25. Wal się, Ward.

Pokój, w którym się znajdowałam nie był oświetlony. Ścian nie zdobiły okna, nie było na nich widać nawet farby. Były szare, betonowe - tak samo jak podłoga. W rogu stał twardy, metalowy blat mający zapewne służyć za łóżko, a naprzeciw niego znajdowały się żelazne drzwi, przez które wymykały się nikłe strugi światła.

Było zimno.

Leżałam na podłodze, a głowa pulsowała mi tępym bólem. Ręce miałam skute i zakryte w taki sposób, żebym w żaden sposób nie mogła użyć mocy. Dopiero teraz odzyskałam przytomność po tym, jak podali mi tą substancję w helikopterze.

Zdecydowanie nie podobała mi się sytuacja, w której się znalazłam. Szybko przeskanowałam pokój wzrokiem, starając się dojrzeć jakieś słabe punkty w drzwiach bądź ścianach. Jednak jedyne co znalazłam to kamerka w rogu pomieszczenia.

- Świetnie - pomyślałam - Więc niedługo się zacznie.

I miałam rację.

Ledwo zdążyłam podnieść się do pozycji siedzącej, kiedy drzwi otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby: Baron Strucker i... Grant Ward. Wrecz poczułam jak krew we mnie wrze, kiedy patrzyłam na niego gniewnie mrużąc oczy.

- Och, cóż za spotkanie! - zawołał uradowany Strucker. Przeniosłam wzrok na mężczyznę, obrzucając go chłodnym spojrzeniem.

- Taaa - zironizowałam - Spotkanie po latach... Zastanawia mnie czy dalej stosujesz identyczną kolejność maltretowania więźniów. Najpierw twarz, potem brzuch.... Na koniec woda. To byłoby nieco słabe, nie? Przez szesnaście lat ani trochę się nie rozwinąć.

Mężczyzna zacisnął zęby słysząc te słowa. Nie wiem, czy po prostu nie spodziewał się, że nawiążę do sytuacji sprzed kilku lat, kiedy to mnie więzili, czy po prostu zirytował się, kiedy zarzuciłam Hydrze cofanie się w rozwoju. Już nic nie mówiąc dał znak ochroniarzom za nim. Zareagowali niemal natychmiast. Wpadli do celi i nie omieszkając wbić mi łokieć w brzuch, podnieśli mnie i wyciągnęli na korytarz. Na początku próbowałam się wyrywać, ale szybko zorientowałam się, że to nie ma sensu - mężczyźni trzymali mnie za ręce i nogi w taki sposób, że nawet, gdybym się wydostała pochwycili by mnie bez problemu. Odpuściłam więc i bardziej skupiłam się na otoczeniu - rozstawieniu korytarzy, czy planach budynku rozwieszonych na ścianach (co za idiota rozwiesza dokładną drogę do wyjścia awaryjnego i pozwala, żeby zobaczył ją więzień?).

Korytarze były oślepiająco białe. Światło jarzeniówek raziło mnie po oczach powodując jeszcze większy ból głowy po tylu godzinach spędzonych w ciemności. Co chwilę mijaliśmy srebrne, metalowe drzwi, za którymi krzątali się ludzie w białych kitlach - naukowcy. Po dobrych dziesięciu minutach drogi Ward otworzył jedne z nich, a ochroniarze wręcz wciągnęli mnie do środka.

Pomieszczenie było niemal puste: znajdował się w nim jedynie stół, dwa krzesła stojące naprzeciw siebie i, niewiadomo po co, rzutnik.

Jeden z ochroniarzy bez ani krzty delikatności rzucił mnie na twarde, drewniane krzesło i wykręcając moje ręce do tyłu przykuł je do jego oparcia. Starając się nie pokazywać, jak bardzo przeszkadzają mi za mocno zaciśnięte kajdanki, spojrzałam obojętnie na Struckera siedzącego przede mną.

- Ciekawi mnie po co mnie tu ściągaliście - odparłam lekko, zachowując kamienny wyraz twarzy - Przecież doskonale wiesz, że nic ze mnie nie wyciągnięcie...

- Chciałbym usłyszeć, co powiesz o swoich mocach - przerwał mi Strucker. Spojrzałam na niego pozwalając, by na twarz wpłynęła mi nutka udawanego zdziwienia.

- Moce? Nie wiem o czym mówisz... - odpowiedziałam, choć opanował mnie niepokój. Strucker musiał doskonale wiedzieć o moich umiejętnościach związanych z telepatią i objawiającej się przy tym fioletowej poświacie, więc nie wiedziałam, co mogłam mu jeszcze o tym powiedzieć... A nie było możliwości, by w jakikolwiek sposób dowiedział się o magii żywiołów.

Prawda?

Baron westchnął, kręcąc głową.

- Nie udawaj głupszej niż jesteś. - odparł. Uniosłam brew na te słowa. - Mamy niezbite dowody.

Tu skinął głową, a stojący tuż obok Ward kliknął przycisk na rzutniku.

Na ścianie pojawił się obraz. I to nie byle jaki, bo znany mi doskonale...

Był to zapis jednego z moich ostatnich treningów w Tarczy - wirowała między manekinami, ciskając w nie ognistymi kulami, silnymi powiewami wiatru, odcinając powietrze za pomocą wody, czy tworząc kamienne strzałki przeszywające ich głowy. Znałam ten obraz - wielokrotnie przeglądałam swoje nagrania, szczególnie te, na których używałam mocy, żeby zobaczyć postępy, czy swoje błędy.

Ktoś z Hydry (już chyba nawet wiedziałam, kto) musiał włamać się do bazy i ukraść parę filmów.

- O co teraz powiesz? - dobiegł mnie kpiący głos mężczyzny, na co otrząsnęłam się z rozmyślań.

- Photoshop? - uśmiechnęłam się niewinnie, zachowując pozory niewzruszonej. Strucker trzasnął ręką o blat.

- Nie rób z nas idiotów! - krzyknął.

- Za późno - wtrąciłam. Jego dłoń niezwłocznie uderzyła mnie w policzek. Zacisnęłam zęby czując tępe pulsowanie w miejscu uderzenia i odwróciłam głowę w stronę Struckera. Opierał się rękoma i stół, a jego twarz była zastraszająco blisko.

- Powiem to po raz ostatni - odparł groźnie. - Albo dowiem się wszystkiego o twoich nadzwyczajnych umiejętnościach, albo będzie z tobą źle.

Uśmiechnęłam się kpiąco i bez zawahania splunęłam mu prosto w twarz. Gwałtownie się odsunął i otarł czoło ze śliny. Jego oczy były pełne furii.

- To był błąd, Carter - syknął - Dla mnie nie ma różnicy, czy powiesz to z własnej woli, czy z przymusu. Mówiąc to spokojnym tonem, czy między krzykami bólu. Jednego możesz być pewna: będziesz dla nas pracowała czy ci się to podoba czy nie - zmróżył oczy, jakby chcąc mnie przestraszyć tymi słowami, ale widząc, że nie ruszyło mnie to ani trochę warknął pod nosem. - Wyprowadzić!

Drzwi otworzyły się, a do pokoju wpadli ci sami mężczyźni co wcześniej. Niezwłocznie skuli moje ręce i stając przede mną i po moich obydwu stronach wyprowadzili na korytarz. Nasz orszak zamykał Ward, który wydawał się być niezwykle rozbawiony rozmową naszej dwójki.

Mężczyzna przyspieszył kroku, by po chwili iść tuż obok mnie.

- Dawno nikt go tak nie wyprowadził z równowagi - zaśmiał się, nawet nie myśląc by zachować standardowe zasady bezpieczeństwa wobec więźnia - a powinien to zrobić, tym bardziej, że miał do czynienia z wykwalifikowaną agentką, która raz już go pokonała.

Żałosne.

To będzie łatwiejsze, niż mi się wydawało.

Najwyraźniej jego mniemanie o swoich umiejętnościach były niezwykle zawyżone. Miałam zamiar wykorzystać to w planie, który powoli formował się w mojej głowie.

Ale najpierw czas na trochę zabawy.

Zerknęłam więc na niego spod uniesionej brwi, zachowując pozory lekko zdziwionej tym, że się do mnie odezwał.

- Przynajmniej na tyle się przydam. - stwierdziłam - Może uda mi się doprowadzić go do zawału...

- To takie są twoje zamiary? - zapytał niby luźno Grant. Moim oczom nie umknęły jednak napięte mięśnie i skupienie widoczne w oczach. - Doprowadzenie go do zawału? Chociaż, głupio pytam... Nic innego raczej nie będziesz w stanie zrobić.

Gdyby nie to, że potrzebowałam informacji, prychnęłabym pod nosem. Jednak, z racji, że Grant miał wrodzony talent do nieumiejętnego ocenienia wroga, zamiast tego uśmiechnęłam się lekko pod nosem.

- Tak, to przecież jasne - odparłam, a agent uśmiechnął się z zadowoleniem, najwyraźniej nie wyczuwając widocznego sarkazmu.

Widocznie Hydra oduczyła go szpiegowskich umiejętności. A niby jest taki świetny...

Brunet spojrzał na mnie z oczekiwaniem, ale nawet na niego nie spojrzałam.

- No więc?

- Co: No więc?

- Co zamierzasz?

Jebać to. Najwyżej zdobędę te informacje w inny sposób.

Spojrzałam na niego z kpiną, już nawet nie ukrywając swojego zdania na jego temat.

Tak, na pewno ci powiem, Ward.

- Wiesz, mam dla ciebie zagadkę - powiedziałam, kompletnie ignorując jego pytanie - Powiedz mi, jaki jest symbol pracy w fizyce?

- No W, ale co to ma...

- A jaka jest pierwsza litera alfabetu?

- A. Ale to nie jest odpowie...

- Nie spodziewałam się, że znasz odpowiedź... Jestem w szoku - stwierdziłam, na co Grant rzucił mi zabójcze spojrzenie - Co mi powiesz o pierwszej literze części zdania opisującej ilość?

- To liczebnik, czyli L, ale nie widzę związku...

- Tak! Czyli jednak znasz gramatykę! A symbol siarki w układzie okresowym?

- S. Odpowiesz mi w końcu na pyta...

- Wow! Znasz nawet chemię! Skoro już tak dobrze ci z nią idzie, to jaka jest druga litera w symbolu Li?

- Przecież tylko idiota nie odpowiedziałby ba to pytanie... - wysłałam mu jednoznaczne spojrzenie, którego nie dostrzegł, odwracając się za siebie - I. Dalej nie wiem do czego...

- Gratuluję! A teraz powiedz mi... Jak nazywamy "e" z ogonkiem?

- Ę. Dobra wystarczy! Przecież to bez sensu...

- Właśnie nie! Ostatnie zadanie! Złącz wszystkie literki w jedno i wtedy poznasz odpowiedź na swoje pytanie... - zmarszczył brwi, najwyraźniej myśląc - Już ułożyłeś? - odwrócił głowę w moim kierunku, chcąc zapewne odpowiedzieć, kiedy mu przerwałam - Ułatwię ci zadanie i od razu ci odpowiem. WAL SIĘ, WARD.

Nim zdążył choć otworzyć usta, nie zwlekając ani chwili wykonałam szybkie uderzenie z półobrotu uderzając go w twarz. Zbyt oszołomiony żeby zareagować na czas agent uderzył w ścianę. Trzech osiłków, którzy szli tuż obok, niezwłocznie się na mnie rzucili.

Powiem szczerze, że byłam rozczarowana.

Niby trzy, wyszkolone w walce olbrzymy, a padli zdecydowanie za szybko. Każdy z nich oberwał najpierw w jaja, potem wylądował na podłodze i został oszołomiony uderzeniem w głowę.

Nie zwlekając już zaczęłam biec w kierunku wyjścia awaryjnego z budynku. Po drodze spotkałam pojedyncze osoby, ale nie powstrzymało mnie to - szybko lądowały na podłodze. Starałam się jak najbardziej krążyć, żeby nie mogli mnie namierzyć. W końcu udało mi się dotrzeć do jednych z drzwi awaryjnych. Bez wahania je popchnęłam i już po chwili stałam na zewnątrz.

Na ziemi leżała warstwa białego puchu. W oddali widziałam małe miasteczko. Baza znajdowała się pod ziemią - zaczęłam dziwić się, że nie zorientowałam się wcześniej patrząc na ilość schodów, jaką pokonałam. Starałam się chłonąć jak najwięcej informacji z otoczenia - kiedy będę uciekała na poważnie, to napewno się przyda.

Nie minęło dużo czasu, a już otoczyli mnie żołnierze. Co prawda zdążyłabym uciec, ale nie byłam na to przygotowana - nie miałam jedzenia, odzieży, pieniędzy. Ale miałam wrażenie, że nie będzie to ostatni raz kiedy się wydostanę.

Cóż. Nie doceniłam Struckera.

Owszem, za każdym razem, kiedy prowadzili mnie na przesłuchania lub kary próbowałam uciekać. I za każdym razem otaczających mnie ludzi było za dużo, żeby się wyrwać. Z tłumu udało mi się uciec może z dwa razy - nigdy nie udało mi się wydostać na zewnątrz, przez co plułam sobie w brodę, że nie zwiałam, kiedy tylko nadarzyła się okazja.

Z dnia na dzień robiłam się coraz słabsza - rany zadawane podczas prób ucieczki były niezwykle głębokie, a kary skutecznie wycieńczały mój organizm.

Ale mimo wszystko odnalazłam plus tej całej sytuacji: wszyscy byli niezwykle zirytowani faktem, że cały czas walczę i nie ulegam.

A ja byłam z tego niebywale dumna i nieprzerwalnie rzucałam ironicznymi tekstami na prawo i lewo tylko po to, żeby zobaczyć jak osiłki zgrzytają zębami ze złości.

I mimo, że zawsze dostawałam za to niemałe kary, było warto.

I niestety przyszedł dzień, w którym Struckera zdenerwowało to do takiego stopnia, że zrezygnował z wydobywania informacji.

Jak każdego dnia cierpliwie czekałam na żołnierzy, którzy mieli mnie przenieść do sali przesłuchań. Od czasu tej wpadki na korytarzu Ward całkowicie zrezygnował z kontaktowania się z moją skromną osobą - mnie to tylko cieszyło, bo nie polubiłam go zbytnio.

Tym razem się zdziwiłam - w drzwiach mojej celi nie stali żołnierze, a Strucker. Uśmiechnęłam się słodko na jego widok.

- Och, któż to zaszczycił mnie swoją obecnością! Powiem szczerze, nie spodziewałam się ciebie tutaj...

- Nawet nie wiesz jak cieszę się, że za chwilę zedrę ci ten uśmieszek z twarzy - uśmiechał się tak szeroko, że powoli zaczęłam obawiać się tego, co chce mi powiedzieć.

- No nie wiem... Wymyśliłeś nowy sposób torturowania więźniów? Chociaż nie, co ja gadam. Nie jesteś na tyle kreatywny...

O dziwo przerwał mi jego głośny śmiech.

- Oj uwierz mi, po zabiegu skończą się te twoje gadki. - moja mina musiała przedstawiać szczere zdziwienie, bo znów się zaśmiał - Będziesz nam ślepo posłuszna i mogę zaręczyć, że to właśnie tobie rozkażę zniszczyć twoich przyjaciół...

Po zabiegu?

Ślepe posłuszeństwo?

Rozkaz....

Przełknęłam głośno ślinę zdając sobie sprawę z tego, co oni planują.

Chcą zrobić ze mnie drugiego Zimowego Żołnierza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top