8. Należysz do mnie

Tydzień później, stałem za ladą i przeglądałem jakiś katalog, starając się spławić gówniarza, który przyszedł do baru w celu zamówienia drinka. Miał nie więcej niż piętnaście lat, jednak dalej twardo upierał się, że jest pełnoletni. Naprawdę miałem tego dnia paskudny humor, a ten chłopak zdecydowanie nie pomagał mi w jego poprawieniu.

- Posłuchaj, młody, jeśli nie pokażesz dowodu, to nie licz, że sprzedam ci alkohol - powiedziałem chyba poraz setny, zerkając przelotnie na blondyna przede mną. - Co najwyżej mogę podać dziś sok pomarańczowy, chcesz?

- Kutas - warknął na mnie, zeskakując z wysokiego krzesła i skierował się do wyjścia, po czym głośno trzasnął drzwiami. Rozpieszczony smarkacz.
Westchnąłem tylko i przewróciłem oczami. Przy moim boku pojawił się uśmiechnięty Brian, najwidoczniej rozbawiony sytuacją z przed chwili.

- Gorszy dzień? - zapytał, kładąc mi dłoń na ramieniu. W odpowiedzi skinąłem tylko głową. - To pewnie przez wyjazd Chrisa, co?

Raczej przez fakt, że mam w domu nieznośnego więźnia, przez co każdego dnia budzę się ze świadomością, że w każdej chwili policja może zapukać do moich drzwi.

- Możliwe - odparłem wymijająco i wzruszyłem ramionami.

Jedynym pocieszenien mojego gównianego położenia jest to, że Jesse nie zachowuje się ostatnio jakoś tragicznie. Jest, co prawda, cholernie irytujący, ale przynajmniej nie traktuje mnie, jak jak jakiegoś śmiecia i nie dobiera się do mnie. To drugie akurat trochę mnie dziwi, ale nie narzekam z tego powodu. Chyba. Chwila... co? Jakie chyba?

Co mnie jeszcze denerwuje? Otóż fakt, iż Rurherford przez ostatni tydzień wraca codziennie do domu albo pijany, albo naćpany. Albo jedno i drugie. Nie, żeby jakoś zależało mi na jego zdrowiu, czy coś, ale to mną wysługuje się następnego dnia, kiedy budzi się na kacu. Jakbym miał za mało zmartwień... Czy ja mu wyglądam na jego służącą?

A co do tego, czy przejmuję się wyjazdem Chrisa... No cóż, oczywiste jest to, że brakuje mi go, ale w obecnej sytuacji lepiej, jak go tu nie ma. Rozmawiałem z nim dwa dni temu przez Skype i szczerze, to zachowywał się jakoś dziwnie. Był jakby zdenerwowany i nieobecny. Trochę się tym zmartwiłem, bo może stan jego ojca się pogorszył lub coś innego go dręczy? Niestety, kiedy już miałem zapytać, o co chodzi, za moimi plecami pojawił się Jesse i od razu wepchnął się przed monitor komputera. Jego twarz rozpromieniła się, kiedy zaczął rozmawiać z moim chłopakiem.

Co za ironia. Facet, z którym zdradziłem mojego chłopaka wprost za nim przepada. Oczywiście z pełną wzajemnością. Och, Chris, gdybyś tylko wiedział...

~*~
Wróciłem z pracy około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści, a w mieszkaniu panowała grobowa cisza. Oznaczało to, że mojego współlokatora, jak zwykle, nie ma. Zmierzałem w stronę łazienki, kiedy usłyszałem jakiś przyciszony dźwięk, płynący najprawdopodobniej z telewizora. Powoli wszedłem do pokoju i moim oczom ukazał się Jesse, śpiący na kanapie. Widząc to wyłączyłem telewizor, przez co nastała całkowita ciemność, po czym przykryłem bruneta kocem. Kiedy już odwróciłem się z zamiarem opuszczenia salonu, poczułem uścisk na nadgarstku i już po chwili leżałem obok Jesse'a. Zmarszczyłem brwi, kiedy objął mnie w pasie i zerknąłem na jego twarz, chociaż i tak niewiele mogłem zobaczyć.

- Zaaaach - mruknął przeciągle i przyciągnął mnie do delikatnego pocałunku, co było co najmniej dziwne. Nigdy nie całował mnie w ten sposób. Mimowolnie oddałem pocałunek, krzywiąc się jednak, gdy przed moimi oczami stanął obraz Chrisa. - Tęskniłem za tym - powiedział, kiedy oderwaliśmy się od siebie.

- Jesse...

- Shhh - przerwał mi, przykładając kciuk do moich ust. Zaczął składać pocałunki na mojej szyi, pozastawiając jeszcze po sobie na niej malinki.

A jeszcze niedawno mówiłem, że się do mnie nie dobiera.

Byłem już w pełni przygotowany na to, że Rutherford znowu zrobi coś, co nie powinno mieć nigdy miejsca, kiedy wsunął dłoń pod moją koszulkę. Przymknąłem oczy, starając odpędzić od siebie myśli, że nie powinienem, że zaraz ponownie zdradzę osobę, którą kocham. Nie potrwało jednak to długo, bo po chwili ręka bruneta się cofnęła i znowu objęła mnie w pasie. Przyciągnął mnie bliżej siebie i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Minęło może pięć minut, kiedy usłyszałem jego miarowy oddech, oznaczający, że zasnął.

Co to miało, kuźwa, być?

~*~
Kiedy rano się obudziłem, Jesse'a nie było. Przetarłem twarz dłonią i ziewnąłem głośno, siegając po telefon, leżący na stoliku obok. Zerknąłem na wyświetlacz, by sprawdzić godzinę. Była dziesiąta. Powoli wstałem z kanapy i jeszcze wolniej poszedłem w kierunku łazienki. Kiedy poranną toaletę miałem już za sobą, poszedłem zrobić sobie kawę, po czym zacząłem rozglądać się po mieszkaniu w poszukiwaniu Rutherford'a. Okazało się, że był na balkonie i palił papierosa. Postanowiłem do niego dołączyć, więc otworzyłem drzwi balkonowe i nabrałem głęboko powietrza, chcąc zaciągnąć się świeżym powietrzem. Uniemożliwił mi to jednak dym papierosowy, który niemal natychmiast podrażnił moje nozdrza.

- Czy ty zawsze musisz zasmradzać atmosferę tym świństwem? - burknąłem, stając obok niego.

- Mi ciebie też miło widzieć - mruknął, chuchając mi dymem prosto w twarz. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem głowę, uderzając go lekko w ramię. Parsknął cichym śmiechem i nie powiedział już nic więcej, wpatrując się w wysokie wieżowce przed nim. Ja natomiast wbiłem wzrok w niebo, stwierdzając, że zapowiada się naprawdę ładna pogoda. Syknąłem cicho, kiedy poczułem ból w karku, spowodowany pewnie spaniem na kanapie.

Jak zwykle wszystko przez niego.

- Hej, Zach - odezwał się, skupiając na mnie swoją uwagę.

- Hm?

- Do której dziś pracujesz? - spytał.

Wzruszyłem ramionami.

- Do dwudziestej, jak sądzę.

Na moje słowa brunet uśmiechnął się szeroko i wyrzucił niedopałek. Ten uśmiech bynajmniej nie wróżył niczego dobrego.

- To świetnie się składa, bo pomyślałem sobie, że może poszlibyśmy dziś trochę się rozerwać.

- Ty nie robisz nic innego od tygodnia, jeszcze ci mało? - prychnąłem.

- Nie marudź - fuknął. - Będzie fajnie.

- Nasze postrzeganie słowa "fajnie" różni się od siebie - burknąłem, posyłając mu kpiące spojrzenie. - Dzięki za propozycję, ale spasuję.

Po tych słowach odwróciłem się na pięcie w kierunku wyjścia. Jesse jednak uniemożliwił mi opuszczenie go, bo złapał mnie za ramię, mocno je ściskając. Obrócił mnie w swoją stronę i zbliżył swoją twarz do mojej. Jęknąłem cicho, kiedy uścisk zyskał na sile, a on tylko uśmiechnął się bezczelnie.

- Podoba mi się, jak jesteś taki opryskliwy i mi się sprzeciwiasz, ale - przeniósł dłoń na mój kark i jeszcze bardziej przyciągnął mnie do siebie - nie pozwalaj sobie na zbyt wiele. Nie pytałem cię o zgodę, bo decyzja już zapadła, jasne?

Miałem już splunąć mu w twarz, jednak ten wbił paznokcie w moją szyję i spojrzał na mnie tym swoim przerażającym spojrzeniem, które mówiło samo za siebie.

- J-Jasne.

Jesse uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd równych, białych zębów.

- Grzeczny chłopiec - powiedział, po czym pocałował mnie krótko i wyszedł z balkonu, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowanego.

On naprawdę jest popierdolony.

Jak to się dzieje, że zachowuje się jak sadystyczny dupek, podczas gdy ostatniej nocy był taki czuły i tulił się do mnie? Co jest z nim nie tak?!

Resztę dnia spędziłem w barze, starając się myśleć o wszystkim, tylko nie o dzisiejszym poranku i nieubłaganie zbliżającym się wieczorze. Chyba poraz pierwszy nie cieszyłem się z dobiegającej końca zmiany. Świadomość, że nie będę mógł spędzić wolnego czasu tak, jak bym chciał, ani trochę mnie nie zadowalała. Nie miałem wątpliwości co do tego, że wyjście z Jessem nie będzie zwykłym, przyjacielskim wyjściem do klubu. Bałem się, bo naprawdę nie chciałem wkraczać w ten jego mroczny, pełen przemocy, narkotyków, alkoholu i przekrętów świat. Wiedziałem, że będę tego żałował, ale przecież nie mam wyjścia, on zadecydował za mnie!

~*~
Zaledwie dziesięć minut po dwudziestej pierwszej staliśmy już przed klubem, w którym nie byłem nigdy dotąd, ale słyszałem o nim wielokrotnie. Nie odwiedziłem go jeszcze, bo był zwyczajnie jednym z droższych klubów w Nowym Jorku. Zdziwiłem się na ten fakt, bo sądziłem raczej, że Jesse zabierze mnie w miejsce w jakiejś ciemnej, obskurnej uliczce. Chłopak najwyraźniej zauważył zdumienie na mojej twarzy, bo zaśmiał się cicho i potrząsnął głową. Przywitał się z ochroniarzem uściskiem dłoni i włożył mu do kieszeni marynarki plik banknotów. Wysoki, ciemnoskóry mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo i wpuścił nas do środka. Kiedy weszliśmy, od razu uderzył we mnie wyraźny zapach alkoholu i nikotyny. Grała głośna muzyka, część ludzi ocierała się o siebie na parkiecie, a reszta zajmowała miejsca przy barze lub na kanapach pod ścianami. Ledwo cokolwiek widziałem, bo w pomieszczeniu było aż szaro przez dym papierosowy. Odchrząknąłem i podążyłem za Jessem, który ciągnął mnie za rękę w tylną część klubu. Dotarliśmy do stolika, za którym miejsce zajmowała dwójka mężczyzn w mniej więcej moim wieku. Na kolanach jednego z nich siedziała skąpo ubrana dziewczyna, jedną ręką obejmując jego szyję, a w drugiej trzymając drinka.

- Siema, Jesse! - Drugi chłopak wstał i uścisnął lekko Jesse'a. W jego ślady poszła również dziewczyna, która nieco bardziej przeległa do ciała bruneta, uśmiechając się do niego figlarnie.

- Ouh, przyprowadziłeś kogoś? - spytała i zaczęła lustrować mnie wzrokiem. Rutherford skinął głową i zajął miejsce na kanapie.

- To jest Zach - powiedział. - Zach, to Trevor, Sean i...

- Cher - weszła mu w słowo brunetka i wyciągnęła drobną dłoń w moją stronę, uśmiechając się szeroko.

- Miło mi poznać - odparłem i również uśmiechnąłem się do niej, ściskając jej dłoń.

Kłamiesz jak z nut.

Zająłem miejsce obok Jesse'a i przyjrzałem się pozostałej dwójce chłopaków, którzy rozmawiali o czymś z brunetem. Trevor był chłopakiem o dość wątłej posturze, twarz zdobiły mu dwa kolczyki, zaś blond włosy miał postawione do góry. Za to Sean wygladał na bardzo wysokiego i dobrze zbudowanego. Jego średniego wzrostu włosy były koloru turkusowego. Huh, Jesse miał naprawdę ciekawe towarzystwo.

- Nie widziałam cię tu wcześniej - wymruczała mi Cher do ucha, przyklejając się do mojego ramienia.

- C-cóż... Rzadko bywam w takich miejscach - wymamrotałem.

Zaczynało brakować mi oddechu przez klejącą się do mnie kręconowłosą brunetkę i dwójkę dziwnych kolesi, którzy skanowali mnie wzrokiem. Tak cholernie chciałem być już w domu...

- Pójdę po jakieś drinki - zaświergotała dziewczyna i oddaliła się w stronę baru.

- Masz to, o co cię prosiłem, Trevor? - zwrócił się Jesse do blondyna.

Ten skinął powoli głową i spojrzał wyczekująco na Seana, który wyciagnął z kieszeni kurtki woreczki z białym proszkiem, po czym rzucił je na stół.

- Tylko tym razem bądź ostrożny - burknął Sean, po czym przeniósł wzrok na mnie, krzyżując ręce. - Kto to w ogóle jest? Można mu zaufać?

Jesse zerknął na mnie przelotnie, po czym uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem, przyciągając bliżej.

- To mój współlokator i jestem pewny, że nie puści pary z gęby. Prawda, Zach?

Spiąłem się, kiedy Trevor i Sean ponownie spojrzeli na mnie przenikliwym wzrokiem i skinąłem niepewnie głową. Po chwili ponownie pojawiła się Cher i rozdała wszystkim szklanki z kolorowymi napojami.

Minęły może dwie godziny, a atmosfera rozluźniła się już całkiem. Piłem drink za drinkiem i mogłem już śmiało powiedzieć, że byłem pijany. Zresztą tak samo, jak pozostali. Okazało się, że oceniłem ich dość pochopnie, gdyż byli naprawdę w porządku. Polubiłem nawet Cher, która na początku strasznie mnie irytowała.

Około godziny dwunastej Jesse rozsypał biały proszek na stół i podzielił go na równe kreski. Wyjał banknoty z kieszeni i zwinął je w rurki. Patrzyłem z szeroko otwartymi oczami, jak wciąga narkotyk przez dziurkę w nosie. W jego ślady poszła również reszta.

- Chcesz? - zapytał mnie brunet.

Pokręciłem głową.

- No spróbuj, to nie takie złe - nakłaniał. - Przecież wiem, że nie potrafisz mi odmówić - dodał wprost do mojego ucha. Przełknąłem głośno ślinę i skinąłem głową. Chwile później byłem już po zażyciu substancji, której zawsze się wręcz brzydziłem.

- Porwę go na chwilę - powiedziała Cher i pociągnęła mnie w stronę parkietu. Tam zaczęła poruszać się w rytm muzyki, oplatając moją szyję rękami. Odwróciła się do mnie tyłem, zaczynając sugestywnie się o mnie ocierać. Musiałem już naprawdę nie być sobą, bo umieściłem dłonie na jej biodrach i przegryzłem delikatnie skórę na jej szyi. Kiedy taniec stawał się coraz bardziej odważny, poczułem, jak ktoś odciąga mnie od dziewczyny. Spojrzałem się za siebie i jak się okazało był to Jesse, który patrzył na mnie z poirytowaniem. Przycisnął moje plecy do swojego torsu i objął mnie mocno, nachylając się nad moim uchem.

- Nie zapominaj, do kogo należysz - wymruczał, po czym pociągnął mnie w stronę toalet, zostawiając zdezorientowaną Cher.

Co ja najlepszego wyprawiam?

~~~~~~~~~~~~
Uff, udało mi się napisać rozdział przed końcem weekendu. Wybaczcie za ewentualne błędy, no i dziękuję za wyświetlenia, komentarze i głosy. Do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top