dłoń też znalazła miejsce na jego żuchwie, lekko go tam drażniąc. Patrzylismy na siebie w ciszy, analizujac każdy detal twarzy drugiej osoby. To zdecydowanie trwało za długo... Chwilę później juz żadne z nas nie było w stanie się powstrzymać i po prostu pocałowało tę drugą osobę.
Jeszcze żaden nasz pocałunek nie był taki emocjonalny - przeplatany tęsknotą, smutkiem, radością i łzami. Palce z niemałą przyjemnością przeczesywały włosy drugiej osoby, a jezyki współgrały. Całe moje ciało opanowały przyjemne dreszcze, a w brzuchu latały motyle. Maszyna badająca pracę mojego seca znacznie przyspieszyła.
Naprawdę za tym tęskniłam. Za tym wszystkim: emocjami towarzyszącymi każdemu zbliżeniu czy chociażby za samym Tony'm.
Dlatego, kiedy się od siebie odsunęliśmy znowu go objęłam i powiedziałam cicho:
- Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam.
W odpowiedzi ścisnął moją talię nieco mocniej.
- Obawiam się, że wiem.
Ta piękna chwila trwała niestety krótko, bo zaraz potem Tony przypomniał sobie, że jestem pacjentem i kazał mi się spowrotem położyć.
Na te słowa przesunęłam się nieco i spojrzałam na niego wyczekująco.
- Jesteś strasznie uparta, wiesz? - westchnął.
- Za to mnie kochasz - puściłam mu oczko, na coś od zaśmiał i bez większych ceregieli położył się obok.
Kiedy pół godziny później ktoś wszedł do sali, zastał dwójkę śpiących, lecz uśmiechniętych osób.
Każda z nich była szczęśliwa i miała nadzieję, że nic gorszego już ich nie spotka.
Niedoczekanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top