Rozdział Dwudziesty Siódmy

Szedłem patrząc na swoje buty. Luke mówił coś do mnie ale nie słuchałem. Byłem zbyt zestresowany jutrzejszym dniem. Po prostu szedłem i patrzyłem się w czubki butów, nie patrząc ani na blondyna, ani na to co dzieje się wokół mnie. Myślałem tylko i wyłącznie o jutrze. O tym czy moja mama przyjdzie mnie wspierać, czy będzie Ashton, Bry... a nawet Calum. Byłem tym wszystkim zmęczony. Żyjesz sobie spokojnie... no dobra, może nie do końca spokojnie ale to już nie istotne... tak więc jak już zacząłem; żyjesz sobie spokojnie, już przyzwyczaiłeś się do bycia samotnym ojcem, aż tu nagle pojawia się domniemana matka twojego dziecka i każe ci je oddać, a kiedy się sprzeciwiasz nasyła na ciebie opiekę społeczną. Jakim pojebanym trzeba być żeby coś takiego zrobić? Dziecko to przecież nie jest książka z biblioteki, którą możesz komuś wypożyczyć, po czym wrócić po nią jak gdyby nigdy nic.

- Michael... słuchasz mnie? - blondyn wyrwał mnie z namysłu

- Co? Tak, tak... - powiedziałem i uśmiechnąłem się do chłopaka

- Więc.. o czym mówiłem?

Dzięki Luke. Fajnie że musisz być taki przebiegły. Znalazł się... lis chytrus od siedmiu boleści, przecież dobrze wie, że go nie słuchałem. Po prostu chce to usłyszeć.

- Dobra, nie słuchałem - westchnąłem

Luke uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Nie żebym się go wstydził ale nie potrzebuję czułości w miejscu publicznym.

- Luke... - powiedziałem odsuwając się lekko od chłopaka

Blondyn westchnął i zabrał rękę z mojego ciała.

- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony

- Bo... to już jutro...

Blondyn westchnął i przeczesał włosy palcami.

- Stresujesz się?

Nie. Po prostu lubię mieć na ciebie i resztę świata wyjebane i w kółko zadręczać się tym co się stanie. Oczywiście, że się stresuje Sherlocku!

- Ym... niech pomyślę - udałem zamyśloną osobę po czym uniosłem lekko głos - tak?! - było to bardziej pytanie niż stwierdzenie, z mojej strony

- Mikey... spokojnie... wszystko będzie dobrze, nie mają powodów żeby odebrać ci El. Przecież nie jesteś wyrodnym ojcem.

Uśmiechnąłem się delikatnie i mocno przytuliłem blondyna wtulając się w jego klatkę piersiową. Chłopak mocno mnie przytulił i pocałował w czubek głowy. Może to zabrzmi banalnie. Jak w jakimś tanim filmie ale.. czuję się przy nim inaczej. Tak... nie wiem jak to nazwać.. bezpiecznie? Nie wiem czy to odpowiednie słowo, ale chyba można to uczucie porównać do poczucia bezpieczeństwa. Chociaż.. co ja tam wiem. Gówno wiem w tych sprawach. Uznajmy więc, że czuję się po prostu bezpiecznie.

- Mike... - zaczął blondyn. Pewnie coś chce - bo... nie słuchałeś mnie, a ja mówiłem coś ważnego..

Otworzyłem szerzej oczy i spojrzałem na twarz blondyna. Nie wiem czemu, ale... obawiałem się najgorszego. W sumie.. czy mogłoby być gorzej?

- O co chodzi? - spytałem i odsunąłem się od chłopaka z przerażeniem

- Moja mama chciała żeby... żebyś...- urwał i podrapał się po karku

- No wykrztuś to - powiedziałem oschle

- Moja mama chciała żebyś ty wraz z El przyszedł dzisiaj do nas na  kolację... wiesz... chcieliby cię lepiej i poznać i w ogóle....

Dobra. Mogło być jednak gorzej. Nie chciałem tam iść. Pewnie by mnie nie zaakceptowali.. to znaczy.. niby mnie już widzieli ale nadal mam wrażenie że później stanę się pośmiewiskiem.  

Stałem jak wryty. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przecież nie powiem, że nie pójdę. To byłoby niemiłe, ale jak się zgodzę nie będę miał odwrotu. 

- Luke, ja.. - zacząłem ale urwałem. Nie miałem żadnej dobrej wymówki czy czegoś w tym stylu. Westchnąłem więc i lekko się uśmiechnąłem - na którą mamy być?

*

Stałem jak ten debil przed drzwiami domu, w którym mieszkał Luke wraz z rodzicami i jak mniemam braćmi. Spojrzałem na dziewczynkę, która stała obok mnie i trzymała mnie za rękę. Uśmiechała się wesoło. Spojrzałem na jej włosy. No tak. Krzywo zrobione dwie kitki. Standard. Dlaczego ja do cholery nic nie umiem porządnie zrobić? Chociaż jej sukienka była czysta. 

Poprawiłem na sobie koszulę i jeszcze raz spojrzałem na dziewczynkę, która także na mnie spojrzała. Uśmiechnąłem się do niej lekko, co ona odwzajemniła.

- Będzie dobrze tatusiu - powiedziała i przytuliła się do moich nóg - weźmiesz mnie na rączki? Chcę zadzwonić do drzwi

Uśmiechnąłem się i wykonałem prośbę mojej małej kobietki. Po chwili dziewczynka wyciągnęła rączkę i nadusiła przycisk, który znajdował się przy drzwiach. Widać było, że się ekscytuje. Ja za to byłem spięty i przerażony całą sytuacją.

Nie musieliśmy długo czekać. Już po nie całych dwóch minutach drzwi otworzyły się, a przed nami stał Luke, który uśmiechał się szeroko. Pocałował mnie w policzek, a El w czółko i gestem ręki zaprosił nas do środka.

Szybko weszliśmy na korytarz. Pomogłem zdjąć Eli buty po czym sam zrobiłem to samo. Może i nie były brudne ale wolałem dmuchać na zimne.

- Chodźcie do salonu - powiedział blondyn i zaczął iść w kierunku pokoju, a ja chwyciłem El za rękę i ruszyłem za nim

Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, zobaczyłem dwóch chłopaków, chyba nie dużo starszych ode mnie, którzy siedzieli na kanapie. Posłałem im niezręczny uśmiech, a El od razu mi się wyrwała i podbiegła do jednego z chłopaków. Zaczęła się przedstawiać i opowiadać o sobie. Mam nadzieję, że jej otwartość kiedyś jej nie zniszczy, chociaż... wszystkie małe dzieci są otwarte na ludzi... no... albo są nieśmiałe.

Spojrzałem przed siebie. Na przeciwko mnie stała niska kobieta o blond włosach. Opierała się o framugę i patrzyła na El z rozbawieniem.

- Dzień dobry - powiedziałem patrząc na kobietę - znaczy... dobry wieczór - poprawiłem się i podrapałem po karku

- Dzień Dobry - powiedziała kobieta z uśmiechem - ty pewnie jesteś El - zwróciła się do dziewczynki, która po chwili do niej podbiegła i zaczęła nawijać jak nakręcona

- Mogę pani pomóc? - zapytała Ela skacząc dookoła kobiety

Pani Hemmings zaśmiała się i zaprowadziła El do-jak mniemam- kuchni.

- Ym... to Ben, a to Jack - powiedział Luke pokazując na chłopaków siedzących na kanapie

- Nie wyglądasz na geja... - powiedział jeden, na co Luke zgromił go spojrzeniem - znaczy... Jack jestem - zaśmiał się po chwili.

- Taty jeszcze nie ma.. pewnie przyjdzie za jakieś pół godziny, w tym czasie.. - zaczął Luke

- Luke, zaprowadź Michaela do swojego pokoju, ja zaopiekuję się tym małym aniołkiem - Pani Hemmings znowu pojawiła się w przejściu do kuchni po czym posłała nam ciepły uśmiech.

Luke chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do swojego pokoju. Gdy znaleźliśmy się już w pomieszczeniu chłopak zamknął drzwi, a ja usiadłem na łóżku. Spojrzałem na blondyna i delikatnie się uśmiechnąłem. Miałem wrażenie, że stres jest wypisany na mojej twarzy.

Chłopak usiadł za mną i przytulił się do mnie. Uśmiechnąłem się i głośno wypuściłem powietrze z ust.

- Mike... - powiedział cicho

- Tak? - spytałem równie cicho jak blondyn

- Bardzo się stresujesz? - zapytał po czym pocałował mnie w szyję.

- Tak trochę... - powiedziałem cicho. Poczułem, ciepło na mojej twarzy. Poczułem ciepło, które oblewa całe moje ciało

- A wiesz co... - zaczął chłopak

- N-nie wiem - odpowiedziałem szybko

- Seksownie wyglądasz w tej koszuli, Mike - powiedział po czym wrócił do całowania mojej szyi.

Mój oddech trochę przyspieszył. Zrobiło mi się gorąco, a z każdym pocałunkiem chłopaka przechodziły mnie dreszcze.

Po chwili blondyn jednak wstał. Nie powiem... byłem nie specjalnie z tego zadowolony. Jednak po krótkim czasie chłopak usiadł na mnie okrakiem i wpił się w moje usta. Powoli opadłem na materac. Poczułem dłoń chłopaka na moim udzie. Przesuwał dłoń w górę i w dół, co sprawiało że przechodziły mnie dreszcze. Rozchyliłem trochę szerzej usta, na co Luke wsadził do nich swój język.

- Luke! - usłyszałem damski głos - chodźcie już!

Chłopak oderwał się ode mnie i mruknął coś niezrozumiałego po czym wstał z łóżka i podszedł do drzwi czekając aż zrobię to samo.

Siedzieliśmy w domu Hemmingsów już jakąś godzinę. Przyszedł nawet Pan Hemmings. Rodzina Luka była bardzo miła... no może poza jego braćmi. Byli złośliwi, ale nie specjalnie mi to przeszkadzało. 

- Więc... - zaczęła mama Luka - jak długo jesteście razem? - spytała po chwili namysłu

Zakrztusiłem się wodą, którą właśnie piłem. Odkaszlnąłem i spojrzałem na nią ze zdziwieniem.

- My... - zacząłem. Nie wiedziałem jak to racjonalnie wyjaśnić - myślę, że my... jakby to... nie jesteśmy w związku... to bardziej... przyjaźń? Tak... myślę, że to dobre określenie.

Nagle Luke wziął swoją dłoń z mojego kolana. Położył ją tam prawie od razu po naszym przyjściu do jadalni. Spojrzałem na niego pytająco, na co on tylko smutno się uśmiechnął.

- Fuck Firends! Mówiłem! - krzyknął jeden z braci Luka

- Ben! - krzyknęła Pani Hemmings 

    Reszta wieczoru nie minęła tak samo przyjemnie jak jego początek...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top