Rozdział Osiemnasty
- Nie zamierzam teraz wracać do domu. Niech pani przyjdzie kiedy indziej. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś pieprzony MOPS! - powiedziałem do kobiety, która ostatnim razem mnie odwiedziła.
- Mam rozumieć, że ma pan ważniejsze sprawy na głowie od własnej córki? To będzie pięknie wyglądać na... - zaczęła
- Posłuchaj mnie teraz. Nic nie jest ważniejsze od Eli. N i c. Więc zakoduj to sobie i daj nam spokój. Zrób sobie nawet ten pieprzony wywiad środowiskowy. Ja muszę coś załatwić. Do widzenia! - rozłączyłem się i odpaliłem samochód po czym zjechałem z pobocza i jechałem dalej przed siebie.
Że też, nie miała kiedy zacząć mnie sprawdzać, tylko jak jadę wyjaśnić sobie wszystko z Lukiem. Czy Bóg ją już do reszty opuścił?!
*
Leżałem w łóżku i przytulałem poduszkę. Ostatnio nic więcej nie robię. Piszę piosenki, słucham piosenek, śpię i płaczę. Zachowuję się jak jedenastolatka, którą rzucił chłopak. Tak. Jestem żałosny, i zdaję sobie z tego sprawę. Jakiś tydzień temu pokłóciłem się z Michaelem. Jakiś tydzień już go nie widziałem, nie słyszałem i nie widziałem ani nie słyszałem Eli. Tak bardzo za nią tęsknię.
- Luke, chodź na obiad - usłyszałem głos mojej mamy zza drzwi. Nie odpowiedziałem. nakryłem głowę kołdrą i mocniej wtuliłem się w poduszkę. - Luke, proszę cię. Ostatnio jadłeś wczoraj. I to jednego banana. Wykończysz się, kochanie
- Mamo, daj mi spokój. Proszę cię - powiedziałem cicho
Drzwi od mojego pokoju otworzyły się po czym zamknęły. Usłyszałem ciche skamlenie.
- Molly. Proszę cię. Nie skamlaj. To nic nie zmieni - poczułem jak pies wskakuje na łóżko. - Molly, zejdź - wychyliłem głowę z pod kołdry. - Molly. Zejdź. Nie wyjdę stąd. - pies polizał mnie po policzku, a ja lekko się uśmiechnąłem - dziękuję, ale na prawdę. To nic nie zmienia.
Molly znowu zaczęła skamleć. Położyła się na łóżku, a ja zacząłem ją głaskać.
- Luke, chodź na chwilę - znowu mama. Już jej mówiłem, że nic nie chcę
- Mamo, mówiłem ci coś - rzuciłem i przytuliłem do siebie Molly po czym usłyszałem natarczywe i mocne pukanie do drzwi - mamo!
Drzwi się otworzyły. Usłyszałem cichy śmiech. To nie był śmiech mojej mamy.
- Tak synku? - to ten głos.
- Mike.... - powiedziałem cicho
- No... Hej Luke - chłopak zamknął drzwi
- Wyjdź stąd... - przytuliłem Molly mocniej
- Luke... nie możesz tu tak sam wiecznie siedzieć - do pokoju wpadły promienie słońca kiedy Michael podniósł roletę - wiem, że zachowałem się nieodpowiednio ale wiesz... jest ok, tak?
Puściłem Molly, która zeskoczyła z łóżka. Usiadłem na brzegu materaca.
- Jest ok? Ok?!
- Przestań krzyczeć. Nie możesz popadać w depresję z tak błahych powodów
- To nie był...
- Oh, no błagam cię. Lekko się posprzeczaliśmy, a ty od razu popadasz w depresję. Jakby nie było ważniejszych problemów
- Po prostu myślałem, że ci na mnie zależy ok? A Ty... a ty się mną zabawiłeś. Jak inni.
- Czyli mi na tobie nie zależy, tak?
- No.. na to wychodzi..
- Tak.. nie zależy mi na tobie... masz rację. Ja tylko nawrzucałem babce z MOPSu, olewając spotkanie z nią, co może mi zaszkodzić.
- Ty zrobiłeś co?! - Zerwałem się z łóżka na równe nogi. - czy ciebie pojebało?!
- Być może, ale ty i tak też nie docenisz
- Co ty w ogóle pieprzysz?
- Prawdę, Hemmings. Prawdę. Przyjechałem tu specjalnie dla ciebie, a tobie i tak w dupie źle. Dlaczego ciebie się nie da zadowolić?!
- Da się, zadowolisz mnie jeśli teraz wyjdziesz. Teraz
- Dobra.
Chłopak podszedł do mnie i chwycił mnie za koszulkę, po czym przyciągnął do siebie i pocałował.
- Cześć - popchnął mnie na łóżko i wyszedł.
- Molly... co tu się właśnie stało?!
______________
Tak. Wiem, Miało być mniej dialogów ale inaczej w tym rozdziale nie umiałam
Przepraszam .-.
Więc... mam nadzieję że mimo wszystko Wam się podobało xx
I Love You All xx ~Haia_Miia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top