10. Zemsta

Uchyliłem lekko powieki i zamrugałem kilkakrotnie, starając się przywrócić ostrość widzenia. Chciałem przetrzeć oczy dłońmi, jednak w tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że są one ciasno związane sznurem, a ja sam leżę pod ścianą w czymś przypominającym piwnicę. Było mi cholernie zimno, a kości i mięśnie bolały mnie niemiłosiernie. Naprawdę nie miałem pojęcia, ile już tu tak leżałem. Rozglądałem się uważnie po pomieszczeniu, jednak niewiele mogłem zobaczyć, ponieważ jedynym źródłem światła było słońce, które ledwo przedzierało się przez malutkie okno, znajdujące się nad moją głową. 

Gdzie ja, do cholery, jestem?!

Szarpnąłem sfrustrowany rękami, chcąc jakoś wyrwać dłonie z więzów, jednak na próżno. Syknąłem cicho, kiedy sznur wbił się mocno w moją skórę.

- Kurwa - warknąłem, zaciskając mocno powieki. Nabrałem głęboko powietrza, nieco się rozluźniając, po czym pokręciłem głową w niedowierzaniu. 

Niemal odchodziłem już od zmysłów, kiedy usłyszałem kroki i dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś schodził powoli po schodach i w pewnym momencie przystanął, zapalając w pomieszczeniu światło. Skrzywiłem się na to lekko i gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, spojrzałem w kierunku schodów i dostrzegłem tam znajomą mi postać. 

- S-Sean? - wymamrotałem z wytrzeszczonymi oczami. Sean opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi rękami i przyglądał mi się. Ubrany był w białą koszulkę i czarne, podziurawione rurki, a jego turkusowe włosy były spięte. - Możesz mi wyjaśnić, co ja tutaj robię? 

Chłopak wywrócił oczami i uśmiechnął się bezczelnie, idąc w moją stronę. Uklęknął obok mnie i złapał moją twarz jedną ręką, przysuwając bliżej swojej. 

- Zastanawia mnie, skąd Jesse wytrzasnął takiego bezbronnego, uroczego chłopca - mruknął bardziej do siebie niż do mnie. Zmarszczyłem brwi.

- Co, proszę? Gdzie jestem?! Dlaczego mnie tu przywlokłeś?! 

- Powiedzmy, że - zamyślił się, wbijając wzrok w podłogę - Jesse nawalił, a odebranie mu ciebie jest dobrym sposobem, by otworzył oczy i zobaczył, z kim zadarł. 

- Mówisz tak, jakbym był jego własnością! Nie traktuj mnie przedmiotowo, dupku, i wypuść stąd! - wrzasnąłem, wiercąc się na swoim miejscu i ponownie próbując rozerwać węzeł. 

Sean widząc moje rozdrażnienie i to, jak nieudolnie staram się mu wyrwać, roześmiał się szyderczo. Oparł dłoń na swoim udzie i odchylił głowę do tyłu, potrząsając nią. Po chwili wyjął z kieszeni spodni scyzoryk i nachylił się nade mną, a ja z szeroko otwartymi oczami przypatrywałem się mu, obawiając się najgorszego. Ten jednak przewrócił mnie na brzuch, złapał za moje nadgarstki i zręcznym ruchem rozciął sznur. Kiedy tylko odsunął się ode mnie, momentalnie odskoczyłem do tyłu, przyciskając kolana do klatki piersiowej. 

- Posłuchaj - powiedział - nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy. Cóż... przynajmniej na razie. Wszystko zależy od tego, jak szybko pojawi się tutaj twój chłopak

- Nie jest moim chłopakiem - wycedziłem, na co Sean parsknął cichym śmiechem. 

- Oczywiście, że nie - odparł sarkastycznym tonem. - Teraz wychodzę i nie radzę ci próbować się wydostać, bo pożałujesz. Uwierz mi na słowo. 

- Sean! - krzyknąłem jeszcze za chłopakiem, jednak ten już wyszedł, zamykając drzwi na klucz. 

Ani trochę nie rozumiałem, co się właściwie przed chwilą wydarzyło. Dlaczego Sean mnie porwał? Co niby mam wspólnego z jakąś sprawą pomiędzy nim a Jessem? Dlaczego, do cholery, ten gość uważa, że przetrzymywanie mnie w swojej piwnicy rozwiąże ich konflikt? Co prawda, modlę się w duchu, by Jesse jak najszybciej tu przyszedł i uwolnił mnie, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi, że tak się nie stanie. Nie jestem dla Rutherford'a niczym więcej, niż zabawką i mogę się założyć, że nie przejął się moim zniknięciem. Pewnie zostanie w moim mieszkaniu i będzie żył, jak gdyby nigdy nic. W końcu znam jego prawdziwą  tożsamość, więc prawdopodobnie podświadomie liczy na to, że leżę teraz gdzieś martwy. No bo, niby dlaczego człowiek wyprany z jakichkolwiek uczuć miałby niepokoić się porwaniem jakiegoś tam Zach'a Abels'a. Zapewne machnął na to ręką, jak na wszystkie inne sprawy.

~*~

Minęło równo czterdzieści osiem godzin, odkąd znajduję się w tym ohydnym miejscu. Sean twierdzi, że powinienem dziękować Bogu, że nie znęca się nade mną fizycznie. Poważnie? Już samo przebywanie w ciemnej, zimnej piwnicy nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. Nawet przez myśl mi nigdy nie przeszło, że kiedykolwiek mogę zostać uprowadzony. Mogłem jednak spodziewać się, że nie wydając Jesse'a policji sprowadzam na siebie szereg kłopotów. Czy moje życie może stać się jeszcze bardziej popieprzone? 

Wpatrywałem się tępo w ścianę przede mną, kiedy do piwnicy zszedł Sean. Przejechał dłonią po włosach i westchnął cicho. 

- Chodź - powiedział tylko i z powrotem skierował się w stronę wyjścia. - No już!

Podniosłem się z miejsca i niepewnie ruszyłem po schodach za chłopakiem. Kiedy wyszliśmy, zamknął za mną drzwi i moim oczom ukazało się mieszkanie. Najzwyklejsze w świecie mieszkanie. Oczywiście było dość spore i nowocześnie wyposażone, ale podczas siedzenia w piwnicy wyobrażałem sobie, że trzyma mnie raczej w jakiejś obskurnej chatce w środku lasu. Cóż, moja wyobraźnia czasami zaskakuje. 

- W łazience zostawiłem ci ręcznik i ciuchy na przebranie, więc idź weź prysznic, a ja zrobię ci coś do jedzenia - zakomunikował krótko, po czym pokierował mnie w stronę łazienki i poszedł. Byłem nieco zaskoczony, że postanowił wypuścić mnie z piwnicy i użyczyć prysznica, i czystych ciuchów. Nie zamierzałem protestować, bo posiadanie na sobie od trzech dni tych samych ubrań, nie mogąc nawet się umyć, nie jest czymś komfortowym. 

Kiedy wziąłem już prysznic i przebrałem się w ciuchy Seana, które były dla mnie o wiele za duże, skierowałem się powoli w stronę - jak sądzę - kuchni. Po drodze jednak wszedłem do salonu i zobaczyłem tam swój telefon, leżący na komodzie. Szybko złapałem telefon i zupełnie odruchowo wybrałem numer Jesse'a. Nastąpiły dwa sygnały i w tym momencie telefon został mi wyrwany z ręki. Odwróciłem się i niemal natychmiastowo poczułem na swoim policzku piekący ból. 

- Mówiłem ci, żebyś niczego nie próbował - syknął Sean, ściskając mocno moje ramię i potrząsając mną. - Dlaczego zmuszasz mnie do bycia brutalnym dupkiem? 

- J-Jesteś nim - wymamrotałem, trzymając się za policzek. 

- Mylisz się - warknął i pociągnął mnie w stronę kuchni. Dosłownie rzucił mnie na krzesło i postawił przede mną talerz jedzenia. Usiadł naprzeciwko i splótł ze sobą palce swoich dłoni, lokując je na stole.

- Dlaczego to robisz? - spytałem cicho. - Czym zawinił Jesse?

Sean podniósł na mnie wzrok i dopiero teraz zauważyłem, jak kiepsko wygląda. Normalnie jest to bardzo atrakcyjny chłopak, a teraz wygląda koszmarnie, zupełnie jakby nie spał kilka nocy. Po dłuższej chwili milczenia podniósł się i wyszedł z kuchni, by zaraz wrócić z papierosem w dłoni. Kiedy zajął swoje wcześniejsze miejsce, spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.

- Znam Jesse'a jakieś dziesięć lat i zawsze był takim samym sukinsynem, jakim jest teraz. To on wciągnął mnie w to całe bagno. Mam tu na myśli narkotyki, bo nigdy nie miałem zamiaru zabijać tak, jak on. Mimo, że nie przyczyniłem się do niczyjej śmierci, to siedziałem w tym razem z nim. Ufałem mu bardziej niż sobie, do momentu, aż... - Oparł głowę na dłoni, kiedy głos mu się załamał.

- Aż co?

- Aż... Uh, cholera, nawet cię nie znam, dlaczego ja ci to wszystko mówię? - bąknął pod nosem i pokręcił głową. - Mój brat, Brad, uważał Jesse'a za wzór do naśladowania. Był jego autorytetem. Nie podobało mi się to i wiedziałem, że to się źle skończy. No i, wiesz, miałem rację, bo Brad zaczął brać narkotyki, którymi handlowałem z Jessem. Wiadomo, że było to nieuniknione i postanowiłem to zignorować, wierząc, że Brad zachowa umiar. Jednak...

- Przesadził? - wtrąciłem, zauważając, jak słowa opuszczają usta Sean'a z coraz większym trudem.

- Tak. - Skinął głową. - Tak, przesadził i to cholernie. Tego dnia nie było mnie w domu. Był tylko Brad i Jesse. Brad... przedawkował. Wiesz, co zrobił ten skurwiel, Rutherford?

Pokręciłem głową, w ciszy słuchając opowieści chłopaka. Jego twarz złagodniała, jednak teraz przybrała wyraźnie przygnębiony wyraz.

- On... on po prostu spieprzył stamtąd i nie udzielił mu pomocy. Kurwa! On dał mu umrzeć, rozumiesz?! Mojemu młodszemu braciszkowi... - wymamrotał, zatapiając palce w swoich włosach i pociągając za nie mocno.

- Sean...

- Kiedy go znalazłem było już za późno... Był siedemnastoletnim smarkaczem, a ja pozwoliłem, żeby zaczął ćpać! Przyczyniłem się do śmierci własnego brata...

Powoli podniosłem się z miejsca i podszedłem do chłopaka, przytulając go lekko. Oparł głowę na moim ramieniu i pociągnął nosem.

Właśnie przytulam swojego porywacza. Do reszty zwariowałem?

- Przykro mi, Sean. To nie twoja wina... To Jesse zachował się, jak dupek.

Sean podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Po jego policzkach spłynęło kilka łez.

- Masz rację, Zach. Masz rację. Jesse zawinił, przez co cierpiał Brad i cierpię też ja. I wiesz co? Starałem się mu to wybaczyć, nigdy nie powiedziałem mu, co o nim myślę. Ale koniec z tym. Teraz on będzie cierpiał.

- Co masz na myśli? - zapytałem ze zmarszczonymi brwiami i odsunąłem się od chłopaka przede mną na bezpieczną odległość.

- On odebrał mi brata, więc ja odbiorę mu ciebie.

- Sądzisz, że ja go obchodzę? - parsknąłem. - Przestań, Sean, to nie jest...

- Znam go i widzę, że nie jesteś mu obojętny - przerwał mi stanowczo. - Nie chciałem cię krzywdzić, ale...

Z tymi słowami Sean złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę salonu. Rzucił mnie na kanapę i wziął do ręki mój telefon, zajmując miejsce obok. Owinął rękę wokół mojej talii i przyciągnął mnie do siebie. Powoli wybrał numer Jesse'a i włączył głośnomówiący.

Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.

- Halo? Zach? Gdzie jesteś, do cholery?! - W słuchawce rozbrzmiał się zdenerwowany głos Jesse'a.

- Jesse, słońce, tu Sean - mruknął przesłodzonym głosem Sean, uśmiechając się wrednie.

- Sean? Co się dzieje? Jest z tobą Zach? Znalazłeś go?

Mimowolnie uśmiechnąłem się, słysząc wyraźną troskę w głosie Jesse'a.

Zach, to nie pora na rozczulanie się!

- Tak, Zach jest tutaj ze mną.

- Ugh, kurwa, daj mi go do telefonu - warknął brunet.

Sean spojrzał na mnie, a wredny uśmieszek dalej błąkał się na jego twarzy. Przed chwilą wypłakiwał mi się w ramię, a teraz zachowuje się, jak Jesse! Widać, że przyjaźnią się od lat...

- Niezbyt ma ochotę na pogawędki po dwóch dniach spędzonych w mojej piwnicy - oświadczył Sean, jakby dumny z tego, co zrobił. - Wiesz, chyba doznał jakiegoś szoku.

- Co takiego?! Po jaką cholerę trzymasz go w piwnicy, ty chory debilu?!

- Posłuchaj - warknął Sean, nachylając się nad telefonem. - Teraz zmienisz ton i będziesz robił dokładnie to, co powiem. Inaczej Zach'owi stanie się krzywda, a tego chyba oboje nie chcemy, prawda?

- Czego ode mnie chcesz?! Jeżeli coś mu zrobisz, to nie żyjesz! I ty śmiesz nazywać się przyjacielem?!

Na słowa Jesse'a Sean zesztywniał i zacisnął dłonie w pięści. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i odsunął się ode mnie, po czym uderzył mnie z całej siły w brzuch. Zawyłem głośno i skuliłem się z bólu, upadając na kolana.

- Słyszałeś to? Zach żyje, tylko jest troszkę poobijany - zaśmiał się długowłosy chłopak.

- Cholera, nie dotykaj go! Zaraz u ciebie będę i wtedy pożałujesz, że się urodziłeś!

Słuchałem gróźb wściekłego Jesse'a i naprawdę zapragnąłem, by wreszcie się tu pojawił.

Martwił się. On naprawdę się martwił. 

~~~~~~~~~~
Hmm, czy ten rozdział nie wydaje Wam się nudny i za długi? Chciałam zrekompensować to, że nie dodałam go w weekend, więc napisałam troszkę więcej. Mam nadzieję, że nie nawaliłam :/ Ah, no i przepraszam za ewentualne błędy, sprawdzałam rozdział na szybko.

A nawiązując do weekendu - był ktoś z Was może w Warszawie na koncercie Nothing But Thieves w niedzielę? :D Ja byłam i Boże, było niesamowicie! ❤ Nadal jestem tym podekscytowana, hahaha.

Pozdrawiam! xx 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top