13. Razem
Chwiejnym krokiem wszedłem do pokoju przesłuchań, prowadzony przez jednego z policjantów, którzy mnie tutaj przywieźli. Zająłem miejsce za stołem i nabrałem głęboko powietrza.
Wdech i wydech.
Po chwili do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna o siwiejących włosach, ubrany w białą koszulę. Jego wzrok skupiony był na kartkach notatnika, który trzymał w dłoni. Zaraz po nim w drzwiach pojawił się Marshall.
Jeszcze jego mi tu brakowało.
- Dobry wieczór, młody człowieku. Nazywam się Richard Stevens, jestem detektywem - przedstawił się mężczyzna, kiedy zajął miejsce na przeciwko mnie.
- Zachary Abels - odparłem, chociaż dobrze wiedziałem, że Richard znał moje nazwisko. - Czy jest jakiś problem? Marshall?
- Detektyw Stevens wszystko ci wyjaśni - oznajmił Marshall stanowczo.
Skinąłem głową i przeniosłem rozkojarzony wzrok na Stevensa, który nadal był pochłonięty przeglądaniem swoich notatek. Mimowolnie przewróciłem oczami, bo choć miałem niezłego pietra, to powoli zaczynałem irytować się tą tajemniczością.
- Dobrze. - Richard w końcu zamknął zeszyt i podniósł na mnie wzrok. - Posłuchaj, Zachary, czy znajome jest ci nazwisko Turner? Sean Turner?
A więc jednak nie myliłem się. To o niego chodzi.
- T-tak jakby - mruknąłem w odpowiedzi.
- Co mam przez to rozumieć?
- Właściwie... to nie jestem pewny, czy myślimy o tym samym człowieku - wymamrotałem. - Czy mógłbym zobaczyć jakieś jego zdjęcie?
Detektyw bez słowa wyciągnął z notesu zdjęcie Seana i położył je na stole, przysuwając bliżej mnie. Zastanawiałem się, co powinienem zrobić. Musiałem grać na czas. Nie mogłem pozwolić, by czegokolwiek się domyślili, a jednocześnie nie powinienem za bardzo ich okłamywać. Co robić?
Spokojnie, jeszcze nie powiedzieli ci, o co chodzi.
- Tak, znam tego człowieka. Spędziłem w jego domu jakieś dwa tygodnie po tym jak mnie uprowadził - wyjaśniłem, mając nadzieję, że idę w dobrym kierunku.
- Uprowadził? - Niebieskie tęczówki detektywa przyjrzały mi się podejrzliwie. - Chcesz powiedzieć, że Sean Turner cię porwał i przetrzymywał w swoim domu? Dlaczego miałby to zrobić?
- Nie mam pojęcia. - Wzruszyłem ramionami. - Widziałem go pierwszy raz w życiu. Chyba ubzdurał sobie, że jestem podobny do jego nieżyjącego brata.
Richard wyraźnie zaintrygowany nowymi informacjami, zaczął coś energicznie zapisywać na poszarpanych kartkach. Marshall patrzył to na mnie, to na mężczyznę obok niego. Wyglądał na dość spokojnego, ale to u niego była raczej norma.
- To ciekawe - stwierdził po chwili Stevens. - Skoro tak przedstawiasz sprawę, to pewnie dobrze wiesz, że Turner nie żyje, prawda?
Zacisnąłem dłonie w pięści i odetchnąłem głęboko. Zaczynały pojawiać się pierwsze schody.
- Ja... Tak, wiem o tym - przyznałem, nie zaskakując tym ani jednego, ani drugiego.
- Policja znalazła twoje odciski w mieszkaniu Seana. Są dwie wersję. Powiem ci, jakie. - Richard nachylił się nad stołem i oparł na nim łokcie. - Pierwsza: chłopak popełnił samobójstwo. Druga: zabiłeś go, upozorowałeś samobójstwo i uciekłeś z miejsca zbrodni.
Rozszerzyłem oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Upozorowałem samobójstwo? Zabiłem go? Nie no, co on wygaduje!
- Jednakże - kontynuował, unosząc palec wskazujący - ty twierdzisz, że zostałeś uprawadzony, a to zmienia postać rzeczy. Nie mamy wystarczających dowodów na to, że go zabiłeś. Właściwie, to nie mamy nic, poza twoimi odciskami. Na broni, którą trzymał Sean Turner ich nie znaleziono, więc po prostu opowiedz nam swoją wersję i myślę, że będziesz wolny.
Muszę przyznać, że w tamtej chwili kamień spadł mi z serca, chociaż ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. Nie powinienem się bać, bo nieważne, jak pokrętnie może wyglądać moja wersja - prawie prawdziwa wersja - to za nic nie udowodnią, jak to rzekomo pozbawiłem Seana życia. Mogę być spokojny.
- No, mówiąc w skrócie, to Sean mnie porwał, znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie, i nie chciał wypuścić. Pewnego dnia usłyszałem strzał i zobaczyłem go martwego na podłodze. Uciekłem.
- Uciekłeś i nie poinformowałeś policji o swoim "znalezisku" - mruknął detektyw, wymieniając spojrzenia z Marshallem.
- Byłem... w szoku. To chyba normalne, co? Jedyne, o czym w tamtym momencie myślałem, to wyrwanie się stamtąd.
Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, ponieważ Richard znowu zaczął skrobać długopisem w notatniku, a Marshall zajrzał mu przez ramię, po czym pokiwał w zamyśleniu głową. Uważałem, że przedstawiłem sprawę w dość przekonujący sposób i nie powinni dłużej drążyć tematu. Sean i tak nie był nikim ważnym. Był uzależniony od narkotyków, a do tego nimi handlował, więc to chyba nic dziwnego, że mogła go najść ochota na uprowadzenie przypadkowego człowieka, czyż nie? No dobra, brzmi to trochę bez sensu, ale raczej bez problemu powinni w to uwierzyć. Cóż, byłem pewny, że świetnie z tego wybrnąłem, jednak zaraz przekonałem się, że to nie było wszystko, co mieli.
~*~
W tym samym czasie.
Krążył bez celu po pokoju, pociągając się co chwilę za włosy. Dawno nie był tak zdenerwowany. Czuł frustrację, bo cholera, czterdzieści pięć minut temu policja zgarnęła Zacha, a on nie mógł nic z tym zrobić. Nie wiedział - chociaż podejrzewał - po co go zabrali i na jak długo. Jeżeli chodziło o Seana (no bo w sumie, o cóż by innego? O niego? Nonsens) to sytuacja nie przedstawiała się zbyt ciekawie. Jesse obawiał się, że przyparty do muru Zach może go wydać. Powiedzieć całą prawdę, od początku do końca. A to byłby dla Jesse'a koniec. Dla Zacha, oczywiście, też, bo Jesse nie odpuściłby mu tego. Polubił go, może nawet bardziej niż powinien, ale zdrada to było coś, czego brunet nigdy i nikomu nie wybaczał. Lojalność to podstawa - tego się trzymał.
Starał się nie tworzyć czarnych scenariuszy i nie przejmować na zapas, bo Zach przecież nie był głupi. Na pewno wiedział, że wkopując Jesse'a, wkopie też siebie.
Zach na pewno go nie zawiedzie. Na pewno coś wymyśli i wróci do niego w mgnieniu oka.
~*~
- Ustaliliśmy, że Sean Turner był powiązany z Jesse'em Rutherfordem, który wciąż nie został zatrzymany - powiedział Richard, a ja poczułem, że moje serce na moment stanęło. Jak się dowiedzieli? - Czy wiesz może, o kim mówię, Zachary?
Spuściłem wzrok, wlepiając go w swoje dłonie. Kiedy jednak zdałem sobie sprawę, że pokazując zdenerowanie mogę wzbudzić podejrzenia, z powrotem spojrzałem na detektywa.
- Bynajmniej - odparowałem bez zająknięcia.
Oho, łganie wychodzi ci lepiej, niż myślałeś.
- Przecież pytałeś o niego, kiedy do mnie przyszedłeś - wtrącił Marshall. - Zobaczyłeś go na liście gończym i zainteresowałeś się nim.
Na twarz Richarda Stevensa wstąpił złośliwy uśmieszek, jakby czuł, że już mnie ma. Ugh, było znacznie trudniej, niż się spodziewałem.
- Och, a więc to o niego chodzi? Nie miałem pojęcia - skłamałem po raz kolejny. - Tak, jak powiedziałem ci już wcześniej, Marshall, pytanie o niego to była czysta ciekawość.
- Często jesteś taki ciekawski? - zapytał podejrzliwie Richard.
- Każdy człowiek jest na swój sposób ciekawski, to leży w jego naturze, detektywie. - Wzruszyłem ramionami, posyłając mu uprzejmy uśmiech.
- To wszystko jest naprawdę interesujące. - Stevens spojrzał na Marshalla, zakładając ręce. - Sądzisz, że ta cała sytuacja to tylko przypadek? Nie masz nic wspólnego z Rutherfordem i śmiercią Turnera?
- Oczywiście. Czysty przypadek.
Mężczyźni ponownie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Richard westchnął cicho i rozłożył ręce.
- W porządku - powiedział. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, jakie niesie za sobą składanie fałszywych zeznań.
- Naturalnie.
~*~
Po skończonym przesłuchaniu detektyw Stevens zaproponował mi podwózkę do domu, jednak od razu odmówiłem. Chyba po raz pierwszy w życiu wolałem wrócić do domu metrem. Taka opcja była może niezbyt wygodna, ale na pewno bezpieczniejsza. Dlaczego? Byłem niemal pewny, że za propozycją mężczyzny kryło się kolejne przesłuchanie, a może nawet próbowałby wejść do mojego mieszkania? Wszystkiego można się spodziewać po takich dociekliwych i niezwykle spostrzegawczych osobach. Fakt, że w moim mieszkaniu było zapalone światło podczas mojej nieobeności, najpewniej nie uszedłby jego uwadze (chociaż na ogół Jesse preferował siedzenie w ciemności, ale przecież nigdy nic nie wiadomo). Richard zapytałby, dlaczego nie wspomniałem, że mam współlokatora i zacząłby dociekać, kim on jest. Wydaję mi się, że moja osoba zainteresowała go bardziej niż powinna i muszę być teraz bardzo ostrożny. Kiedy ten stary cwaniak złapie jakikolwiek trop, nie odpuści aż się do czegoś nie dogrzebie. Robi się coraz trudniej...
- Wróciłem! - krzyknąłem, kiedy tylko przekroczyłem próg mieszkania.
Ledwo zdążyłem się rozebrać, a z salonu wypadł Jesse i obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Co tak długo? Czego chcieli? Wydałeś mnie, prawda? - wypytywał, celując we mnie swoim palcem. - Zrobiłeś to!
- O czym ty mówisz, Rutherford? Nie wydałem cię, do cholery, nie panikuj. Gdybym to zrobił, to zamiast mnie stałaby tu policja.
Brunet opuścił rękę i odetchnął, odchylając głowę do tyłu. Był wyraźnie zdenerwowany. Naprawdę sądził, że przy pierwszej konfrontacji z policją go wydam? Aż tak bardzo mi nie ufa? W porządku, może na początku najchętniej bym się go pozbył, ale w tym momencie doniesienie na niego jest ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił. Nie chodzi tu nawet o to, że sam poniósłbym pewnie jakieś konsekwencje, ale po prostu zdążyłem przyzwyczaić się do Jesse'a przez te kilka miesięcy. Przyzwyczaiłem się do tego stopnia, że nawet nie pamiętałem, w jaki sposób funkcjonowałem bez niego i, z pewnością, gdyby teraz odszedł nic nie byłoby takie, jak wcześniej. Oczywiście, broń Boże, nie darzyłem go żadnym uczuciem. Najwyczajniej w świecie jakimś dziwnym sposobem stał się częścią mnie.
- No tak, sorry, Zach. - Jesse potrząsnął głową i z powrotem wycofał się w stronę salonu, co również zrobiłem. - Po prostu przeszła mi przez głowę myśl, że się przestraszysz i mnie wsypiesz.
- Za takiego mięczaka mnie masz? - Uniosłem brwi, posyłając brunetowi rozbawione spojrzenie. Wzruszył ramionami. - Niepotrzebnie się przejmowałeś, nawet nie chodziło o ciebie. Chociaż...
- Co? Co "chociaż"? - Na twarzy mojego współlokatora ponownie pojawiło się zdenerwowanie, co nieco mnie zdziwiło. Gdzie się podział ten nieustraszony Jesse?
Widząc jego przejęcie postanowiłem dłużej nie męczyć go zbędnymi podchodami i po prostu opowiedziałem o wszystkim. Jesse najwyraźniej przewidywał możliwość, że może chodzić o Seana, bo nie wyglądał na zdziwionego. Zaniepokoił go jednak fakt, że policja dowiedziała się o znajomości jego i Seana. Uznał, że prawdopodobnie ktoś z ich otoczenia musiał być przesłuchiwany i zwyczajnie chlapnął, że chłopcy przyjaźnili się. Nie ukrywam, bardzo go to rozzłościło.
- Uch, powinienem urwać wszelkie kontakty ze znajomymi... Mogłem się spodziewać, że to słabe cioty i nie będą mnie kryć - westchnął, a ja postanowiłem pozostawić to bez odpowiedzi. Chwilę później jego oczy się rozszerzyły, a on poderwał się z miejsca i zaczął krążyć po pokoju.
- Coś nie tak, Jesse? - Zmarszczyłem brwi, również wstając.
- Trevor i Cher... - mruknął. - Oni jedyni wiedzą, że mieszkamy razem. Nie sądzę, żeby policja tak bardzo zagłębiała się w sprawę Seana, ale jeśli jakimś trafem dowiedzieliby się o nich i postanowiliby przesłuchać...
- Uważasz, że jakimś trafem Cher i Trevor postanowiliby powiedzieć, że mieszkasz ze mną? - wtrąciłem. Brunet skinął głową.
- Tak, to bardzo możliwe. Poza tym, skoro gliny już ustaliły, że Sean mnie znał, to raz dwa dotrą do moich innych znajomych. Cholera, muszę coś z tym zrobić!
Słuchałem Jesse'a i z przykrością stwierdziłem, że ma on całkowitą rację. W tym momencie, kiedy policja ustaliła nowe fakty, to jak po sznurku dojdą do najbliższych kumpli Rutherforda. Istnieje możliwość, że ci okażą się niezbyt wierni, a wtedy to będzie już koniec dla bruneta. Niepokoił mnie fakt, że chłopak nie mógł polegać praktycznie na nikim ze swojego otoczenia. Wiedział o tym, a mimo to wtajemniczał ich w swoje sprawy. Czy nie było to bezmyślne z jego strony?
- Co chcesz zrobić? - zapytałem, podchodząc do niego bliżej.
- Nie wiem, ale coś wymyślę - odparł i spojrzał na mnie. Zmarszczka na jego czole, pojawiająca się zwykle wtedy, kiedy intensywnie nad czymś myślał, nieco się wygładziła. Położył mi dłoń na ramieniu. - Dzięki, że mnie nie zawiodłeś. Doceniam to.
Pomimo panującej atmosfery, która była cholernie napięta i poważna, nie mogłem powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Lubiłem, gdy Jesse mnie doceniał.
Boże, Zach, czym ty się właściwie tak zachwycasz...
- To nic, Jesse. Nie znam do końca całej twojej historii i, cóż, prawdopodobnie zasługujesz na karę, ale teraz to już nieważne. Siedzimy w tym razem. Mam rację?
Rutherford uśmiechnął się smutno i przejechał dłonią po moich włosach. Przyłapałem się na tym, że kompletnie nie mogłem oderwać od niego wzroku. Byłem jakiś otumaniony...
- Tak, masz rację, Zacky - przyznał przyciszonym głosem i powoli zaczął zmniejszać dystans między nami. Jego usta nieubłaganie zbliżały się do moich, a ja tylko przymknąłem oczy, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ten jednak okazał się zupełnie odwrotny od tego, którego się spodziewałem. Nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry, kiedy do naszych uszu dotarł dźwięk dzwonka do drzwi. Podskoczyłem zaskoczony, otworzyłem oczy, a Jesse odchrząknął i odsunął się ode mnie.
Szczerze, to obawiałem się tego, kto stoi po drugiej stronie drzwi. Z mocno bijącym sercem przekręciłem klucz w zamku i pociągnąłem za klamkę. Moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Chris obładowany różnej wielkości walizkami. Podniósł na mnie wzrok i z promiennym uśmiechem rzucił mi się na szyję, krzycząc:
- Niespodzianka!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top