33. To ciągle do mnie wraca, Tony.

Ktoś tu w ogóle jeszcze jest?

Cóż, jak widać, w końcu odzyskałam wenę po moim korektowym szaleństwie na początku kwarantanny, i narazie nie zapowiada się, żeby odeszła (oby). Dlatego też mam ogromną nadzieję w końcu przysiąść z filmem, napisać wszystkie rozdziały i w końcu przejść do najciekawszej, bardziej kluczowej części - fazy 3 MCU!

Tak więc najprawdopodobniej (mam taką nadzieję) możecie się spodziewać w miarę regularnych rozdziałów... Najprawdopodobniej.

Ale już, kończę te gadanie.

Enjoy of reading <3

***

Quinjet kołysał się delikatnie, gładko płynąc nad obłokami, lecz tym razem ruch ten nie przynosił ukojenia, nie sprzyjał zapadnięciu w sen. Tak bardzo, jak chciałabym choć na chwilę odpłynąć do świata marzeń, zapomnieć o tym wszystkim, tak nie byłam w stanie - za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, wizja do mnie powracała, a pełne nienawiści słowa ponownie rozbrzmiewały w mojej głowie.

Jak przez mgłę dochodziły do mnie rozmowy Alice, Clinta i Tony'ego - jedynych członków drużyny, których nie dotknęły żadne wizje Wandy Maximoff, ale nawet nie starałam się odróżniać wypowiadanych przez nich słów, wręcz przeciwnie - z uporem odsuwałam od siebie ich głosy, nie chcąc, by powróciły do mnie widma wizji, nie zamierzając patrzeć na pogrążonych w rozmyślaniach i poczuciu porażki Avengers.

Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero odgłos czyiś kroków kierujących się w moją stronę - do najbardziej oddalonego kąta Quinjeta, jaki udało mi się znaleźć, gdyż nie chciałam patrzeć na obojętne twarze członków drużyny, szybko przeobrażające się w wykrzywione nienawiścią grymasy ze snu. Momentalnie napięłam mięśnie i jeszcze bardziej skuliłam się w pozycję embrionalną, całą sobą chcąc pokazać, że nie chcę rozmawiać, lecz, jak się okazało, zmierzająca do mnie osoba albo to zignorowała, albo błędnie odczytała.

- Jess, wszystko w porządku? - mimowolnie podskoczyłam, kiedy nagle poczułam czyiś dotyk na ramieniu, i z całych sił zagryzłam wargę, nie chcąc dopuścić, by tamten sen ponownie zmieszał się z rzeczywistością.

Jesteś potworem! - usłyszałam nienawistny głos Alice, tak bardzo inny od tego, który słyszałam zaledwie chwilę wcześniej, pełen troski i zmartwienia.

Pokręciłam gwałtownie głową, dosłownie na chwilę skupiając wzrok na jej twarzy, potem znów przenosząc go na znajdujące się tuż przed moją twarzą okno.

Nie. Zdecydowanie nic nie było w porządku.

Słyszałam, jak z ust mojej siostry wychodzą kolejne pytania, ale sens jej słów do mnie nie docierał. Przymknęłam oczy, starając się odciąć od tamtych obrazów, nie chcąc ponownie oglądać tamtego widoku, ale jej obecność sprawiała, że przebłyski zamiast się zatrzymać, pojawiały się coraz częściej.

Proszę, Alice, idź. Zostaw mnie samą.

Być może w jakiś sposób zrozumiała mój przekaz, a może przypadkowo użyłam telepatii, ale szatynka w końcu przestała mówić. Uniosłam powieki, widząc w odbiciu na szybie jej zaciśnięte usta i pełne zmartwienia oczy, nim powoli podniosła się z klęczek i wróciła do głównej części statku, gdzie słyszałam jak coś mówi. Zmusiłam się do odsunięcia od siebie całego niepokoju, że odpuściła tak szybko i rozluźniłam mięśnie, starając się skupić na czymkolwiek innym niż ostatnie wydarzenia, ale moje myśli mimowolnie powróciły do tego tematu.

To wszystko to nieprawda. Nikt z Avengers cię nie nienawidzi. Jesteś jedną z nich, jesteś dla nich ważna. Jesteście przyjaciółmi, wszyscy skoczylibyście dla siebie w ogień. Jesteś częścią drużyny. - powtarzałam sobie, ale każdej z tych myśli naprzeciw wychodził kolejny okrzyk wypowiedziany głosem któregoś członka drużyny, całkowicie przeczący mojej myśli.

- Jessie? - usłyszałam nagle, na co drgnęłam gwałtownie, nieprzygotowana na czyjąś obecność. Spojrzałam na Tony'ego, który właśnie powoli usiadł obok mnie, z czymś między zatroskaniem a niepewnością w oczach, i westchnęłam cicho, opierając głowę o ścianę.

Nagle powód, dla którego Alice zrezygnowała tak szybko stał się jasny - po prostu wykorzystała Tony'ego jako odsiecz wiedząc, że on nie odpuści tak łatwo.

Przymknęłam oczy, kiedy ponownie głos Tony'ego wypełnił moje myśli, znów uderzając we mnie najmocniej ze wszystkich oszczerstw Avengers.

Jesteś dla mnie nikim! - mówił w kółko i w kółko, na co moje gardło ponownie zacisnęło się boleśnie, a ja sama mimowolnie przełknęłam ślinę.

To nieprawda, to nieprawda... - powtarzałam sobie. - Jesteś dla niego ważna. Oboje jesteście dla siebie wszystkim. Czy gdyby tak nie było, to byłby tu i starał się pomóc?

Otworzyłam oczy, patrząc gdzieś ponad ramieniem Tony'ego, czując, że jeszcze trochę i rozpłaczę się z tej bezsilności. Miałam już tego serdecznie dość. Byłam zmęczona tą walką w mojej głowie, dwoma głosami, z czego jeden mówił mi jak bardzo Avengers mnie nienawidzą, a drugi, że jest wręcz przeciwnie. Chciałam, żeby to się skończyło, chciałam to przerwać, ale nie widziałam jak.

Usłyszałam tylko, jak Tony mamrocze pod nosem krótkie „Pieprzyć Carter", nim poczułam, jak stanowczo przysuwa mnie do siebie i mocno obejmuje. Mocno zacisnęłam dłoń na jego koszulce, dopiero po poczuciu ciepła jego ciała orientując się, że w Quinjecie było chłodniej niż mi się zdawało. Nie minęła nawet chwila, odkąd znalazłam się w jego ramionach, i całkowicie się rozsypałam, ponownie czując łzy na policzkach.

- To ciągle do mnie wraca, Tony. - szepnęłam łamiącym się głosem, czując dłoń Starka sunącą po moich włosach i plecach w uspokajającym ruchu. - Cały czas widzę was martwych i słyszę wasze słowa. Nie mogę tego kontrolować.

Choć brunet nie miał pojęcia, co widziałam, najwyraźniej zdawał sobie sprawę jak to mniej więcej wygląda, bo jego szczęka napięła się, gdy zacisnął ze złością zęby.

- Jessie, cokolwiek widziałaś, pamiętaj, że to nie jest prawda. - powiedział po chwili, delikatnie kładąc palec pod moją brodą i podnosząc moją głowę tak, by móc spojrzeć mi w twarz. - Ta jędza wykorzystuje twój strach i obawy, chce tobą manipulować. Próbuje nas rozdzielić, chce nas złamać, sprawić, żebyśmy zwątpili... Może nawet w siebie nawzajem. Nie możemy na to pozwolić.

Westchnęłam cicho i oparłam głowę o jego ramię, zmuszając swój mózg do przyjęcia tych faktów, tak samo jak próbowałam to zrobić przez ostatnie godziny. O dziwo, poszło mi to znacznie lepiej i szybciej niż wcześniej - być może potrzebowałam kogoś, by zapewnił mnie, że to nieprawda, bo zdania, które usłyszałam w wizji zdawały się być cichsze, a walka w mojej głowie znacznie mniej wyrównana niż poprzednio.

To wszystko to manipulacje.
Jesteś dla Tony'ego wszystkim.
Alice nie uważa cię za potwora, a za siostrę.
Avengers są twoimi przyjaciółmi.
Nie jesteś morderczynią, a bohaterką.
Drużyna cię potrzebuje.
Jesteś jedną z nich.

Odetchnęłam lekko, czując, jakby ktoś zdjął mi z ramion sporą część ciężaru związanego ze snem. Choć z pewnością ten problem nie został w pełni rozwiązany, właśnie musiałam zrobić pierwszy, ogromny krok w stronę orząśnięcia się z tego wszystkiego.

- Manipulacje, cholerne manipulacje - wymamrotałam, podnosząc głowę i patrząc na Tony'ego. - Przysięgam, jak ją spotkałam, pokażę jej czym są pieprzone manipulacje.

- Nie chcę tłumić twojego zapału, ale utworzyła się już niemała kolejka - Tony uśmiechnął się, unosząc prawą brew, na co również uniosłam kąciki ust, opierając się wygodnie o jego ramię. Dopiero wtedy poczułam ogarniające mnie zmęczenie oraz dający o sobie znać łupiący ból głowy i niektórych części ciała, gdzie zapewne już miałam siniaki po ostatniej walce. - Wiesz, może położysz się na chwilę, odpoczniesz... - zaczął Stark, zapewne dostrzegając moje nagle znużenie, ale przerwałam mu słabo:

- Nie, daj spokój, pewnie za moment dolecimy...

- Barton mówił, że mamy przed sobą spory kawał drogi. Połóż się, Jessie, wszyscy potrzebujemy teraz odpoczynku. - odpowiedział brunet, na co westchnęłam cicho, układając się wygodniej na jego ramieniu i już czując, że powoli ogarnia mnie senność.

- Ale wiesz, że wszyscy obejmuje także ciebie? - zapytałam półprzytomnie, na co odpowiedział coś, czego już nie dosłyszałam, odpływając w krainę snów.

***

Choć liczyłam, że po obudzeniu poczuję się lepiej, wcale tak się nie stało - ból głowy i niektórych części ciała nie ustąpił, podobnie jak zmęczenie, które po kilku godzinach snu jedynie trochę zmalało. Do tego dołączyły również zakwasy i niezidentyfikowany ścisk w żołądku, spowodowany ni to głodem, ni to stresem.

Kiedy wyszliśmy z Quinjeta, przywitał nas miły widok: bezchmurne niebo, śpiewające ptaki, otaczający nas las oraz śliczny, uroczy, drewniany dom naprzeciw, na którego widok uśmiechnęłam się lekko - dom Bartonów był miejscem, którego nie odwiedziłam od dłuższego czasu, ograniczając się głównie do kontaktu telefonicznego. Trudno było określić, o czym myśli reszta drużyny: uznali to za starą, ukrytą bazę Tarczy? Domek wypoczynkowy Clinta? Może po prostu wybudowane przez niego samego schronienie? Nie byłam w stanie stwierdzić, które z tych określeń jest lepsze, ale jedno jest pewne; po przekroczeniu progu z pewnością nie spodziewali się pełnego ciepła okrzyku Clinta:

- Kochanie? To ja! - na twarzach Thora, Steve'a, Bruce'a i Tony'ego pojawiała się konsternacja i zaskoczenie, kiedy z pomieszczenia obok wyszła śliczna, ciężarna kobieta, uśmiechająca się szeroko na widok swojego męża i zerkająca na resztę Avengers z zaskoczeniem. - Wybacz, że nie uprzedziłem... Znajomi wpadli. - dodał Barton, widząc jej zdziwienie, po czym objął ją mocno, całując krótko w usta. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok, czując, jak z kuchni dochodzi do mnie jakiś zapach, przez co poczułam nieprzyjemny skręt w żołądku, który zdecydowanie nie był spowodowany głodem.

- To... To jest agentka, oczywiście. - odparł Tony oczywistym tonem, starając się nie ukazywać szoku, na co uniosłam brew, kręcąc z niedowierzaniem głową. Stark jednak to zignorował, wymieniając z Thorem znaczące spojrzenia mówiące Jesteśmy tacy inteligentni, to napewno o to chodzi.

- Panowie, to jest Laura. - oznajmił Clint, a jego żona, czując, że rośnie między nami napięcie, dodała szybko:

- Wy... Nie musicie się przedstawiać. - Odinson i Banner odchrzaknęli niezręcznie, Kapitan uśmiechnął się lekko, a Tony zaczął do niej machać, na co odrazu zareagowałam, uderzając go w dłoń.

- Jestem tylko kulturalny! - zaprotestował Stark, kiedy obdarzyłam go karcącym spojrzeniem, lecz nie odpowiedziałam mu, gdyż uwagę wszystkich w pomieszczeniu zwrócił zbliżający się tupot.

- Ocho, nadchodzą. - rzucił Barton, uśmiechając się szeroko i wychodząc naprzeciw dwum, pędzącym ku niemu dzieciom. - Hej, Słoneczko, cześć, Stary! - na moje usta mimowolnie wpłynął uśmiech, kiedy zobaczyłam szczęście malejące się zarówno na twarzy Clinta, jak i trzymanej przez niego dziewczynki i obejmowanego chłopca. Wiedziałam, że Alice i Nat też szczerzą zęby na ten widok, w przeciwieństwie do Steve'a, którego brwi chyba wyjebały w kosmos, Thora z przerażoną miną, Bruce'a, którego poziom niekomfortu wyszedł poza skalę oraz Tony'ego, który ponownie przejął głos w sprawie i stwierdził:

- A to są... Mali agenci. - przewróciłam oczami, parskając cicho pod nosem.

- Ty jak coś powiesz... - mruknęłam, na co już otwierał usta, żeby zapewne się sprzeciwić, ale przerwała mu mała Layla, która uroczo przeciągając samogłoski zapytała:

- A co z ciocią Alice, Jessicą i Nataszą?

- A ciocia Alice, Jessica i Natasza już czekają, żeby cię wyściskać! - wykrzyknęła Alice, naśladując dziewczynkę i porywając ją w ramiona, na co roześmiała się radośnie. Layla jeszcze zaledwie chwilę siedziała w ramionach szatynki, bo natychmiast po swoim uwolnieniu rzuciła się w moją stronę, na co pochyliłam się prędko, by ją objąć.

- A kto to taki? - zaśmiałam się, starając się zignorować uczucie podchodzącej mi pod gardło zawartości żołądka, na co dziewczynka zachichotała.

- To przecież ja, Layla, ciociu!

- Layla? Nie, niemożliwe! Od kiedy jesteś taka duża, co? - zapytałam z ogromnym przejęciem, pukając ją delikatnie palcem w nos, na co znowu zachichotała cicho. - No już, biegnij dalej, ciocia Natasza na ciebie czeka. - chwilę później dziewczynka już pędziła ku Romanoff, a ja wyprostowalam się, ledwo powstrzymując grymas, gdyż moje mięśnie napięły się boleśnie.

Dopiero po chwili odwróciłam się do Tony'ego, chcąc powiedzieć mu krótko, że idę pogadać z Laurą, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, kiedy zobaczyłam jego zszokowaną minę, zupełnie, jakby się spodziewał, że zamiast objąć dziecko, posiekam je i wrzucę do maszynki do mielenia mięsa. Spojrzałam na niego badawczo, nie do końca rozumiejąc jego zaskoczenie, po czym przełknęłam prędko ślinę, chcąc pozbyć się uczucia mdłości i podeszłam już do zagadywanej przez Alice Barton, obejmując ją na powitanie.

- I jak tam? Jak się czujesz? - zapytałam ciepło, na co moja siostra natychmiast się dołączyła:

- Właśnie, jak mała Alice?

- Chciałaś chyba powiedzieć mała Jessica - poprawiłam ją żartobliwie, starając się zachować pełną powagę.

- Śnij dalej. Od zawsze było wiadomo, że to będzie mała Natasza - wtrąciła Romanoff, pojawiając się obok. Wszystkie spojrzałyśmy na Laurę oczekująco, na co ona uśmiechnęła się przepraszająco.

- Niestety, obawiam się, że to będzie mały Nathaniel. - powiedziała, przez co wszystkie zamilkłyśmy na moment. To ja przerwałam ciszę, pochylając się tak, by moja twarz była na poziomie brzucha szatynki i mruknęłam z wyrzutem:

- Zdrajca.

Laura zaśmiała się cicho, kiedy odsunęłam się nieco, już niespecjalnie słuchając wywodu Alice odnośnie męskiego odpowiednika jej imienia („Alex wcale nie jest zdrobnieniem od Alexandra! A nawet jeśli, zawsze pozostaje ci Alicjusz!") ani słów rozbawionych tym wszystkim Romanoff i Barton. Nie do końca świadomie zarejestrowałam, że po wysłuchaniu prośby Clinta, żeby nikomu nie mówić o jego rodzinie, Thor, Bruce i Steve opuścili pomieszczenie, nagle czując się wyjątkowo słabo i opadając na kanapę. Oparłam się o zagłówek, przymykając oczy, starając się skupić na głębokich wdechach, chcąc powstrzymać szybko nasilające się mdłości, duszności oraz ciągły ból głowy i zmęczenie.

- Jessie? Wszystko okej? - usłyszałam nagle głos Tony'ego, na co otworzyłam oczy, uśmiechając się słabo.

- Tak, tak, jasne. Jestem po prostu... Zmęczona. - powiedziałam, biorąc głębszy wdech i skupiając się na tym, by nie zwymiotować na jego buty. - Myślę, że powinieneś pogadać ze Stevem. Chyba potrzebuje pocieszenia. - dodałam szybko, chcąc, by jak najszybciej opuścił pomieszczenie.

- Jesteś pewna? - zapytał z nutą podejrzliwości w głosie, na co skinęłam głową, szybko odnotowując to jako błąd - zaledwie moment dzielił mnie wtedy od zwrócenia zawartości swojego żołądka.

- Tak, jestem pewna. Powinieneś z nim pogadać. - wymamrotałam, błagając go mentalnie, by natychmiast wyszedł. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie badawczo, po czym wstał, wzruszył ramionami i kierując się w stronę wyjścia rzucił:

- Okej. Jakby co, masz mnie wołać.

Ledwo drzwi się za nim zamknęły, zerwałam się gwałtownie i niemal pobiegłam w stronę, gdzie, jak pamiętałam, była łazienka, ignorując pytania zaskoczonych towarzyszek. Do muszli dotarłam niemal w ostatniej chwili - zdążyłam jedynie odgarnąć włosy z twarzy, nim zwróciłam całą zawartość żołądka. Ledwie zarejestrowałam, że ktoś pojawia się za mną i pomaga mi odgarnąć resztę kosmyków tak, by ich przypadkiem nie pobrudzić.

Odetchnęłam ciężko, opadając na podłogę obok toalety, opierając głowę o przyjemne chłodne kafelki i przymykając oczy. Nie miałam pojęcia, czym spowodowane były te nagłe mdłości, ale wnioskując po tym, jak fatalnie się czułam, musiałam złapać coś nieprzyjemnego. Szkoda tylko, że właśnie musieliśmy walczyć z cholernym robotem i staliśmy w obliczu zniszczenia naszego dotychczasowego świata.

- Co to do cholery było? - zapytała nagle Alice, na co niechętnie otworzyłam oczy, podnosząc się z posadzki.

- A na co ci to wyglądało? - burknęłam, włączając wodę w kranie i kilkukrotnie przepłukując usta, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego posmaku. Szatynka milczała, nic nie odpowiadając na moją kąśliwą uwagę, jedynie patrząc, co robię, podczas gdy mnie powoli ogarniała irytacja związana zarówno z jej zachowaniem, jak i nieudanymi próbami zniwelowania kwaśnego smaku. Dopiero po chwili moją uwagę zwrócił stojący na zlewie płyn do płukania ust, przez co zwróciłam się w stronę drzwi, gdzie stały lekko zaniepokojone Laura i Nat, po czym zapytałam: - Mogę?

Barton prędko zrozumiała, o co mi chodzi, bo skinęła głową, dzieki czemu szybko złapałam buteleczkę i wzięłam łyka, dokładnie płucząc zęby. Kiedy już to zrobiłam, w końcu poczułam, że niemiły posmak znikł, czego nie można było powiedzieć o bólu głowy i fatalnym samopoczuciu. Przymknęłam oczy, opierając się o umywalkę i wolno wypuściłam powietrze, chcąc się ogarnąć, bo dosłownie się czułam, jakby za moment miała zemdleć.

- Już wszystko dobrze? Jak się czujesz? - dobiegły mnie nagle zaniepokojone pytania Romanoff, na co pokręciłam głową.

- Głowa mi pęka, jestem wykończona, jest mi duszno i słabo... Niezbyt dobrze. - wymamrotałam, ponownie starając się w jakikolwiek sposob poprawić swoje samopoczucie, z tym samym rezultatem.

- Może zaprowadzę cię do pokoju gościnnego, odpoczniesz nieco, poczujesz się lepiej...? - zaproponowała Laura, co w tym momencie wydawało mi się spełnieniem marzeń.

- Byłoby świetnie, dziękuję. - powiedziałam cicho, prostując się lekko i usilnie starając się zignorować fakt, że Alice asekurowała mnie tak, jakbym lada chwila miała się przewrócić.

Już po chwili Barton pokazała nam mały, przytulny pokój, w którym tymczasowo mogłam zostać. Nie było to nic wielkiego - jasne ściany, średniej wielkości łóżko przy oknie i szafa niedaleko drzwi. Opadłam ze zmęczeniem na posłanie, zdejmując buty i czując niebywałą wdzięczność wobec Alice, że pomyślała o tym, by otworzyć okno - świeże powietrze sprawiło, że poczułam się nieco lepiej. Nie mając już siły się przebierać, szybko owinęłam się kocem, nie chcąc brudzić czystej pościeli i opadłam na poduszki, momentalnie czując ogarniającą mnie senność. Moja siostra patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, nim odwróciła się w stronę drzwi, jednak zatrzymałam ją.

- Alice? - zapytałam cicho, na co ponownie przeniosła na mnie swoje spojrzenie. - Nie mówcie mu, dobrze?

- Wiesz, że powinien widzieć. - odpowiedziała mi po chwili, marszcząc brwi i doskonale wiedząc, o kogo mi chodzi.

- To nic... - wymamrotałam sennie, czując, że powoli zaczynam już odpływać. - Nie ma się tu czym martwić.

Przez dłuższą chwilę w pokoju panowała cisza, przez co stwierdziłam, że Alice musiała już opuścić pomieszczenie.

- Obawiam się, że wręcz przeciwnie, Jess. - usłyszałam jeszcze jej szept, nim drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top