23. Jak zawsze miły i uroczy Nick Fury.

Samochód zatrzymałam dopiero na obrzeżach miasta. Wyjęłam kluczyki ze stacyjki i po ich doszczętnym zniszczeniu wybiegłam w stronę lasu. Musiałam dostać się do Hill i Nicka, a pojazd na 100% mógł zostać namierzony.

Biegłam naprawdę długo. Byłam zdziwiona, że dałam radę, patrząc na moją słabą formę. Zatrzymałam się dopiero przed końcem granicy drzew, kiedy tuż przedemną pojawiło się ogromne, rozległe pole. Mocniej naciągając kaptur zakradłam się za pierwsze krzaki, powoli przemieszczając się w stronę odległych drzew. Akurat przebiegałam z jednego miejsca do drugiego, kiedy usłyszałam trzask gałązki za sobą. Gwałtownie się odwróciłam, w sam raz, żeby zobaczyć wyłaniających się z lasu uzbrojonych agentów. W ostatniej chwili dałam nura za jeden z pni, który ochronił mnie przed pociskami.

- Wstrzymać ogień! - usłyszałam głos jednego z żołnierzy. Strzały umilkły, a tłum znacznie się zbliżył. - Carter, wiemy, że gdzieś tu jesteś! Pokaż się, pojedź z nami, a twój wyrok złagodnieje!

Miałam igromną ochotę prychnąć, lecz wstrzymałam się od wydania jakiegokolwiek odgłosu. Nie wiedzieli, gdzie jestem. Mimo to mieli znaczną przewagę liczebną, więc istniała możliwość, że im wszystkim nie dam rady.

- Carter, liczę do trzech! Ujawnij się, inaczej Tarcza...

- Och, przestań pierdolić, Spencer! - przerwał mu nagle drugi głos - Posłuchaj mnie, wiedźmo. Tak czy siak, będziesz martwa, rozumiesz?!Wygramy, tak jak zawsze, a ty i ci twoi parszywi przyjaciele nas nie powstrzymacie! Próbowaliście, i co z tego wyszło? Wróciliśmy, i zawsze tak będzie! Hail Hydra, suko!

Nie wiem, czy ten facet dokładnie przeczytał moje akta, czy po prostu mnie szpiegował, ale doskonale wiedział, jak mnie sprowokować. Słysząc te słowa niemal natychmiast poczułam jak w moich żyłach buzuje wściekłość. Nie złość, a nieopanowana wściekłość.

Hydra wymordowała mi rodzinę i zabrała wszystko, co kochałam.

Przez moment przed oczami pojawiły się przebłyski wspomnień - uśmiechnięta mama, zdjęcie taty, ciemna cela i naukowcy wstrzykujący różne substancje w moje ciało. Obrazy te tak podjudziły moją wściekłość, że przez moment straciłam umiejętność racjonalnego myślenia i bez zawahania zaatakowałam.

To było tak niespodziewane, że na początku nie zareagowali - po prostu dali się wyrżnąć jeden po drugim - ale z czasem przerodziło się to w prawdziwą walkę. Czułam się niczym pierdolony bóg wojny. Nawet nie rejestrowałam swoich ruchów, po prostu kopałam, strzelałam i biłam automatycznie.

Tę rutynę przerwał głośny huk, powiew wiatru i dwoje mężczyzn i trzy kobiety schodzący z drabinki zwisającej z powietrza. Jeden z facetów ruszył do walki, ale reszta po prostu stanęła i się przyglądała - najwyraźniej stwierdzili, że nie są potrzebni. Czyli Hydra posłała po posiłki... Cóż, dla mnie to nie problem.

Z agentów, którzy przyszli wcześniej, została niecała dziesiątka. Jak najszybciej ich powaliłam, chcąc być w jak najlepszej sytuacji przy walce z tym nowym, bo wyglądał na takiego, który nie będzie aż tak łatwy do pokonania.

I nie był.

Nasza wymiana ciosów trwała długo - zarówno on, jak i ja staraliśmy się zadawać jak najbardziej precyzyjne uderzenia, lecz druga osoba odpierała je szybko. W końcu facet wylądowal na ziemi, kiedy za pomocą mocy złamałam mu nogi i dałam kopa w jaja. Przycinęłam nogę do jego klatki piersiowej i przykładając mu pistolet do skroni rozejrzałam się groźnie po osobach stojących kawałek dalej.

- Teraz powiedzcie mi dla kogo pracujecie i jakim cudem mnie znaleźliście... - powiedziałam twardo. U niektórych widziałam wahanie, lecz jedna z kobiet nie miała zamiaru ulec.

- Niby dlaczego?

- ...inaczej on umrze - dokończyłam. Jedna z nich niemal natychmiast złapała dyskutującą ze mną koleżankę za ramię i odezwała się, głosem pełnym paniki.

- May, powiedz jej. 

Kobieta spojrzała na nią przez ramię i westchnęła cicho.

- Pracujemy dla Tarczy, to chyba jasne. Nie szukaliśmy cię, nie wiemy nawet kim jesteś, tylko dostaliśmy sygnał o niebezpiecznym zbiegu...

Cóż, niezbyt chciało mi się w to wierzyć. Prychnęłam pod nosem i mocniej przycisnęłam lufę pistoletu do głowy wpatrującego się we mnie mężczyzny.

- Sądzisz, że uwierzę, że jestescie tu przez przypadek? Mów prawdę, albo już więcej go nie spotkasz! - warknęłam, a twarzach moich towarzyszy odbił się strach.

- Przecież mówię pra...

- Raz - zaczęłam odliczenie, odbezpieczając broń.

- To naprawdę nie było celowe! Zobaczyliśmy powiadomienie... - zawołał drugi z mężczyzn. Wyglądał bardzo młodo, niewinnie... Ale nie miałam wyjścia. Na wojnie trzeba być bezwzględnym.

- Dwa - mój palec spoczął na spuście. Trzecia z kobiet rozejrzała się desperacko. Jej głowa zatrzymała się, a dziewczyna zaczęła patrzeć w górę.

- Błagam, pośpiesz się! Ona chce zabić Warda!

Uniosłam brew nawet nie patrząc w jej stronę. Nic nie powiedzieli. Cóż, nie mam wyjścia.

- Trz...

- Di, czy ty nie możesz odpuścić? Ludzie tu prawie na zawał schodzą, a tobie dalej się chce odgrywać sceny egzekucji?

Di.

Skamieniałam słysząc ten głos i to zdrobnienie. Tylko jedna osoba używała tego imienia... Tylko jedna znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała jak mam na drugie imię i jeszcze go używała.

Di.

Diana.

- Coulson? - szepnęłam z niedowierzaniem patrząc przed siebie i upuszczając pistolet. Stał tam. Właśnie zaskakiwał z drabinki, tak jak zawsze trzymając ręce w kieszeniach i patrząc na mnie tym samym karcącym spojrzeniem.

Wzruszył ramionami.

- Tak, wiem, niezwykłe. Miło ciebie znowu widzieć.

- Chwila... Ty ją znasz?! Ona chciała mnie zabić! - zawołał nagle facet leżący podemną.

- Nadal mogę to zrobić. - warknęłam, a Phil zmarszczył brwi.

- Zawsze miałeś tendencję do przesadzania, Grant. A ty, Di, możesz go już puścić.

Niechętnie zdjęłam nogę z jego klatki piersiowej i stanęłam obok. Widząc, że nawet nie drgnął, odezwałam się kpiącym głosem.

- Księżniczka nie może wstać?

- Jakbyś zapomniała, połamałaś mi obie nogi - odwarknął.

- Och, No tak - westchnęłam - Ostrzegam, może zaboleć.

Powiedziawszy to szarpnęłam ręką, tym samym ponownie łącząc kości, na co Ward krzyknął z bólu.

- Ostrzegałam - mruknęłam jeszcze, widząc pełne wyrzutu spojrzenia innych.

- Kim ty właściwie jesteś? - zapytała nagle jedna z kobiet, z tego co się orientuję po rozmowach, May - I jakim prawem zaatakowałaś agentów Tarczy?

- Zaatakowałaś agentów Tarczy? - zapytał niedowierzająco Coulson. Przewróciłam oczami i bardzo sarkastycznym gestem pokazałam mu całe pole zaścielone ciałami agentów, na co mruknął tylko krótkie "Och. No tak.".

- Nie zaatakowałam ich, to oni mnie śledzili i sprowokowali. Zresztą, dlaczego wtrącacie się do spraw, o których nic nie wiecie? - Uniosłam prowokacyjnie brew i założyłam ręce na piersiach.

- Wspieramy swoich - odpowiedziała druga z kobiet przybierając identyczną pozę jak ja. Prychnęłam.

- Nie wspieraliscie swoich. - odparłam. Dziewczyna zmarszczyła brwi. 

- Jak to nie wspiera... Zresztą, nieważne! Kim ty jesteś, żeby wypominać nam takie rzeczy?! No dalej, zdejmij kaptur!

Już otwierałam usta mając zamiar odpowiedzieć, lecz Coulson mnie ubiegł.

- Skye, uspokój się. A ty, Di, rzeczywiście mogłabyś się w końcu ujawnić.

Przewróciłam oczami i jednym szarpnięciem zciągnęłam kaptur z głowy. Na widok mojej twarzy agenci najwyraźniej zgłupieli.

- Ale... dlaczego ty... przecież jesteś Jessica Carter... i jesteś członkiem Avengers... - wydukała wcześniej dyskutująca ze mną dziewczyna, jak ją nazwał Phil, Skye.

- Widzisz? Mówiłam: nie znacie sytuacji, a się wtrącacie!

- Ale przecież mają odznaki - odezwała się May. - Według danych są agentami...

- Wy nic nie wiecie? - zapytałam, niedowierzając - Tarcza się sypie. Zabili Fury'ego, zaatakowali mnie i Rogersa. To nie są agenci Tarczy, a Hydry. Masz odpowiedź, czemu ich tak potraktowałam.

Cała grupa skamieniała, a Coulsonowi uśmiech spłynął z twarzy.

- Nick nie żyje? Przecież... - lekko spuściłam głowę nie potrafiąc kłamać mu w prosto oczy.

- Tak, niestety.

- Opowiedz mi ze szczegółami - zarządał niemal natychmiast. Pokręciłam delikatnie głową.

- Nie mogę. Ściśle tajne. - widziałam jak zaciska wargi, ale nic nie mówi - Ale możesz się dowiedzieć od kogoś innego. Ja, Rogers i Hill postaramy się uwolnić Triskelion, a wy możecie pomóc w innych bazach. W Piaskownicy, albo Lodówce... Gdziekolwiek.

Coulson skinął tylko głową, a ja ponownie naciągnęłam kaptur i znowu ruszyłam w kierunku kryjówki, gdzie byli Hill i Nick.

- Och, Di! - usłyszałam jeszcze, na co się odwróciłam - Wyłącz czip namierzający. Tak cię znaleźliśmy.

Zrobiłam wielkie oczy. Jaka ja byłam głupia! Nie pomyślałam o tym!

- Dzięki! - zawołałam jeszcze nim znów zerwałam się do biegu. *

***

Na miejsce dotarłam dopiero wieczorem. Wpadłam do środka akurat w momencie, w którym Maria miała wychodzić.

- O, w końcu dotarłaś - zauważył opryskliwie poważnie chory i umierający, lecz dalej złośliwy Nick Fury. Hill westchnęła słysząc głos swojego szefa i wyszła rzucając mi po drodze współczujące spojrzenie. Najwyraźniej miała go już dość.

- Nicky, jak zawsze miły i uroczy. - odpowiedziałam złośliwie wiedząc, że go to zirytuje. Nick przewrócił oczami.

- Za jakie grzechy? Ile można ci mówić, co? Mów na mnie Fury. Nie żaden Nick, Nicky, Nicolas, Joseph czy Bóg wie jak. F U R Y.

Poczułam niemałą satysfakcję, kiedy usłyszałam irytację w jego głosie, chociaż i tak nie widziałam, czemu tak drażni go ten temat.

- Nie wiem jaki ty masz problem. Na Boga, znamy się już tyle lat, a ty masz problem z tym, że mówię do ciebie po imieniu?

- Żadne po imieniu. Mówię ci po raz setny: Fury. Serio, aż tak trudno jest to zrozumieć? - burknął w odpowiedzi, niech mu już będzie, Fury. Ja jednak nie odpuszczałam.

- I co, twoja żona też będzie tak na ciebie mówiła?

- Tak dokładnie. Fury. Nie inaczej.

- A mamusia, kiedy grzecznie zjesz łyżkę niedobrej zupki?

- Serio? Niedobra zupka? Ale powie na mnie Fury. Nie wiem czemu miałoby się to zmienić.

- A dzieci?

- Na Boga, na co ty liczysz? Jak sobie zrobię, to też będą mówiły na mnie Fury.

- Jesteś beznadziejny - stwierdziłam, na co prychnął.

- Odezwała się bezlitosna morderczyni, która jest w stanie wydłubać ci oczy, kiedy się wkurzy.

Prychnęłam głośno, zakładając ręce na piersiach.

- Wal się - burknęłam w jego stronę, na no uśmiechnął się triumfalnie.

- Ha! Udało mi się wyprowadzić cię z równowagi! Ale cały czas zbaczamy z tematu. Powiedz ty mi, czemu tak w cholerę dużo czasu zajęło ci przyjście do tego jakże wspaniałego miejsca? - Fury podniósł się, a jego twarz wykrzywił lekko kpiący wyraz.

- No tak, oczywiście! Przecież z Waszyngtonu aż do tej dziury powinnam była przejść w sekundę! - odpowiedziałam sarkastycznie, z irytacją przewracając oczami.

- No teoretycznie powinnaś - odpowiedział, a w jego głosie słychać było rozbawienie. - Czemu się nie teleportowałaś?

Patrzyłam na niego w kompletnej ciszy.

Jestem idiotką.

- Ha! Przyłapałem cię! Nie pomyślałaś o tym! - parsknął Fury. Przewróciłam oczami.

- Koniec skarżenia się na mnie. Czas na opieprzenie ciebie - zmróżyłam gniewnie oczy. - Jak mogłeś mi nie powiedzieć?

- Och, zależy o czym - ponownie parsknął - O wielu rzeczach ci nie powiedziałem...

- Dobrze wiedzieć - warknęłam. Fury miał zdecydowanie zbyt dobry humor - Mówię o Coulsonie! Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że żyje? Przecież wiesz jaki jest dla mnie ważny!

- To była informacja dostępna dla poziomu dziewiątego i dziesiątego - odpowiedział znużonym tonem.

- Teraz mam już dziewiąty poziom!

- I patrz! Już wiesz! - odkrzyknął ironicznie. Zacisnęłam wargi. Z nim nie dało się dyskutować.

- Mogłeś mi powiedzieć wcześniej - burknęłam, niczym obrażone dziecko.

- Niby kiedy? W pędzącym samochodzie, czy kiedy umierałem?

- Proponuję pomiędzy! Szliśmy przez kanały, spokojnie i wolno. Idealne miejsce na taką rozmowę!

Spojrzał na mnie unosząc jedną brew i westchnął.

- Jesteś gorsza niż małe dziecko. Tylko narzekasz.

- Zamiast mnie obrażać powinieneś całować mnie po stopach, Fury - odburknęłam. - To dzięki mnie żyjesz...

- Wiesz, myślę, że to dzięki lekarzom...

- To ja kazałam podać ci specyfik Bannera. - przerwałam mu. Wtedy po raz pierwszy od mojego wejścia zainteresował moimi słowami - Gdyby nie to już dawno mogli cię zabić naprawdę.

Nastała chwila ciszy, którą przerwał Nick odzywając się pod wpływem mojego uporczywego spojrzenia.

- No dobra, dzięki - mruknął, przewracając oczami - A teraz daj mi spać.

- Powiedz mi tylko gdzie poszła Hill. - powiedziałam nim zdążył się wygodnie ułożyć.

- Uratować twoich kumpli, a niby gdzie?

Przewróciłam oczami słysząc widoczną ironię, ale nic nie powiedziałam. Po prostu usiadłam na najbliższym krześle, czekając na Marię i całą resztę.

*Wszystkie te postaci istnieją, a Coulson naprawdę przeżył. Jest o tym mowa w serialu Agenci Tarczy, tak samo jak o poziomach itp.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top