29. Gdzie diabeł nie może, tam Alice pośle.

Uwaga, uwaga, stał się cud.

Rose dokończyła ten rozdział.

(miejsce na oklaski i gratulacje)

Wiem, wiem, długo mnie nie było...

[miejsce na skargi, zażalenia i opierdol (nie krępujcie się, zasłużyłam)]

...ale rozumiecie, nowy rok szkolny, nauka i tak dalej...

Witaj liceum! (nie polecam)

Ale uwierzcie mi, ja cały czas walczyłam, starałam się pisać, nabierać weny i coś tu rzeźbić... No i w końcu wczoraj usiadłam i dokończyłam.

Możecie to nazwać zapychaczem, ale byłam zmuszona podzielić ten rozdział na pół, bo wyszło 4000 słów, a jedna część nie była jeszcze poprawiona... No i chciałam wstawić wcześniej.

Ostrzegam: macie tutaj dużo cukru, bo stwierdziłam, że troszkę zaniedbałam te całą miłość Jessici i Tony'ego, dlatego macie jej tutaj aż zanadto. No i do tego wkurwiona Alice i jej wspaniała relacja z Tonym.

Cierpię na niedosyt ich sprzeczek, dlatego proszę, oto jest.

Dobra, już kończę pierdolić, bo nagle z 3000 tysięcy słów robi mi się 3200.

Cieszcie się i radujcie! <3

***

Zaledwie dwa dni później wieczorem ja, Alice, Nat i Sharon siedziałyśmy w pokoju moim i Tony'ego i szykowaliśmy się na zbliżającą imprezę. Żadna z nas nigdy nie przykładała jakiejś szczególnej wagi do swojego wyglądu: ważne było, żeby nic nie przeszkadzało nam w wypełnieniu swojego zadania, bez względu, czy dotyczyło to pomaganiu ludziom poprzez leczenie czy walkę z wrogami. Ale u każdej kobiety nadchodzi taki moment, w którym choć przez chwilę chce wyglądać naprawdę ładnie.

Ten moment nadszedł dzisiaj.

Wszystkie byłyśmy już ubrane w odpowiednie stroje i teraz tylko nawzajem upiękniałyśmy sobie twarze i robiłyśmy fryzury, rozmawiając na najróżniejsze tematy i, o zgrozo, plotkując.

Przygotowywanie nie zajęło nam dużo czasu. Naprawdę, pięć godzin jak na cztery osoby naraz to wspaniały wynik. I, co więcej, każda z nas była zadowolonona ze swojego wyglądu.

Przez mój nietypowy kolor włosów, wybór barwy sukienki nie był trudny. Z fioletem w miarę dobrze komponowały się zaledwie trzy kolory: czarny, biały i sam fioletowy. Postawiłam na pierwszy z nich - nie chciałam wyglądać, jakbym brała ślub, a z trzecim kolorem zlewały się moje włosy.

Sukienka wcale nie była jakaś wspaniała: na grubych ramiączkach, lekko obcisła na piersiach, z delikatną koronką od pasa w górę, która przechodziła w gładki, czarny materiał rozkloszowanej spódnicy. Detalem, który sprawił, że to ją wybrałam, było jedynie lekkie wcięcie w dekolcie, które miało bardzo ładny kształt i świetnie się komponowało z resztą.

Naprawdę, nie byłam typem kobiety, która co rusz zachwyca się swoim wyglądem, ale teraz wyglądałam świetnie. Sukienka podkreślała moją figurę, wysoko upięte włosy szczupłą szyję, a szpilki optycznie wydłużały nogi. Makijaż był subtelny, nie za mocny; skupiał się na oczach, gdzie Sharon narysowała delikatną kreskę na górnej powiece i przyprószyła ją nieco ciemnym cieniem. Naprawdę, dawno tak się sobie nie podobałam.

Odwróciłam się do dziewczyn, które patrzyły na siebie dumnie.

- No, dziewczyny - odparła Alice - Wyglądamy bosko.

- Niezaprzeczalnie - zaśmiałam się, na co przyjaciółki mi wtórowały.

- Czas podbić serca wszystkich mężczyzn na tej imprezie - oznajmiła Natasza, kierując się do drzwi. Parsknęłam, widząc jej zarozumiałą minę.

- Hej, to nie było do ciebie - Sharon pogroziła mi palcem - Ty już swojego masz.

- I nie mam zamiaru go wymieniać - zaśmiałam się, podchodząc do szafki. Po chwili zastanowienia wyjęłam z niej dwa pistolety i odpowiednio je ukryłam. Zawahałam się patrząc na starszą siostrę.

- Chcesz? - zapytałam, wyciągając w jej stronę broń, na co pokręciła głową.

- Jestem na imprezie z Avengers. Chyba nie ma osób, które w razie czego lepiej by mnie obroniły.

- Co racja, to racja - zaśmiała się Alice patrząc, jak chowam pistolet z powrotem do szafki. - Myślę, że my z Nat też się zabezpieczymy... - dodała, spoglądając na rudowłosą, która skinęła głową na potwierdzenie jej słów.

- Spotkamy się w salonie - odparła, kierując się z Alice do drzwi.

- Ja też już pójdę - powiedziała szybko Sharon, idąc za dziewczynami, na co tylko skinęłam głową kierując się do lustra, żeby jeszcze ostatni raz poprawić makijaż. Jednak ledwie pomadka dotknęła moich ust, rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam z irytacją, będąc pewną, że to dziewczyny stwierdziły, że zabawnie będzie mnie trochę podenerwować, po czym podeszłam do nich i pociągnęłam za klamkę.

- Jeżeli naprawdę was to bawi, to... Tony! - urwałam, kiedy w drzwiach nie zobaczyłam chichrających się dziewczyn, a nonszalancko opartego o framugę Starka, który właśnie przypatrywał mi się z lekko otwartymi ustami. Założyłam kosmyk włosów za ucho, czując jak ogarnia mnie nagłe zwątpienie przez to, że się nie odzywa. Wcześniej myślałam, że wyglądam świetnie, ale teraz... Może jednak czarny to był zły wybór, a sukienka źle na mnie wygląda? Albo tragicznie wyglądam w tych butach? Mój Boże, przecież wyglądam okropnie! Jak mam się pokazać tak ludziom?! Nie, nie ma mowy, nigdzie tak nie pójdę. A co pomyśli sobie Tony? Przecież on... On właśnie stoi w drzwiach i się we mnie wpatruje.

Moje oczy rozszerzyły się, kiedy tylko ta myśl przepłynęła przez moją głowę. Cholera jasna, jaka ja jestem głupia! Już zamierzałam zacząć monolog odnośnie tego, jak fatalnie wyglądam, kiedy wszedł mi w słowo:

- Wyglądasz cudownie.

Pokręciłam gwałtownie głową, usilnie starając się zignorować gorąco wpływające na moje policzki.

- Nie, wcale nie! Przestań kłamać, wyglądam okropnie! Te pieprzone buty i sukienka... Kompletna porażka! Daj mi chwilę, koniecznie muszę się przebrać w coś innego... Albo nie. Najlepiej w ogóle tam nie pójdę. Tak, to najlepsze wyjście. Idź i dobrze się baw, ja tu sobie posiedzę i... - już zamierzałam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale Tony zdążył je przytrzymać na tyle, by wejścia do ośrodka i objąć mnie w talii.

- Przestań narzekać, Jessie. Jak ja mówię, że wyglądasz świetnie, to tak jest. - jeszcze przed wypowiedzeniem tych słów był bliski przewrócenia oczami, ale zrobił to dopiero kiedy ponownie pokręciłam głową.

- Daj spokój, mówisz tak tylko dlatego, że jesteśmy razem...

- Jak chcesz, to zawołam Rhodley'a, powie ci to samo - rzucił, ponownie przewracając oczami, ale ja tylko prychnęłam.

- Przecież powie mi tak tylko dlatego, że się przyjaźnimy!

- Dobra, wezmę tego koleżkę Rogersa, Sajmona, czy jak mu tam...

- Przecież byliśmy razem na misji! On by się nawet nie ośmielił powiedzieć mi w twarz prawdy...

- Jezusie, Jessie! Wezmę przypadkowego przechodnia i powie ci, że pięknie wyglądasz! - Tony spojrzał na mnie z irytacją.

- I zrobi to tylko dlatego, że jestem członkiem Avengers i twoją dziewczyną!

- Ale to nie zmienia faktu, że każdy ci powie, że pięknie wyglądasz! Bo wyglądasz pięknie, Jessie, zrozum to. - widząc w jego oczach nutkę irytacji, ale też i szczerość, zawahałam się.

- Ale ta sukienka...

- Och, sukienka to akurat jeden z moich ulubionych punktów programu - Stark wyszczerzył się, spoglądając znacząco w dół, na co znowu poczułam rumieńce na policzkach i uderzyłam go w ramię.

- Tony! - zawołałam karcącym tonem, nie będąc jednak w stanie powstrzymać ani nutki rozbawienia w głosie, ani uśmiechu wpływającego mi na twarz.

- No co ja ci poradzę, że mam taką wspaniałą, piękną, ponę... - zamykałam mu usta, czując, że jeszcze chwila, a rozpłynę się przez palące moje policzki rumieńce. Tony zdawał się świetnie bawić, bo z jego oczu wręcz biło rozbawienie, a z twarzy nie schodził uśmiech.

- Jesteś niemożliwy - westchnęłam, kręcąc głową z uśmiechem i zdejmując dłoń z jego ust.

- Nie zaprzeczyłaś - uśmiechnął się triumfalnie, na co prychnęłam z niedowierzaniem. Naprawdę, dalej będzie stawiał na swoim? - No i patrz, nawet się jeszcze uśmiechnęłaś! Toż to cud!

Zaśmiałam się i objęłam go delikatnie za kark, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej jego ciała.

- Jak ty to robisz, że zawsze potrafisz poprawić mi humor? - szepnęłam, na co wzruszył ramionami.

- No wiesz, ma się ten talent... Z tym się trzeba urodzić, takiego uroku jak mój nie da się nauczyć - tu wyszczerzył się jak tylko on potrafił, a ja znowu, tak, znowu, nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu i cichego śmiechu.

- Jesteś niemożliwy - powtórzyłam, kręcąc głową i stając na palcach żeby szybko pocałować go w usta, ale Tony najwyraźniej miał inne plany. Ledwo moje wargi dotknęły jego, on przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, nie pozwalając mi odsunąć się, jak wcześniej zamierzałam i znacznie przyspieszył tępo. Przewróciłam oczami, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu i nie próbowałam oponować, jedynie cofając się pod jego naporem do czasu, aż moje plecy dotknęły ściany pokoju.

Nie minęła chwila, a poczułam, jak temperatura w pokoju gwałtownie rośnie. Powoli zaczynałam tracić kontrolę nad swoimi ruchami, przez co włosy Starka już nie były tak starannie ułożone jak wcześniej, a jego krawat był bliski wylądowania na podłodze. Ja zresztaą też nie wyglądałam lepiej... Mogę przysiąc, że wcześniej sukienka nie odsłaniała moich ud, a ramiączka zasłaniały ramiona.

W momencie, w którym miałam oznajmić, że oboje nie idziemy na imprezę i mamy ją dupie, na korytarzu rozległ się głośny wrzask:

- Jess, co ty tam tyle robisz?! Chodź, wszyscy się niecierpliwią! - ryknęła Alice zza drzwi, na co gwałtownie oprzytomniałam i poderwałam głowę. - A, widziałaś może Starka? Dalej go nie ma, a bez niego nie zaczniemy, pierdolony buc!

Przez chwilę panowała cisza, przerywana głośnymi przekleństwami mojej siostry, kiedy to razem z Tonym staraliśmy się zrozumieć, co się właśnie stało. I dopiero po dobrej minucie do Starka dotarł pewien niedopuszczalny wręcz fakt.

- Czy ona nazwała mnie bucem? - zapytał z nutką niedowierzania połączoną z niewyobrażalną obrazą. Ledwo powstrzymałam się od śmiechu.

- Obawiam się, że tak. - wyszeptałam z udawaną grozą - W dodatku pierdolonym.- dodałam, na co spojrzał na mnie z urazą.

- To nie jest powód do śmiechu!

- Ależ jest! - zaśmiałam się, na co prychnął, obrażony.

- Ja już sobie z nią pogadam. - mruknął - Z tobą zresztą też! - dodał, najpierw wskazując na mnie palcem z wyrzutem, a później podchodząc do lustra i usilnie starając się poprawić krawat. No tak, przecież nie mógł iść na konfrontację z Alice wyglądając byle jak - jeszcze wykorzystałaby to w argumentacji.

Zachichotałam, swobodnie opierając się o ścianę i obserwując, jak marnie mu to idzie. Co jak co, ale dla Tony'ego Starka to zadanie wydawało się po stokroć trudniejsze niż walka z setkami kosmitów.

- Cholerny krawat! - zawołał w końcu, ciskając przedmiot na łóżko, na co ponownie zachichotałam. Mężczyzna już się odwracał, żeby coś powiedzieć, ale szybko weszłam mu w słowo, nim w ogóle zdążył się odezwać.

- Wiesz, że wystarczyło mnie poprosić, żebym ci pomogła? - zapytałam, podchodząc do niego i podnosząc kawałek materiału, który przyprawił go o nerwy.

- Och, jebać ten krawat. To nie jest przecież stypa. - odparł, przewracając oczami, a potem wyjmując mi przedmiot z rąk, by tym razem cisnąć nim o ścianę. Cóż, najwyraźniej rzucaniem rzeczami w te i wewte sprawiało mu pewnego rodzaju przyjemność.

- To po cholerę go nakładałeś? - zapytałam, rozbawiona, na co wzruszył ramionami.

- Jarvis mi kazał.

- A od kiedy to kogokolwiek się słuchasz? - moja brew uniosła się.

- Rzecz w tym, że nie słucham. - posłał mi ten swój firmowy uśmiech numer dwa - z wysoko uniesionymi kącikami ust i odsłoniętymi zębami (najczęściej używany, kiedy kupi kolejną wyspę na Karaibach), po czym wskazał na rzucony w kąt krawat, jakby był conajmniej superważnym trofeum.

- No patrz, nagle taki mądry... jeszcze pięć minut temu uporczywie z nim walczyłeś - mruknęłam, na co przewrócił oczami z irytacją.

- Och, przestań już gadać, lepiej już chodźmy na tę imprezę - uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy zobaczył moją minę. Kompletnie zapomniałam o tej cholernej imprezie, co było trudne, zważywszy na opinajacą moje ciało sukienkę i wsuwki wbijające się w moją głowę. Jęknęłam cicho pod nosem, podbierając do lustra. Ekspresowo nałożyłam szminkę, po drodze pobijając chyba kilka rekordów Guinessa, po czym sprawdziłam, czy moja fryzura jeszcze jako-tako się trzyma, po czym wydałam wyrok:

- Możemy iść.

- Świetnie. Zajęło nam to tylko pół godziny. - mruknął sarkastycznie Stark, na co rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.

- A przypomnij mi proszę, kto się na mnie rzucił, kiedy tylko wszedł? - Tony spojrzał na mnie spojrzeniem mówiącym „Serio mi to wspominasz?".

- Nie powiesz mi, że ci się nie podobało. - rzucił zmieniając swój uśmiech z firmowego drugiego na zadziorny numer jeden. Uśmiechnęłam się lekko, chwytając za klamkę.

- Tego nie po...

- NO NARESZCIE! ILE MOŻNA CZEKAĆ?! - ...cholera, zapomniałam o niej.

- Alice! Jak miło cię... - zaczęłam uśmiechając się szeroko i usilnie starając się ją udobruchać... Bez skutku niestety.

- Byłam ignorowana przez piętnaście minut. Bez komórki. Bez walkmana. Licząc każdą pierdoloną drzazgę w tych jebanych drzwiach, kropki na tym cholernym obrazku. - tu wskazała na nowoczesny obraz... narysowany kropkami - Zabijając cię w myślach sto sześćdziesiąt... nie, przepraszam sto siedemdziesiąt razy. A ty. Witasz mnie. Nędznym. MIŁO. CIĘ. KURWA. WIDZIEĆ?! - ostatnie słowa z wściekłego syczenia szybko przeistoczyły się w ostro wkurwiony ryk.

Spodziewałam się tego. Naprawdę, znałam Alice od urodzenia i wiedziałam, że wybuch był nieunikniony - w końcu zrobiłam dwie najgorsze rzeczy, jakie tylko mogłam: niedość, że ją zignowrowałam (przez całe piętnaście minut) to jeszcze ją naraziłam na nudę... A dla mojej siostry są to niewybaczalne wręcz grzechy.

Przez chwilę panowała cisza, podczas której patrzyłam się na nią oczekująco, a Alice oddychała głęboko. Dopiero po pewnym czasie odważyłam się odezwać.

- Już?

- Tak, już mi lepiej. - odetchnęła - Wracając... Powiesz mi w końcu czy widziałaś gdzieś Starka? Czy znowu zamierzasz ignorować mnie przez piętnaście minut?

Przewróciłam oczami, ponownie słysząc wyrzut w jej głosie i westchnęłam.

- Czemu ty go właściwie szukasz?

Widząc minę Alice, niemal odrazu pożałowałam, że zadałam to pytanie.

- Po co go szukam? PO CO GO SZUKAM?! SZUKAM GO DLATEGO, ŻE PIERDOLONY KAZAŁ ZABEZPIECZYĆ JARVISOWI WEJŚCIE I NIKT NIE MOŻE WEJŚĆ BEZ JEGO ZGODY! W SUMIE MIAŁABYM TO W DUPIE, ALE UKRYŁ ALKOHOL W JAKIEJŚ ZAPYZIAŁEJ DZIURZE I NIE MOŻEMY GO ZNALEŹĆ! I OD JEBANYCH KURWA PIĘTNASTU MINUT STERCZE PRZED TYMI CHOLERNYMI DRZWIAMI I NA CIEBIE CZEKAM, BO JAKO JEDYNA MOŻESZ WIEDZIEĆ GDZIE JEST TEN NADĘTY, PIERDOLONY...

- No kulturą to ty nie grzeszysz, Carter - odezwał się zza mnie Tony, którego dotychczas Alice nie dostrzegła, na co ledwie powstrzymałam się od przewrócenia oczami. No oczywiście, musiał się popisać.

Twarz mojej siostry wyrażała wiele emocji: najpierw zaskoczenie, potem dezorientację, a na końcu (tak, znowu) wściekłość.

- Ty... - syknęła, na co Stark uniósł brew.

- Tak, ja - potwierdził.

- Ty... - syknęła znowu. Najwyraźniej się zacięła - pomyślałam.

- Tak, to ja - tym razem Stark przewrócił oczami.

- Ty... - może coś jej się stało? Czy to normalne, że tak się powtarza? Tony'ego chyba również to zirytowało, bo zawołał:

- Czego ty kurwa nie rozumiesz? Ja to ja!

To ją jakby orzeźwiło, bo przestała się powtarzać. Dalej jednak używała tego wkurwionego tonu, którego używała tylko w arcy-ważnych sytuacjach: gdy nie pozwalano jej spać do dwunastej, zabierano jedzenie albo alkohol.

- Ty... Cały czas tu byłeś?!

No, proszę. Jednak zna więcej słów.

- Tak - Tony wzruszył ramionami, zupełnie jakby się nic nie stało.

- Och... No, w sumie widać - mruknęła patrząc na mnie dziwnie, na co zmarszczyłam brwi. - Ale przejdźmy do sedna... CZY TY ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ, ŻE ZOSTAWIŁEŚ NAS BEZ ALKOHOLU I MOŻLIWOŚCI WPUSZCZENIA GOŚCI, CO W SUMIE MAM W DUPIE... ALE BEZ ALKOHOLU?!

Tony spojrzał na nią z udawaną skruchą.

- Och... Naprawdę? - tu westchnął głęboko - Jarvis, wpuść gości jeśli łaska. A, i powiedz tym palantom, że alkohol jest w barku, czyli tam gdzie powinien być - tu spojrzał z kpiną na Alice, która wyglądała, jakby trzasnął ją piorun. No tak, w końcu zmarnowała całe piętnaście minut swojego życia na nic.

- Oczywiście, panie Stark - odezwał się oficjalny głos Jarvisa, na co Alice zacisnęła zęby. Ledwo powstrzymywałam śmiech na ten widok - wystarczyła sekunda, by stało się to, do czego próbowała doprowadzić od dwudziestu minut.

- Świetnie. Po prostu świetnie. - mruknęła, na co twarz Tony'ego rozświetlił szyderczy uśmiech.

- No dobrze, skoro to już mamy załatwione, to może chodzimy już na imprezę, co? - przerwałam ciszę, uśmiechając się, na co siostra zmierzyła mnie krytycznym spojrzeniem.

- Jasne. Tylko weź popraw sobie te ramiączka sukienki, bo jeszcze trochę, a się porzygam od tego widoku. - burknęła ze zniesmaczeniem, wskazując palcem na moją klatkę piersiową i odchodząc w stronę windy, na co wytrzeszczyłam oczy orientując się, że jeszcze trochę a sukienka mogłaby ze mnie bez problemu spaść. Tak, po prostu spaść. Szybko podciągnęła ramiączka i odpowiednio naciągnęłam materiał sukienki i po chwili spojrzałam na Starka z wyrzutem.

- Czemu mi nie powiedziałeś?! - zapytałam z wyrzutem, na co jedynie wyszczerzył się.

- Wiesz, jak dla mnie to całkiem ciekawe widoki. - jego uśmiech znacznie się poszerzył, a brwi poruszyły w jednoznaczny sposób, na co uderzyłam go w ramię. Mocno.

- Jesteś głupi - burknęłam, co chyba niestety portraktował jako komplement, ale to zgnorowałam, przyspieszając kroku - Alice, zaczekaj!

Kiedy po chwili ją dogoniliśmy, ona dalej mierzyła Tony'ego wrogim spojrzeniem. Panowała cisza. Nie chciałam się odzywać, żeby przypadkiem znowu nie zaczęli sobie jak zwykle dokuczać, a i oni chyba nie chcieli psuć sobie nastroju przed imprezą. Jak jednak wiadomo, nadzieja jest matką głupich i bywa złudna.

- I co, Carter, przyjdzie ktoś z tobą na tę imprezę? - zaczął Tony ku mojej rozpaczy, na co Alice zmarszyczyła brwi i już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, na co jej nie pozwolił - Och, no tak, wybacz... Zapomniałem, że biedna Alice nikogo nie ma i jest taaaaaka samotna. - tu zrobił smutną minkę i udał, że ściera łzę, na co bezlitośnie wbiłam mu łokieć w żebra.

- Nie potrzebuję partnera, żeby się dobrze bawić, Stark. - prychnęła Alice, a na jej twarz wpłynął złowieszczy uśmieszek - Zresztą, ten wieczór mam juz dobrze zaplanowany.

- A co, umówiłaś się na seks-randkę?

- Bardzo śmieszne, Stark - moja siostra przewróciła oczami, ja ja je przymknęłam, wzdychając cicho. Dlaczego? Dlaczego oni zawsze zachowują się jak dzieci? - Założyłam się z Samem.

Słysząc to, spojrzałam na nią gwałtownie.

- Co? O co? - Alice wzruszyła ramionami, uśmiechając się pewnie.

- Ten kto poderwie więcej osób tej nocy, wymyśla drugiej wyzwanie, proste.

- Och, biedaczysko. - Tony położył dłoń na jej ramieniu (którą odrazu z siebie zrzuciła) i przybrał udawaną współczującą minę. - Obawiam się, że twoje szanse są dość marne... Już nie mogę się doczekać wyzwania Sama.

- Wyzwania Sama?! - Alice stanęła, co spowodowane było nie tylko tym, że staliśmy tuż przed windą, ale też jej wzburzeniem. Ignorując jej powoli czerwieniącą się twarz, spokojnie kliknęłam przycisk przywołujący metalowe pudło. - Chyba sobie kpisz! Co może wiedzieć taki Bucowaty Narcyz, jak ty?!

Patrzyłam na to nią, to na Tony'ego, który prychnął głośno, a na jego twarzy pojawiło się oburzenie. Oj, to nie skończy się dobrze...

- Odezwało się Brzydkie Kaczątko! - ...o, właśnie o tym mówiłam. Twarz Alice przybrała (o ile to możliwe) jeszcze bardziej wściekły wyraz - każdy wiedział, że nie znosi tego przezwiska...

- Ty... - widząc, że przyjechała winda, przerwałam jej, wciągając ich dwójkę do maszyny. Dlaczego w sumie moja siostra tak nie znosi tego sformułowania? Chociaż nie, to akurat oczywiste, ale dlaczego w ogóle Tony ją tak nazywa? Muszę się kiedyś zapytać...

- Czemu ty ją właściwie nazywasz „Brzydkim Kaczątkiem"? - ...bo niby czemu miałbym to zrobić kiedy oboje będą spokojniejsi? Mój Boże, ja naprawdę nie wiem ci się ze mną dzieje, ale czasami myślę, że mój mózg pracuje dwa razy wolniej od normalnego człowieka. Na początku na ich twarzach pojawiło się zdziwienie, lecz szybko się to zmieniło - Tony przybrał wszystkowiedzącą minę, a Alice prychnęła.

- Bo jest jak ta główna postać w tej bajce - powiedział oczywistym tonem Stark - Wiesz, ta brzydka gęś, której nikt nie kochał.

Zamrugałam dwukrotnie, parząc na niego ze zdziwieniem.

- Ale ta bajka opowiada o kaczątku, które było inne od innych i okazało się być pięknym łabędziem... - powiedziałam, na co Alice zaniosła się śmiechem, a Tony spojrzał na mnie z konsternacją. Po chwili jednak zmrużył złośliwie oczy i wzruszył ramionami.

- Oj tam, to nie istotne. Ważne, że ma w sobie słowo „brzydkie" - słysząc to, moja siostra ponownie prychnęła głośno, na co Tony uśmiechnął się z satysfakcją. Już miałam jęknąć i znowu powiedzieć im, że zachowują się jak dzieci, ale drzwi windy otworzyły się, ukazując nam salon pełen ludzi.

- No nareszcie, Carter. Jak tam, gotowa ponieść sromontną porażkę? - od wejścia przywitał nas głos Sama, który uśmiechał się złośliwie. Alice przewróciła oczami.

- Mów za siebie, Wilson. - odpowiedziała zgryźliwie, na co westchnęłam głośno. Naprawdę? Kolejni?

- Czy to jest konieczne? Nie możecie zachowywać się jak dorośli, odpowie...

- W tym wypadku muszę się z tobą zgodzić, Wilson - przerwał mi Tony, na co ciemnoskóry wykrzywił usta w pełnym satysfakcji uśmiechu i przybił ze Starkiem żółwika. Już nie miałam siły komentować tego, jak Alice zaczęła na nich prychać i krzyczeć, jak oni się z niej śmiali i jak całą trójką się wyzywali.

Jak dzieci.

Po prostu jak dzieci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top