14. Ciche dni.

Sprawnie zrobiłam salto w tył, oddalając się od wroga, po czym bez chwili zawahania cisnęłam w niego ognistą kulą, jednocześnie kopiąc drugiego przeciwnika w szczękę. Widząc, że pocisk dotarł do celu, jednym ruchem skręciłam mężczyźnie kark, z rozpędu wskakując na drugiego za nim, oplatając nogami jego szyję i płynnie powalając go na ziemię, tym samym pozbawiając przytomności, a potem i życia. Widząc zbliżających się kolejnych przeciwników, posłałam w ich stronę potężną falę mocy, która w większości pogruchotała ich kości z niemiłym chrzęstem, a mniejszą część silnie poturbowała. Bez większego wahania szybkim ruchem wyciągnęłam pistolet z kabury i strzeliłam każdemu z nich w głowę, w ostatniej odwracając się i oddając jeszcze jeden strzał w ostatniego wroga.

W sali zapadła cisza, przerywana jedynie moim głębokim oddechem. Przeleciałam wzrokiem po każdym z ciał, szukając oznak życia, i dopiero kiedy ich nie znalazłam, rozluźniłam napięte mięśnie.

- Coraz lepiej ci to wychodzi. - usłyszałam nagle, na co błyskawicznie odbezpieczyłam broń, odwracając się i kierując ją w stronę, skąd dobiegał głos. Po chwili jednak opuściłam pistolet, widząc Coulsona stojącego w wejściu do sali treningowej. Odetchnęłam, odkładając broń na jej miejsce, po czym bez słowa podeszłam do ławki, gdzie zostawiłam swoje rzeczy, biorąc kilka łyków wody.

- Ćwiczyłam kiedy tylko mogłam. - odpowiedziałam w końcu, przenosząc na niego wzrok.

- Domyślam się. - odparł, unosząc brew. - Agenci już zaczynają narzekać na brak zautomatyzowanych manekinów do ćwiczeń, a siedzisz tu zaledwie jeden dzień. - dodał, na co uśmiechnęłam się słabo.

Minął dzień, odkąd Phil zabrał mnie od Tony'ego, a ja już popadłam w manię ćwiczeń - to był chyba mój system obronny przed pogrążeniem się w totalnej depresji. Wczoraj okazałam słabość, płakałam, ale wiedziałam, że dzisiaj nie mogę sobie na to pozwolić - w przeciwnym razie nie wyczołgałabym się z dołka. Było to naprawdę duże wyzwanie, bo za każdym razem, kiedy choć pomyślałam o Tonym łzy napływały mi do oczu, dlatego musiałam się czymś zająć - a co jest lepsze, od dobrego, wyczerpującego treningu?

- Chcesz coś? - zapytałam trochę nieprzyjemnie, ale nie skomentował tego, uśmiechając się jak małe dziecko.

- Za moment lecę po Kapitana Amerykę. - zazwyczaj spokojny Phil niemal podskakiwał na myśl o swoim idolu, a w jego oczach błyszczało podekscytowanie. Uniosłam brew, w głębi czując rozbawienie na ten widok, ale nie będąc w stanie go ukazać.

- I co, mam ci udzielić ostatnich rad? - zapytałam ironicznie, co go nie wzruszyło.

- Nie, nie trzeba. - odparł beztrosko, nie przejmując się moim podłym humorem. - Miałem ci tylko przekazać, że jak tylko wrócimy, startujemy, więc masz przyjść na mostek.

Westchnęłam ciężko, skinając głową.

- Zaraz pójdę, tylko się odświeżę. - rzuciłam, na co uśmiechnął się i ruszył w kierunku wyjścia. - Phil? - odezwałam się jeszcze, czując lekkie wyrzuty sumienia, że tak go potraktowałam, na co odwrócił się. - Nie zapomnij lepiej kart do autografu. - uśmiechnęłam się delikatnie, przez co w jego oczach pojawiło się jeszcze więcej entuzjazmu. Wiedziałam, że nie był zły.

- Dzięki, Di. - odparł, wychodząc, na co westchnęłam, kierując się do położonej obok sali treningowej łazienki z prysznicami. Zdjęłam z siebie wygodny top i dresy, w których trenowałam i weszłam pod strumień wody, zmywając z siebie pot zgromadzony po kilku godzinach ćwiczeń. Nie pozwalając sobie na więcej niż pięć minut siedzenia w kabinie, wyszłam, błyskawicznie się wycierając i sprawnie ubierając w obcisły kombinezon z logiem Tarczy. Związałam jeszcze wilgotne włosy w wysokiego kucyka, żeby mi nie przeszkadzały, po czym chwyciłam torbę treningową i z zamiarem zostawienia jej w szatni, wyszłam.

Nie zwracałam uwagi na mijane osoby, szybkim krokiem kierując się na mostek Helikartera. Agentów, jak zwykle, była cała chmara, ale zignorowałam ich, idąc przed siebie pewnym krokiem. Kiedy w końcu dotarłam do sterowni, odetchnęłam lekko, ciesząc się, że ominęłam tłumy. Odebrałam słuchawkę, którą natychmiast włączyłam i włożyłam sobie do ucha, po czym posyłając Nickowi długie, wściekłe spojrzenie ruszyłam w stronę Marii Hill, która już zaczęła wydawać polecenia.

- Skąd ten zły humor i przesympatyczny stosunek do Fury'ego, co? - zapytała, patrząc na mnie spod uniesionej brwi i najwyraźniej odnosząc się do wcześniejszej wymiany spojrzeń.

- Raczej nie będę tryskała szczęściem i mu dziękowała, po tym jak zniszczył to, co budowałam przez trzy lata. - powiedziałam chłodno, zaciskając zęby na samą myśl o tym, jak z rozkazu Nicka Coulson bez uprzedzenia wpadł do wieży.

- Coś, co było zbudowane na kłamstwie. - przypomniała mi cicho, na co zacisnęłam wargi.

- Wolę żyć w kłamstwie, ale być szczęśliwą, niż jedynie wypełniać kolejne misje i ciągle pracować. - odwróciłam się od niej akurat w momencie, w którym do sali wszedł Coulson, który niemalże odrazu do mnie poszedł.

- I jak tam spotkanie z idolem? - rzuciłam, na co uśmiechnął się szeroko.

- Wspaniale. - odparł, a w jego oczach dalej widziałam ekscytację. - Ale to nie czas na pogaduszki. Musimy wziąć się do pracy. - dodał, na co skinęłam głową, zmuszając się do skupienia na zadaniu. Helikarter właśnie zaczął się unosić, a zewsząd dochodziły nas powiadomienia o prawidłowym przebiegu wznoszenia.

- Wszystkie silniki działają. Awaryjny protokół 193.6 w toku. - oznajmiła Hill, a ja jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po wszystkich wskaźnikach na pulpicie przede mną.

- Jest gotowość, Fury. - powiedziałam, odwracając się do Nicka stojącego za panelem sterowania, na co skinął głową.

- W takim razie znikamy. - Hill natychmiast zaczęła wydawać polecenia, by włączyć panele retrowizyjne, ale moją uwagę zwróciło coś innego. Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszły Alice i Natasza w towarzystwie dwóch mężczyzn, w których rozpoznałam Bruce'a Bannera i Steve'a Rogersa. Parsknęłam cicho widząc, jak Coulson przestępuje z nogi na nogę, patrząc na Kapitana niczym myśliwy na zwierzynę.

- Tylko się nie posikaj z tej ekscytacji. - mruknęłam w jego stronę, na co spojrzał na mnie z rzadko spotykaną u niego irytacją.

- Ha. Ha. - odpowiedział wolno, kręcąc głową. - Nieśmieszne.

- Dobrze, już spokojnie. Tylko nie przesadzaj z tym entuzjazmem. - rzuciłam ironicznie, słysząc ten pełen energii „śmiech" i bez dłuższego przeciągania podeszłam do grupy, którą właśnie witał Nick.

- To jak wam idzie? - usłyszałam pytanie Bruce'a, na co Phil odpowiedział:

- Stale mamy dostęp do wszystkich kamer na Ziemi - w komputerach, telefonach. Kiedy tylko są włączone, obserwujemy.

- Jeżeli Loki, lub którykolwiek z porwanych przez niego agentów zostanie nagrany, to my będziemy o tym wiedzieć - dodałam, zakładając ręce ma piersiach, na co spojrzenia naszych gości przeniosły się na mnie.

- O, a ciebie jeszcze nie znam. - powiedział Banner, wskazując na mnie palcem, na co uniosłam brew.

- Ktoś tu nie odrobił pracy domowej. - rzuciłam, po czym podałam obu dłoń, przedstawiając się: - Jessica Carter.

Po minie Rogersa widziałam, że najwyraźniej już przeglądał akta i zdawał sobie sprawę, kim jestem, ale Banner spojrzał na mnie i stającą obok szatynkę ze zdziwieniem, pytając:

- Siostry?

- Ta. - odparła Alice, patrząc na mnie dziwnie. - A ty zdecydowanie zbyt dużo czasu spędziłaś ze Starkiem. Zaczynasz gadać jak on. - dodała, na co zacisnęłam zęby.

- Nie jestem w nastroju, żeby rozmawiać na ten temat. - wycedziłam, patrząc na nią morderczo.

- No już Carter, wyluzuj. - powiedział Fury, przewracając oczami. - Mamy teraz ważniejsze...

- Nie zamierzam wyluzować po tym, jak zniszczyłeś moje dotychczasowe życie. - warknęłam, odwracając się na pięcie i odchodząc w kierunku Hill - nie zamierzałam dłużej brać udziału w tej dyskusji. Słyszałam, jak Bruce ustala parę rzeczy odnośnie znalezienia Tesseractu razem z dziewczynami, po czym wychodzą ze sterowni, by go zaprowadzić do laboratorium, oraz jak Coulson znowu zagaduje Kapitana o swoje karty kolekcjonerskie. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc zakłopotanie Steve'a i już planowałam go ratować, kiedy usłyszałam krzyk jednego z pracowników.

- Znalazłem coś! - zawołał, na co poderwałam głowę i razem z Coulem prędko do niego podeszłam - Zgodność sześćdziesiąt procent. Nie... Drugie źródło, prawie osiemdziesiąt.

- Gdzie? - zapytałam szybko, wpatrując się w zarejestrowaną przez kamerę twarz Lokiego.

- W Stuttgarcie. - oznajmił, pokazując adres i patrząc na mnie ze zdumieniem. - Wcale się nie ukrywa!

- Lecimy tam. - oznajmiłam krótko, nawet nie pytając się nikogo o pozwolenie, jedynie patrząc znacząco na Kapitana, który skinął potakująco głową. Szybko zawołałam Alice i Nataszę przez słuchawkę, informując o nowym zadaniu, i już po dziesięciu minutach wszyscy siedzieliśmy w Quinjecie, zwarci i gotowi do walki. Razem z Romanoff zajęliśmy się sterowaniem, wyciskając z maszyny ile tylko się dało, by zdążyć na czas, podczas gdy Alice zadbała, żebyśmy mieli aktualne informacje odnośnie całego wydarzenia, na którym planował pojawić się Loki.

- O nie. - mruknęła nagle moja siostra, unosząc głowę znad telefonu - Pojawiły się pierwsze live'y i relacje z tamtego wydarzenia. Loki już zaatakował. - zaciskając mocno zęby pokazała nam nagrywany na żywo film, gdzie bóg stał nad grupą klęczących cywili.

- Cholera jasna. - syknęłam, zaciskając wargi. - Całe szczęście, ze jesteśmy blisko, może zdążymy...

- NA KOLANA! - w połowie zdania przerwał mi dochodzący z zewnątrz, wzmocniony krzyk. Chyba wiadomo czyi. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia, wiedząc, że nie mamy już czasu.

- Kapitanie, wyskakuj. - rozkazała krótko Natasza, na co Steve nie zawahał się ani chwili - zgodnie z planem wziął spadochron i wyskoczył, w niemal ostatniej chwili chroniąc sprzeciwiającego się Lokiemu cywila przed śmiercią. Bez większego wahania wycelowałam w Lokiego broń, mówiąc głośno przez głośniki zamontowane na zewnątrz:

- Loki, rzuć broń i poddaj się - rozkazałam. W odpowiedzi Loki wystrzelił w naszą stronę ze swojej... Włóczni? Berła? Romanoff szarpnęła za ster, unikając ciosu, podczas gdy Kapitan zaczął walczyć z bogiem. Miałam zamiar mu pomóc, ponownie mierząc bronią w bruneta, lecz na darmo - samolot się mnie wręcz nie słuchał.

- Co jest.... Nie mogę go namierzyć - powiedziałam ze zdziwieniem. W tym samym momencie w samolocie rozległ się głos. Bardzo dobrze znany mi głos.

- Agentko Carter... Tęskniłaś? - zamarłam, po chwili wypuszczając powietrze z głośnym świstem, a na ekranie pojawił się napis: SYSTEM NIEDOSTĘPNY. (NIE)PRZEPRASZAMY. Wpatrywałam się w niego tępo, chyba nie do końca rozumiejąc, co właśnie się stało.

- Wspaniale, zablokował nam całą broń. Nie mogłaś go jakoś wytresować? - zapytała z wyrzutem Nat, na co jedynie pokręciłam głową, wpatrując się w mówiącego coś do Lokiego Iron Mana. Widząc, jak bóg się poddaje wylądowałam, a oni wyjątkowo sprawnie wprowadzili kosmitę na statek. Zagryzłam wargę, kiedy Tony kompletnie mnie zignorował, mrugając szybko, by pozbyć się cisnących się do oczu łez.

Nie, nie teraz. Popłaczesz sobie, kiedy wrócimy do bazy, teraz masz się ogarnąć. - powtarzałam sobie, z całych sił skupiając się na sterowaniu i zmuszając się do zachowania spokoju.

- Ocho, dzwoni Nicuś. - odparła Alice, na co westchnęłam ciężko.

- To jasne, pewnie chce raportu. - rzuciłam, mimowolnie wyciągając szyję, żeby przez lusterko zobaczyć co robi męska część załogi.

- Carter, z tego co wiem, tablet jest nieco niżej. - usłyszałam nagle ironiczny głos Fury'ego, na co szybko przeniosłam wzrok na urządzenie, za pomocą którego przeprowadzałyśmy połączenie. - Nic nie powiedział? - zapytał, na co westchnęłam, domyślając się, że chodzi o Lokiego.

- Ani słowa. - odpowiedziałam, przez co pokręcił głową z irytacją.

- Dawajcie go tu. Zegar tyka. - powiedziawszy to, bez żadnego pożegnania się rozłączył.

- Uroczy, jak zawsze. - wymamrotałam, na co dziewczyny skinęły głowami, uśmiechając się lekko.

Wtedy nagle Quinjet zachybotał, a niebo zalśniło błyskawicami.

- Co jest...? - Nat wychyliła się, by zobaczyć co się dzieje w tym samym momencie, w którym statek ponownie zachybotał, tym razem z towarzyszącym temu głośnym hukiem. Usłyszałam charakterystyczny odgłos zamykanej maski, na co odwróciłam się gwałtownie akurat w momencie, gdy przez otwartą klapę wpadł blond włosy facet i wyciągnął ze statku Lokiego. Rozchyliłam usta, ale ze zdziwienia nie wydobył się z nich żaden odgłos, przez co nawet nie zareagowałam, kiedy Tony niemal natychmiast wyskoczył za nimi.

- Cholera! - zawołała Natasza, a ja uderzyłam pięścią w podłokietnik, by wyrzucić z siebie irytację.

- Kto to był? - zapytał Rogers zrywając się z miejsca, na co wymieniłyśmy spojrzenia.

- Zakładam, że to był Thor, braciszek Lokiego. - powiedziała w końcu Alice, po chwili machając lekceważąco dłonią. - Ja bym to zostawiła. - dodała, na co spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Co?

- No wiesz, w końcu to bogowie i w ogóle - odpowiedziała bezuczuciowo Nat.

- Wy może byście odpuściły - powiedział Kapitan, zakładając spadochron i chwytając w ręce tarczę. - Ja nie.

- Daj spokój, Tony za nim wyskoczył, z pewnością da sobie radę z dwoma rozwydrzonymi bogami. - odparłam przekonującym głosem, ale chyba nie wzruszyło go to zbytnio.

- Wierzę, że jest tylko jeden Bóg. - odparł Steve, podchodząc na krawędź klapy. - I z pewnością nie ubiera się w taki sposób. - dodał, po czym bez zawahania zeskoczył. Patrzyłyśmy w tamto miejsce jeszcze przez dłuższą chwilę, po której przerwałam milczenie przewracając oczami i rzucając:

- Faceci.

- Ta. - potwierdziła z dezaprobatą Alice, wstając i jednym przyciskiem zamykając robiącą przeciąg dziurę. - Lepiej gdzieś wylądujmy, trzeba będzie ich zabrać, bo jeszcze sobie zrobią kuku.

- I do tego pewnie jeszcze dopuszczą do ucieczki Lokiego. - dodała Natasza, na co westchnęłam ciężko, powoli zniżając się, by znaleźć miejsce do lądowania.

Jak się okazało, Romanoff miała rację - gdyby nie to, że zobaczyłyśmy Lokiego na szczycie jakiegoś wzgórza, zapewne by uciekł i cała akcja poszłaby na marne. Alice bez słowa do niego podeszła i zaciągnęła za kajdany prosto do Quinjeta, czego nie skomentował ani słowem, utrzymując na twarzy wyraz podobny do uśmiechu. Patrzyłam na to z podejrzliwym wyrazem twarzy, dopóki nie usłyszałam głośnego huku i nie zobaczyłam uginających się drzew. Wymieniłyśmy z Nat spojrzenia, szybko dochodząc do identycznego wniosku.

- Ci idioci coś zrobili.

Stanęłam na środku klapy, zakładając ręce na piersiach i patrząc, jak cała trójka zmierza w moim kierunku, zachowując między sobą odpowiednie odległości. Dopiero kiedy znaleźli się pod rampą stanęli, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie zamierzam się przesunąć.

- Jesteście z siebie dumni? - zapytałam, unosząc brew i wskazując na widoczne z tej odległości zniszczenia lasu.

- To przecież nic szczególnego... - zaczął Tony, na co prychnęłam. No proszę, jednak raczy się do mnie odezwać.

- Pobiliście się niczym pięcioletnie dzieci walczące o piłkę. - weszłam mu w słowo, obdarzając każdego z nich wściekłym spojrzeniem. - To chyba nie jest zachowanie godne, jak wy lubicie się nazywać, bohaterów.

- Chciałbym tylko powiedzieć, że gdyby Stark nie... - zaczął Thor, ale przerwałam mu, gestem nakazując milczenie.

- Milcz, albo do bazy po braciszka pójdziesz pieszo. - warknęłam, na co zamknął usta, patrząc na mnie z wyrzutem. Jeszcze raz zmierzyłam każdego z nich wzrokiem, po czym cofnęłam się o parę kroków. - Wsiadać, bez awantur.

Widząc, że bez dyskusji wykonują moje polecenie zamknęłam klapę i usiadłam na swoim miejscu, razem z Nataszą podrywając maszynę.

Niesamowite. Tyle czasu ignorowania mnie i milczenia, a pierwsze zdanie jakiego raczył wysłuchać z mojej strony dotyczyło durnej piłki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top