Rozdział 1 - Iskierki w zamku

Nie powiem, ile razy przepisywałam już ten artykuł na początku, ponieważ wyjdę na szaloną. Niemniej, jest on jedyną częścią z tego rozdziału, która się ostała.

Mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodoba!

Serdecznie dziękuję za betę Winter-381  <3.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧


Drodzy czytelnicy! Pani Różana po raz kolejny przynosi Wam najnowsze wieści, tym razem o słodyczy (lub i goryczy) tych ziem, księżniczce A.

W ostatnich dniach mieliśmy przyjemność zobaczyć jej kolejną fotografię. Pewna dobrze znana mi osoba uchwyciła protektorkę podczas przejażdżki przez Kersztowo i to, o zgrozo, w brasburskim stylu! Piszę o tym, aby, kochani czytelnicy, dodać trochę kolorów oraz komentarza do szarej kliszy jeszcze rozmazanej przez wydruk w gazecie.

Ach, jak nasza księżniczka była ubrana! Może wełna została zabarwiana na dulawski błękit, lecz smukły krój wciąż pozostał nieszczęśliwie cesarski: bez plecionki, bez kwiatów, jedynie srebrne ornamenty wokół rękawów odznaczały się i może jeszcze obszycie z futra wokół kołnierza i mankietów. Niestety to wraz z obcisłymi spodniami oraz oficerkami podkreśliło wszystkie mankamenty urody panienki.

Z powodu swojego niskiego wzrostu wydawało się, że topiła się w tym stroju albo gorzej — chowała przed tłumem. Jakby tego było mało, wciąż dało się zauważyć jej szczupłość. Może księżniczka stara się podkreślać krągłości na biuście, biodrach, ale takie ciało wciąż nie stworzy zdrowej, pulchniutkiej następczyni. Mięśnie nie są przeznaczone do rodzenia dzieci tak samo jak zainteresowanie szermierką, jazdą konną oraz jeszcze gorzej gimnastyką! Nie wiem, gdzie zdobyła takie zainteresowania, lecz lepiej by skierowała je na pięknych, dulawskich kawalerów.

Przypomnijmy sobie, drodzy czytelnicy, że to już czas, wiek dwudziestu lat. Och, jednak co nam po dziedzice z łona księżniczki A., jeżeli ta odziedziczyłaby cechy rodziny L.?

Zacznijmy od jej próżności, która przejawia się w postaci włosów sięgających aż do bioder, do tego tak nieszczęśliwie ni to rudych, ni blond. Która z mieszkanek nawet Kersztowa może sobie na coś takiego pozwolić? Nawet najbogatsze, najszlachetniejsze panie nie byłoby stać na pokrycie rachunków księżniczki za wszelkiego rodzaju specyfiki. Zaufane źródła donoszą mi, że koszt utrzymania włosów L. wynosi niebotyczne sto dwadzieścia marek brasburskich na miesiąc! Nie zapominajmy również, skąd ta „szata" pojawiła się u nich!

Bądźmy jednak szczerzy — żadne wydatki na urodę, nawet najlepsze kremy nie zmyją z twarzy księżniczki A. okrutnych cech L. Wąskie, migdałowe oczy o zielonkawym zabarwieniu tylko czekają, aby snuć następną intrygę. Drogi stryjek księżniczki, Nam Miłościwie Panujący Wielki Cesarz, na pewno uśmiecha się, gdy dostrzega charakterystyczny dla Rodu Tyrana długi, orli nos. Pewnie taką samą reakcję ma na przeraźliwą bladość swojej bratanicy, tak wybornie modną w stolicy! Jeszcze ten niewielki wzrost, filigranowy rozmiar. Z księżniczką nie pozostaje zrobić nic innego jak włożyć do kieszonki i ukryć przed światem, choć gdy zastanowię się nad jej nieśmiałością, pewnie sama z siebie tak uczyniłaby.

Ale czekajcie, czekajcie, kochani czytelnicy! Nie chcę zakończyć tego artykuliku na złym słowie. Należy wszak docenić kropelki dobrej krwi W. Wąskie usteczka na pewno mówią prawdę i słodkie słowa tak, jak to czyni nasza arcyksiężna K. Szeroka twarz oraz wysokie czoło przykuwają uwagę, zwłaszcza gdy na ostre kości policzkowe spłynie rumieniec. I piegi! Te drobne piegi! Ile niżej urodzonych panien przestało je nienawidzić, widząc je u księżniczki A.?

Może pewnego dnia, Nasza Protektorka pójdzie po rozum do swojej próżnej głowy i dzięki upiększaczom upodobni się do swoich przodkiń tak wiernie oddanych Dulawom? Wszak w naszych czasach te zabiegi przeszłyby i na jej dzieci, przywracając domowi W. dawną świetlność. Pozbylibyśmy się splugawionej krwi choćby w wyglądzie.

Artykuł z 20 Dnia Przeplecia 1853 odesłany do przeredagowania

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Aurelia przyjęła odpowiednią postawę, wykalkulowała kolejne kroki. Trochę w przód, trochę w tył. Zachowała sprężystość kroków, zręczność ruchów. Ostrza szabli trzasnęły pod silnym uderzeniem. Kostia zawahał się, cofnął się. Księżniczka przyjrzała się uważnie broni specjalnie stępionej od jelca aż po pióro. Wyczuła jej ciężar na ramieniu, skoczyła do przodu z jeszcze większym zapałem. Szable ponownie skrzyżowały się.

— Mogłabyś... tak... — wysapał chłopak. Brązowe kosmyki przykleiły mu się do szerokiego czoła. Poprawił okulary w złotych oprawkach i potrząsnął każdą z dłoni, pewnie starając się je rozluźnić.

— Tak? Mogłabym tak...? — Uniosła brew. Wredny uśmieszek wkradł się na jej wargi. Kostia nie był dla niej żadnym przeciwnikiem. Równie dobrze mogła okładać manekina stojącego posłusznie z boku przy ciężarach i linach.

Aurelia podniosła ostrze w kierunku gardła chłopaka. Zaczęła się do niego zbliżać, aż dotknęła go.

— Przestań się popisywać — mruknął, potem położył dłoń na szabli, żeby ją obniżyć. Grube, skurzane rękawice skutecznie chroniły go przed nawet najmniejszymi zacięciami.

Księżniczka uniosła brwi, przypatrując się, jak Kostia rzuca szablę na posadzkę. Zaczął odpinać kolejne klamerki ochraniaczy i cisnął nimi gdzie popadnie. Część trafiła na drewniane ławy, inne poleciały wprost pod naznaczone zębem czasu freski.

Na nich dumna córka wprost legendarnej Klaudii III mierzyła chłodnym spojrzeniem swojego Umiłowanego Serca. Stali zwarci w zażartym, potencjalnym pojedynku. Srebrne bransolety na przedramionach jarzyły się od siły biczów wodnych, płomieni, a te również paliły się w oczach pary. Podobno właśnie tacy byli, burzliwi, czasami razem, czasami nie, lecz zawsze wracający do siebie, nawet jeśli na innej części kontynentu. Oraz według przekazów tak właśnie zaczęli — rzucili się na siebie raz i już nigdy nie przestali.

Aurelia wydęła wargi. Ile oddałaby, żeby ktoś za nią tak szalał! Obdarzył płomienną, wielką miłością, ponieważ to z Kostią, czymkolwiek było, męczyło ją coraz bardziej z dnia na dzień. Przyjrzała się mu dokładniej: tyczkowatej sylwetce, bujnym włosom oraz twarzy, którą pewnie wiele panien uznała by za przystojną z pełnymi ustami, dużymi oczami. Brakowało jej jednak harmonii, piękna pomimo uroku.

Mimo to wciąż coś zakuło ją w sercu. Opuszczenie go byłoby co najmniej problematyczne, do tego niesamowicie niewygodne. Aurelia zbliżyła się do Kostii powolnym krokiem. Ten ze skupieniem przypatrywał się życiu dziejącym się na otoczonym krużgankami dziedzińcu. Wyraźnie czegoś szukał pośród powozów: służby albo kogoś.

Pokiwała głową bez przekonania. Niepotrzebnie powiedziała mu, że mógł spędzić z nią popołudnie, lecz potem miała się spotkać ze Stanisławem, aby omówić kolejne stosy dokumentów, sprawy nie cierpiącące zwłoki i nigdy się niekończące.

— Nie ściągasz ochraniaczy? — zapytał w pewnym momencie. Aurelia pokręciła głową. — Nie miałaś się przypadkiem oszczędzać? Nie kazał ci tak uczynić twój pierwszy minister?

— Mam nie nadwyrężać swoich nerwów. Z ciałem to zupełnie inna sprawa. — To zabrzmiało źle. Policzki od razu zaczęły ją palić.

Przeszkodziły im ciche kroki rozchodzące się z tyłu. Franz mruczał coś pod nosem, powoli zbierając porozrzucane ochraniacze. Mimo to rozbawiony uśmieszek nie schodził mu z twarzy i nawet blond wąs nie umiał go przykryć. Wziął również szablę Kostii, schował do pochwy.

— Paniczu Okstracki, nastepnim razem warto oddac mi bronbron — powiedział kapitan. Jego brasburski akcent wciąż prześlizgnął się po słowach. Zresztą, czego on nie miał brasburskiego. Od smukłej sylwetki, poprzez złote włosy oraz bladość: wszystko wskazywało na jedno.

— Naucz się porządnie mówić, jeśli musisz służyć w Dulawach — warknął Kostia, mierząc go wzrokiem. Niestety ani ogromne, ciemne oczy, ani wciąż chłopięce rysy twarzy nie dodawały mu powagi.

Vakras, Franz — rzuciła Aurelia, wsuwając się pomiędzy ich dwóch. — Franz, byłbyś tak miły i zmierzył się ze mną? Nie mam jeszcze ochoty na odpoczynek, natomiast paniczowi bardzo by się ten przydał — kontynuowała po brasbursku, marszcząc nieznacznie nosek.

— Z przyjemnością, jaśnie pani.

Przynajmniej raz opłacało się, że Kostia mylił się w tym języku prawie za każdym razem, nawet jeśli musiał go używać i wcześniej w szkole, i teraz na studiach mechaniki bezpotencjalnej.

Kapitan przeszedł do rogu pokoju do ćwiczeń, żeby się przygotować. Zdjął z siebie ozdobny, szmaragdowy płaszcz przepasany złotą nicią o smukłym kroju tak popularnym w Ettzen. Koszula pomimo luźniejszych rękawów opinała mu się na ramionach, uwydatniając... Aurelia odwróciła wzrok i prędko powróciła nim do Kostii. Naprawdę była odurzona młodzieńczym uczuciem, kiedy rozpoczęła z nim raczej mniej niż bardziej namiętną znajomość te cztery lata temu. Cóż, cztery lata temu bez dwóch albo trzech tygodni. Nie pamiętała dokładnie.

Przewróciła oczami z rozdrażnienia. Dawniej fakt, że Konstanty liczył sobie parę lat więcej, pochodził z nowobogackiej rodziny specjalizującej się w handlu ulepszeniami rolnymi, imponował jej. Ich parowe maszyny podobno dorównywały dziesiątkom koni, choć i tak zatapiały się w błocie, stając się bezużyteczne, lecz kiedyś to się zmieni według niego!

Prędzej Mały Imperator Gerdeńczyków przestanie być kawalerem, Tyberiusz odda wolność Dulawom i koronę Aurelii, do tego stare imperium wyłoni się z toni Morza Wyrytego. Czy ona wciąż myślała o maszynach? Nie miała pewności. Może o tym, co nieuniknione, kiedy było się bratanicą cesarza, protektorką Dulaw, księżniczką. Takie osoby nie wychodziły za podhrabicza. Do tego Warońskie wcale nie musiały. Ponownie powróciła wzrokiem do umiłowanego o pięknych, złotych oczach.

— Aurelia, ocknij się — rzucił Kostia znudzonym tonem.

Podszedł do niej tak blisko, że ich twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Rozchylił wargi jak do pocałunku, Aurelia spojrzała w bok, wywinęła się, niby poprawiając rękawice. Mocno zacisnęła dłoń na rękojeści.

Gdyby tylko rozstanie się z nim było takie proste. Romanse księżniczki to wszak sprawa wagi miastowej albo i państwowej. Mogłabym być rozsądniejsza, nie dać się na wszystkie proste zagrywki młodzieńców. Albo mogłam wybrać kogoś z mniej istotnego rodu.

— Proszę, odpocznij. Wydajesz się bardzo rozdrażniony. — Uśmiechnęła się mdląco, lecz chłopak wyraźnie tego dobrze nie przyjął. Zacisnął wargi oraz opadł niedbale na krzesło z naburmuszoną miną.

Coś się we mnie gotuje.

Aurelia przygotowała się do następnego starcia. Poprawiła klamerki przy ochraniaczach, poruszyła nadgarstkami zesztywniałymi od regularnych ćwiczeń oraz podpisywania dokumentów. Sądziła, że Franz przygotuje się podobnie, lecz ten stanął przed nią z szablą i rękawicami w dłoni. Księżniczka uniosła brew, choć niezbyt ją to zaskoczyło. Popisywał się jak zwykle, więc znalazła równego sobie przeciwnika.

Już sądziła, że będzie mieć spokój, przyjęła odpowiednią pozę, kiedy z tyłu rozbrzmiał głos Kostii:

— Wiesz, że jesteś ostatnio nie do zniesienia?

— Mam dużo na głowie, mój drogi — odpowiedziała względnie spokojnie. Nabrała powietrza w płuca, następnie wypuściła. — Również mam nadzieję, że nie muszę...

— Twoje szalejące iskierki nie wyjaśniają, jaka jesteś dla mnie niemiła.

Szalejące iskierki, szalejące iskierki! Co za pogarda dla mojego dziedzictwa. Te szalejące iskierki prawie po raz drugi wysadziły Norywę, a z drugiej strony ją uratowały.

— Daruj mi i nie denerwuj mnie. Proszę. — Nadal na niego nie spojrzała. Odrzuciła jedynie długi warkocz na plecy.

Zdecydowanie wolała skupić się na Franzu, który odpiął spinki u mankietów i właśnie podwijał rękawy. Naprawdę sądził, że nie uda się jej zadać nawet jednego ciosu, ale ćwiczył z Aurelią regularnie.

Przyjęła pozycję wyjściową, wyważyła odpowiednio broń w dłoni. Nawet nie zdążyli ruszyć na siebie, gdy wybrzmiało:

— Chyba że chodzi ci o sprzeciw mojej rodziny w sprawie tego waszego zboża. Zdajesz sobie sprawę, ile na tym stracimy? Ty zadecydowałaś o nawozach alchemicznych, zbiory będą większe, ale przez to cena za...

Aurelia zdecydowanie wolała go zignorować. Skoczyła w kierunku Franza, zderzyła się z nim ostrzami z głośnym trzaskiem. Kolejny zamach, cięcie. Bez trudu odepchnął ją do defensywy i nawet nie jęknął. Przypatrywała się ruchom mężczyzny, starała się znaleźć odpowiedni moment, ale poruszał się tak szybko, to do przodu, to do tyłu. Za nic nie chciał dać jej szans nawet na najmniejsze draśnięcie.

Trzepnął ją po udzie. Krzyknęła cicho.

— Wygląda na to, że wygrałem, jaśnie pani. — Jego kącik ust uniósł się w zadowolonym uśmieszku. Uwielbiał to robić, nieprawdaż? Wąsik jeszcze podkreślał tę zawadiackość. — Jaśnie pani zapomina chronić lewy bok. Potrzeba go zakryć czasami przedwcześnie i nie dać się zmylić. O tak. — Machnął to w lewo, to w prawo tak szybko, że ledwo zdała sobie sprawę, co się stało.

— W... w takim razie spróbujmy jeszcze raz — wysapała. Kropelki potu spływały jej po czole, szyi. Odgarnęła kosmyk przyklejony do twarzy.

Ponownie rzuciła się. Mimo wszystko uderzenie stali, kroki na posadzce nie mogły zagłuszyć wzmagającej się tyrady Kostii:

— Czy ty i ten twój minister z ciemnego gaju rozumiecie, co robicie? Załamiecie rynek, będziemy liczyć straty raz po raz. Nie zapomniałem o waszej nowoczesności oraz zniesieniu pańszczyzny w zeszłym roku. Dopiero co moja rodzina dostała majątek, dusze, skrupulatnie...

— Jak to jaśnie panienka znosi? — wyszeptał Franz, kiedy stanęli blisko, napierając na siebie bronią. Aurelia zaraz wyczuła, że użył mniej siły, patrzył na nią z wyraźnym zatroskaniem.

— Zupełnie zwyczajnie. Jak resztę szlachty. Chyba powinniśmy zakończyć nasz drobny pojedynek. — Oddawszy mu szablę, obróciła się w stronę Kostii. Położyła dłoń na biodrach, ponownie starając się spokojnie oddychać. Raz po raz jej klatka piersiowa unosiła się, opadała.

— Wy zarządziliście nam to wszystko zabrać w imię nowoczesności. Musimy teraz konkurować z Gatreckimi. Oferują lepsze warunki dla chłopów, więc tamci przenoszą się za potok do ich...

— Kostia, proszę cię, błagam. Rozumiem twoje zdenerwowanie, lecz trzymanie ludzi jak niewolników na antyczną modę nie jest rozwiązaniem. Sądziłam, że z moim urzędem pragniecie nowoczesności. Bez tych nawozów ludzie będą głodować, nie dożyją wiosny. Nie damy rady zapłacić Brasburii kontrybucji protektorskiej i utrzymać siebie samych. — Westchnęła zrezygnowana i zasłoniła oczy dłońmi. — Muszę ci przypominać, co się dzieje, kiedy większość trapi głód?

— Spustoszysz nam skarbce.

— Skarbce i tak będą spustoszone, jeśli chciwością doprowadzicie do głodu. — W końcu nieznacznie podniosła głos, rozłożyła ręce w złości. Te zaczęły ją palić, zupełnie jakby pod skórą przesuwały się drobne płomyki. Zaraz żyłki rozbłysnęły jasnym błękitem.

Prędko aktywował się również febefikator. Drobne igiełki wysunęły się z zawieszki w kształcie pentagramu, chwyciły skórę. Srebrny wisiorek zaczął palić, wibrować, powoli napełniając zbytnią ilością potencjału. Aurelia zacisnęła dłonie w pięści. Rękawiczki powstrzymały ją od wbicia sobie długich paznokci w poszukiwaniu choć odrobiny ulgi.

Szable upadły na podłogę z cichym brzdękiem.

— Okstracki! Okstracki! Wynoś się stąd! — krzyknął Franz, doskoczył do chłopaka.

Kostia nie myślał, aby się ruszyć albo to ponownie go zaskoczyło. Zamrugał parę razy, popatrzył na mężczyznę pustym wzrokiem. Kapitan nie miał zamiaru ryzykować złozrostów u podhrabicza. Chwycił go za koszulę, wyrzucił sprawnym ruchem za drzwi. Nie minęła nawet minuta, a Kostia już w nie uderzał dłońmi.

— Franz, zareagowałeś zbyt mocno, to tylko — kąciki ust Aurelii drgnęły w niemrawym wyrazie — kolejne drobne przeładowanie. Co niby może... — Uczucie, jakby ktoś przekłuł ją pojawiło się nagle, rozerwało brzuch. Wrzasnęła, zgięła się w pół.

Błękit przepływający przez żyły stał się intensywniejszy, praktycznie rzucał światło na podłogę. Aurelia cała spięła się. Płomienie pod skórą rozprzestrzeniały się dalej. Upadła, próbowała wbić palce w podłogę.

Nie wiedziała, kiedy dokładnie Franz pojawił się przy niej. W desperacji chwyciła się go, ścisnęła jego ramiona. Oczy mężczyzny rozpaliły się w jednym momencie. Błyszczący, bursztynowy kolor przysłonił ich zwyczajny błękit. Aurelia wzięła parę niespokojnych wdechów.

Wszystko zaczęło się uspokajać i pierwszym znakiem był stopniowo zmniejszający się blask potencjału. Żyłki na dłoniach ponownie wyglądały jak reszta ciała, pentagram na czarnej tasiemce przestał palić. Kliknął cicho oraz w tym samym momencie przestał szczypać delikatną skórę. Aurelia chwyciła go, pociągnęła lekko, jakby zaraz miała go zerwać, ale powstrzymała się. Ten mały febefikator kosztował fortunę oraz na razie utrzymywał ją przy życiu.

Dziewczyna, usiadłszy na podłodze, spuściła głowę. Stanisław, cieliści nieustannie powtarzali jej, że do czasu letniej wizyty w Ettzen powinna unikać nerwów, jednak tego nie dało się osiągnąć. Zawsze pojawiało się to coś. Westchnęła żałośnie.

Tym razem to był Kostia, innym kolejne absurdalne zachowanie śmietanki towarzyskiej Kersztowa albo lepiej: stolica miała nowe, wspaniałe pomysły w sprawie tych samych problemów. Mimo to wszystko zbierało się w Aurelii kawałek po kawałku i nie grało jej na nerwach, o nie, napinało je powolutku do granic możliwości, aż wybuchnie. W tym przypadku raczej dosłownie.

— Za dobrze znam jaśnie panienkę. Ataki panienki stają się coraz dotkliwsze. — Franz uklęknął zaraz przy niej i podał jej dłoń. Aurelia ujęła ją bez wahania. — Uważam, że lepiej, aby mistrzowie z Ettzen się pośpieszyli dla jaśnie panienki dobra.

— Zostało ledwie — przeliczyła szybko w głowie — pięć i pół dziesiątków. To niewiele. Raczej gorzej już nie będzie.

— Jeśli panienka tak sądzi, to tak — odparł, a zaraz dziwny grymas przesunął mu się cieniem po twarzy.

Aurelia delikatnie przygryzła dolną wargę z nerwów. Czy mógł wiedzieć coś więcej od Stanisława? Och, pewnie po raz kolejny chodziło o umyślne opóźnianie jej studiów w dziedzinach potencjalnych od dwóch lat. Zawsze znalazł się jakiś problem, jakaś przeszkoda, która sprawiała, że była zbyt potrzebna jako protektorka Dulaw, regencja nie wchodziła w grę. Raz napięcia na południowej granicy, kolejno widmo głodu. Kiedyś musi się udać, ponieważ nikt nie zmarnowałby tak silnej krwi.

— Potrzebuję długiej kąpieli — dodała bezmyślnie Aurelia i przykryła rumieńce dłońmi.

— Jaśnie panienka zawsze mówi, co ma na myśli — zaśmiał się. — W takim razie zawołam Emilię i Helenę.

— Dziękuję. Już mi lżej.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Niedługo Aurelia już przemierzała jasne korytarze. Kolorowe światło przedzierające się przez witraże czasami nawet raziło ją. Dni wreszcie stały się dłuższe i nie musiała nosić grubego płaszcza podszytego futrem, aby nie zamarznąć pośród starych murów pamiętających chwałę Warońskich. Franz, zadzwoniwszy po wikałki, podążał za księżniczką krok w krok. Mieli sporo korytarzy do przejścia, właściwie całe skrzydło.

— Masz pojęcie, gdzie się podział Kostia? — zapytała Aurelia, ściągając brwi.

Mogła przysiąc, że powinien znajdować się za ogromnymi drzwiami przedstawiającymi cały zwierzęcy zastęp Czterech Pań, lecz chłopak gdzieś zniknął. Może to siwy koń Pani Poranka gdzieś go poniósł. Najlepiej w siną dal, żeby już nie musiała się mierzyć z faktem, że uczucie... Księżniczka potrząsnęła głową. Na tak trudne decyzje oraz emocje jeszcze miała czas i na pewno nie powinna ich podejmować w stanie przeładowania potencjalnego.

— Nie mam pojęcia, jaśnie pani. — Franz wzruszył ramionami.

— Gdzie go znów poniosło? — Ledwo co dokończyła pytanie, dotarli do klatki schodowej. Aurelia położyła dłonie na biodrach i wypuściła głośno powietrze.

Kostia stał przyparty do jednej z kolumn podtrzymujących ogromną strukturę marmurowych schodów. Wydawało się, że uporczywie analizował geometrię żebrowego sklepienia, zupełnie jakby chciał przeliczyć wszystkie kąty i obciążenia na nowo, jakby było to jedno z zadań na jego studiach z mechaniki bezpotencjalnej. Spojrzał to na Aurelię, to na swojego rozmówcę w postaci nikogo innego jak Stanisława. Od razu się rozpromienił, kiedy został wypuszczony z przyszpilenia do kolumny. Lodowate spojrzenie mężczyzny wcale go nie opuściło. Aurelia przysięgłaby, że się wzmogło.

— Aurelio, kochana, czy wszystko z tobą w porządku? — wykrzyczał chłopak od razu, praktycznie do niej podbiegając. Chwycił ją za ramiona. — Nic ci się nie stało? Proszę, wiesz, że nie chciałem cię zdenerwować. Gdybym wiedział, że tak się stanie...

— Już jest w porządku, Kostia — odpowiedziała bez przekonania. Nie zauważyła, w którym dokładnie momencie przycisnął jej wargi do swoich. Zamrugała parę razy zaskoczona i odchrząknęła zażenowana.

Stanisław, zakrywszy usta rękawem, zakaszlał pretensjonalnie. Aurelia wyrwała się z objęć i od razu skupiła się na nim. Wciąż miał na sobie błękitną pelerynę podszytą futrem gronostaja, trzymaną przez srebrny łańcuch z klamerkami w postaci lisa oraz jelenia. Musiał dopiero co wyrwać się z obrad Rady Protektoratu tylko po to, aby zobaczyć taki pokaz arogancji w wykonaniu podhrabicza.

— Dzień dobry, panie Nostrzycki. Mam nadzieję, że moja nieobecność nie sprawiła kłopotów. Musiałam... odpocząć, tak, odpocząć, jak pan mi powiedział i nie wydarzyło się nic niepokojącego.

Stanisław zacisnął wargi i od razu spojrzał na Kostię. Za nic jej nie wierzył.

— Dzień dobry, jaśnie pani. Ufam, że ta krótka wizyta podhrabicza była przepełniona sprawami wagi przyjemnej i teraz jaśnie pani ma siłę omówić ze mną parę spraw. Do nich nie zalicza się na przykład — przeszedł parę kroków w stronę Kostii — niesamowicie huczne obchodzenie rodów panicza. Muszę przyznać, że ten temat pojawiał się w przerwie na obradach prawie tak często jak ostatnie ruchy miłościwie nam panującego cesarza. Serdecznie dziękuję za zaproszenie, lecz niestety sprawy wagi protektorskiej uniemożliwią mi uczestnictwo w tym wielkim wydarzeniu. Sądzę, że jaśnie pani będzie mnie dobrze reprezentować jako najwyższego rangą Dulawczyków. Wreszcie panicz będzie zaliczany do mężczyzn, to niesamowicie ważny dzień — dorzucił z lekko wyczuwalnym przekąsem. — Złożył już panicz ofiarę dla Pani Poranka?

— Stanisławie, jestem pewna, że ofiara dla Pań od Konstantego była znakomita. Bardziej ciekawi mnie, dlaczego odrzucasz takie zaproszenie. Ale możemy porozmawiać o tym później — wtrąciła się Aurelia. Splotła przed sobą dłonie. Ponownie przesuwały się po nich iskierki, paliły pod skórą. Jęknęła cicho.

Oczy Stanisława rozszerzyły się. Zadrżał nieznacznie.

— Aur-jaśnie pani, nie powinnaś... — rzucił niespokojnie.

W jednej chwili coś się w nim zmieniło. Zniknęło chłodne spojrzenie, ramiona opadły. Zdawało się, że gdyby tylko mógł, objąłby Aurelię. Powstrzymał się. Zakaszlał po raz kolejny, powracając do wyćwiczonych zachowań.

— Zaczekam na jaśnie panią w gabinecie. — Obrócił się i zszedł w dół schodów.

Aurelia natychmiast podeszła do barierki, wodząc za nim spojrzeniem. Wylewał się z niego smutek czy frustracja — nie umiała do końca powiedzieć. Stanisław przeczesywał krótką bródkę, wpatrując się swoim zamyślonym spojrzeniem w przestrzeń. Dostrzegła ściągnięte brwi, podkreślające zmarszczki i brzydką bliznę po poparzeniu..

— Franz, proszę, idź za nim i powiedz mu, że pojawię się za godzinę — zawołała. Kapitan przytaknął i zaraz ruszył, by wykonać proste zadanie.

W ten sposób pozostała z Kostią całkowicie sama, przynajmniej w tym miejscu. Kiedyś te ogromne korytarze wypełniał dwór, strażnicy, służba, jednak te dni dawno przeminęły. Położyła łokcie na starej, kamiennej barierce i objęła ramiona dłońmi. Żołądek zacisnął jej się tak, jakby ktoś otaczył go grubym sznurem.

Nawet najmilszy przyjaciel nie powinien posuwać się do czegoś takiego. Konstanty właśnie pocałował ją przy pierwszym ministrze! Dobrze, przy przyjacielu, którego traktowała jak o wiele starszego brata, lecz peleryna wciąż wskazywała jasno zajmowaną pozycję. Przy kapitanie przybocznym to nic, ale to?

Nagle poczuła na sobie dłoń chłopaka. Ściskał ją zdecydowanie za długo jak na otwarte korytarze pałacyku, do tego kciukiem musnął delikatną skórę na szyi. W romantycznych książkach to zawsze powodowało przyjemne drżenie, lecz w jej przypadku sprawy miały się zupełnie inaczej.

— Kostia, sądzę, że już czas na ciebie — wydukała. — Wzywają mnie obowiązki. Ży-życzę ci miłego powrotu.

Odsunął się powoli, krok za krokiem, widocznie nie umiejąc powstrzymać kwaśnego wyrazu. Odszedł, nie zamieniwszy już z nią ani jednego słowa. Przynajmniej została sama, choć jej własne myśli były równie nieznośne.

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

Zachęcam do pozostawienia gwiazdki, komentarza oraz snucia teorii. Postać Kostii trochę się zmieniła. Ciekawe, co tam planuje.

Pozdrawiam,

Introwertyczka <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top