Rozdział Dwudziesty Ósmy
Hej Skarby. Jakby Wam się chciało to komentujcie najciekawsze sceny. To jeden z najważniejszych i kulminacyjnych rozdziałów AL. Miłego czytania xx
_____________________
- Mikey... nie stresuj się. Wszystko będzie dobrze. Nie mają dowodów ani powodów aby ci ją odebrać - mama przytuliła mnie.
- Co jak co, ale jesteś dobrym ojcem - tak... nawet ojciec z nami był. Chciałam mu odpowiedzieć, że w przeciwieństwie do niego to tak. Jestem dobrym ojcem, ale nie chciałem zaczynać dramy więc tylko posłałem mu uśmiech
- Mamo... myślisz, że... - zacząłem
- Przyjdzie - powiedziała kobieta jakby czytała mi w myślach.
Przetarłem twarz dłońmi po czym cicho westchnąłem. Spojrzałem na El, która bawiła się w coś z moim ojcem. Następnie przeniosłem wzrok na drzwi, którymi wchodziło się na korytarz. Weszli przez nie Ashton i Bryana. Podszedłem do pary i przytuliłem. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że Calum też przyjdzie, o Luku nie wspominając. Zależało mi na wsparciu moich przyjaciół, a nie oszukujmy się. Nie mam ich dużo.
Kiedy puściłem parę, Bryana poszła przywitać się z moimi rodzicami, a ja znowu przytuliłem Ashtona. Mocno wtuliłem się w klatkę piersiową chłopaka, który uspokajająco głaskał mnie po plecach. W moich oczach zebrały się łzy i tona przemyśleń, pod tytułem ; ' a co jeśli...? ' . Wiem. Tak się nie myśli. To głupie, ale są sytuację, w których nad tym nie panujemy. Jedną z takich sytuacji była ta obecna. Nie wiem co będzie po rozprawie. Co będzie podczas niej. Co się stanie z El jeśli sąd i reszta tych patafianów uzna, że jestem wyrodnym ojcem?
- Ja też zasługuję na przytulasa? - usłyszałem męski głos przez który odskoczyłem od Ashtona.
Spojrzałem za Irwina i zobaczyłem go. Stał tam we własnej osobie. Wiem, że opisuję go jakbym zobaczył Boga, ale... to Hood do cholery! Nie widziałem go tak długo.. od tego całego incydentu z Lukiem.
Spojrzałem na bruneta i momentalnie się na niego rzuciłem o mało go nie wywracając. Chłopak objął mnie i pogłaskał delikatnie po głowie.
- Proszę wejść - usłyszałem czyjś głos po czym poczułem że jestem ciągnięty na salę gdzie miała odbyć się rozprawa.
Weszliśmy na salę rozpraw. Czekaliśmy na sędzię. Nagle drzwi otworzyły się. Obróciłem się aby zobaczyć kto idzie..
- Luke... - wyszeptałem. Po chwili jednak otrząsnąłem się - gdzie El?! - niemal że krzyknąłem patrząc z przerażeniem na rodziców.
Mama spojrzała na mnie i posłała mi lekki uśmiech po czym powiedziała niemalże bezgłośnie, że El została zaprowadzona do jakiegoś pokoju. To znaczy, że będzie tak jak w tych sądach rodzinnych w TV, prawda?
***
- Dlaczego uważa pan, że Eliza.... - mężczyzna urwał gdy zgromiłem go spojrzeniem - dlaczego uważa pan, że El nie powinna zostać przyznana matce, jaką jest pani Amanda Smith?
Prychnąłem cicho i spojrzałem na tą sukę, która śmiała nazywać się matką mojej Eli. Już Caluma można było bardziej nazwać matką Eli, niż Amandę.
- Dlaczego? Pan się jeszcze pytał? - spytałem z kpiną w głosie - ta szmata - pokazałem na Amandę - kilka lat temu po prostu do mnie przyszła i zostawiała u mnie El. Tak po prostu. Zostawiła mnie z nią. Napisała mi w liście, że wyjeżdża i ma w dupie to co zrobię z El. Napisała mi, że ma w dupie to czy ją oddam, czy zostawię przy sobie, więc jak taka suka może...
- Proszę się uspokoić! - krzyknął sędzia i walnął tym swoim młoteczkiem i drewniany postument - bez przekleństw w sądzie!
Wzruszyłem ramionami.
- Zajmowałem się Elą przez całe jej życie. Pomagali mi przy tym rodzice, przyjaciele... wynajmowałem opiekunki. Znalazłem... a raczej przyjaciel znalazł mi pracę, gdzie pracuję co dzisiaj. Praca jest dobrze płatna i niczego nam nie brak. El ma pożywienie, czyste ubrania, swój własny pokój i wszystko co potrzeba dziewczynce w jej wieku, a nawet jeśli nasza sytuacja pogorszyłaby się to ja odpuściłbym sobie wszystko, byleby Ela miała dobre życie. - powiedziałem najspokojniej jak tylko potrafiłem ale tak na prawdę wszystko się we mnie gotowało.
- Dobrze... a dlaczego pani, uważa, że panu Cliffordowi powinno się odebrać prawa rodzicielskie? - mężczyzna skierował pytanie do Amandy.
Amanda spojrzała na mnie pewnym spojrzeniem.
- Uważam tak ponieważ Michael nie jest dobry jako rodzic. Tak. Zostawiłam mu El, ale co z tego? Byłam głupią gówniarą, którą przerażał fakt bycia matką..
- Myślisz, że mi było łatwo?! Czy ty jesteś pojebana?! - krzyknąłem przerywając jej
- Proszę o spokój panie Clifford! - powiedział sędzia. Kiedy w miarę odetchnąłem spojrzał na Amandę - proszę kontynuować - powiedział
- Wyjechałam, zarobiłam pieniądze i teraz chcę moją małą Elizabeth z powrotem. To co on mówi, może być równie dobrze kłamstwem. U niego w pokoju zawsze był syf, w domu pewnie jest to samo. Myślę że... - WOW Amanda... ty myślisz... gratuluję - a nawet jestem pewna że przy pierwszej lepszej okazji dawał Elizabeth któremuś z swoich kumpli. Po za tym... po za tym jest pedałem, a pedały nie mogą mieć ani wychowywać dzieci - prychnęła
Zgromiłem dziewczynę spojrzeniem. Sędzia zerkał to na mnie to na nią, aż w końcu spojrzał na kogoś na końcu sali rozpraw.
- Teraz pani Charms, która przyglądała się i przysłuchiwała całej rozprawie pójdzie do pomieszczenia gdzie znajduje się Elizabeth i zada jej parę pytań. Będziemy wszystko widzieć i słyszeć - blah balh blah.. czyli jest tak jak w sądzie rodzinnym w TV. Teraz będą ją pytać czy jest tak jak mówię i inne gówna. Nawet nie musiałem już słuchać tego... chwila... Ela była tyle czasu sama?!
- Chwila! - krzyknąłem - jak to ona była tam sama?! Co jakby jej się coś stało?! - zerwałem się z swojego miejsca
- Proszę się uspokoić panie Clifford! - krzyknął sędzia znowu napieprzając tym sowim młoteczkiem
***
- Tak więc Eliz... Elu... jak ci się mieszka z tatą? - zapytała kobieta siadając na pufie gdzieś pod ścianą pokoju w którym była razem z El. Dziewczynka wyglądała jakby niczym się nie przejmowała. Po prostu siedziała i przytulała do siebie jakiegoś pluszaka. Wszystko widać było na dużym ekranie, który stał na środku sali rozpraw.
- Dobrze - rzuciła dziewczynka uśmiechając się.
- A jak z mamą? - El zamarła na to pytanie. Nigdy nie rozmawialiśmy o jej matce.. no może parę razy ale zawsze schodziłem na inny temat
- Nie mam mamy - powiedziała twardo - mam tylko tatusia, dziadków, Luka i wujków i Bry - na wspomnienie o Luku dziewczynka uśmiechnęła się
- Jak to nie masz mamy? - kobieta pochyliła się do przodu
- Tatuś mówi, że mama jest zła i że jej nie ma.
- Dlaczego mówi, że jest zła?
- Bo nas zostawiła i nigdy o mnie nie pytała
- Tata jest dla ciebie dobry?
- Bardzo. Zawsze się ze mną bawi, śpiewa mi i tuli do snu. Nie lubię jak tego nie robi
- Nie robi tego? Dlaczego?
- Parę razy jak był Luke to położył mnie spać, włączył muzykę i wyszedł
Poczułem jak się czerwienię. Spojrzałem na blondyna. Był czerwony i zasłaniał policzki dłońmi
- Dlaczego wyszedł?
- Tatuś kocha Luka, prawie tak mocno jak ja. Nie przyznaje się do tego ale ja wiem, że go kocha. - dziewczynka zaśmiała się - kiedyś się całowali - zachichotała trochę głośniej - też kocham Luka. Luke daje tatusiowi i mi szczęście.
Kobieta wpatrywała się w Elę. Ja wpatrywałem się w ekran. Ona była na prawdę w cholerę mądrym dzieckiem. Widziała to czego nie widziałem ja. Miłość.
- Czy tata często wywoził cię z domu?
- Tylko czasami. Do wujka Ashtona i cioci Bry albo do wujka noska - dziewczynka zachichotała - kocham wujków i Bry. Lubię z nimi przebywać - na twarzy Eli wymalował się wyraz zamyślenia - tatuś zawoził mnie tam jak miał jakieś problemy
- Problemy? - kobieta posunęła się jeszcze bardziej do przodu - jakie?
- Nie wiem. Wiem, że miał. Luke mu pomógł
Kobieta zrobiła zamyśloną minę
- Skąd ty to wszystko... jesteś bardzo mądrą dziewczynką...
- Wiem. To po tatusiu... sam tak mówi
***
- Zważywszy na okoliczności i informacje jakich się dowiedzieliśmy nie mamy powodów aby odebrać panu Cliffordowi praw rodzicielskich.
***
Ashton, mama i Luke mieli rację. Mieli pierdoloną racje! Nie odebrali mi praw! Nadal jestem prawnym opiekunem Eli!
Gdy zobaczyłem Luka idącego korytarzem do drzwi wyjściowych podbiegłem do chłopaka i mocno przytuliłem go od tyłu.
- Dziękuję - wyszeptałem
- Za..- za co? - zapytał chłopak po czym obrócił się przodem do mnie, a ja położyłem dłonie na jego tali.
- Za to, że przyszedłeś, za to że mnie wspierałeś.. za wszystko moja mała blondyneczko - powiedziałem po czym złożyłem pocałunek na ustach chłopaka
- Co ty... przecież... nie jestem twoim chłopakiem - zająkiwał się chłopak - więc czemu do cholery mnie całujesz?!
- Masz racje... nie jesteś... ale... możesz być...
- Czy to propozycja stworzenia związku? - blondyn uniósł brwi ku górze na co ja cicho się zaśmiałem
- Owszem blondyneczko. Reszta zależy od ciebie... około dwa tygodnie się do mnie nie odzywałeś, więc..
Chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie
- Taka odpowiedź cię zadowala?
___________________
Ok... idk czy Wam się to podobało. Mam nadzieję, że tak :)
Po woli zbliżamy się do końca... ale myślę nad drugą częścią :)
PS: I Love You All xoxo ~Haia_Miia xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top