18. Bitwa.

Kiedy w końcu dotarłyśmy do hali, wszyscy już byli na miejscu. Uniosłam brew, uśmiechając się lekko, kiedy zobaczyłam Clinta, który miał co najmniej zdeterminowaną minę skutecznie odstraszającą przechodzących obok agentów.

- Witamy z powrotem! - zaśmiałam się, krótko go obejmując. - Dobrze jest cię mieć znów obok.

- Tak, ja też się cieszę. Nawet nie wiesz, jak nie mogę się doczekać, by cisnąć pewnemu bogu strzałę w oko. - odparł ze złowieszczym błyskiem w oku.

- Woah, aż dostałam dreszczy. - rzuciła Alice, na co zaśmialiśmy się, szybko jednak poważniejąc.

- Dobra, to jaki jest plan? - zapytałam, lecz Steve zbył mnie ruchem dłoni.

- Teraz nie ma czasu, wyjaśnię wam wszystko w samolocie - powiedział, marszcząc brwi z zastanowieniem. - Trzeba jeden z nich odbić.

- Nie będzie z tym problemu. - parsknęła Alice - Ci cali pracownicy odpuszczą od razu. Boją się grupy uzbrojonych po zęby superbohaterów... Nie rozumiem ich! Przecież wyglądamy niegroźnie!

Parsknęliśmy nieopanowanie, szybkim krokiem ruszając w stronę jednej z maszyn. Idąc w zwartym szeregu wyglądaliśmy niczym grupa tajnych agentów z typowego filmu akcji. Brakowało nam jedynie jakieś poruszającej muzyki w tle i wybuchu za nami. Właśnie mieliśmy wejść do statku tak zwanym wejściem smoka, ale ktoś pociągnął mnie mocno w bok. Już miałam zacząć krzyczeć, bo przez tę osobę omal nie zjebałam się z rampy, ale umilkłam, kiedy okazało się, że tym kimś był Tony.

- To my lepiej już pójdziemy. - powiedziała szybko Alice, wręcz wciągając resztę drużyny do środka, czego nie skomentowałam, tępo patrząc się na Starka.

- Okej, żeby nie było, wcale nie przyznaję się do błędu i nie zamierzam, bo... - zaczął, ale przerwałam mu, kręcąc głową.

- Tony, twoja złość była całkowicie uzasadniona i nie mam prawa mieć ci jej za złe. - powiedziałam, na co skinął głową.

- Cieszę się, ze zgadzamy się w tej kwestii. - odparł, na co uniosłam brew, ale nic nie powiedziałam. - Cóż, twoja siostra wywrzeszczała mi w twarz parę ciekawych rzeczy i doszedłem do wniosku, że być może... potraktowałem cię trochę zbyt ostro. I chyba wypadałoby o tym porozmawiać. - dodał, na co między nami zapadła chwilowa cisza.

Zagryzłam wargę, parząc na niego niepewnie i w końcu zadałam pytanie, które siedziało mi w głowie od dłuższego czasu:

- Naprawdę sądzisz, że przez trzy lata mogłabym udawać, że się w tobie zakochałam?

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, a ja po raz pierwszy od naszej kłótni w jego oczach to samo, co przez ostatnie lata.

- Nie.

Ulga, która opanowała moje ciało, była nie do opisania. W niemal ostatniej chwili odzyskałam równowagę, bo niemal się przewróciłam, biorąc drżący oddech. Nie będąc w stanie się powstrzymać, szybkim krokiem do niego podeszłam i objęłam mocno. Na początku zamarł, nie wiedząc co robić, ale po chwili w końcu rozluźnił się i odwzajemnił uścisk, przez co odetchnęłam.

- Przepraszam. - szepnęłam, odsuwając się lekko, żeby na niego spojrzeć. - Wiem, że popełniłam błąd i wiem, że najprawdopodobniej to już koniec, ale... Ale chciałabym żebyś wiedział... - wzięłam drżący oddech, po czym zebrałam się i w końcu wydusiłam: - Kocham cię.

Nie odpowiedział. Widząc to, szybko przełknęłam tworzącą w moim gardle gulę i już odwracałam się, żeby odejść, kiedy poczułam zaciskającą się na moim ramieniu dłoń.

- Wiesz, że naprawdę chciałabym dalej się na ciebie wściekać i ciebie ignorować, ale... Nie mogę. - powiedział, ponownie odwracając mnie w swoją stronę. - Nie potrafię sobie wyobrazić dnia, w którym wstaję i ciebie nie ma obok. Nie potrafię. I mimo tego wszystkiego, co ostatnio się stało, nie mogę... Nie chcę przestać cię kochać. - patrzyłam na niego czując, jak moje gardło się ściska, a po policzku spływa pojedyncza łza, którą Tony szybko starł, uśmiechając się lekko. - No widzisz, cały czas narzekasz, że nie jestem romantyczny, a kiedy już się wysilam, to płaczesz.

Zaśmiałam się, kręcąc głową, dalej nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam.

- Całkowicie wystarczy mi całowanie się przy dennej piosence z Titanica i odtwarzanym szumie fal. - odpowiedziałam, na co zrobił smutną minkę.

- Wybacz, nie mam przy sobie podręcznego głośnika, żeby ci puścić. - odparł, na co zaśmiałam się, stając na palcach, by go pocałować. Nie trwał on jednak za długo, bo zaraz potem przypomniałam sobie, że cała drużyna czeka na mnie w Quinjecie.

- Powinniśmy się sprężać, mamy inwazję kosmitów do odparcia. - przypomniałam, kiedy się od niego odsunęłam.

- Ach, no tak. Tylko nie daj się zabić, okej? - powiedział, na co uśmiechnęłam się, wycofując w stronę wejścia na statek.

- Dam sobie radę.

Kiedy weszłam na pokład, ze strony kanap usłyszałam nienaturalnie głośne rozmowy. Zmarszczyłam brwi, patrząc na całą czwórkę podejrzliwie, bo wydzierali się tak, jakby mówili do kogoś po drugiej stronie hali.

- Coś się stało? - zapytała niewinnie Natasza, uśmiechając się anielsko, na co uniosłam brew. Patrzyłam na nich w ciszy, zaczynajac wywierać na nich presję. Alice zaczęła rytmicznie tupać nogą o podłogę, w końcu wypalając:

- Och, to było takie wzruszające! - pisnęła, na co wszyscy spojrzeli na nią z wyrzutem. - Te wyznania i pocałunek i... Naprawdę całowaliście się przy piosence z Titanica i szumie fal?

- Alice! - zawołali z wyrzutem Clint, Nat i Steve, a ja aż otworzyłam usta z oburzenia.

- Co? Podsłuchiwaliście? Jak mogliście! - zawołałam, na co zaczęli się naraz tłumaczyć.

- Oj no, przecież musiałam wiedzieć, czy moje wrzaski zadziałały...

- Jestem twoim przyjacielem, chciałem tylko zadbać...

- Przecież się przyjaźnimy, muszę być na bierząco z twoim związkiem...

- Ja ich tylko pilnowałem, żeby nie zrobili żadnego głupstwa...

- Dobra, już wystarczy. - przerwałam ich, ściskając nasadę nosa. - Teraz nie ma na to czasu, później się z wami policzę. - stwierdziłam, a Kapitan natychmiast mnie poparł.

- Tak, musimy już lecieć...

- Proponuję, żeby Clint, usiadł razem ze mną za sterami, a Steve tym czasie powie nam plan. - zaproponowałam, na co wszyscy się jednogłośnie zgodziliśmy, już po chwili startując. Iron Man leciał przed nami, niedługo później zamieniając się w mały punkcik na horyzoncie. Plan nie był szczególnie wybitny: według niego Tony miał najpierw spróbować zniszczyć ten cały mechanizm, który ma otworzyć portal, a gdyby się to nie udało grać na czas dopóki nie dotrzemy na miejsce. Było w nim wiele luk oraz rzeczy, których nie byliśmy w stanie przewidzieć, ale tylko tyle byliśmy w stanie zaplanować w tak krótkim czasie.

W oddali widać już było Nowy Jork, a wraz z nim dowód na to, że atak już się zaczął - na niebie, tuż nad Stark Tower, widniała ogromna dziura, z której wylatywały malutkie punkciki - to zapewne Chitauri. Między nimi zauważyłam inną postać strzelającą do wrogów, w której rozpoznałam Tony'ego. Na wieży pod portalem walczyły dwie osoby - jedna z długim kijem, berłem albo dzidą (tak, dalej nie zapamiętałam co to jest), a druga z młotem. Wspaniale, nasz kochany Thor się w końcu odnalazł.

- Stark, nadlatujemy do wieży od południa.- oznajmiła Nat przez słuchawkę.

- A co, stawaliście na siusiu? - zapytał ironicznie mężczyzna, nie czekając na odpowiedź. - Lećcie nad główną ulicę, wystawię wam ich.

Zgodnie z jego poleceniem skierowałam się w tamtą stronę, od razu przygotowując broń do ataku. Wtedy przede mną mignął Iron Man, a za nim sznur kosmitów. Nacisnęłam spust, trafiając większość z nich.

- Patrz, tam! - Clint odwrócił moją uwagę od pozostałości tamtej gromady, wskazując na Stark Tower, gdzie Thor wpadł w tarapaty, podczas walki z braciszkiem. Natychmiast podlecieliśmy do wieży, próbując wycelować w Lokiego, ale, niestety, niczego nie nauczyliśmy się na własnych błędach i, podobnie jak w Stuttgarcie, strzelił w naszą stronę. Różnica była tylko jedna - tym razem trafił. Przeklęłam, usilnie starając się wyrównać lot, nie mając innego wyjścia niż wylądować, przy okazji rozpieprzając kilka budynków i wlatując w jeden z nich. Szybkim ruchem zerwałam słuchawki lotnicze z głowy i razem z resztą wybiegłam na ulicę.

Chaos. Tylko tak mogę opisać, co się tam działo. Ludzie biegali panikując i szukając schronienia, opuszczone samochody zastawiały drogi, a policjanci próbowali walczyć z Chitauri, ale niezbyt im to wychodziło - na miejscu potworów zaczęłabym się śmiać z marnych umiejętności wrogów.

Stanęliśmy przed biblioteką miejską, próbując ogarnąć cały ten bałagan wzrokiem, kiedy rozległ się huk. Odruchowo poderwaliśmy głowy patrząc w kierunku portalu. Wyleciała z niego ogromna... ryba? W każdym razie coś przypominającego rybę tyle, że ogromnej wielkości. Maszyna zaczęła przemieszczać się między wieżowcami, niszcząc ogromnymi płetwami całe budynki. Co więcej, zaczęli zeskakiwać z niej Chitauri.

- Boże, czy ty to widzisz? - zapytałam cicho na ten widok nie zauważając, że mówię do słuchawki.

- Wystarczy Tony, lecz odpowiadając na pytanie, to tak. Ale nie wierzę w to, co widzę - odpowiedział Stark, na co nie mogłam powstrzymać się od przewrócenia oczami. - Gdzie jest Banner, zgłosił się wreszcie?

- Banner? - zapytałam ze zdziwieniem. - Nawet nie dał znaku życia!

- Jakby co, daj znać. - powiedział, nie odzywając się już i prawdopodobnie wracając do walki. Całą piątką schroniliśmy się za samochodem.

- Tam, na górze, jest cała masa cywili! - powiedział Barton. - Trzeba... - przerwały mu jednak wybuchy tuż za naszym tymczasowym schronieniem. Nad nami przeleciały statki Chitauri z ich wodzem na czele.

- Loki... - powiedziała Alice z nieskrywaną nienawiścią w głosie. Ostrożnie wychyliła się zza samochodu, patrząc się się dzieje. - Tam też nie mają wesoło!

Usłyszeliśmy odgłosy niszczonych aut i skrzek kosmitów, oznaczający jedno - nadszedł czas walki. Alice włożyła sobie słuchawki do uszu i z walkmanem w kieszeni uderzała potwory co chwilę podśpiewując i podskakując w rytm muzyki. Pokręciłam głową z dezaprobatą - przed każdą walką powtarzałam jej, że lepszy byłby telefon, ale ona jak zwykle uparła się i postawiła na swoim. Natasza przeładowała pistolet i zaczęła strzelać razem ze mną, a Clint odszedł kawałek, by mieć swobodny dostęp do łuku.  Kapitan natomiast wyglądał na rozdartego. Kątem oka zauważyłam jak ruda spojrzała na Steve'a.

- Możesz iść. Damy radę. - te słowa musiały go przekonać. Wziął rozbieg i zaczął przeskakiwać nad samochodami kierując się w stronę cywili. Kątem oka zauważyłam autobus pełen dzieci.

- Clint, osłaniaj mnie! - krzyknęłam, szybko do niego podbiegając i rozbijając szybę. Raz po raz pomagałam wydostać się ludziom z pojazdu, każąc im schować się w pobliskim budynku. Kiedy skończyłam dołączyłam do moich walczących towarzyszy.

- Zaraz mi się Budapeszt przypomina! - krzyknęła Natasza, na co prychnęłam.

- Weź ty nawet o nim nie wspominaj! - odkrzyknęłam odstrzelając jednemu z brzydali głowę. W oddali zauważyłam, jak gigantyczna ryba leci za Starkiem. Cóż, w końcu dowiedziała się o naszym istnieniu.

Walka stawała się coraz bardziej uciążliwa. Chitauri się jakby mnożyli. Było ich coraz więcej, przez co byliśmy zmuszeni odstawić pistolety i walczyć wręcz. Najwięcej radości sprawiła mi ta ich śmieszna, strzelająca pałka. Jednemu przywaliłam nią w głowę, kolejnego zastrzeliłam. Mogłam majtać nią w kółko i otumaniać głupie potwory ich własną bronią. Nat i Alice spojrzały na moją nową zabawkę krytycznie.

- Fajna jest. - stwierdziła Romanoff.

- Skąd ją masz? - zapytała moja siostra z zazdrością. Uniosłam brwi i machnęłam ręką, pokazując jej tłum niewybitych kosmitów.

- Mało ci? - zapytałam. Zobaczyłam tylko błysk w jej oczach, gdy rzuciła się na stwory. Niedługo potem obydwie czerpały przyjemność z walenia ich po głowie złotym kijem prosto z kosmosu.

Nagle obok nas pojawił się Kapitan, również dołączając do wspólnej zabawy. Niestety, może raczej stety, już się kończyła, a przynajmniej na tej ulicy. W naszą stronę zmierzali już ostatni wrogowie, których chciałam przywitać ogromnym uśmiechem. Już przymierzałam się do uderzenia pierwszego z nich, kiedy poraziła ich błyskawica, a tuż obok nas wylądował Thor.

- Thor, nie rób tak, na Boga! Jeden krok w tę stronę, a właśnie byłabym martwa! - krzyknęłam na niego wściekle, zaplatając ręce na piersi. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, najprawdopodobniej nie rozumiejąc, o co mi chodzi, ale zbyłam go ruchem ręki.

- Co tam słychać na górze? - zapytał Steve, podchodząc do nas i rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnych wrogów.

- Moc otaczająca sześcian jest nie do pokonania... - stwierdził krótko blondyn, na co zacisnęłam usta.

- Thor ma rację! - odezwał się Tony przez słuchawkę. - Trzeba się zająć tymi tutaj!

- No dobra, ale jak? - zapytała Nat, unosząc brew.

- Działając razem. - odpowiedział Kapitan swoim ulubionym tekstem, na co westchnęłam.

- Cały czas to robimy, Steve. - odpowiedziałam, opierając rękę na biodrze. - O współpracę puki co nie ma się co martwić...

- Najpierw chcę dorwać Lokiego. - powiedział hardo Thor, wchodząc mi w słowo.

- Hola, hola, kolejka jest! - sprzeciwił się natychmiast Barton, na co wzniosłym oczy ku niebu.

- Ogarnijcie się! - przerwałam im, patrząc na nich karcąco. A przed chwilą mówiliśmy o współpracy... - Loki rzuci na nas wszystkie siły, i bardzo dobrze. Przynajmniej nie rozlezą się po całym świecie. Nad nami jest Tony, ale trzeba mu pomóc z... - urwałam, słysząc warkot silnika. Przed nami właśnie pojawił się Bruce, jadąc na małym motorku. Podeszliśmy do niego, a on stanął na ziemi.

- No, muszę przyznać, że wygląda to dość koszmarnie.... - odrzekł rozglądając się wokół. Spojrzałam na niego unosząc brwi.

- Widziałam gorsze rzeczy - odparłam. Spojrzał na mnie zapewne myśląc, że chodzi mi o moje bliskie spotkanie z Hulkiem.

- Przepraszam. - odparł ze zmieszaniem, na co machnęłam ręką.

- Nic się nie stało... Widziałam gorsze rzeczy. - powtórzyłam, uśmiechając się lekko, klikając guziczek na słuchawce - Znalazł się.

- Kto? Banner? - zapytał natychmiast Tony, na co Alice rzuciła:

- Jakbyś zgadł.

- To niech wyskakuje z ciuchów... Przenoszę całą imprezę do was. - W tym momencie zza rogu wyłonił się Iron Man, a za nim ogromna rybo-maszyna. Thor mocniej ścisnął młot, a Kapitan tarczę. Clint chwycił za strzałę. Ja i dziewczyny skrzywiłyśmy się tylko.

- Jakoś... Nie lubię takich imprez - stwierdziła Nat, na co nikt nie odpowiedział, zapewne zgadzając się z już w myślach, a Bruce wyszedł do przodu.

- Czekaj! - zawołała Alice. - Mogę coś zrobić, żeby cię rozzłościć, czy coś... Jestem w tym dobra. - dodała w kwestii wyjaśnienia.

- Zdradzę ci mój sekret... - oznajmił Banner, odwracając lekko twarz w naszym kierunku. - Ja zawsze jestem zły. - wtem gwałtownie urósł i zzieleniał. Jego pięść przytrzymała w miejscu maszynę, która uniosła się pionowo w górę i po chwili upadła, już całkowicie bezużyteczna. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, ciesząc się z pokonania tak dużego przeciwnika, lecz grymas szybko zszedł mi z twarzy kiedy zobaczyłam, jak z portalu wypływają dwa następne monstra.

- No kolejne? - jęknęła Alice. - Ile oni jeszcze ich tam mają?

- Zapewne wystarczająco, żeby nas zająć. - odparłam, odwracając się, by spojrzeć na drużynę. - Co robimy?

- Czekamy na rozkazy, kapitanie. - dodał Tony patrząc na Steve'a, na którym skupiły się wszystkie oczekujące spojrzenia. On również zeskanował wszystkich wzrokiem i w końcu otworzył usta by wydać rozkazy.

- Dobra. Póki portal jest otwarty, trzeba ich skupić tylko tutaj. Clint, idź na jeden z dachów. Miej na wszystko oko i informuj o ich ruchach. Tony, nie pozwól, żeby przekroczyli teren walki. Jessica... zajmij się tymi monstrami. Tobie powinno być najłatwiej w jakikolwiek sposób je osłabić. - skinęłam głową i rozejrzałam w poszukiwaniu wspomnianych rybo - stworów, co nie było trudne patrząc na ich rozmiar. - Thor, spróbuj zamknąć jakoś ten portal. Możesz władać grzmotami, więc to wykorzystaj. Alice, Natasza i ja ściągniemy ich uwagę tutaj. A, i ty Hulk! - zwrócił się do zielonego, który spojrzał na niego z dzikim wyrazem twarzy. - Rozwalaj. - Zielony uśmiechnął się, wyskakując w powietrze. Thor również się ulotnił za pomocą młota. Natomiast Iron Man odwrócił się w moim kierunku.

- Podwieźć piękną panią? - zapytał zawadiacko, wyciągając w moją stronę rękę.

- W moim wypadku nie ma takiej potrzeby, ale myślę, że Clint będzie zachwycony mogąc polatać w twych objęciach! - zaśmiałam się , na co za mną rozległo się ciche prychnięcie i "Jasne" ze strony łucznika. Stark przewrócił oczami. - Poradzę sobie.

Powiedziawszy to przymknęłam oczy, dokładnie wyobrażając sobie co chcę stworzyć. Przede mną wyrosła mała platforma z litej skały, dzięki której mogłam się przemieszczać w powietrzu. Wskoczyłam na nią i za pomocą telekinezy uniosłam się manipulując wiatrem tak, aby wiało mi w plecy. Tony patrzył na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.

- No tego to się nie spodziewałem. - powiedział zadzierając głowę, by na mnie spojrzeć. - Nie wiedziałem, że tak potrafisz...

- W takim razie nie odrobiłeś pracy domowej i nie zapoznałeś się odpowiednio z moimi aktami. - powiedziałam, kręcąc karcąco głową z uśmiechem, po czym uniosłam się wyżej, nie czekając na odpowiedź. Po chwili stanęłam na dziwnym stworze, próbując złapać równowagę, a wokół mnie zaroiło się od Chitauri. Nie bawiąc się w cacanki, zaczęłam wykorzystywać swoją moc - niektórych miażdżyłam, innych spychałam na ziemię albo spalałam. Byłam jednak ja sama na całą gromadę, więc niedługo potem mnie okrążyli. Wiedząc, że jestem w kryzysowej sytuacji, zamknęłam oczy i chcąc wyeliminować jak największą ilość wrogów, wysłałam w ich stronę ogromną falę mocy, która część wrogów zabiła na miejscu, a innych zepchnęła na ziemię. Jednak za nimi stali kolejni. W momencie, w którym zaczęłam zastanawiać się jak ja do cholery mam ich powstrzymać, coś mocno szarpnęło maszyną. Spojrzałam w górę, próbując złapać równowagę i rozszerzyłam oczy, kiedy zobaczyłam, jak gwałtownie skręcamy tuż przed jednym z biurowców, przez którego szyby widziałam mnóstwo osób. Kiedy rozejrzałam się w poszukiwaniu osoby, która zmieniła kierunek lotu maszyny, dostrzegłam Hulka zawieszonego z pyska rybo-stwora. Zielony wskoczył na kosmitę stojącego obok mnie i zaczął miażdżyć najbliższych Chitauri. W tym samym momencie, z drugiego końca monstrum coś - albo ktoś - zaczął się przedzierać przez rzeszę kosmitów. Aż wypuściłam powietrze z ulgi, gdy ujrzałam Thora młotem spychającego wszystkie potwory na ziemię. Z pomocą tej dwójki, z czasem z setek potworów zostało niecałe 10. Połowa z tej liczby została strącona na ulicę, zmiażdżyłam część z pozostałych, a bóg zakończył dzieła zgniatając ostatniego młotem naładowanym błyskawicami, jednocześnie niszcząc całego rybo - stwora. Zaczęliśmy spadać, ale szybko spowolniłam swój lot mocą i zeskoczyłam na chodnik, prędko dołączając do Steve'a i Alice. Nat nigdzie nie widziałam. Zmarszczyłam brwi, już mając zamiar się zapytać, gdzie się podziała, kiedy zadzwonił mój telefon.

- Tony? - zapytałam ze zdziwieniem. - Dlaczego dzwonisz? Przecież mogłeś skontaktować się przez słuchawkę!

- Nie chcę ich denerwować, a muszę cię o coś zapytać... - powiedział lekko zdenerwowanym tonem, na co spięłam się.

- Co się stało? - zapytałam krótko, na co westchnął ciężko.

- Gdybyś, tak czysto teoretycznie, miała powstrzymać atomówkę lecącą na Nowy Jork, to gdzie być ją wsadziła?

- Co?! - wrzasnęłam, kiedy dotarł do mnie sens jego słów. - Masz powstrzymać jebaną atomówkę?!

- Teoretycznie...

- Ja już znam te twoje teoretycznie! Co się tam dzieje?! - zawołałam ze zdenerwowaniem, ale zamiast jego odpowiedzi usłyszałam głos Nataszy w słuchawce:

- Mogę go zamknąć! Słyszy mnie ktoś? Zaraz zamknę portal! - poderwałam głowę, by po chwili zobaczyć sylwetkę przyjaciółki na szczycie wieży.

- Zamknij go! - usłyszałam Kapitana, lecz zaraz później w słuchawce rozbrzmiał głos Tony'ego:

- Nie, czekaj!

- Stark, jest ich coraz więcej! - sprzeciwiła się Alice, na co odpowiedział:

- Leci na nas atomówka, uderzy za niecałą minutę. Ale już wiem, co z nią zrobię.

- Nie! Tony, nie rób tego! - zawołałam, z przerażeniem patrząc na zbliżającą się postać w zbroi.

- Dobrze wiesz, że to bilet w jedną stronę - dodał zdenerwowanym głosem Steve, ale nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Iron Man właśnie zniknął w portalu, a w telefonie rozległ się głuchy szum. Zamarłam, z napięciem wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął, szukając jego postaci na ciemnym niebie. Po chwili zobaczyłam rozbłysk światła w kosmosie - wybuch, w wyniku którego Chitauri i rybo-stwory natychmiast opadły. Światło zbliżało się coraz bardziej, grożąc katastrofą, a ja dalej szukałam sylwetki Tony'ego.

- Zamykaj. - powiedział ze zrezygnowaniem Kapitan, na co spojrzałam na niego gwałtownie, kręcąc głową.

- Nie, nie... - jęknęłam, ale portal już zaczął się zmniejszać, aż w końcu całkowicie zniknął. W moich oczach pojawiły się łzy, kiedy dalej go nie dostrzegałam. Nie mógł umrzeć, po prostu nie mógł...

I właśnie wtedy malutki, do tej pory niedostrzegalny punkcik zaczął się zbliżać w stronę ziemi. 

- Skubaniutki. - usłyszałam śmiech Steve'a, jednak wiedziałam, że coś było nie tak.

- Dlaczego on nie zwalnia? - zapytał z zaniepokojeniem Thor, zaczynajac kręcić młotem, by go złapać. W momencie, w którym miał się oderwać od ziemi, ciszę przerwał głośny ryk, a Hulk złapał Tony'ego w powietrzu, zjeżdżając po ścianach wieżowców. W ostatniej chwili przewrócił się na plecy, nim zarył w ziemię, odkładając bruneta na bok. Momentalnie do niego podbiegłam, zrywając mu maskę z twarzy i czując łzy spływające po twarzy, kiedy zobaczyłam, że się nie porusza.

- Nie, Tony, proszę... - szepnęłam, klepiąc go po policzkach. Nie dochodziły do mnie słowa Rogersa, że nie oddycha, a jego serce przestało bić. On nie mógł umrzeć.

Wtedy właśnie Hulk ryknął głośno, przez co Stark aż podskoczył.

- Weź mnie nie strasz! - zawołał, rozglądając się wokół. - Co to było? Robił mi usta - usta? - pokręciłam głową, bez słowa obejmując go mocno, na co odpowiedział dopiero po chwili, zdziwiony. - Już, spokojnie... A co z tą całą walką?

- Wygraliśmy. - odparł ze zmęczeniem Steve, siadając na ziemi.

- A, to hura i tak dalej.... Mogę jutro nie iść do pracy? Biorę chorobowe! - zaśmiałam się cicho, odsuwając się i patrząc na niego z niedowierzaniem. - Kto idzie na kebaba? Tu, za winklem jest fajna buda. Nie jakiś szał, ale całkiem niezła.

- To jeszcze nie koniec. - przerwał mu nagle Thor, na co wyprostowałam się gwałtownie.

- Co? - zapytałam ostro, dopiero po chwili przypominając sobie o Lokim - Och, no tak.

- To na kebaba potem... - westchnął Tony, wstając. Chwilę później razem z całą drużyną obserwowaliśmy, jak bóg powoli podnosi się po tym, jak Hulk go dosłownie wbił w posadzkę. Pół-leżąc pół-siedząc spojrzał na nas przez ramię i oparł się o resztki podłogi.

- Jeśli to nadal aktualne... - zaczął, uśmiechając się w charakterystyczny dla siebie sposób. - To jednak poproszę tego drinka.

- Koniec tego dobrego, bierzemy go. - powiedział Tony, na co Thor skuł bratu ręce kajdankami, chwilę później dokładając też knebel w usta, bo gadał takie rzeczy, że każdego z nas kusiło, by porządnie skopać mu tyłek. Zaraz potem Alice skontaktowała się z Nickem, aby zorganizował ludzi z Tarczy i przyjechał po tego przeklętego Jelonka, jak ochrzcił go Tony - nie zamierzaliśmy na niego więcej patrzeć, a przynajmniej do, zapewne wzruszającego, pożegnania przed tym, jak trafi z powrotem do Asgardu. Mieszkańcy miasta, widząc, że walka się skończyła, powoli zaczęli wychodzić z budynków i ogarniać ulice, policjanci sprawdzali ilu cywili zginęło.

A my w tym czasie udaliśmy się na kebaba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top