Rozdział Siedemnasty...
Stałem przy parku. Miałem spotkać się z Lukiem przy fontannie... jeszcze nawet nie wszedłem do tego punktu, a już chciałem stąd iść. Nie mam ochoty na rozmowy.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie. Było pięć po szesnastej, a ja będę szedł pewnie jeszcze jakieś dziesięć minut... no chyba że przyspieszę ale jakoś mi się nie chce.
Kiedy w końcu dotarłem było dwadzieścia po szesnastej. Na szczęście blondyna jeszcze nie było, więc usiadłem na ławce i uznałem, że to ja będę mógł ochrzanić jego, a nie on mnie. W końcu role się odwrócą!
- Ile można na ciebie czekać? - usłyszałem czyjś głos i uniosłem głowę... to... to nie był Luke
- Przepraszam? - zapytałem przestraszony
- Michael, tak? - przede mną stała drobna kobieta, o sięgających do ramion blond włosach i ciepłym uśmiechu.
- Tak.. ale.. skąd pani to wie? - spytałem przerażony
- Mów mi Liz - kobieta uśmiechnęła się szerzej - jestem mamą Luka
Oh.. no tak. Chłopiec nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy to mamusię posyła, kto by się tego spodziewał? No na pewno nie ja...
- Nadal nie wiem o co chodzi. Miałem się spotkać z Lukiem
- Nie, po prostu zabrałam jego telefon. Miałam się nie mieszać, ale nie lubię jak Lukey jest smutny... rozumiesz, prawda? Matki już tak mają - kobieta usiadła obok mnie
- Nadal nic nie rozumiem
Blondynka westchnęła i przyłożyła dłoń do ust. Wyglądała na zamyśloną. Tak jakby nie wiedziała co, lub jak coś powiedzieć.
- Luke wrócił przed wczoraj wieczorem do domu roztrzęsiony. - zaczęła - rozpłakał mi się, nie chciał nic zjeść i prawie od razu poszedł spać. Wczoraj wyszedł tylko raz czy dwa z pokoju do łazienki. Nie chciał z nikim rozmawiać. Ani z starszymi braćmi, ani z tatą, ani ze mną. Tylko raz wpuścił do pokoju Molly. - kontynuowała kobieta
- Molly? - zapytałem i uniosłem brew do góry
- Tak. Molly.
- Kto to? - nie ukrywam... trochę zakuło
- Nasz pies. - jak mi ulżyło... - Tak więc Luke myślał, że traktujesz go poważnie. Mam nadzieję, że tak jest, bo jeśli mój pingwinek będzie cierpiał z twojego powodu, to to nie skończy się za dobrze. Nie chcę cię straszyć i to nie jest groźba. Po prostu go znam i to może nie skończyć za dobrze dla n i e g o. - Liz przetarła twarz dłońmi - po prostu chcę żeby był szczęśliwy. Nie było mu łatwo od dawna z powodu jego orientacji, po za tym często był raniony przez innych. To wrażliwy i dobry chłopiec... proszę cię porozmawiaj z nim. Nie wiem co dokładnie się stało, ale wiem że go to zabolało. W sumie to to wszystko co chciałam ci powiedzieć. Chyba będę już wracała do domu. Do widzenia Michael, pozdrów córeczkę - kobieta wstała z ławki i ruszyła przed siebie w stronę wyjścia.
Nie mam pojęcia co mam o tym myśleć. Może ona ma racje i powinienem pogadać z Lukiem, a może powinienem to tak zostawić... a może jeszcze to przemyśleć. Sam nie wiem. To nie tak, że nie traktuję go poważnie. To nie tak, że robiłem sobie z niego żarty. Po prostu to trudne... ale... chyba do niego jutro pojadę. Tak. To będzie dobre wyjście.
Tak na marginesie... to słodkie, że Liz nazywa go pingwinkiem...
______________
tak więc nie minęły jeszcze 24h, a już jest kolejny rozdział! YEA!
Mam nadzieję, że się podobało mimo, że dość krótkie, ale wiecie... nie wszystko można opisać w jednym rozdziale :)
Do następnego!
PS: I Love You All! xx ~Haia_Miia xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top