17. Wściekły stwór atakuje...
Szklana podłoga, na której staliśmy razem z Bannerem w skutek wybuchu się pod nami załamała. Dosyć boleśnie upadłam piętro niżej, a na mnie wylądowały kawałki metalowych rur podtrzymujących konstrukcję. Spróbowałam wstać, ale jedna z nich spadła mi na nogę i gdy tylko się poruszyłam wbiła mi się w ciało, przez co syknęłam z bólu.
- Hill! - usłyszałam głos Nicka w słuchawce.
- Wybuch na poszyciu, straciliśmy silnik numer 3 - odpowiedziała szybko kobieta. - Ktoś musi wyjść na zewnątrz i to naprawić!
- Stark, słyszałeś? - zapytał Fury oczekująco, na co odpowiedział odrazu:
- Już lecę.
- Coulson, rozpocznij odcinanie sektora aresztu, potem idź do arsenału! - zaczął instruować dyrektor. - Carter?
- Wszystko gra. - odpowiedziałam zerkając na Bruce'a niepewnie. - Wszystko gra, prawda? - wymamrotałam sama do siebie, kiedy zobaczyłam, jak raz po raz zaciska pięści i napina mięśnie. - Banner, posłuchaj, nie poddawaj się! Wszystko będzie dobrze... - w tym momencie podbiegło do nas dwoje mężczyzn, których jak najszybciej odprawiłem ruchem dłoni. - Wyjedziemy z tego, zobaczysz! Daję głowę, że wyciągnę cię stąd, będziesz wolny i....
- Dajesz głowę? - zapytał nagle, odwracając twarz w moją stronę, przez co moje oczy powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówki - jego żyły na skroniach były całe zielone. Nagle odrzucił głowę do tyłu, a jego koszulka zaczęła się rozrywać ustępując miejsca równie kolorowej klatce piersiowej. Z paniką z całej siły zaczęłam ciągnąć za tę nieszczęsną nogę, próbując się uwolnić. Banner przemieniając się, na moją korzyść, spadł piętro niżej, gdzie znów zaczął znów dygotać i zielenieć, na co patrzyłam z nieskrywanym przerażeniem. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się, a ja w jego oczach zobaczyłam ból. Ból i strach.
- Bruce? - zapytałam niepewnie, lecz jego tęczówki również przybrały już kolor trawy. Hulk wyprostował się i ryknął, niszcząc jeden ze zbiorników. Przełknęłam ciężko ślinę, po raz ostatni szarpiąc nogą, w końcu uwalniając się spod ciężaru metalu. Szybko stanęłam na nogi i spojrzałam w stronę potwora, który powoli się odwrócił i rzucił mi wściekłe spojrzenie warcząc pod nosem oraz napinając wszystkie mięśnie. Więcej mi nie było trzeba - rzuciłam się do ucieczki, dopadając schody i przeskakując co dwa stopnie. Widząc jednak zielone stopy tuż za sobą przeskoczyłam na wyższe piętro. W ostatniej chwili - po chwili schodki wylądowały gdzieś w kącie pomieszczenia. Ledwo moje stopy dotknęły podłoża, rzuciłam się biegiem przed siebie widząc, jak podłoże zaraz za mną zostaje wyrywane jeden prostokącik po drugim. Przemknęłam pod rurami i przeszłam przez kilka jak najwęższych szczelin między różnymi przedmiotami, chcąc go zgubić. Przez chwilę zapadła cisza, podczas której skradałam się cicho z pistoletem w dłoni, starając się uspokoić swój oddech i słysząc echo kroków olbrzyma. Odetchnęłam, licząc na to, że stwór po prostu odpuścił, kiedy nagle tuż obok mnie pojawił się Hulk, rycząc na cały głos. Ledwo powstrzymałam się od krzyku, strzelając w rurę nad nim, by choć na chwilę go oślepić i od razu zerwałam się do ucieczki, wbiegając do wąskiego tunelu. Był to chyba najgłupszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłam - nie miałam jak stamtąd uciec, lecz nie mogłam w żaden sposób tego zmienić, bo zielony już wdarł się na korytarzyk rozwalając wszystko za mną.
Było blisko. Naprawdę blisko. Miałam nadzieję, że jednak uda mi się dobiec do jednej z głównych sal odlotów, gdzie kręci się dużo osób, które mogą mi pomóc, ale się przeliczyłam. Pod koniec tunelu poczułam jak ogromna ręka odpycha mnie prosto na ścianę, w którą uderzyłam z głośnym hukiem, przez co wylądowałam na podłodze z jękiem. Dopiero po chwili byłam w stanie powoli się wyprostować, sycząc przy tym z bólu, ale szybko o nim zapomniałam, przerażona widokiem, jaki zastałam - Hulk zbliżał się do mnie z groźnym pomrukiem. Już szykowałam się na wyjątkowo bolesną śmierć, kiedy nagle coś odrzuciło potwora do drugiej sali, a Alice pojawiła się obok mnie.
- Możesz wstać? - zapytała, podając mi rękę, za którą złapałam i podciągnęłam się, jednocześnie podpierając o ścianę. Po paru próbach udało mi się samodzielnie ustać na nogach. Co prawda cały czas jęcząc, sycząc z bólu i marudząc, ale stałam.
- Chodź. - rzuciła Alice, przewieszając sobie moją rękę przez szyję. - Idziemy do sali konferencyjnej. - zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam, bez słowa wolnym krokiem ruszając w stronę pomieszczenia, podczas gdy siostra mówiła mi o środkach podjętych przez Fury'ego, by odeprzeć atak. Alice właśnie mówiła mi o silnikach i zadaniu Tony'ego, kiedy usłyszałyśmy głos Nicka w słuchawkach:
- Barton zniszczył system komputerowy. Kieruje się do aresztu. Czy ktoś mnie słyszy? - ton jego głosu wskazywał, że sytuacja nie jest za dobra. Widząc, że prawdopodobnie nie ma się tym kto zająć, naturalnie chciałam się zgłosić, ale szatynka prędko strzepnęła moją dłoń z słuchawki.
- Zwariowałaś? Przecież ty ledwo chodzisz! - zacisnęłam zęby na te słowa, patrząc na nią uparcie.
- Nie ma kto się tym zająć! Pozwól mi teraz poinformować Nicka, że ja to zrobię, bo zaraz...
- Tu agentka Romanoff. Przyjęłam. - usłyszałam odzew ze strony Nat, na co Alice posłała mi triumfalne spojrzenie.
- Widzisz, jednak ma się kto tym zająć. - stwierdziła, otwierając drzwi sali. - Do tego Natasza o wiele lepiej sobie z tym poradzi niż ty, będąc w tym stanie.
- Nie znoszę cię. - prychnęłam pod nosem, wiedząc, że ma rację, na co wyszczerzyła zęby, pomagając mi usiąść.
- Tak, ja ciebie też. - odparła czułym tonem, przez co parsknęłam nieopanowanie. Jednak zarówno mi jak i jej uśmiech spełzł z twarzy wraz z drugim komunikatem.
- Agent Coulson poległ, medycy stwierdzili zgon. - przed oczami nagle zrobiło mi się ciemno. Poczułam jak brakuje mi tchu, z niedowierzaniem słuchając tych słów.
Nie. Nie, to niemożliwe, Phil nie mógł...
Po chwili jednak zorientowałam się, że jednak mógł - odcinał sektor więzienny, z Lokim nie miał szans...
Zasłoniłam usta drżącą dłonią, a po moich policzkach spłynęły łzy.
Coulson.
Coulson, który był przy mnie, kiedy próbowałam pogodzić się ze śmiercią matki i wspomnieniami z Hydry.
Coulson, który mnie wszystkiego nauczył, wspierał i przeżywał każdy mój awans na wyższy poziom.
Coulson, który zawsze był pełen dobroci, tej uroczej ekscytacji bohaterem za czasów wojny, co często było powodem moich przyjacielskich docinek.
Coulson, który był dla mnie niczym nadopiekuńczy starszy brat.
Odszedł.
Po raz pierwszy będąc w pracy nie nawet nie starałam się ukryć łez, ignorujac obecność Tony'ego i Steva. Widziałam, że Alice cały czas starała się grać twardą, co nie przynosiło pożądanego efektu, bo co jakiś czas łkała nieopanowanie. Moje rozmyślania przerwałam dopiero, kiedy usłyszałam głos Nicka:
- Phil Coulson miał je w kieszeni... W końcu nie zdobył twojego autografu. - drgnęłam gwałtownie, kiedy Fury spojrzał z goryczą na Rogersa, rzucając na stół dobrze mi znane, zakrwawione karty kolekcjonerskie Phila. Przymknęłam oczy, a parę łez ponownie spłynęło po moich policzkach. - Dryfujemy z wiatrem. Brak łączności, brak informacji o sześcianie... Banner i Thor zniknęli. Nie mam jak wam pomóc, ten facet był jednym z moich lepszych oczu. - urwał, wzdychając ciężko i kręcąc głową. - Może sobie zasłużyłem? - zapytał cicho, zaciskając wargi i prostując się lekko. - Tak, zamierzaliśmy się zbroić w oparciu o Tesseract, ale nie postawiłem wszystkiego na tę kartę i zaryzykowałem jeszcze bardziej. - oznajmił, patrząc na nas ze zmrużonymi... Zmrużonym okiem. - Był taki pomysł... Nazwaliśmy go projektem Avengers. Chcieliśmy stworzyć grupę nieprzeciętnych jednostek i zobaczyć, czy coś się z tego narodzi. Przekonać się, czy będą w stanie działać razem w sytuacjach przerastających zwykłych śmiertelników. Phil Coulson zginął nie straciwszy wiary w tę koncepcję. - urwał, chcąc podkreślić kolejne słowa. - W bohaterów.
Uniosłam wzrok znad zniszczonych kart Phila, kiedy usłyszałam huk odsuwanego gwałtownie krzesła i wetchnęłam widząc wychodzącego z sali Tony'ego. Zacisnęłam wargi wiedząc, że zapewne czuje się przeciążony tym wszystkim, ale nie tylko jemu było ciężko - ja sama czułam się tak źle, że miałam wrażenie, że nawet jakbym w tej chwili umarła, to nie zwróciłabym na to szczególnej uwagi. Pokręciłam głową, wycierając łzy z policzków i zmuszając się do wzięcia w garść - widziałam, że Coulson z pewnością nie chciałby, żebyśmy go opłakiwali kosztem zagłady ludzkości.
Podniosłam się powoli, wykrzywiając twarz, kiedy usłyszałam nieprzyjemny trzask w kościach, ale nie czułam już takiego bólu jak wcześniej.
- No, nie jest już tak źle... - mruknęłam sama do siebie, na co Alice uśmiechnęła się niemrawo, też wstając z miejsca.
- I co? Niepotrzebnie marudziłaś. - odparła, na co uniosłam brew, bo w końcu to ona zabraniała mi dalszej walki.
- A co ci się stało? - zapytał z niepokojem Steve, na co mlasnęłam z niezadowoleniem.
- Miałam bliskie spotkanie z pięścią Hulka i ścianą - odpowiedziałam, przez co jego twarz wykrzywił wyraz współczucia, lecz nie zwróciłam na to uwagi, oskarżycielsko wskazując na Alice palcem. - I to ty cały czas mówiłaś, że jestem w ciężkim stanie, a nie ja. - dodałam, na co prychnęła.
- Nieprawda! Mówiłam, że nie możesz walczyć z Bartonem, bo by cię zmiażdżył. - odpowiedziała, dodając po chwili zastanowienia: - I to ty marudziłaś pod nosem, kiedy tu szliśmy.
- Co? Nie!
- Jak nie, jak tak?
- Nic takiego nie mówiłam, to ty...
- Pozwólcie, że się ulotnię. - przerwał nam Steve, pospiesznie wychodząc z pomieszczenia. Patrzyliśmy na jego plecy morderczym wzrokiem, po czym prychnęłyśmy w tym samym momencie, zostawiając tę sprzeczkę za sobą. Bez słowa usiadłyśmy z powrotem na krzesłach, pogrążając się w rozmyślaniach na ten sam temat - inwazja.
Loki już niedługo uderzy, i to tak mocno, że jeżeli się nie pozbieramy, to czeka nas koniec. Jeżeli chcemy, by Ziemia przetrwała, musimy się jak najszybciej ogarnąć, inaczej kosmici wejdą tu jak do siebie, nie spotykając żadnej linii oporu. Jednak jak mamy to zrobić, kiedy Thor i Banner zniknęli, reszta jest pogrążona w żałobie po Coulsonie, a my nawet nie mamy informacji, gdzie Loki zaatakuje? Jak w takim stanie mamy obronić naszą planetę?
Podskoczyłam gwałtownie, kiedy drzwi do sali otworzyły się z rozmachem, uderzając o ścianę, a do pokoju wpadł Tony i Steve. Uniosłam pytająco brwi, patrząc na tego drugiego z zaskoczeniem, kiedy Stark wyszedł wręcz biegnąc, mrucząc coś wściekłe pod nosem.
- Ruszamy. - oznajmił ponaglająco Rogers, na co zmarszczyłam brwi.
- Gdzie ty chcesz lecieć? - zapytała ze zdziwieniem Alice, na co pokręcił głową.
- Nie pytaj mnie jak, ale Tony doszedł do wniosku, że portal otworzy się nad jego wieżą. Lepiej idźcie się szybko przygotować do walki, ja zawiadomię Nataszę. - odpowiedział, kierując się do kwatery Romanoff, na co zmarszczyłam brwi. Nie miałam pojęcia skąd pomysł ze Stark Tower, ale ufałam Tony'emu i nie zamierzałam sprzeciwiać się jego teorii.
Wymieniłyśmy z szatynką szybkie spojrzenia, po czym bez słowa rozeszłyśmy się do swoich pokoi, by wypełnić polecenia Kapitana. Pośpiesznie wciągnęłam na siebie kombinezon przeznaczony do walki i po chwili wahania zabrałam ze sobą pistolety i naboje - wolałam ograniczyć użycie mocy, nie będąc pewną, czy w ferworze walki uda mi się skorzystać z nich prawidłowo.
Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze. To nie była moja pierwsza walka, ale kto wie czy nie ostatnia? Jakby nie patrzeć, jeszcze żadne z nas nie stało w obliczu inwazji, więc może ktoś z nas nie przeżyje, a w osłabionym składzie nie pokonamy kosmitów?
Od ponurych myśli oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę, napotykając piwne tęczówki siostry.
- Gotowa? - zapytała. Chyba zauważyła mój wyraz twarzy, bo zmarszczyła brwi i wsunęła się do pokoju. - Hej, co jest? - zapytała, na co westchnęłam ciężko.
- Skąd masz pewność, że wszyscy wrócimy żywi? Że uda nam się powstrzymać kosmitów i Lokiego? Że Ziemi nie czeka zagłada?
- Serio martwisz się takimi pierdołami? - zapytała beztrosko, na co spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Przetrwanie ludzkości nazywasz pierdołą? To, czy twoi przyjaciele przeżyją nazywasz pierdołą? To, czy ty...
- Tak. - przerwała mi, ostentacyjnie przewracając oczami. - Nie przejmuję się takimi rzeczami. Ale skoro cię to pocieszy powiem ci coś. - położyła mi dłoń na ramieniu z uśmiechem, na co spojrzałam na nią spod uniesionej brwi. - Wszyscy przeżyjemy. A wiesz dlaczego? Bo jesteśmy bandą nafaszerowanych super mocami idiotów, którzy potrafią cholernie dobrze walczyć. - mimowolnie parsknęłam słysząc to porównanie.
- Ciesz się, że Nat tego nie słyszała, bo z pewnością nie ucieszyłaby się z nazwania jej idiotką. - odparłam, już rozluźniona. Alice rozłożyła ręce w geście mówiącym „A nie mówiłam" i wyszczerzyła zęby.
- Widzisz? Jesteś zajebiście niebezpieczną kobietą z mocami, a z super żołnierzem, bogiem piorunów, wściekłym, zielonym potworem, geniuszem w mega wyposażonej zbroi, facetem, który z łukiem potrafi zdziałać cuda i dwoma niezawodnie wyszkolonymi agentami u boku nie masz się co martwić. - pokręciłam głową ze śmiechem.
- Jesteś niemożliwa. - stwierdziłam, nie mogąc uwierzyć, że pocieszyła mnie tak beznadziejnymi argumentami.
- No wiem. - odparła nieskromnie moja siostra. - Ogarnęłaś się już, czy dalej będziesz pieprzyć o zagładzie ludzkości?
- Cóż, jeżeli zaraz nie stwierdzisz, że jednak nie mogę walczyć, to możemy iść...
- To ty się nad sobą użalałaś, nie zwalaj tego na mnie!
- Okłamuj się dalej.
Alice przymknęła oczy, najwyraźniej modląc się o cierpliwość. Gdy je otworzyła zadała jedno, kluczowe pytanie.
- Ruszamy?
Przejrzałam się w lustrze i po raz ostatni poprawiłam włosy.
- Ruszamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top